Mieszkałem wówczas w okolicach KWK „Wujek”. 16 grudnia rano wziąłem aparat i poszedłem w kierunku kopalni. Od kilku dni sytuacja była napięta, zanosiło się na jakąś zadymę. W uliczkach osiedlowych wokół kopalni, jak i wzdłuż ogrodzenia zakładu pełno było Milicji, wojska i ZOMO. Kolumna autobusów i samochodów ciężarowych przystosowanych do przewozu ludzi ciągnęła się aż do okolic Ronda Mikołowskiego.
Musiałem więc przejść jakieś kilkaset metrów wzdłuż tych pojazdów. Wojskowi, milicjanci i
zomowcy stali grupkami, konferowali, inni rozpraszali zbierających się przed kopalnią ludzi.
Szedłem do przodu nie zatrzymywany przez nikogo. W ten sposób dostałem się pod główną bramę kopalni. Było tam już sporo osób. Tymczasem Milicja i wojsko zaczęli porządkować swoje szyki i odganiać tych, którzy kręcili się blisko ich pojazdów. Ludzie zareagowali na to oburzeniem. Kobiety z tłumu krzyczały coś pod adresem wojskowych. Jeden z młodych żołnierzy psychicznie chyba nie wytrzymał. Odwrócił się w naszym kierunku i „wygarnął” serią z „kałasznikowa”. W pierwszej chwili ogarnęło mnie potworne przerażenie, jak wszystkich zresztą. Zdałem sobie sprawę, że to nie są żarty. Kilka przestraszonych osób odruchowo padło na ziemię. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że żołnierz strzelał „ślepymi” nabojami. Służyłem w wojsku, więc zorientowałem się, że na lufę jego broni założona jest nakładka, taką, jaką używa się do strzelania „ślepakami” Z każdą minutą reakcja
Milicji i wojska była coraz bardziej zdecydowana. Próbowali rozproszyć grupy ludzi gromadzące się pod kopalnią, chyba chcieli mieć czyste przedpole. Aby nas przepędzić użyli granatów łzawiących. Ludzie zaczęli uciekać przed gryzącym dymem. Poddałem się zupełnie
tłumowi. Uciekaliśmy przed gazem w kierunku najbliższych budynków mieszkalnych. Zostałem z kilkudziesięcioosobową grupą wtłoczony na klatkę schodową. Jeden z granatów łzawiących wpadł w otwarte drzwi wejściowe i tam wybuchł. Efekt był taki, że wszyscy w panice zaczęliśmy kierować się schodami w górę. Na pierwszym albo drugim piętrze ktoś zapukał do drzwi jednego z mieszkań. Właścicielka uchyliła je, a my wręcz wdarliśmy się do środka. Nawet gdybym nie chciał wejść do tego mieszkania, nie miałem na to wpływu. Osoby
biegnące za mną po prostu mnie tam wepchnęły. To były ułamki sekund. Byliśmy wszyscy pogubieni w sytuacji. Nasza „gospodyni” też. W mieszkaniu oprócz niej i naszej „nieproszonej” ósemki znajdowała się jeszcze jedna osoba. Była to najprawdopodobniej córka
właścicielki mieszkania, młoda kobieta. Z rozmów wywnioskowałem, że jest pielęgniarką. Mówiła, że coś się musi dzisiaj zdarzyć, bo szpitale zostały odpowiednio przygotowane, nakazano ich personelowi opróżnić oddziały i być gotowym na przyjęcie większej liczby osób. Nie wiem czy miała na myśli szpital w Ochojcu czy na Ligocie? Wtedy nie zastanawiałem się nad sensem zasłyszanych wiadomości. Przypomniałem sobie o nich dopiero kilka dni po tragedii i skojarzyłem je z tym co się wydarzyło. Ponieważ miałem przy sobie aparat, postanowiłem zrobić trochę zdjęć z okna „gościnnego” mieszkania. Było to o tyle kuszące, że okno wychodziło dokładnie na kopalnię. Początkowo fotografowałem przez firankę, ponieważ gospodynie były przerażone i prosiły abym jej nie odsłaniał. O ile dobrze pamiętam mąż którejś z nich znajdował się na terenie „Wujka” i uczestniczył w strajku. Zacząłem fotografować. Początkowo faktycznie nie odsłaniałem firanki, jednak z czasem zacząłem fotografować przez samą szybę. W pewnej chwili naprzeciwko naszego domu podjechał czołg. Wymanewrował przodem do muru kopalni, obracając jednocześnie wieżą w ten sposób, że jego lufa celowała dokładnie w dom, w którym przebywaliśmy.
