Szantaż na dużą skalę, pisemne groźby, wyłudzanie pieniędzy czy zastraszanie niewinnych ludzi to terminy, które kojarzymy głównie ze środowiskami przestępczymi. Okazuje się jednak, że takimi działaniami coraz częściej zajmują się prawnicy, którzy pod pretekstem walki z komputerowym piractwem stosują nieetyczne praktyki jako sposób na szybki zarobek. Właśnie taką działalność opisuje copyright trolling. To popularne za granicą zjawisko zaczyna się powoli upowszechniać również w Polsce. Zobaczmy więc, o co z tym tak właściwie chodzi.
PRAWO NARZĘDZIEM ZASTRASZANIANA PRZYKŁADZIE KANCELARII PRAWNEJ ANNY ŁUCZAK
http://surething.pl/copyright-trolling-prawo-narzedziem-zastraszania/#.VOTmxi4xC-4 Opublikowaliśmy to 16 sierpnia, 2014. Autorem jest Paweł Wiczyński. Szantaż na dużą skalę, pisemne groźby, wyłudzanie pieniędzy czy zastraszanie niewinnych ludzi to terminy, które kojarzymy głównie ze środowiskami przestępczymi. Okazuje się jednak, że takimi działaniami coraz częściej zajmują się prawnicy, którzy pod pretekstem walki z komputerowym piractwem stosują nieetyczne praktyki jako sposób na szybki zarobek. Właśnie taką działalność opisuje copyright trolling. To popularne za granicą zjawisko zaczyna się powoli upowszechniać również w Polsce. Zobaczmy więc, o co z tym tak właściwie chodzi. Albo płacisz, albo będziesz miał problemy w sądzie! Ostatnio w internetowych mediach coraz głośniej mówi się o kontrowersyjnej działalności kancelarii prawnej Anny Łuczak, która na masową skalę rozsyła internautom pisemne groźby mające na celu wyłudzenie pieniędzy za rzekome piractwo. Słowo “rzekome” nie jest tutaj przypadkowe, bowiem kancelaria nie ma żadnych dowodów na to, że adresatami pism są faktyczni sprawcy przestępstwa. Wiele osób uważa, że takie działania są wysoce nieetyczne i wcale nie mają na celu ochrony twórców. Główną istotą takich działalności jest tak naprawdę zarabianie pieniędzy na zastraszaniu i nadużywaniu prawa. Aby lepiej zrozumieć, na czym polega copyright trolling, warto poznać szczegóły tej sprawy. Ofiarami działań adwokat Anny Łuczak są piraci abonenci łącz internetowych, co do których istnieje podejrzenie nielegalnego udostępniania za pomocą sieci P2P (peer-to-peer) niektórych filmów, takich jak “Last Minute”. Kancelaria wysyła tysiącom internautów pisma z wezwaniami do “dobrowolnej zapłaty” 550 zł lub 750 zł w ramach ugody polegającej na “zaspokojeniu prawno-karnych i prawno-cywilnych roszczeń spółki”. Jednocześnie w treści listu widnieje groźba skierowania sprawy do sądu, w przypadku braku wpłaty. Oto pełna kopia przykładowej propozycji ugody. Warto zwrócić tutaj uwagę na charakterystyczny dobór słów oraz stanowczy charakter listu, który wyraźnie ma na celu wystraszenie odbiorcy i pokazanie mu, że sprawa jest poważna. Oczywiście duża część osób zapewne płaci z obawy przed przykrymi konsekwencjami, takimi jak sprawy sądowe czy nawet zatrzymanie prywatnego sprzętu przez organy ścigania. Okazuje się jednak, że ofiarami tych działań padają również osoby całkowicie niewinne, które mają pewność, że nie popełniły zarzucanych im czynów. Właśnie takie osoby, odbierając pismo, czują się szczególne zastraszane i co gorsze, niektórzy płacą… bo się boją. Wśród nich są także ludzie w starszym wieku, którzy zazwyczaj nigdy nie mieli problemów związanych z prawem. Dlaczego tak się dzieje? A gdzie dowody? Zwykle przed postawieniem komuś jakichkolwiek oskarżeń, przedstawia się dowody winy. Cały problem tkwi w tym, że kancelaria Anny Łuczak atakuje osoby, którym nie postawiono jeszcze żadnych zarzutów. Groźby, które wysyłane są jedynie na podstawie “podejrzenia popełnienia przestępstwa”, trafiają często do niewłaściwych osób. Dlaczego? Prawdopodobnie dlatego, że pani adwokat pomyliły się dwie rzeczy: numer dowodu tożsamości z numerem IP. Kancelaria z góry