Perfidia obecnych władz polega na tym, że pozwalają „wyjść na ulice”, bo o to walczyła tamta Solidarność w swoich postulatach. A ona, władza, niby z tej Solidarności jest.
Naszła mnie taka refleksja, że teraz stosowanie metody „wyjścia na ulicę”, jakowyraz buntu przeciw władzy, jest tylko ‘wyrazem’.
Kiedyś takie wyjście było buntem wobec zakazów wszelkich, poczynając od zakazu myślenia. Każdy bunt, władzunia dławiła, najczęściej w zarodku, a jak im coś umknęło i na zewnątrz się wydostało, to przykładnie używano siły. Aż doszło do momentu, gdy za pensję, którą prawie każdy miał i tak nie kupił „chleba”, bo na półkach sklepowych zostało już tylko światło niegdysiejszych idei tyrana.
Każdy tyran, który chce zniewolić ludzi metodami siłowymi, wcześniej, czy później, ponosi klęskę. Sęk w tym, że obecna władza nie uważa się za tyrana, bo pozwoliła się wybrać ‘demokratycznie’.
Perfidia obecnych władz polega na tym, że pozwalają „wyjść na ulice”, bo o to walczyła tamta Solidarność w swoich postulatach. A ona, władza, niby z tej Solidarności jest.
Pamiętamy różne lapsusy Wałęsy, w tym ten, kiedy wybierał się na marsz przeciwko sobie…
Pisząc o perfidii mam na myśli takie właśnie słowa rozmywające wszystko, w reakcji na próby buntu społecznego.
Po Wałęsie kolejni przedstawiciele rządzącej Solidarności z lepiej, lub gorzej skrywaną butą, tłumaczyli w telewizorach ludziom wstrząśniętym widokiem tłumu na ulicach, że przecież mamy wolność i każdy może manifestować. Do wyboru, do koloru, może.
Na tym kończyło się wyjaśnianie buntów społecznych, bo przecież nie szły za tym choćby jakiekolwiek obietnice, że władza posłucha ludu. Ot, manifestujcie do woli, przecież teraz wolno, (a później wszyscy grzecznie rozejdźcie się do domów). I tak uspokajająco dla lemingów mija czas między kolejnymi marszami, a „buntownicy” planują następny „wyraz” buntu.
Niezauważalnie gołym okiem, wielki Reżyser Społeczny zaczął stosować stopniowanie napięcia, przy niektórych (zgadnijcie, których?) zgromadzeniach ulicznych.Najpierw zadymy, później wzmożona ‘ochrona’ przed zadymami. To metoda przypominająca mi wiele filmów gangsterskich …Tak z roku na rok, władza pokazała, które „wyjścia na ulicę” są cacy, a które be. Gołym okiem widać, kto „źle przygotował” swój marsz.
Tylko, że żadne z kryteriów ulicznych niewiele osiągają, bo metody stosowane do tamtych warunków, kiedy ‘obalano komunę’ w obecnych realiach od strony formalnej, niestety dalej przypominają Bareję z „nie mamy twojego płaszcza i co nam zrobisz?’. Tym razem mówi tak do nas „przyjaciel”, a nie wróg.
W dużym uproszczeniu, wygląda mi to tak:
Kiedy byliśmy zniewoleni, to wyjście na ulice, (choć groziło zamknięciem, utratą życia) było szansą na wolność, a kiedy jesteśmy ‘wolni”, to wyjście na ulicę grozi nam wciskaniem kitu, że mamy wolność i właśnie, dlatego możemy spokojnie manifestować, że nie czujemy tej wolności. Paranoja.
Wyrolowano nas też w innych ‘demokratycznych’ metodach, jak obywatelskie projekty z odpowiednią listą poparcia, jak próba rejestracji list wyborczych… i wiele, wiele innych.
Gdyby perfidii było za mało, to mamy przecież te uginające się od obfitości półki w marketach, jako oznaki zmian na dobre, więc hasła, że chcemy chleba, mają się marnie w odbiorze.
Chude portfele niektórych, to nie portfele rządzących. Poselskie próby życia za 500 zł. miesięcznie, nie zakończyły się spektakularnym wołaniem do kolegów z ław poselskich, o pomstę do nieba. Nawet nie słyszałam, żeby któryś z doświadczających takiego życia, „pochwalił się”, że to najlepsza metoda na zrzucenie 5 kg w miesiąc.
Chcemy pracy? Ależ to tylko jakiś procent, na dodatek mniejszy niż np. w Hiszpanii, wyjaśnia nam mądry pan w telewizji. Itp., itd.
Można wymieniać wiele powodów dla organizacji wyjścia na ulicę, jednak żaden nie będzie miał tej siły, mocy, jak tamte protesty sprzed lat.
Dla samej idei też chyba nie da się zebrać ludzi w takiej masie, która przerazi obecnie rządzących. Władza też przecież czci święta państwowe i kościelne, jak należy. Prawda?;-)
To nic, że każdy indywidualnie może powiedzieć, że w naszym kraju i jemu jest coraz gorzej i to, gdzie nie spojrzeć. Widocznie to za mało.
Jedyną akcją, która ostatnio spowodowała bezkrwawą zmianę postawy rządu, były wyjścia młodych ludzi w sprawie AKTA. Czy poszło tylko o to, że ludzie wystraszyli się, że w swoim komputerze będą mieli szlaban na to, co lubią? Tak się wystraszyli, że spokojnie, masowo w wielu miejscach kraju, powiedzieli, że nie chcą AKTA. I tyle!
Konkludując, nie namawiam nikogo do drastyczniejszego zachowania, aby „wyjście na ulice” spowodowało spustoszenie w mieniu i osobach, by władza wreszcie zrozumiała, że to nie przelewki.
Ja zastanawiam się, czy metoda ulicznego sprzeciwu, polegająca na tym, że każdy sobie marszyk skrobie, ma rację bytu?
A jeśli już „ulica”, to jak znaleźć wspólny mianownik („metodę na wspólnego głoda”) dla naszej skomplikowanej rzeczywistości?
Do ew. przemyśleń na powyższe, proponuję podkład muzyczny:
http://martynkaa.wrzuta.pl/audio/160JezUyNKa/trubadurzy_-_znamy_sie_tylko_z_widzenia