Wmówiono nam, że w 1939 roku polska armia była zacofana a żołnierze myśleli, że czołgi są z tektury. Poniżej jeden z licznych przykładów na to jak polscy wojskowi potrafili wykorzystać talent inżynierów i możliwości polskiego przemysłu.
Po ukazaniu sie tekstu norwid.nowyekran.pl/post/10730,ulani-ulani-i-karabin-ur rozwinęła się długa i ciekawa dyskusja prowadzona TU, TU, TU i TU.
Niejako na marginesie tej dyskusji, chciałbym powrócić do sprawy wymienionego w tytule karabinu Ur. Swoją notkę zilustrował Norwid między innymi filmem, w którym Bogusław Wołoszański opisuje ów karabin. Oto końcowy fragment tej wypowiedzi: „Jeżeli była to tak prosta, tania i tak skuteczna broń, to dlaczego nie używano jej powszechnie na polach bitewnych września? Mówiło się, że zawiniła nadmierna tajemnica, co widać już w nazwie. Karabin nazwano Ur co miało sugerować, że był przeznaczony na eksport do Urugwaju. I ta tajemnica miała rzekomo uniemożliwić przeszkolenie żołnierzy. Nieprawda! Obsługa była tak prosta, że w istocie nie różniła się niczym od obsługi zwykłego karabinu. W ciągu kilkunastu minut można było przeszkolić żołnierzy. Jednakże dowództwo wojska polskiego nie opracowało założeń taktycznych. Dowódcy pododdziałów nie wiedzieli jak rozmieszczać strzelców, jak używać tej broni w walce z czołgami.” Wpisuje się to w szeroko rozpowszechnione przekonanie o rzekomym zacofaniu naszej przedwojennej armii i niekompetencji jej dowódców i w ogóle całego aparatu państwowego. Daliśmy sobie wmówić, na szczęście nie wszyscy, absurdalną tezę, że żołnierz polski bił się bohatersko pomimo fatalnego przygotowania i nieudolnego dowodzenia.
Poniżej przedstawię cytaty z kilku ksiażek, które kiedyś czytałem. Wynika z nich jednoznacznie,że Ur był z dobrym skutkiem używany w kampanii wrześniowej. Najpierw jednak parę słów o tej niezwykłej broni. Warto o niej pamiętac bo jest znakomitym przykładem jak polscy wojskowi potrafili wykorzystać talent inżynierów i możliwości polskiego przemysłu.
Właściwie nazywał się "krabin przeciwpancerny wz 35" można też spotkać nazwę "karabin Ur" lub "rusznica przeciwpancerna", choć ta ostatnia nazwa prawdopodobnie pojawiła sie już po wojnie. Był stosunkowo lekki, około 9 kg, i prosty w obsłudze. Dzięki temu mógł go przenosić i obsługiwać pojedynczy żołnierz. Mimo to potrafił, z niewielkiej odległości, skutecznie razić wszystkie niemieckie pojazdy pancerne. Tajemnica tkwiła w tym, że pocisk przypominajacy kalibrem i budową zwykły pocisk karabinowy, rozpędzany był do bardzo dużej prędkości ponad 1200 m/s – prawie czterokrotna prędkość dźwięku. Było to możliwe dzięki zastosowaniu dużego ładunku miotającego i dzięki bardzo długiej lufie. Zastosowanie hamulca wylotowego znacznie zmniejszyło odrzut. W celu przygotowania obsługi kb ppanc. w plutonach utworzono stanowisko strzelca wyborowego, wyposażonego w duży karabin wz. 29, który w chwili mobilizacji miał otrzymać docelową broń. Dla zachowania tajemnicy karabiny były wysyłane do jednostek w zaplombowanych skrzyniach z napisem: sprzęt optyczny, lub sprzęt optyczno-mierniczy. Można je było otworzyć jedynie na rozkaz sztabu głównego. W połowie lipca 1939 r. Minister Spraw Wojskowych wydał zgodę na zaznajomienie wybranych żołnierzy z nową bronią. Dzieki temu użycie karabinu było zaskoczeniem dla Niemców. Być może nie wszystkie jednostki zdążyły pobrać kb. ppanc. Wiadomo na przykład, że do 10 Brygady Kawalerii, legendarnej "czarnej brygady" pułkownika Maczka, dotarły dopiero pod koniec pierwszego tygodnia walk. Jednak liczne relacje wskazują na powszeche uzywanie tej broni przez polskich żołnierzy.