Przygotowywał się do taranowania muru. Jego działania mieli zabezpieczać żołnierze. Czołg ruszył. Widziałem, jak rozwala mur i dewastuje przyklejony do niego barak. Wjechał do środka budynku wzniecając tumany kurzu. Konstrukcja zawaliła się, a na wieżę pojazdu opadł jej dach. Czołg cofnął się unosząc go ze sobą, a potem kilkakrotnie wjeżdżał w ruiny baraku i wycofywał się. Po którymś razie czołgistom udało się zrzucić z pojazdu krępujący go
balast. W ten sposób wykonany został wyłom w murze, przez który na teren kopalni zaczęli wchodzić zomowcy. Długie pałki, wielkie tarcze, wszystko w milicyjnym kolorze, kaski z osłonami. Byli dobrze wyekwipowani w bojowy rynsztunek. Widać było, że idą „na ostro”.
Dochodziły do nas krzyki i odgłosy strzałów. Po pewnym czasie zomowcy zaczęli powracać przez wyłom na zewnątrz kopalni. Najpierw pojawili się najbardziej pokiereszowani, bez kasków, pał i tarcz. Pogubili cały ekwipunek. Widać było, że mocno musieli oberwać, że górnicy się bronili. Musieli być wściekli. Ewidentnie uciekali. To nawet śmiesznie wyglądało i nam, tam w mieszkaniu pokrzepiło serca. Niestety dopiero potem zdałem sobie sprawę z tego, że kiedy my cieszyliśmy się widokiem zza okna, górnicy już nie żyli, a inni byli ranni.
Relacja Leonarda Stankiewicza, oprac. Jarosław Neja (opublikowana: L. Stankiewicz,
„Wujek” – pamiętam, „Biuletyn Instytutu Pamięci Narodowej” 2004, nr 6 -7, s. 34-36)
http://www.muzeum-wujek.pl/strajk.php
Prawomocny wyrok, skazujący byłych milicjantów za strzelanie do górników na karę od 3,5 do 6 lat więzienia, zapadł dopiero po blisko 15 latach rozpatrywania tej sprawy, w czerwcu 2008 roku. Dwa poprzednie wyroki katowickiego sądu okręgowego uchylał sąd apelacyjny.
Skazanych zostało 14 byłych zomowców z plutonu specjalnego, którzy brali udział w pacyfikacji kopalń Wujek i Manifest Lipcowy. Sprawa jednego oskarżonego została umorzona, kolejny – były wiceszef Komendy Wojewódzkiej MO w Katowicach – został uniewinniony, a w sprawie innego oskarżonego sąd nakazał przeprowadzenie nowego procesu.
Były dowódca plutonu specjalnego ZOMO Romuald Cieślak został skazany na 6 lat więzienia, dwaj jego podwładni na 4 lata, a 11 innych – na 3,5 roku więzienia. Część z nich chciała odroczenia wykonania kary. Sąd się na to nie zgodził. Cieślak został aresztowany już po skazującym wyroku sądu okręgowego – w maju 2007 roku. Na poczet kary sąd apelacyjny zaliczył mu także okres wcześniejszego aresztowania – od kwietnia 1992 do sierpnia 1993 r.
http://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/wujek-pacyfikacja-bez-kary,213940.html
Tymczasem rok temu Rzepa informowała:
Praca poza więzieniem, nagrody i przepustki. Przed terminem zakończyli kary. Wszyscy skazani za udział w pacyfikacji „Wujka” są już na wolności.
Trzynastu byłych milicjantów ze specjalnego plutonu ZOMO – poza dwoma – wyszli przed terminem dzięki uczestnictwu w specjalnych programach readaptacji społecznej oraz wzorowemu sprawowaniu.
Część kary, którą obniżono im na mocy przepisów amnestyjnych „przesiedzieli” w ramach nagród na przepustkach. – Nie zależało nam, by dostali dożywocie, nigdy wyroków sądów nie komentowaliśmy. Chcieliśmy, by sąd uznał ich winę, i tak się stało. Czy siedząc w więzieniu, zrozumieli, co zrobili? To wiedzą tylko oni sami – mówi Krzysztof Pluszczyk, jeden z górników, którzy strajkowali w 1981 r. na „Wujku”.
53-letni Grzegorz Włodarczyk zakład karny w Wojkowicach opuścił jako ostatni z grupy specplutonu, kilka dni temu – cztery miesiące przed terminem. Skazani zomowcy mogli się ubiegać o przedterminowe zwolnienie po odbyciu połowy zasądzonej kary.
Pierwsi skorzystali z tego Antoni Nycz i Marek Majdak – obaj na wolności są od czerwca 2010 r. Nycz decyzją sądu penitencjarnego był już na wolności tydzień po nabyciu uprawnień. Zdecydowała pozytywna prognoza społeczna i kryminologiczna wystawiona mu przez Zakład Karny w Uherce Mineralne na Podkarpaciu, gdzie siedział Nycz. Pracował m.in. na rzecz parafii Hoczew w gminie Solina i w ośrodku wojskowym Jawor. Majdak w Areszcie Śledczym w Dzierżoniowie wykazywał wzorową postawę. Pracował w magazynie żywności.
