Artykuły redakcyjne
Like

Wzmacnianie wschodniej flanki

28/02/2016
1158 Wyświetlenia
1 Komentarze
9 minut czytania
Wzmacnianie wschodniej flanki

Historia naszej państwowości to m. in. historia nieudanych politycznych i militarnych aliansów. Albo musieliśmy borykać się z własną ograniczonością we wszystkich tych przegranych już na tzw. „dzień dobry” powstaniach, albo skazywaliśmy się na zaufanie w wątpliwe sojusze. Szczególnie wiek XX był dla odrodzonej po przeszło stu latach Polski w tym zakresie nieudany. Łatwo zrozumieć obojętność w stosunku do interesów II RP ze strony mocarstw światowych (głównie Wielkiej Brytanii Lloyda Georga), bo przecież wymazano nas z mapy świata i wszystkie te nowe państwowe twory w pasie pomiędzy Rosją a Niemcami były traktowane dość lekce, a przez niektórych, jako wymysł niemający szans na przetrwanie i jedynie wzmagający nowe konflikty i napięcia pomiędzy starymi mocarstwami.

0


 

Wzmacnianie_1

 

 

Sto lat to kilka dojrzałych pokoleń, więc łatwo zatraca się w pamięci zbiorowej świata interes mniejszości rozbitych pomiędzy zaborców. Podkreślał to zresztą sam Piłsudski, który mówił o właściwie nadal kolonialnej mentalności elit politycznych świata i ciągłym nieformalnym „porozumieniu”, czy raczej zrozumieniu wzajemnym pomiędzy establishmentem mocarstw. Objawiało się to chociażby w naiwnej wierze wspomnianego już Lloyda Georga w odrodzenie carskiej Rosji po I Wojnie Światowej, jako stabilizatora politycznego Europy Wschodniej. Rosja w całości miała przejąć odpowiedzialność za ten rejon świata, bo ani Wielka Brytania, ani Francja, ani Ameryka nie miały do tego potencjału po wyniszczającej wojnie i ochoty, o czym nieustannie przypominały im własne społeczeństwa.

 

Wiara ta definitywnie upadła, gdy okazało się, że Bolszewicy rozprawili się z resztkami armii „białych”, ale na jej gruzach pojawiła się nowa wiara w państwo Lenina, które zostało okrzyknięte w Wielkiej Brytanii następcą rosyjskiej monarchii.  Na tym rudymencie pojawiły się dążenia do zmuszenia Polski, by zgodziła się na daleko posunięte ustępstwa w negocjacjach „pokojowych” prowadzonych głównie przez L. Georga nawet wbrew stanowisku Francji skłonnej wspomóc koncepcję naszej obecności w Europie i również chętnej do wsparcia wojskowego. Brytyjski Premier narzucał swoją wolę i wizję posuwając się do deklaracji pod adresem Rosji, które mogły w efekcie ustanowić granicę Polską na linii Bugu. Wszystko to było wielce naiwne, bo triumwirat mocarstw (Wielka Brytania, Francja, Ameryka) zupełnie nie rozumiał natury bolszewickiego reżymu. Najlepszym tego dowodem jest przyjęty w Londynie paradygmat zmiany agresywnego partnera rozmów (Rosji) poprzez handel i bezzasadne założenie, że Ukraina może stać się „spichlerzem” dla wygłodzonego świata.

 

Okres ten to nieustanne ingerowanie mocarstw w interesy państw takich, jak Polska, Piłsudski, który za wschodnią miedzą miał „towarzyszy” dość dobrze mu znanych rozegrał to inaczej, co zapewniło obronę granic i obecność w polityce światowej przez dwadzieścia lat. Ważne dwadzieścia lat, bo wykreowaliśmy dojrzałą, (choć skłóconą i pełną konfliktów) państwowość, kolebkę późniejszych. Teraz już za późno, by dywagować, czy słusznie postąpił odmawiając pomocy armii „białych”, co niewątpliwie ułatwiło przetrwanie reżymu bolszewickiego. Taka była mądrość tego etapu, nawet, jeśli teraz z perspektywy czasu wydaje się to niezbyt mądrym rozwiązaniem.

