Wystąpienie w debacie 26-04-2012 – wersja rozszerzona
01/05/2012
425 Wyświetlenia
0 Komentarze
22 minut czytania
Oto pełny tekst wystąpienia. Oczywiście, tekst w rzeczywistości wypowiedziany jest skromniejszy w porównaniu z tym, co się zamierzało. Bo w końcu, wtedy, gdy się mówi, chodzi tylko o zarysowanie podstawowych kwestii.
Szkoda, że pan minister Rostowski wyszedł, bo chciałbym się odnieść w paru słowach do tego, co pan minister był uprzejmy powiedzieć. Otóż powiedział, że, cytuję, „w tym roku będziemy mieli spadek długu w relacji do PKB, do poniżej 50 mld zł, i w 2016 r. osiągniemy nadwyżkę sektora finansów publicznych”.
Chyba chodziło do 50% w relacji do PKB, ale powiedział, wyraźnie: 50 mld. No tak, to oczywiście przejęzyczenie, każdemu się zdarza, ale miejmy dla siebie wzajemnie tę szczyptę wyrozumiałości, bo to się każdemu zdarza. Łapię pabna ministra za słówka, ale on też to robi w imię propagandowego spektaklu… czy na tym ma polegać polityka?
Ale powiedział też, i to chyba już bez przejęzyczenia, coś bardzo niepokojącego, że osiągniemy już niedługo nadwyżkę budżetową. A to mnie niestety niepokoi, skoro jest to już nie było przejęzyczenie, lecz wyraźnie sformułowany zamiar, który nie świadczy o zbyt głębokim zrozumieniu podstawowych kwestii ekonomicznych.
Bo świadczy to, niestety, o niezrozumieniu makroekonomicznej funkcji budżetu państwa. Nadwyżka budżetowa oznaczałaby bowiem, że państwo więcej zabiera od obywateli w formie podatków i innych danin niż im oddaje w formie swoich wydatków, a to oczywiście będzie dusiło wzrost gospodarczy. Gospodarki i państwa nie można traktować tak jak gospodarstwa domowego. W gospodarstwie domowym nadwyżka oznacza budowanie majątku, zakumulowanych oszczędności, jeśli natomiast państwo ma nadwyżkę, to oznacza to, że wyrwało część środków pieniężnych z obiegu gospodarczego, zamraża je, a to na ogół gospodarce szkodzi; nadwyżka ma sens tylko w przypadku przegrzania gospodarki, gdy popyt przerasta możliwości kreacji podaży, co zdarza się wtedy, gdy nie w gospodarce rezerw mocy produkcyjnych i grozi silna presja inflacyjna.
Natomiast w normalnych warunkach państwo powinno mieć pewien, na rozsądnym poziomie – rozsądnym, ale zależnym od sytuacji gospodarczej – deficyt, bo wtedy państwo pobudza gospodarkę zasilając ją środkami, które byłyby z punktu widzenia gospodarki nieczynne, zamrożone lub utopione w jałowych obrotach pompujących bańki spekulacyjne.
Jest też inna sprawa, na którą chciałbym zwrócić uwagę. Pan minister powiedział, że Prawo i Sprawiedliwość chce zlikwidować OFE. Już to było mówione: nie chce zlikwidować, chce ludziom dać prawo wyboru, dlatego że ludzie już się zorientowali, że w OFE niestety tracą pieniądze. OFE, niektórzy mówią, zabierają wam wasze pieniądze. Ale przypominam: w OFE nie ma żadnych pieniędzy i pan minister jako finansista doskonale o tym wie. Dlaczego? Bo w OFE są papiery wartościowe, na które zamieniono nasze pieniądze.
Nasze pieniądze zamieniono na papiery wartościowe, których wartość jest bardzo ryzykowna, jest bardzo niepewna – taka jest natura rynków finansowych. Pan minister, jako znawca rynków finansowych doskonale przecież o tym wie.
I otóż okazuje się, że przy 40-procentowym wzroście WIG w ciągu kilku ostatnich lat stopa zwrotu tychże OFE jest kilkunastoprocentowa, a to przecież oznacza, że nasze pieniądze są tracone. I sporo osób dziś się zorientowało, że to jest bardzo niepewny pieniądz i że ta część kapitałowa jest bardzo niepewna.
Ale wracając do tego, czym się zajmuje ustawa. Można powiedzieć, że dobrze, ze ukazał się projekt tej ustawy wraz z uzasadnieniem, bo uzyskaliśmy dowód na to, że to przyśpieszenie procedowania, ta swoista partyzantka, prowadzi do klęski w aspekcie jakości prawa i jakości merytorycznej całej tej propozycji.