A oto obiecane wybrane cytaty, można znaleźć wiecej:
Jan Grzybowski w książce „40 pułk piechoty „Dzieci Lwowskich” w obronie Warszawy” (Wydawnictwo Bellona, Warszawa 1990 r.) opisując mobilizację w dniu 2 września pisze, że „Każda kompania strzelecka otrzymała 3 karabiny przeciwpancerne, które do momentu mobilizacji stanowiły broń tajną” (str. 22). Porucznik Jan Grzybowski był dowódcą 4 kompanii 40 pp, jego książka ma więc walor źródła. W dalszej części na stronie 70 znajduje się opis walk 9 września na Ochocie: „W chwili kiedy czołgi niemieckie znalazły się w odległości celnego strzału, działka przeciwpancerne, cekaemy i rusznice przeciwpancerne II batalionu 41 pp i II batalionu 40 pp rozpoczęły ogień”. I kilka akapitów dalej na stronie 71: „… niemiecka grupa pancerna nacierająca z rejonu miejscowości i fortu Szczęśliwice na stanowiska 4 kompanii 40 pp już w pierwszej fazie natarcia straciła na przedpolu kompanii 9 czołgów od ognia naszej artylerii, moździerzy, działek przeciwpancernych i rusznic przeciwpancernych”.
W tym samym 40 pp dowodził 8 kompanią porucznik Zdzisław Kuźmirski-Pacak, który oprócz bohaterskiej obrony woli zasłynął pomysłową ucieczką z obozu jenieckiego (znakomity temat na film w rodzaju „Wielkiej ucieczki” Johna Strugesa, no ale Wajda wolał nakręcić „Lotną”). W jego książce „Reduta 56” (Wydawnictwo MON, Warszawa 1959 r. seria „Żółty Tygrys”) znalazłem, na stronach 32 i 33, taki fragment opisujący walkę w dniu 9 września: „Gdzie spojrzałem, na każdym stanowisku, jak gdyby w paroksyzmie, w obłędzie, ręce żołnierskie targały taśmy i wbijały naboje do zamków. Byle prędzej, byle prędzej! Pluł raz za razem, bez ustanku, karabin maszynowy z balkonu przeciwległego domu, śpiewały serie z wieży kościelnej. Grzmiał ogniem kaemów, karabinów przeciwpancernych i karabinów ręcznych cały wał Sowińskiego, wstrzeliwując się w ciało kolumny”.
W książce Eugeniusza Piotra Nowaka „Dywizjon Rozpoznawczy 10 Brygady Kawalerii 1938-1929” (Towarzystwo Sympatyków Historii, Kraków 1999) opisany jest moment otrzymania, w dniu 6 września, karabinów przeciwpancernych (strona 60): „Rozmieściwszy w lesie swoje plutony, wyruszył mjr Święcicki do wsi Leszczyna, gdzie miał swoje stanowisko dowodzenia dowódca 24 p. uł., by nawiązać z nim osobista łączność. Nie zastał jednak na miejscu płk Dworaka, gdyż udał się on do sztabu brygady po rozkazy. (…) Nie doczekawszy się na płk Dworaka, Wraca mjr Święcicki do Oddziału przywożąc ze sobą 3 karabiny ppanc. Otrzymał je od płk Deskura wraz z amunicją i instrukcjami obsługi. Ten nowy i nieznany dotąd typ uzbrojenia, wzbudził zainteresowanie pomiędzy żołnierzami Dywizjonu. Należało zatem przeprowadzić szybkie przeszkolenie w posługiwaniu się tą nową bronią, która została przydzielona do plutonów strzeleckich. Jej znakomite zalety i skuteczne działanie sprawdzono bardzo szybko.”
W pracy Mieczysława Bielskiego „Grupa Operacyjna „Piotrków” 1939” (Wydawnictwo Bellona, Warszawa 1991) opisano, na stronie 39, następujący incydent, który miał miejsce podczas mobilizacji 30 Dywizji Piechoty w marcu 1939: „Wiele zamieszania wywołała sprawa karabinów ppanc. Dotarły one w skrzyniach z napisem „tajne” oraz z poleceniem, ze można je otworzyć tylko na specjalne zarządzenie. Dowódcy pułków kazali pozostawić te skrzynie w magazynach. Dopiero w Brześciu przybyły z Warszawy oficer wyjaśnił tajemnicę zagadkowych skrzyń. Miały one być przydzielone każdemu batalionowi i to właśnie wprowadziło sporo zamieszania. Problem rozwiązano nakazując zabrać skrzynie pododdziałom znajdującym się jeszcze w koszarach.”