 

Nie minęło kilkanaście kolejnych lat i historia się powtórzyła. W obliczu rosnącej potęgi Niemiec, ich agresywnej militaryzacji i wyraźnych sygnałów nadciągającej wojny wszystkie wspomniane mocarstwa rozegrały rozsądną z punktu widzenia ich interesów grę mającą na celu skierowanie ew. agresji Hitlera w kierunku wschodnim. Wszystkie te gwarancje, których udzielono, niekiedy zupełnie nad wyraz, komplikując Polskie stanowisko w zmieniających się aliansach i negocjacjach, były o przysłowiowy kant dupy rozbić. Co więcej Wielka Brytania świadomie manipulowała elitami Polskiej polityki, wiedząc, że nie ma żadnego potencjału militarnego zdolnego wspomóc realnie Polskę. Nie miała też zresztą i ochoty. Na jednej z wczesnych konferencji przyszłą wojnę uznała za wojnę na wyczerpanie, którą koniecznie trzeba odwlekać i skierować jej pierwszy impet na Wschód, by zyskać na czasie i nadwyrężyć siły wroga. Była tak dalece nieuczciwa w swoich deklaracjach, że opóźniała nawet rozmowy o pomocy kredytowej w głębi ducha uznając ją za niepotrzebny wysiłek.

 

Francja reagowała bardziej przyjaźnie, ale we wszystkich przypadkach pamięć o hekatombie minionej wojny była czynnikiem wyraźnie wpływającym na nastroje bieżącej polityki i niechęć do podejmowania jakichkolwiek konkretnych działań, które i sygnalizowałyby konieczność nowej wojny i nawet tylko ją symbolizowały.

Możemy szukać usprawiedliwień i jakoś tłumaczyć powyższe fakty i całą tą dyplomatyczną hucpę, bo trauma po I Wojnie Światowej i interesy wewnętrzne w obliczu społecznych napięć były czynnikami ją determinującymi.

Jak natomiast wygląda sytuacja obecnie? Myślimy głównie oczywiście o zachowaniu kolejnego po bolszewikach spadkobiercy wielkiej Rosji, Putinie. To nie trauma nieodległych doświadczeń determinuje pasywność „aliantów” w kwestii realnego wzmocnienia tzw. wschodniej flanki NATO. To przede wszystkim homogeniczność tych doświadczeń, względny spokój i dostatek minionego ponad półwiecza, również wcześniejsze przekonanie o stabilizującym wpływie handlu (interesy z Rosją, to dla starych państw Unii ciągłe handlowe cymelia). To powszechne rozleniwienie, skłonność do marginalizowania istotnych sygnałów zmiany w imię własnego trwania na uzyskanych pozycjach. Ignorowania konfliktów, które są coraz bliżej granic Unii w sposób niewybaczalny. Biurokratyczny marazm i proceduralna obstrukcja, która wyznacza rytm pracy wszystkich unijnych instytucji z tymi siłowymi włącznie.

 

Dlatego nie mamy co liczyć na realne wsparcie w przypadku rzeczywistego konfliktu u naszych granic wschodnich, albo nawet w ich obrębie. Doświadczenia minione, słabość polityczna i wojskowa (obnażona bezwzględnie kryzysem imigracyjnym) są najlepszymi probierzami ew. przyszłych zachowań. Znowu w razie, czego okaże się, że „partnerzy” w sojuszu będą grali na czas, wysuwali koncyliacyjne propozycje nie bacząc na interesy gorzej w sojuszach sytuowanych. Czekali na objaw dobrej woli autokraty i jego biura politycznego. Historia się powtórzy i znowu nim ociężała machina „demokratycznych” państw Zachodu się ruszy my będziemy wpierw pod butem a potem w ruinie z planem odbudowy narodu i państwa w perspektywie może kolejnych stu lat.

 

Jako terytorium jesteśmy przecież idealnym miejscem do rozegrania jakiejś gry militarnej mocarstw. Nawet jeden z polityków chyba brytyjskich (w czasie po I Wojnie Światowej, gdy tworzył się nowy ład państwowy w Europie Środkowo-Wschodniej) wyraził podobny pogląd, że w zasadzie to u nas winien powstać poligon do rozstrzygania sporów tychże mocarstw, co pozwoliłoby ochronić ich własną substancję społeczną i materialną (pamiętajmy również o doktrynie wojennej ZSRR, która czyniła z terytorium Polski miejsce odwetowego uderzenia atomowego). Kwestia ta przestaje być czysto hipotetyczną, jeśli wziąć pod uwagę to, z czym mamy do czynienia w Syrii. To już nie żadna walka wyzwoleńca, rewolucja, wiosna ludów, to konflikt mocarstw wygodny, bo rozgrywany poza własnymi terytoriami. Ustalanie nowych reguł w polityce światowej, określanie zakresu wpływów w sposób, który niszcząc z jednej strony Bogu ducha winnych, pozwala liczyć na poparcie własnych społeczeństw z drugiej. Tak oto realizujemy wizję „nowego, lepszego” świata.

Z pozdrowieniami Liber

0

Liber http://www.galerialiber.pl

rysownik, satyryk. Z wykształcenia socjolog. Ciągle zachowuje nadzieję

422 publikacje
6 komentarze
 

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758