W uzasadnieniu stwierdza się, że co cztery miesiące wiek emerytalny będzie wydłużany o miesiąc, a w ustawie są nie cztery miesiące, lecz trzy. Coś się zatem nie zgadza.
Oto, co się nie zgadza: oto według założeń ustawy i według zapowiedzi pana premiera kobietami wchodzącymi w emeryturę w 67 roku życia powinny być panie urodzone w 1981 r., a w ustawie „zarobili” 7 lat i w wiek emerytalny 67 lat wchodzą panie urodzone w 1973 r.
W przypadku mężczyzn to oszustewko platformowych urzędników jest mniejsze, bo w wiek emerytalny 67 lat powinni wchodzić panowie urodzeni w 1957 r., a według ustawy wchodzą urodzeni w 1953 r. – „zarobili”, kosztem ludzi, 4 lata.
ŻENUJĄCE!!!
Druga sprawa, na którą warto zwrócić uwagę. Mówiła przede mną pani poseł z Platformy Obywatelskiej, że to wszystko dla przyszłych pokoleń. Ale przecież stan dobrobytu przyszłych pokoleń zależy od tego, co wyprodukujemy. Chciałem tutaj w związku z tym pokazać wykres nr 8 z uzasadnienia ustawy – wyraźnie wskazuje, że jeśli nie wprowadzilibyśmy tych zmian, które państwo proponujecie, to w dłuższym czasie tempo wzrostu byłoby wyższe. Oto od roku 2050 wzrost gospodarczy jest wyraźnie wyższy w wariancie bez wydłużenia systemu emerytalnego. Nie jest to, co prawda tempo wzrostu imponujące, ale jednak: bez reformy ok. 1,5%, w przypadku wprowadzenia tej pożal się Boże reformy – tylko ok. 1,25%.
Nawiasem mówiąc, wzrost na poziomie nieco ponad 1% zdecydowanie nas nie zadowala. Polska nie ma wtedy szans na dogonienie przynajmniej europejskiej średniej.
Czyli w długim okresie, dla przyszłych pokoleń, ta zmiana skutkuje relatywnie niższym tempem wzrostu gospodarczego.
Dlaczego? Autorzy nie zauważają pewnej bardzo elementarnej, podstawowej kwestii – nasz dobrobyt zależy od pracy młodych pokoleń, a nie od tego, co wypracują starzy, mniej wydajni, których zmusza się do pracy, by załatać niedostatki systemu emerytalnego, skonstruowanego przez mało kompetentną ekipę.
Problem jest też z „kompromisową formułą”, wypracowaną między koalicjantami, PO i PSL – to koncepcja tzw. częściowej emerytury. Oto napisano, że prawo do częściowej emerytury miałyby kobiety, które osiągnęły 62 lata życia oraz mężczyźni, którzy osiągnęli 65 lat życia, ale wysokość emerytury częściowej dla jednych i drugich wynosiłaby 50% pełnej kwoty emerytury – rodzi się oczywiste pytanie, gdzie jest tu spełniona zasada równego traktowania? Bo dlaczego przy przyśpieszeniu emerytury o 5 lat lub o 2 lata w stosunku do docelowego wieku 67 obniżenie emerytury jest o 50%?
Zastanawia mnie, czy to nie będzie podstawa do zaskarżenia w Trybunale Konstytucyjnym? Jeśli tak, to niedoczekanie tych młodzieńców, którzy stoją za naciskami na pana premiera, by te żałosne reformy wprowadzić.
Podobnie, pytanie co do emerytur rolników – osobom w wieku o 5 lat niższym od emerytalnego, część uzupełniającą świadczenia zmniejsza się o 25% emerytury podstawowej. Ja rolnikom życzę jak najlepiej, ale rodzi się pytanie, czy nie jest to też podstawa do wniosku do Trybunału, dlaczego jednym obniży się o 50%, innym o 25%?
Generalnie mamy dowód na koncepcyjny bałagan i chaos. Autorzy, owszem przytaczają sentencje orzeczeń Trybunału, ale dowodzą tym samym, że kompletnie nie zrozumieli ich przesłania.
Z orzeczenia wynika, że Trybunał Konstytucyjny dopuszcza odstępstwo od zasady równości ze względu na specyfikę obowiązków związanych z danym zawodem i ról w rodzinie w przypadku kobiet i mężczyzn. Pomimo to autorzy na siłę zrównują wiek emerytalny, nie licząc się z konsekwencjami, które rozumiał Trybunał Konstytucyjny.
Co prawda w przypadku niektórych zawodów wykonywanie pracy nawet do późnych lat jest możliwe, to w innych zawodach specyfika fizycznego lub psychicznego „zużywania się” człowieka i z tego powodu niemożności bycia efektywnym i sprawnym, czyni zrównywanie wieku emerytalnego dla wszystkich nie tylko bezsensownym, ale i szkodliwym.