Romuald Cieślak, były dowódca plutonu specjalnego ZOMO, pacyfikującego kopalnie „Wujek” i „Manifest Lipcowy” w 1981 r., wyszedł na wolność 4 grudnia. Jakby na złość losowi, w Barbórkę, święto górników.
Był skazany za pobicie i podżeganie do pobicia górników z użyciem niebezpiecznego narzędzia (broni palnej) na łączną karę 11 lat więzienia. Na mocy przepisów amnestyjnych karę zmniejszono mu do sześciu, ale na poczet kary policzono mu również okres, kiedy siedział w areszcie od maja 2007 r. Trzynastu zomowców sąd skazał na kary 7 lat bezwzględnego więzienia złagodzone do 3,5 roku, stwierdzając, że „nie było sytuacji, która uzasadniałaby użycie broni”. Nie dał im wiary, że strzelając, bronili się przed górnikami. Czternasty zomowiec Edward Ratajczyk zmarł tuż po wyroku.
Żaden z zomowców nigdy nie przyznał się do winy. Od początku Cieślak starał się o zwolnienie warunkowe (pierwszy raz w kwietniu 2010 r.), ale decyzja sądu, do grudnia tego roku, była zawsze negatywna. Koniec kary wypadał mu 19 stycznia 2013 r. Sąd penitencjarny w Katowicach zgodził się na jego wyjście dopiero pięć tygodni przed terminem. – Sądy na Śląsku, gdzie w zakładach siedziała większość skazanych milicjantów, nie mogły wypuścić ich na wolność tak wcześnie. Godziłoby to w poczucie sprawiedliwości społecznej – mówi jeden z pracowników Służby Więziennej.
Cieślak od prawie trzech lat pracował w jednym ze śląskich hospicjów, w zakładzie karnym właściwie tylko spał. – Nie opiekował się chorymi, raczej wykonywał w hospicjum drobne prace, był tam taką złotą rączką – opowiada jeden z pracowników Służby Więziennej.
Były dowódca plutonu, a także Józef Rak i Henryk Huber odbywali karę w ramach specjalnego systemu – tzw. systemu programowego oddziaływania.
– Raz na pół roku sprawdza się, czy skazany wykonał stawiane przed nim zadania. Jeśli tak, może on liczyć na nagrody, np. dodatkowe przepustki – mówi por. Artur Piszczek, rzecznik aresztu w Katowicach. Cieślak korzystał z przepustek systematycznie. Większość byłych milicjantów na przepustkach w ciągu roku spędzała blisko dwa miesiąc w roku.
http://www.rp.pl/artykul/961585.html?p=1
– Jako człowiek wierzę, że każdy ma sumienie i ono, przynajmniej od czasu do czasu, budzi się i w tych ludziach. I że mają dziś poczucie, że uczestniczyli w czymś złym – zastanawia się dr Andrzej Drogoń, dyrektor IPN w Katowicach. Podkreśla, że kary dla zomowców z „Wujka” mogą budzić kontrowersje czy gniew, ale najważniejsze, że zostali uznani za zbrodniarzy.
– Rozrachunek ze zbrodniami PRL rozpoczął się za późno, bo po 2000 r., dzięki ustawie o IPN. To zdecydowanie za późno, by zadośćuczynić za wyrządzone krzywdy i sprawiedliwie wszystkich osądzić – dodaje Drogoń. (…)
Zomowców z „Wujka” udało się osądzić i skazać dopiero po 28 latach, w trzecim procesie, w czerwcu 2008 r. tylko dzięki wprowadzeniu do ustawy o IPN tzw. zbrodni komunistycznej. Gen. Czesław Kiszczak został rok temu skazany za zbrodnię komunistyczną (za decyzję o wprowadzeniu stanu wojennego). – Od roku czekamy na uzasadnienie wyroku – przyznaje dr Andrzej Drogoń.
W kwietniu ubiegłego roku warszawski Sąd Okręgowy uniewinnił generała oskarżonego o przyczynienie się do śmierci dziewięciu górników z kopalni „Wujek”, ale wyrok został uchylony i proces ma ruszyć po raz piąty.
Czy zomowcy przeszli w więzieniu resocjalizację? Czy zrozumieli swe winy? Kiedy Marek Majdak wychodził dwa lata temu na wolność, jego wychowawca przyznał w rozmowie z „Rz”: – Raczej czuł się lekko skrzywdzony. On podkreślał, że jako milicjant wykonywał tylko rozkaz.
(ibid.)
Jak ktoś potrafi, niech skomentuje.
Ja za dobrze wszystko pamiętam.
16.12 2013