Wyrwane z kontekstu: uważaj rybeńko!
24/07/2011
396 Wyświetlenia
0 Komentarze
4 minut czytania
Wyjdą aniołowie, wyłączą złych spośród sprawiedliwych i wrzucą w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów. (Mt 13,49-50)
Przecież chrześcijaństwo jest religią miłości. Przecież mamy prymat miłosierdzia nad sprawiedliwością. Przecież żadnego piekła nie ma, no chyba że to na ziemi. A ten Pan Jezus wciąż swoje. Znów o chwastach, znów o żniwach, znów o płaczu i zgrzytaniu zębów.
Oj nie podoba nam się taki Pan Jezus wygrażający palcem. Wolimy tego z obrazu św. Faustyny: postawny facet o jasnym obliczu z serduszkiem tryskającym ku nam promieniami miłosierdzia. Promieniami które, bez jakichś wielkich starań z naszej strony, spłuczą z nas wszystkie występki by rozpuściły się bez śladu w bezmiarze oceanu Bożej Miłości. Bo przecież Bóg jest dziś w naszym wyobrażeniu gwarantem łaski, a nie jej wolnym dawcą. Chętnie skłaniamy ucho ku Heinemu gdy mówi „Bóg mi wybaczy, to Jego fach”.
Skąd w nas bierze się takie przekonanie, że wszystkie występki będą nam odpuszczone? Chyba z mody na nieskończone Boże miłosierdzie, która – jak to moda – każe traktować Ewangelię wybiórczo. Bo czyż Jezus nie powiedział: „Dlatego powiadam wam: Każdy grzech i bluźnierstwo będą odpuszczone ludziom, ale bluźnierstwo przeciwko Duchowi nie będzie odpuszczoneani w tym wieku, ani w przyszłym” (Mt 12,31).
Analizując istotę grzechów przeciwko Duchowi Św., o. Jacek Salij celnie pisze, że choć miłosierdzie Boże jest nieskończone, nie jest przecież absurdalne. Bóg pragnie nawrócenia nawet największych grzeszników. Może się jednak zdarzyć, że człowiek prosi Go o pojednanie, ale zarazem pojednać się nie chce. Albo w ogóle nie zależy mu na pojednaniu. Albo w możliwość pojednania nie wierzy. Słowem, z miłosierdzia Bożego nie można się naigrawać; ani nie można go sobie lekceważyć, ani nie można się na nie zamykać. (z książki: Szukającym drogi).
Odmawianie Bogu prawa do Sprawiedliwości jest właśnie naigrawaniem się z Jego miłosierdzia.
Najważniejszym dla mnie argumentem na rzecz wiary – myślę tu o argumentacji racjonalnej, nie emocjonalnej – jest fakt niedomknięcia się w doczesnej rzeczywistości bilansu „winien – ma” w rachunku, który nazywamy sprawiedliwością. Według tego, co jeszcze pojąć jestem w stanie, zabiera to do reszty światu sens.
A co mi tam sens świata – żachniesz się. Ważny jest mój sens. A on jest taki: ile sobie naużywam, tyle mojego.
Pławisz się beztrosko w oceanie życia, a tu być może sieci już zarzucone, gotowe do zagarniania ryby wszelkiego rodzaju. A gdy się sieć napełni, wyciągną ją na brzeg i usiadłszy, dobre zbiorą w naczynia, a złe odrzucą precz (por. Mt 13,47-48).
Zatem uważaj rybeńko, bo jeśli, pławiąc się tak beztrosko, obrosłaś tłuszczem, ale w rzeczach które dla Rybaka stanowią Wartość pozostałaś płotką – wylądujesz na śmietniku Boskiego Uniwersum.