W pewnym wieku nie można być ani pilotem samolotu, ani kierowcą autobusu, ani górnikiem, często nie można być nauczycielem, bo gardło wysiada – przykładów jest wiele.
Ale z tego, że z ekonomicznych czy psycho-fizycznych powodów ludzie wykonujący pewne specyficzne zawody i prace powinni mieć możliwość wcześniejszego odejścia na emeryturę nie wynika, że emerytura ta powinna być mniejsza. Bo marni eksperci rządu nie rozumieją kwestii elementarnej: emerytura ma dostarczyć środki umożliwiające pokrycie kosztów utrzymania i normalne życie na emeryturze.
Dlatego kapitałowa formuła, uzależniająca emeryturę od uzbieranego kapitału, w tej formule odprowadzania składek – jest błędna. Jeśli z wymienionych powodów ktoś rzeczywiście powinien odejść na emeryturę, to pracodawca MUSI odprowadzać odpowiednio wyższą składkę, by zapewnić mu kapitał umożliwiający sfinansowanie emerytury pokrywającej koszty utrzymania na emeryturze. Z tego zaś wynikają wyższe koszty pracy, a to oznacza określone konsekwencje dla rynku pracy, roli budżetu, który powinien kompensować te koszty.
Rządowi doradzają niestety marni profesjonaliści, którzy opierają swoje koncepcje na prostych modelach matematycznych, które takich subtelności nie uwzględniają i tylko przeliczają podstawowe strumienie finansowe – przy pewnych założeniach.
Cały system jest oparty na koncepcji, która jest chybiona, bo autorzy nie uwzględniają dość podstawowych pojęć ekonomicznych: krańcowej wydajności pracy i kosztów krańcowych.
W efekcie uzyskują pozorną ekonomiczną racjonalność, bo jeśli zmusić ludzi do przedłużenia wieku emerytalnego, to starsi będą pracowali dłużej, mając mimo wszystko wyższą płacę, ta składka od nich będzie relatywnie – w porównaniu z młodymi – wyższa, i większe będzie zasilenie systemu emerytalnego, a jednocześnie mniejsze jego obciążenie, bo później przejdą na emeryturę i krócej będą ją pobierać.
Ale opieranie wzrostu gospodarczego na starych ludziach o spadającej, i to dość szybko z wiekiem, wydajności pracy – to zasadnicze nieporozumienie. Gdy wysokie jest bezrobocie wśród młodych i system zmusza ich do emigracji, bo we własnym kraju nie mają pracy i nie mogą utrzymać rodziny – jest to nieporozumienie i ekonomiczny absurd.
Wzrost gospodarczy należy oprzeć na dynamizmie, entuzjazmie i talentach ludzi młodych – ich krańcowa wydajność jest najwyższa i koszty relatywnie niższe. Kwestie demograficzne, na które powołują się autorzy tej „reformy” są względne, bo odpowiednią polityką wobec rodziny i polityką płacową można je zmienić.
Od tego jest państwo i jego polityka gospodarcza, by te trendy zmienić, trzeba rozumieć, że te wykresy ukazujące tendencje warunkowe, oznaczają, że jeśli nadal będzie realizowana taka polityka, to będą takie a takie efekty.
Są badania, według których wiek emerytalny w przyszłości trzeba będzie obniżyć, by zmniejszyć bezrobocie, w sytuacji, gdy cyfryzacja i elektronizacja, robotyzacja wyeliminują ludzką pracę z wielu zawodów. Już teraz mówi się o e-urzędach. Czy rząd uwzględnił wynikające z tego zmniejszenie liczby etatów w administracji? Jak to wpłynie na rynek pracy?
Ale problem jest szerszy. Autorzy stwierdzają, że Celem systemu emerytalnego jest zapewnienie dochodów osobom, które nie są już zdolne, z racji osiągniętego wieku, do utrzymania się z pracy zarobkowej i że emerytury są wyrazem solidarności międzypokoleniowej.”
Ale te postulaty nie są realizowane z powodu lekceważenia przez rząd swych podstawowych obowiązków w zakresie kontroli i sterowania rynkiem pracy – bo tylko naiwni i niewykształceni mogą twierdzić, że ta kontrola i sterowanie rynkiem nie są potrzebne.
Problem polega na tym, że faktycznie ten system w wyniku braku odpowiedniej polityki rządu już na starcie jest bankrutem. Jest bankrutem, bo ma miejsce dramatyczna wręcz sytuacja, co do emerytalnych perspektyw ludzi, zwłaszcza młodych.
Proponowane wydłużenie wieku emerytalnego teoretycznie da, co prawda, zwiększenie stopy zastąpienia, ale nadal będzie ona bardzo niska.