zakłada, że to właśnie osoby, które zawarły umowę z dostawcami Internetu są rzekomymi piratami. A jak wiadomo, numer IP nie identyfikuje konkretnych osób, a jedynie dane łącze internetowe, do którego może być podłączonych wiele urządzeń. W dodatku z każdego komputera może przecież korzystać wielu użytkowników, a ludzie bardzo często (nieświadomie) udostępniają publicznie swoje łącze za pomocą niezabezpieczonej hasłem sieci WiFi. Jaki z tego wniosek? Każdy z przypadków należy rozpatrywać osobno. Warto tutaj przypomnieć, że samo pobieranie plików z Sieci jest w Polsce całkowicie legalne. Dopiero udostępniając niektóre utwory objęte prawem autorskim możemy liczyć się z konsekwencjami łamania prawa. Dlatego w tej sytuacji należy także wziąć pod uwagę fakt, że nie każdy użytkownik programów typu BitTorrent jest informatykiem i zna zasadę działania architektury P2P. Duża część osób nie wie, że pobierając w ten sposób dany plik z Internetu również udostępnia jego fragmenty innym osobom. Zazwyczaj korzystając z aplikacji BitTorrent nie robimy tego celowo. Tym bardziej uważam, że każdy przypadek rzekomego “udostępniania” powinien być poparty twardymi dowodami. Osądzanie właścicieli łącz internetowych jedynie na podstawie adresu IP (co według mnie nie jest żadnym dowodem), jest moim zdaniem nie na miejscu.trolls Ale to nie wszystko. Czytając pismo od kancelarii Anny Łuczak, większość z nas zapewne wywnioskuje, że od wniesienia opłaty uzależnione są wszelkie dalsze postępowania w sprawie rzekomego naruszenia praw autorskich. Okazuje się jednak, że nawet jeśli zapłacimy te kilkaset złotych, to wcale nie oznacza, że na pewno będziemy mieli “święty spokój”. Wniosek o ściganie trafił już bowiem do sądu i może być cofnięty jedynie za zgodą prokuratora. Nadużywanie prawa Bardzo duże kontrowersje wzbudza również instrumentalne wykorzystywanie postępowania karnego w celu wydobycia danych osobowych odbiorców pism. Kancelaria Anny Łuczak celowo uruchamia procesy sądowe, aby później, mając dostęp do akt, móc wyciągnąć nazwiska i adresy osób, kryjących się za danymi adresami IP. Takie działania przeprowadzane na dużą skalę z pewnością generują koszty po stronie organów państwa. A wszystko po to, aby można było wysłać tym osobom wezwanie i oczekiwać na “dobrowolną zapłatę”. Dr Wojciech Wiewiórowski, Generalny Inspektor Ochrony Danych Osobowych stwierdził, że tego rodzaju praktyki stosowane przez profesjonalnych adwokatów są “głęboko nieetyczne”. Trzeba z tym walczyć! Sprawa Anny Łuczak to nie jedyny przypadek działalności określanej powszechnie jako copyright trolling. Zjawisko to znane jest już od dawna za granicą i wiele razy było przyczyną bardzo poważnych nadużyć. Zdarzało się, że firmy, które się tym zajmowały, same umieszczały w Internecie nielegalne kopie filmów, aby później łapać tych, którzy skuszą się na ich pobranie. Znane były również przypadki, w których proponowano niższe ceny “ugody” osobom, które stanowczo odmawiały zapłaty. Czasami prawnicy-trolle mogą nawet stosować dodatkowe formy szantażu, na przykład grozić powiadomieniem sąsiadów czy najbliżej rodziny. To wyraźnie pokazuje, że w tym wszystkim nie chodzi o jakąś uczciwość czy ochronę twórców, ale o wyciągnięcie od zastraszanych osób jakichkolwiek pieniędzy. Mówiąc wprost, jest to brudny biznes opierający się na nieuczciwym wykorzystywaniu przepisów prawa do własnych celów. Niestety mainstreamowe media nie chcą o tym mówić, bo one też są w dużym stopniu związane z chorym przemysłem praw autorskich. W dodatku rzadko kto ma odwagę otwarcie krytykować prawników i mówić, że mogą oni nadużywać swoich uprawnień. Wciąż wiele mediów błędnie interpretuje takie działania jako forma “walki z piractwem”. Oto jak niektóre media błędnie interpretują walkę z copyright trollingiem. Oto jak niektóre media