Wobec miłości możemy przyjąć dwie postawy: z nadzieją lub bez nadziei.
Miłość pojawi się lub nie, niezależnie od naszej postawy. Mamy wolną wolę, mówimy – możemy wybierać. Cóż wybierzemy poza wyborem?
Ja wybrałbym nadzieję, lecz osamotniona nadzieja nie jest przewodniczką. Chodzi własnymi ścieżkami – w poszukiwaniu śladów miłości. Odradza się na drodze, którą przemierzyła jej siostra, a na wertepach pogardy gubi ślady, lecz nie umiera. Dlatego nazywamy ją nadzieją.
Nadzieja źle znosi samotność i opuszczenie. Dlatego szuka tropów do ludzi, którzy mają pragnienienie powrotu do Boga, lgnie do nich i poprzez to lgnięcie otwiera fraktale serc.
Wybrałbym wiarę, lecz osamotniona wiara nie jest przewodniczką. Najpierw musi dojrzeć pod skrzydłami miłości, zanim wyruszy do najbardziej opuszczonych zakątków ziemi. Bez tych skrzydeł nie wzniesie się razem z nami do najwyższych poziomów nieba, nie napełni naczynia człowieka prawdą i mądrością.
Najdalej, poza czasem i przestrzenią, mieszka Bóg. To dobry przewodnik, lecz tylko dla nas, którzy uwierzyliśmy, że mieszka w naszych sercach.