Wygrał Schulz, przegrała demokracja
17/01/2012
294 Wyświetlenia
0 Komentarze
4 minut czytania
Pycha jednak, i wyniosłość, są zwodnicze i potrafią zamącić umysły nawet największych. A co dopiero umysły obecnych liderów UE.
Wygrał jednak Martin Schulz. Dostał jedynie 387 głosów, więc o prawie 200 mniej niż Jerzy Buzek w 2009 roku (oznacza to, że duża grupa socjalistów i chadeków na niego nie głosowała). Chyba liczył na inny wynik, bo w swoim przemówieniu podziękował za "wspaniały wynik" i "ogromne zaufanie". Zdążył zresztą juz w inauguracyjnym przemówieniu zaatakować Węgry i "amerykańskie agencje ratingowe z Nowego Yorku". Powiedział też, że "możliwy jest rozpad Unii". Mocne, jak na szefa PE. Bardzo dobre wyniki zebrali pozostali kandydaci – Diana Wallis i Nirj Deva.
Już wczoraj pisałem, dlaczego to zła decyzja i zły wybór. Żeby uświadomić Państwu, jaka jest różnica między demokracją w PE, a demokracją tout court, warto prześledzić jak wyglądała kampania naszego kandydata (Nirja Devy), a kampania szefa socjalistów. Od wielu dni każdy z posłów otrzymywał miale z prośbą Nirja o zagłosowanie na niego. Nasz kandydat pofatygował się do wielu eurodeptowanych osobiście, by poprosić o ich głos. Od rana w siedzibie PE w Strasburgu witały gości plakaty z jego podobizną i przypomnieniem, że głosowanie jest tajne. W windach dyndały sobie balony z napisem: "Vote for Deva", a wolontariusze wciskali w ręce posłów ulotki z jego programem.
A Schulz? Nie rozesłał ani jednego maila, nie pofatygował się do ani jednego posła, nie poprosił nikogo o głos. Nic, zero, nul. Dlaczego? Bo wie, że w tej izbie nie decyduje demokracja, ale dealerstwo. Po co mu zabiegać o każdy głos? Po co starać się dotrzeć do deputowanych i przekonywać ich do swoich racji? Po co prezentować swój program? Wystarczy dogadać się z Josephem Daulem (liderem EPP) i wszystko ma się "pochytane". Nie trzeba nikogo przekonywać, o nikogo się starać, nic robić – wystarczy polityczny "układzik socjalistyczno – chadecki".
Oto skrótowy obraz "demokracji europejskiej" i kolejny przykład funkcjonowania współczesnych mechanizmów rządzących w Unii. Kolejny, bo z kilkoma już się spotkaliśmy – zmuszenie Irlandczyków do ponownego głosowania Traktatu Lizbońskiego, zignorowanie decyzji Holendrów i Francuzów w sprawie Traktatu Konstytucyjnego, zmiana premierów Włoch i Grecji tylko dlatego, że tak życzyły sobie tego mityczne "rynki" i mniej mityczna "Bruksela", a nie obywatele tych krajów. Coś naprawdę niepokojącego dzieje się w Europie – pomijany jest demos, a decyzje zaczynają zapadać na nieformalnych, zamkniętych dla niewtajemniczonych, tajnych spotkaniach. Tradycyjna demokracja odchodzi do lamusa – zostaje zastąpiona przez mechanizmy technokratyczne, oddalone od ludzi, nie kontrolowane przez nich. Właściciele obecnej Unii zdają się mieć przekonanie, że są tak mądrzy i tak wykształceni, że jacyś brudni, brzydcy i źli nie będą im przeszkadzać w zbożnym dziele budowy najlepszego ze światów. Aż dziw bierze, że po tak smutnych doświadczeniach swych podobnie myślących antenatów, nie wiedzą oni, jak tragicznie kończą się tego typu konstrukcje. Pycha jednak, i wyniosłość, są zwodnicze i potrafią zamącić umysły nawet największych. A co dopiero umysły obecnych liderów UE.