Fragmentaryczne postrzeganie rzeczywistości może prowadzić do wypaczonego obrazu sytuacji.
W lipcu 2017 r. wartość gotówki „krążącej poza bankami” wzrosła o 1,4 mld zł. Lokaty terminowe ustępują miejsca rachunkom bieżącym, gdzie dostęp do gotówki mamy na bieżąco, bez zbędnych formalności. Eksperci wskazują na niskie oprocentowanie lokat w stosunku do inflacji.
„Średnio depozyt bankowy jest oprocentowany na 1,5 proc., a nowo zakładany 1,4 proc., a trzeba jeszcze zapłacić podatek od zysków z odsetek […] Lepsze warunki (do 4 proc.) można znaleźć głównie na czasowych lokatach dla nowych klientów, z ograniczeniem maksymalnej kwoty, albo na zakładanych przy okazji inwestowania w fundusze”.
„Inflacja w czerwcu wyniosła 1,5 proc. rok do roku […] Natomiast w kwietniu br. mieliśmy do czynienia z 2-proc. inflacją licząc rok do roku i 0,3 proc. w ujęciu miesięcznym”.
Słowem – trudno się dziwić, w najlepszym przypadku oprocentowanie lokat pokrywa koszty inflacji, przy czym trzeba pamiętać o podatku.
To jednak tylko fragmentaryczne informacje – nie uwzględniają bowiem przekroju dochodów decydujących się na rezygnację z lokat terminowych. Nie od dziś zaś wiadomo, że koszty utrzymania w Polsce są wysokie. W ciągu minionego roku znacząco wzrosły ceny żywności – według danych GUS średnio o 5% rok do roku. Przy czym „widełki” podwyżek zaczynają się nawet od 45%.
http://www.fakt.pl/pieniadze/zakupy/wzrost-cen-zywnosci-lipiec-2017-dane-gus/4e9yn3g
Pytanie więc, na ile rezygnacje z lokat bankowych wynikają z ich niskiej opłacalności, a na ile są związane z prozą kosztów utrzymania, i jak to się odbije w dłuższej perspektywie na gospodarce?