W książce Piotra Bauera i Bogusława Polaka „Armia Poznań w wojnie obronnej 1939” (Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1982) zamieszczono, na stronie 364, relację wachmistrza Ludwika Kostery, z walk 17 pułku ułanów w okolicach Brochowa 14 września 1939 r. „Zajęliśmy stanowiska na linii Bzury. Niemcy strzelali ogniem artyleryjskim. Wreszcie ruszyła czołgi. Z lewej strony leżał płk Kowalczewski, z prawej rtm. Laskowski, dalej patrol osłony sztabu; celowniczy strzelał z rusznicy ppanc. Dowódca pułku zostaje ranny w plecy, wije się w boleściach. Zabrałem go na barana i przeniosłem do tyłu o 200 m, gdzie pod domem znajdował się wachm. Jan Kaczmarek z armatką ppanc., która była odprzodkowana. Poprosiłam Janka o natychmiastowe odwiezienie pułkownika na przodku armatki do punktu opatrunkowego, a sam pobiegłem na linie ogniową. Na miejscu zastałam smutne widowisko. Wróg położył ogień, który niszczył wszystko. Rusznica nasza milczała, obsługa wybita. Dopadłem rusznicy, a było jeszcze dużo amunicji – otworzyłem ogień do czołgów, które zza Bzury wyszły z wioski w odległości 1400 m. Zdążyłem oddać 11 strzałów. Po strzale czołg zadymił i stanął w płomieniach. Nie byłem pewien, ile czołgów zostało zniszczonych.”
Praca zbiorowa „Dzieje Ułanów Jazłowieckich” (Koło Ułanów Jazłowieckich Odnowa, Londyn 1988) zawiera, na stronach 163 i 164, relacje ppor. Gerarda Korolewicza dowódcy 1 plutonu 3 szwadronu 14 puł. z potyczki, która miała miejsce 17 września w Puszczy Kampinoskiej: „… Przy rozpoznaniu miejscowości Granica pluton stwierdził trzy czołgi nieprzyjaciela posuwające się w kierunku północnym, a za nimi piechotę. Spieszoną sekcją rkm i rusznicą ppanc. przygotował pluton zasadzkę za zakrętem duktu leśnego. Gdy pierwszy czołg wysunął się zza zakrętu drogi, st. uł. Pawlic, celowniczy kb. Ppanc., pozwolił mu przysunąć się bliżej i wówczas dwoma celnymi strzałami osadził go w miejscu. St. uł. Słoma zmienił parę magazynków w rkm-ie, gdy załoga opuszczała płonący stos żelastwa. Niestety drugi i trzeci czołg, spoza zasłony jaką uczynił pierwszy, otworzył morderczy ogień z odległości 300 m. St. uł. Sloma zginął trafiony pociskiem prosto w czoło, w momencie gdy uniósł głowę, by poprawić obsuwający się w piasku rkm.”
Podobno zdobyte w Polsce karabiny Niemcy uzywali w roku 1940 a pózniej sprzedali Włochom, którzy używali ich w Afryce. Poniższa fotografia przedstawia włoskiego spadochroniarza z Urem.
zdjecie ze strony www.weu1918-1939.pl/piechota/karabiny/ur/departament_piechoty_karabiny_ur.html
Na koniec fragment cytowanej już książki „40 pułk piechoty „Dzieci Lwowskich” w obronie Warszawy” pokazujący, że nawet zwykłe karabiny, nie przeciwpancerne, mogły posłużyc do walki ze słabo opancerzonymi niemieckini czołgami w 1939 roku. "Nacierające wzdłuż ul. Grójeckiej czołgi nieprzyjaciela natrafiły na działo dowodzone przez ppor. Suchockiego broniące barykady, które zniszczyło 6 czołgów i 2 samochody pancerne wroga. (…) Nagle ppor. Suchocki usłyszał krzyk; "czołg z tyłu", Czołg wjechał w ul. Nieporowska prawdopodobnie z ul. Białobrzeskiej. Ppor. Suchocki, nie mogąc obrócić działa głęboko wkopanego w ziemię, wraz z kilkoma kanonierami zaczął strzelać z karabinów nabojami przeciwpancernymi. W tym czasie przez ul. Grójecką przebiegał z drużyną 4 kompanii 41 pp st. sierż. pchor. Stefan Plewka, idący na pomoc 6 kompaanii 41 pp, zorientowawszy się ww sytuacji obrzucił czołg granatami, który cofając się, wpadł do rowu przeciwpancernego. Załoga wyskoczyła z pojazdu, lecz została zlikwidowana."
Bo Pan Bóg, kiedy karę na naród przepuszcza, Odbiera naprzód rozum od obywateli.