Starzy pracownicy zmieniają się w najmłodszych emerytowanych staruszków
Jesienią 2020 roku u Kowalskiego wielkie święto – jutro idzie na emeryturę. Jest dumny z siebie, bo to emerytura nowego typu, typu lansowanego od 2012 przez wówczas rządzącą nowoczesną partię światowego formatu. Rok wcześniej, przed wyborami, nie było propozycji przedłużenia wieku emerytalnego (dla panów o 2 lata, ale dla pań aż o 7 lat), bowiem pomysłodawcy przepadliby podczas wyborów. Jasne, że szczery polityk, to przegrany polityk. Partyjni wodzowie i ich doradcy nie mogli sobie pozwolić na jawność z oczywistego powodu, co zresztą wprost przyznali.
Gdyby w 2011 roku zadać pytanie członkom i członkiniom rządzącej partii (także ich żonom i mężom), co sądzą o planach wydłużenia wieku emerytalnego, to znakomita większość zatoczyłaby kółka na czole, jednak teraz dziwnym zbiegiem okoliczności wszyscy są za. Jakie jest prawdopodobieństwo szczerości takiej postawy? Odpowiedź jest prosta – inne zdanie spowoduje wykluczenie z koleżeńskich i partyjnych szeregów. Oczywiście, owo spostrzeżenie jest uniwersalne – nie dotyczy wyłącznie jednej partii – partyjna hipokryzja jest wszechobecna…
Jeśli ktoś chce albo może, to niech pracuje (sobie) nawet do 100 lat – droga wolna; niech żaden pracodawca nie waży się takiego zdrowego i wzorowego a chętnego obywatela zwolnić z pracy tylko z powodu osiągnięcia takiego czy innego wieku. Niech nawet to zostanie zapisane w Konstytucji!
Jeśli norwescy, duńscy, czy niemieccy hutnicy, nauczyciele, kelnerzy, piloci, nurkowie, górnicy, tramwajarze pracują dłużej niż Polacy, to dlaczego nie mielibyśmy również tak długo pracować? Albo i dłużej? Ale jeśli mamy taką wolę!
Nie po to postępuje rozwój cywilizacji, aby ludzie coraz dłużej pracowali – no chyba że chcą. Pojęcie „wolność” powinna być rozciągnięta także na współuczestniczenie w produkcji i twórczości.
Wprawdzie trudno zrozumieć, dlaczego przeciętny zachodnioeuropejski robotnik ma aż tak długo pracować, skoro za swojego pracowitego życia otrzymywał godną płacę i właściwie już osiągnął wszystko co mógł zdobyć Ma mieszkanie, auto, podróżuje i jeszcze mu mało? Nie idzie wcześniej (60 lat panie, 65 lat panowie) na emeryturę, bo jest tak pazerny, że jeszcze chce te parę lat popracować, aby po siedemdziesiątce zmienić swoje auto i wyremontować mieszkanie? A może go państwo zmusza i musi pracować, choć chciałby wcześniej zaprzestać świadczenia pracy przy niższych emerytalnych gażach? A przecież w wielu państwach UE jest coraz większe bezrobocie, zwłaszcza wśród młodzieży. Ale może tak bardzo lubi pracować, że bez swej roboty, to już żyć nie może?
Co z tamtejszymi pracownikami, którym jednak wystarcza posiadane auto i mieszkanie? Po kiego mają pracować dłużej? Z nudów? No bo przecież nie z powodów ekonomicznych…
Może nasi dziennikarze odwiedzą przeciętnego zachodniego robotnika, który ma 67 lat i zasuwa jako górnik lub kelner (ale w charakterze pracownika autentycznie wykonującego prace przypisane tym zawodom) i pokażą co już w życiu osiągnęli i o co im chodzi, czego im brakuje jeszcze do szczęścia? Pracują, aby pomóc dzieciom (a może raczej już… wnukom) w zdobyciu mieszkania? A może chcą podróżować dookoła świata, bo byle jakie wczasy w UE już im nie wystarczają?