błędnie interpretują walkę z copyright trollingiem. Tymczasem problem jest poważny, gdyż listy od kancelarii Anny Łuczak dostało już ponad kilka tysięcy osób (w tym bardzo wielu niewinnych). Na szczęście, oprócz telewizji i prasy, mamy jeszcze Internet, dzięki któremu dyskusja na ten temat coraz bardziej się rozkręca. Dziennik Internautów już od dłuższego czasu prowadzi dokładne “śledztwo” w sprawie Anny Łuczak starając się jednocześnie popularyzować wiedzę o copyright trollingu w Polsce. Aby walczyć z tym niekorzystnym zjawiskiem, na Facebooku oraz w Google+ uruchomiono akcję Copyright Trolling Stop. Pierwsze rezultaty tej inicjatywy możemy zobaczyć już teraz. Okręgowa Rada Adwokacka w Warszawie ujawniła, że na kancelarię Anny Łuczak wpływają liczne skargi. Natomiast do Naczelnej Rady Adwokackiej został wystosowany list otwarty, pod którym podpisały się znane organizacje pozarządowe: Fundacja Panoptykon, Internet Society Poland, Centrum Cyfrowe Projekt: Polska oraz Fundacja Nowoczesna Polska. Organizacje te dały jasno do zrozumienia, że ich zdaniem copyright trolling to zjawisko “szkodliwe i niepożądane w demokratycznym państwie prawa”, opisując jednocześnie wszystkie zastrzeżenia etyczne z tym związane. W liście zaznaczono również, że “uprawnieni, którym przysługują prawa autorskie, powinni móc dochodzić swoich roszczeń, jednakże w granicach określonych zasadami prawa i etyki”. Swoje zaniepokojenie, w specjalnym oświadczeniu wyraziła również Polska Partia Piratów. Jak widać sprawa zaczyna nabierać rozpędu. Miejmy nadzieje, że uda się ją doprowadzić do szczęśliwego końca. Za granicą już wiele razy udało się ukarać niektórych prawników-trolli. Przykładowo, 3 lata temu, w Wielkiej Brytanii, Trybunał Dyscyplinarny Radców Prawnych stwierdził, że takie praktyki stosowane przez prawników są wykroczeniem zawodowym. Nie dajcie się zastraszyć! Niestety walka z copyright trollingiem nie jest łatwa, ponieważ za tym zjawiskiem stoją duże firmy i profesjonalni prawnicy, którzy potrafią tak skutecznie “przekręcić” prawo, aby wszystko w teorii było “legalne”. Natomiast poszkodowanymi są zazwyczaj zwykli obywatele, którzy nie mają dużej wiedzy prawniczej. Oczywiście wszyscy wiemy, że jeśli coś jest zgodne z jakimiś tam przepisami, to nie oznacza od razu, że jest to uczciwe i moralnie uzasadnione. Dlatego ważne jest, aby mówić otwarcie, że takie działania mogą być nadużyciem. Natomiast dla osób, które dostały list z wezwaniem do zapłaty i czują się niesłusznie oskarżone, Dziennik Internatów przygotował tekst, w którym wyjaśnia, jak złożyć skargę do Okręgowej Rady Adwokackiej. Podsumowanie Copyright trolling to zjawisko polegające na zastraszaniu i nadużywaniu prawa w celu wyłudzania od ludzi pieniędzy za rzekome piractwo. Prawnicy oraz firmy zajmujące się taką działalnością zawodowo wysyłają “na oślep” pisma do rzekomych piratów, bez żadnych konkretnych dowodów łamania prawa. W rezultacie listy z wezwaniem do zapłaty dostają całkowicie niewinne osoby, które nie mając odpowiedniej wiedzy prawniczej czują się szczególnie zastraszone. Tym bardziej, że pisma są sformułowane w taki sposób, aby wystraszyć odbiorcę i nakłonić go do zapłaty. Mówiąc wprost, jest to forma nieuczciwego wykorzystywania praw autorskich. Niestety w efekcie takich działań, coraz częściej dochodzi do sytuacji, w których prawa autorskie stawiane są ponad prawa człowieka. Dlatego zgadzam się z tym, że copyright trolling to brudny biznes. Uważam, że to, co robi pani Anna Łuczak I JEJ PODOBNE KANCELARIE PRAWNE jest nieetyczne i niegodne zawodu adwokata. Dlatego ja również przyłączam się do akcji Copyright Trolling Stop. Uważam, że jest to patologia i trzeba o tym mówić otwarcie! A Wy co o tym sądzicie? Źródło: http://surething.pl/copyright-trolling-prawo-narzedziem-zastraszania/#.VOTmxi4xC-4 |