Pomysł, aby pracownicy sami odprowadzali składki i podatki jest dobry, ale nigdy nie zostanie wprowadzony. Bo byłby to początek końca tego ustroju. O czym klasa polityczna dobrze wie.
W dyskusji nad "umowami śmieciowymi" zapoczątkowanej moimi postami, głos zabrało kilku zwolenników koncepcji wprowadzenia przepisu, by zwolnić pracodawców z obowiązku płacenia składek do ZUS i podatków w imieniu pracowników, a ciężar ten przerzucić na samych pracowników. Pomysł znakomity i gorąco go popieram. Ale nie jako poczatkujący przedsiębiorca tylko jako wróg ustroju.
Antoine de Saint Exupery powiedział ksiedyś "Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu". Pracownik interesuje się realną wartością swojej pensji, a więc kwotą "netto", która trafia na jego konto już po opodatkowaniu. I mało który pracownik zdaje sobie sprawę, że zarabia więcej tylko państwo go okrada, narzucając jego pracodawcy obowiązek odprowadzenia w jego imieniu "składek" do ZUS i podatków. A dlatego w jego imieniu, żeby pracownik o tym nie wiedział.
Gdyby państwo obowiązek płacenia przerzuciło na pracobiorcę to ten – po otrzymaniu pensji – sam musiałby zapłacić składki i podatek dochodowy. Wtedy pracownik zrozumiałby, że "na dzień dobry" okradają go na kilkaset złotych. I dostałby szału. I po drugim, trzecim razie kilka milionów takich wściekłych pracowników ruszyłoby na Warszawę, aby powiesić na latarni ministra finansów stojącego za tym zalegalizowanym złodziejstwem.
Rząd jest więc najbardziej zainteresowany tym, aby ludzie nie zdawali sobie sprawy z tego jak bardzo są okradani