Niech pokażą nam, biedniejszym Polakom, jak żyją nasi zachodni odpowiednicy – co w nich jest takiego, czego w nas z reguły nie ma – mają niemal wszystko, a jeszcze pędzą o poranku do swej ciężkiej roboty. To przecież 100-200 lat temu kapitaliści mogli tylko sobie pomarzyć o takich pazernych na robotę robotach.
Albo niech przynajmniej pokażą byłego hutnika, który zrobił komputerowy kurs i pracuje przy biurku. A może poza biurkiem, w domu przez internet, czyli telepracuje? Z domu kontroluje proces wytopu surówki, pichcąc w kuchni surówkę? Jeśli jest zadowolony, to istotnie – wówczas można byłoby polecić ten model naszym rodakom jako właściwy.
Miarą pracy powinien być nie wiek pracownika, nie jego staż pracy (liczony w latach), lecz liczba przepracowanych godzin. Podobnie jest z pilotami – sumują godziny spędzane w powietrzu.
Są Polacy, którzy miesięcznie pracują ok. 170 godzin, ale są i tacy, co pracują ponad dwieście. Suma wszystkich godzin w stosunku do nominalnej liczby godzin pracy przyjętej dla standardowego emeryta, mogłaby być powodem odpowiedniego skrócenia wieku emerytalnego osobom szczególnie przykładającym się do pracy podczas swego znojnego życia przed 67. urodzinami.
A dla entuzjastów pracy? Skoro ktoś lubi swoje zajęcie i nadal się realizuje, a szef jest zadowolony, to precz z ograniczeniami typu 67 lat!
Zwolnienia lekarskie oraz urlopy (płatne i bezpłatne) oczywiście nie byłyby brane pod uwagę. Przy okazji wyszłyby na jaw szwindle, np. zatrudnienie na paru etatach, które dają sumaryczne zatrudnienie większe od liczby godzin w dobie; także zatrudnianie młodych mundurowych emerytów i blokowanie młodzieży dostępu do pracy.
Natomiast urlopy macierzyńskie i wychowawcze byłyby uwzględniane jako dni przepracowane. Gdyby kobieta urodziła dziecko przed podjęciem swej pierwszej pracy, to również zryczałtowany pakiet przysługujących jej wspomnianych urlopów, byłby uwzględniony podczas ustalania emerytury w przyszłości i to od już urodzonych dzieci, nawet powitych na długo przed rozpoczęciem dyskusji na temat emerytalnego wieku.
Ale wróćmy do naszego Kowalskiego. Za 8 lat będzie miał 67 wiosen, przepracował jako stoczniowiec, przy czym ostatnimi laty udało mu się zakotwiczyć w biurze, bo już nie dawał sobie rady podczas przeciskania się przez dno podwójne ze stalowymi elementami na grzbiecie, aby tam montować i spawać wymieniane części kadłuba zakotwiczonego statku. Wprawdzie zastanawiał się, dlaczego miałby pracować aż do 67 lat, skoro pracując w nadgodzinach oraz w dni ustawowo wolne od pracy, na „liczniku” miał liczbę godzin pracy i tak znacznie większą już w wieku 60 lat, niż niejeden urzędnik, który takiej liczby nigdy nie osiągnie, nawet po przepracowaniu 70 lat.
Ze szkoły wyleciała mu zasada, że suma nie zależy od kolejności dodawania, ale intuicyjnie czuje, że swoje przepracował już do wieku 65 lat i dziwi się, że inni rodacy (zwykle bardziej eleganccy w każdym calu) mają znacznie wyższe emerytalne wypłaty, choć są od niego młodsi o… kilkanaście lat. Przecież sprawiedliwe państwo powinno każdy jego rok pracy odpowiednio powiększyć o współczynnik ponadnormatywnego czasu pracy! O społecznej solidarności (także oczywiście o „Solidarności”!) wiele słyszał, ale nie może zrozumieć, dlaczego system emerytalny jest najmniej solidarnym systemem III RP i to na początku trzeciego tysiąclecia – ideały ruchu społecznego z lat 80. zostały zaprzepaszczone!