Kluczowy problem polega na tym, że wszelkie obliczenia robi się przy założeniu, że przyszły emeryt pracuje na etacie, z którego odkładana jest obowiązująca składka emerytalna na zabezpieczenie naszej przyszłości.
Cały dramat sytuacji polega na tym, że stworzono taki system – i ten system jest wspierany przez ten rząd – że ludzie są zatrudnieni za bardzo małe pieniądze, blisko granicy minimum placowego i na dodatek tak, aby płacić jak najniższe składki emerytalne. Nazywamy to umowami śmieciowymi.
Rozmawiałem z młodymi ludźmi: często jedyna forma zatrudnienia, jaką im się oferuje, to zlecenia, za które nic nie idzie na ich fundusz emerytalny.
To dotyczy wielu młodych ludzi w wielu zawodach i na różnych stanowiskach: zatrudnia ich się za niskie płace, bez odprowadzania składek emerytalnych albo składki te są na minimalnym możliwym poziomie.
To oznacza, że w długookresowej perspektywie czeka Polaków nędza na emeryturze, bo nie będą mieli kapitału emerytalnego. I na tym polega to bankructwo systemu emerytalnego. System kapitałowy jest w tej sytuacji z zasady błędny.
Ludzie skażeni naiwnym liberalizmem sądzą, że system gromadzenia indywidualnego kapitału emerytalnego ma uczyć odpowiedzialności za siebie. Ale problem polega na tym, że ludzie tu nie mogą nic decydować, ten system nie daje swobody wyboru, pracodawcy narzucają określone warunki, a państwo ludzi nie broni.
To państwo nie jest przyjazne wobec zwykłego obywatela.
Stworzono cały mechanizm obniżania płac i tej ich części, która ma zabezpieczać przyszłość po skończeniu aktywności zawodowej.
Dominuje i jest promowane podejście krótkookresowe, takie na dziś: obniżyć koszty, a to, co w przyszłości – załatamy protezą wydłużenia wieku emerytalnego.
Liczy się interes pojedynczych przedsiębiorców, którzy chcą mieć elastyczność i niskie koszty.
Ale obowiązkiem państwa jest patrzeć na skutki makroekonomiczne, czyli, co dzieje się z całą gospodarką.
Obowiązkiem państwa jest patrzeć długookresowo, czyli, co będzie w dalszej perspektywie z bezpieczeństwem ludzi.
Ta reforma emerytalna jest w gruncie rzeczy swego rodzaju plastrem, który ma osłonić rzeczywistą ranę, jaka jątrzy się na organizmie naszej gospodarki. Jest to rana, z której odpływa krew z krwi, nasi młodzi obywatele – odpływają tam, gdzie, jak powiadają, jest normalnie.
I to ułomne państwo zamiast wprowadzić normalność, klajstruje nienormalność, która, ekstrapolując, tak jak ekstrapolowali autorzy tej koncepcji (na wykresie 2), doprowadzi do tego, że w przyszłości znowu trzeba będzie wydłużać wiek emerytalny – nie dlatego, że żyjemy dłużej lecz dlatego że z powodów finansowych, niewydolności całego systemu, będzie on skazany na bankructwo.
Te ekstrapolacje, na jakich oparli się autorzy tej koncepcji są miejscami wręcz zabawne:
„O ile w 2007 r. na 1000 osób w wieku produkcyjnym przypadało średnio 248 osób w wieku poprodukcyjnym, to w 2035 r. liczba ta wynosić będzie 464, a w 2060 r. już 772”
„wydłużenie wieku emerytalnego zwiększyłoby średnie tempo wzrostu PKB w latach 2010 – 2060 o 0,1 pkt proc”
„bez wprowadzenia zmian w wieku emerytalnym, aktywność ekonomiczna grupy wiekowej od 15. do 74. roku życia w Polsce spadłaby z dzisiejszego poziomu 60,2% do 57,6% w 2060 r. Dzięki wprowadzonym zmianom, wskaźnik ten powinien wzrosnąć do 61,5% w 2060 r.”
Imponująca dokładność? Nie, to nie jest dokładność, z tych cytatów bije koszmarna niedojrzałość naukowa i brak powagi!!
Chciałbym, żeby te obawy, że będziemy musieli pracować do śmierci, też były takie bezsensowne, jak te prognozy.
Ale przecież przy tej jakości państwa, przy tej jakości opieki zdrowotnej gdzie limity nie pozwalają ludzi rzetelnie leczyć, przy tym przyzwoleniu na zatrudnianie ludzi poniżej standardów nowoczesnych cywilizowanych państw ten absurd pracy aż do śmierci dla wielu stanie się realną prawdą.