Wyrwane z kontekstu: Być świadkiem
22/04/2012
402 Wyświetlenia
0 Komentarze
2 minut czytania
Wy jesteście świadkami tego. (Łk 24,48)
Jezus Zmartwychwstały przełamuje nieufność i lęk uczniów, pokazuje im swe ciało, zachęca, by dotknąć, a gdy wciąż jeszcze mają Go za ducha, demonstracyjnie spożywa kawałek ryby, by ostatecznie rozwiać ich wątpliwości. Potem ich oświeca, by zrozumieli, że to, co się stało, było rzeczywiście realizacją zamysłu Boga, jak to przepowiadali Prorocy. Na koniec chce uprzytomnić apostołom wagę chwili: „wy jesteście świadkami tego”.
Być świadkiem. Widzieć naprawdę, usłyszeć, dotknąć. Kto jak kto, ale świadek nie może mieć wątpliwości. Musi tryskać pewnością. Inaczej któż mu uwierzy?
Tymczasem Kościół domaga się od nas, byśmy również świadczyli. Kościół twierdzi, że jest kościołem apostolskim, więc zadaniem jego członków jest głoszenie Ewangelii, świadczenie za Chrystusem Zmartwychwstałym.
Dlaczego? Przecież nas tam nie było! To nie my oglądaliśmy jaśniejącą blaskiem twarz Zmartwychwstałego, nie my słyszeliśmy Jego głos, nie my dotykaliśmy, nie my patrzyliśmy jak je. Jacy tam z nas świadkowie!
Świadek nie może mieć wątpliwości. Musi tryskać pewnością. Jeśli nie pewnością autopsji, to pewnością wiary. Ta pewność jest „lepszego gatunku” bo przecież „błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli” (J 20, 29).
Tyle w nas świadków, ile wiary.
Powiesz: wiarę, owszem, mam, ale na świadka się nie nadaję. Głos mam cienki, piskliwy, chrypiący, bełkotliwy (niepotrzebne skreślić), a gdy stają przed tłumem myśli mi się rozpierzchają jak karaluchy…
Dosyć, już dosyć. Aby być świadkiem, nie musisz mieć jakichś specjalnych zdolności. Nie musisz być mówcą, cieszyć się mirem wśród bliźnich, porażać logiką argumentacji. Czasem wystarczy obecność. Tak jak wczoraj w Warszawie podczas ogólnopolskiej manifestacji w obronie TV Trwam.