Ponieważ to nie stoczniowcy ustalają zasady emerytalne, lecz urzędnicy i to dobrze opłacani, przeto dochodzi nawet do wniosku, że to urzędasy próbują wdrożyć kolejny pomysł na wyzysk człowieka przez człowieka; w końcu od wieków prawie niczym innym się nie zajmowali owi czcigodni mężowie. Bezstronność układu stoi pod wielkim znakiem zapytania, bowiem urzędnicy żyją dłużej niż robotnicy, zatem to druga grupa składa się na pierwszą i jest to kolejny przejaw wykorzystywania jednej grupy przez inną – jest to klasyczny wyzysk!
Odwiedził swoich znajomych i wespół świętują przejście na emeryturę – nawet od dyrekcji dostał dyplom i wędkę z budzikiem, aby nie zasnąć nad stawem podczas moczenia (kija).
Niestety, podczas popijawy, syn znajomego zakłada się z kolegami, że bez wahania może kogoś zatłuc; ot tak, dla zabawy. Och to młode pokolenie i jego bezstresowe wychowanie! Ponieważ sen zmorzył właśnie naszego jednodniowego emeryta, przeto wybór jest prosty – młodzieniec idzie do kuchni po nóż i podrzyna gardło nieszczęśnikowi, który sobie planował godne a spokojne spędzenie reszty życia na pustawym garnuszku ZUS-u.
Może słyszał mniej lub bardziej wyszukane sentencje o patriotyzmie steranych pracowników przechodzących nie tylko na emeryturę, ale jednocześnie także na drugą, bardziej mroczną stronę, o co (podobno) apelują działacze wymienionej czcigodnej instytucji, która ongiś zasłynęła nie tyle z budowy pałaców dla swoich wodzów i pracowników, ale z zapewnienia, że poniesione na nie koszty nie odbiją się na emerytalnych świadczeniach. Czy już wówczas ministrowie mieli wiedzę (w końcu byli po superstudiach i brali superkasę za swoją działalność i za prognozy), że za parę lat trzeba będzie podnieść Polakom wiek emerytalny, bo wydatki Państwa (w tym jednak także za owe pałace!) jakoś nie chcą się zbilansować?!
Kryminalne zakończenie opowiadania zbyt udziwnione i nieprawdopodobne? Politycznie nie do przyjęcia jako tendencyjne? Złośliwe ze strony autora niniejszego artykułu?
No to poczytajmy – 20 marca 2012 media donoszą, że u naszych wschodnich sąsiadów doszło do straszliwej zbrodni. Oto w Omsku (Rosja) sąd uznał winnym nastolatka, który rok wcześniej zabił człowieka, żeby wygrać zakład.
Posiedzenie sądu zbiegło się z osiemnastymi urodzinami oskarżonego. Pomimo makabrycznego zarzutu, z lica Władimira Korczomowa (polskie media lubują się w podawaniu danych cudzoziemców, naszych rodaków nie ujawniają, bo w większości to wielka polska sądowa tajemnica) nie schodził uśmieszek, chociaż według ustaleń biegłych, morderca był i jest poczytalny oraz cały czas zdaje sobie sprawę z wagi popełnionej zbrodni.
Na rozprawie nie zjawiła się rodzina chłopaka, choć była to jedyna okazja, żeby zobaczyć go w (podobno) najważniejsze urodziny (osiemnastka) – ojciec wprost powiedział prasie, że syna już stracił. Podczas zabójstwa był w domu i widział to, co się stało.
A cóż to się wówczas stało? Otóż emerytowany 67-letni Anatolij Kariew był przyjacielem rodziny. Zatrzymał się na kilka dni w mieszkaniu państwa Korczomowych. Kiedy młodzieniec pił z kolegami w salonie, Kariew już spał w pokoju obok. Według słów jednego z kolegów złoczyńcy, pomysł zabicia staruszka pojawił się nagle. Mówił, że może się założyć, iż zabije kogokolwiek. Poszedł do kuchni po nóż i z zimną krwią poderżnął gardło śpiącemu emerytowi. Po zabójstwie chłopak kontynuował urodzinową imprezkę. W sądzie przyznał się do morderstwa, ale nie okazywał skruchy.
Rosyjski sąd wykazał się całkowitym brakiem zrozumienia dla przedstawiciela młodego pokolenia i surowo potraktował młodego mordercę – chłopak dostał aż 8 lat pozbawienia wolności. Skandal, bo gdyby ten zagubiony chłopiec urodził się po naszej stronie Bugu, to otrzymałby tylko pouczenie i poprawczak. Co to znaczy „urodzić się po niewłaściwej stronie granicznej rzeki”…
Niewątpliwie, prorządowe sądy (tak rosyjskie, jak i polskie) zaniepokojone są spadającą liczbą narodzin dzieci oraz są przestraszone wizją starzejącego się społeczeństwa, zatem hołubią jak tylko mogą cenną młodzież, zaś kary za największe zbrodnie nie mogą być zbyt surowe, bo kto będzie pracować na emerytury sędziów i wodzów oraz wszystkich innych emerytów, za których jednak demokratyczne państwo bierze w końcu jakąś odpowiedzialność? Granice są otwarte i obywatele mogą swobodnie uciec z tonącego okrętu, zatem tym, którzy pozostali na pokładzie trzeba poszerzyć zakres obowiązków.
A że stracił życie staruszek, który właśnie miał zamiar wziąć swoją pierwszą emerytalną kasę? Z pewnością cichaczem złośliwie knuł irytująco długie swoje życie, co powinno być uznane za zdradę interesów państwa, zatem w pewnym sensie zasłużył sobie na karę, choć niekoniecznie aż na taką. Sympatyczniej i lepiej dla wszystkich byłoby, gdyby pomyliły mu się kolory świateł na przejściu – wszyscy mieliby spokojne sumienie.
Zbyt długie życie emeryta jest jawnym zamachem na budżet naszego przyjaznego państwa, zatem nic lepszego nie mogło przytrafić się instytucji zbierającej kasę dla ludzi kończących swe życie zawodowe u progu kariery emeryta. Można nawet ukuć kolejny slogan – „nie lamentuj nad padołem, ale kończ staruszku oba życia społem” (zawodowe i tradycyjne – w pakiecie wszak raźniej!).
Przy okazji – proszę zwrócić uwagę na słowo „staruszek”, zastosowane w artykule o zabójstwie Rosjanina. Być może to dosłowny przekład z rosyjskiego, ale skoro chcemy podnieść wiek emerytalny, to niech polscy dziennikarze nie nazywają 67-letnich mężczyzn staruszkami, bo robią krecią robotę wszystkim mądralom oczekującym, że nasi obywatele w wieku 67 lat będą przechodzić na emeryturę jeszcze sprężystym krokiem (pewnie dzięki kolejnemu naszemu superwynalazkowi – lasce na sprężynie, czyli Polish spring walking stick). Dziennikarze powinni odbyć szkolenia, na których zostaną pouczeni, że nie można 67-letnich obywateli nazywać staruszkami, bo to bije w polską rację stanu.
Niestety, (podświadomie!) publicyści przeżywają chwilę szczerości i piszą o staruszkach! Czyżby nie zdawali sobie sprawy, że sypią piaskiem w tryby naszej emerytalnej propagandy?
Ciekawe – od ilu lat Słowianina można uznać za staruszka a Słowiankę za staruszkę? Może Ministerstwo Zdrowia wespół z ZUS-em ustalą jakąś granicę wieku, aby więcej dziennikarzom nie wyrywało się takie określenie, które jednak rujnuje misternie budowany wizerunek szczęśliwego i mobilnego polskiego emeryta. Jedno jest pewne – nasze społeczeństwo jest na tyle konserwatywne, że z oczywistych powodów granica emerytalnego wieku może być w przyszłości proponowana na poziomie 68 albo nawet 70 lat (właśnie ogłoszono, że w prognozach pomylono się, bowiem znacznie więcej Polaków przeniosło się na zachód Europy i mówi się otwarcie już o podniesieniu limitu do siedemdziesiątki!) i więcej, jednak z pominięciem pośredniej liczby – żaden rząd nie zasugeruje tego wieku, bowiem naraziłby się na niewybredne żarciki w mediach, chyba że do władzy dojdzie bezpruderyjny Ruch Palikota.