Premierowi zdarza się popadać w depresyjne nastroje, co jest skrzętnie maskowane przez jego specjalistów od wizerunku. Można też usłyszeć teksty typu: „Wszystko spier****ne” albo „Przyjdzie Kaczyński i skończymy w więzieniu!”.
To tytuł artykułu w TVN na który dzisiaj się nadziałem zupełnie przypadkiem.
Polecam lekturę dla wszystkich. Ponura ale obowiązkowa.
"Wcześniej, gdyby ktoś powiedział, że Tusk jest politycznym mordercą, odpowiedziałbym: "Stary oszalałeś" (…) Ale nie potrafi już dłużej ukrywać, że jest zawodnikiem, który nie cofnie się przed niczym" – opowiada o szefie rządu jeden z jego doradców. Premier potrafi być brutalny i bezwzględny, ale też uwodzicielski i charyzmatyczny. O tym, że Tusk ma dwie albo i więcej twarzy w swojej najnowszej książce piszą dziennikarze Michał Majewski i Paweł Reszka.
W środku kampanii wyborczej na półki księgarń trafia książka "Daleko od miłości" będąca nie tyle biografią, co złożonym portretem lidera Platformy Obywatelskiej, który powstał na podstawie rozmów z politykami, współpracownikami i ludźmi z otoczenia Tuska.
Podkreślają w niej: "Nie ma jednego Donalda Tuska. Raz jest naturalny i spontaniczny, a potem jest produktem PR-u, któremu słowa dyktują sondażowe słupki. Czasami apodyktyczny i nieugięty, innego dnia gra brata łatę. Bywa intelektualistą, a później luzakiem z podwórka, który potrafi kląć, na czym świat stoi".
Być uwiedzionym przez dilera
Tusk to czaruś. "Potrafi każdego okręcić sobie wokół palca. Wystarczy nawet krótka rozmowa. Patrzy głęboko w oczy, wiesz, że jesteś najważniejszy, łapiesz się na tym, że zwyczajnie ufasz temu facetowi" – mówi o premierze jego doradca.
Wśród zauroczonych szefem rządu są nie tylko panie – Ewa Kopacz i Hanna Gronkiewicz-Waltz, ale nawet eks-minister sportu Mirosław Drzewiecki. Doradca premiera, którego cytują Reszka i Majewski opowiada, że gdy szef rządu zaprosił Drzewieckiego na rozmowę już po jego dymisji, polityk szykował się jak na randkę. "Wypachniony, lekko stremowany. Właściwie niczego od Donalda nie oczekiwał, bo wiedział, że w polityce jest skończony. Ale był jak narkoman, który krzyczy: "Hurra! Diler pojawił się w mieście!" – relacjonuje.
Depresyjny premier
Ale w "Daleko od miłości" premier opisywany jest też, jako polityk spragniony komplementów i poszukujący akceptacji. "Tak naprawdę na koniec dnia musi usłyszeć od kogoś to 'kocham cię’. Jak nie usłyszy, to jest mu źle".
Brak pewności siebie szczególnie miał być widoczny u niego w 2005 roku, gdy startował w wyborach prezydenckich. "Był taki zwyczaj, że po wystąpieniach w telewizji wysyłaliśmy Donaldowi smsy: "Świetnie wypadłeś", "Było rewelacyjnie", "Ale mu dokopałeś" i tym podobne. Nawet, gdy ewidentnie skusił albo zawalił sprawę. Potrzebował tego. Gdy nie dostawał sygnałów, że był znakomity, gryzł się" – zdradza osoba, która była wtedy przy Tusku.
"Wszystko spier…"
Premierowi zdarza się popadać w depresyjne nastroje, co jest skrzętnie maskowane przez jego specjalistów od wizerunku. Potrafi się zamknąć się na trzy dni w swoim gabinecie i rozmyślać. Można też usłyszeć teksty typu: "Wszystko spier****ne" albo "Przyjdzie Kaczyński i skończymy w więzieniu!".
Słowa "Wszystko spier…" padają regularnie z ust Tuska także w innej sytuacji – gdy musi coś zrobić, a czas goni. Bo załatwianie spraw, odkładanie decyzji na ostatnią chwilę – jak piszą autorzy – to charakterystyczna cecha premiera.
Tak było z wystąpieniem przed komisją hazardową, do którego zaczął przygotowywać się za pięć dwunasta, a dokładne na dzień przed spotkaniem z posłami. "Donald w panice zwołuje ludzi. Jest wściekły, pyta, co ma robić, i natychmiast wpada w depresję: "No nie, wszystko jest spier****ne!" Potem wypija jeden lub dwa kieliszki wina i powoli się podnosi, zabiera do pracy" – opowiada jego doradca
Metamorfoza premiera
Ale autorzy zaznaczają w swojej książce, że Tusk przed i po 2005 roku to dwaj zupełnie inni politycy.
Po pierwsze, obecnego szefa rządu podobno zmienił polityczny coaching, którego podjął się w czasie wyborczej kampanii pod nadzorem psycholog i doradcy medialnego Natalii de Barbaro. Pracowali według zasad amerykańskiego eksperta ds. rozwoju osobistego i przywództwa Stephena R. Coveya, gdzie kluczem do sukcesu przejmowanie inicjatywy, kontrolowanie wydarzeń i przekonania, że to ja jestem panem sytuacji.
Po drugie, choć w 2005 roku lider PO poniósł podwójną klęskę – jego partia przegrała wybory parlamentarne, a on walkę o fotel prezydenta – był dla niego przełomowy. "Dochodzi do niego, że jeśli ma wygrywać, musi być bardziej bezwzględny" – wspomina jeden z dobrych znajomych premiera.
Tusk nie zgodził się wtedy na koalicję PO-PiS. Odmowę koalicji podsumował krótko i dosadnie. "Rząd z PiS-em oznacza tyle, że PiS nas zaje***" – wspomina słowa lidera działacz PO, uczestnik gabinetowych narad z jesieni z 2005 roku.
"Posiadówki u Drzewka"
Jednak do 2007 roku lider PO postrzegany był nadal jako "piłkarz, trochę leniuszek, chłopak w krótkich spodenkach", polityk nie lubiący się przepracowywać, który za żelazny punkt dnia traktował popołudniową drzemkę w sejmowym gabinecie.
Majewski i Reszka piszą, że zanim PO przejęła władzę Tusk lubił brać udział w tzw. posiadówkach z przyjaciółmi. Odbywały się one w u "Drzewka" w "Sherwood", czyli w pokoju sejmowym Mirosława Drzewieckiego. "Drzewiecki, Drzewko, las, Sherwood. Mirek był najbogatszy, załatwił sobie największy pokój, miał największy telewizor. W wąskim gronie oglądało się tam mecze, piło się wino, palono cygara i opracowywano plan zdobycia władzy, czyli omawiano projekt". Donald uwielbiał te nasiadówki – wspomina jeden z posłów Platformy.
"Ale skopał to zagranie. Grzesiek, co z mundurówkami?"
Sytuacja zmieniała się, gdy Platforma wygrała wybory. Posiadówki u "Drzewka" już nie wypadały. Po wyborach nowa ekipa rządząca wypracowała sobie nowy rytuał – wieczorne oglądanie meczów piłkarskich, przy których robi się politykę, najczęściej u premiera, w kancelarii.
Wygląda to mniej więcej tak: "Wszyscy siedzą przed wielką plazmą u Tuska w kancelarii, na stole kieliszki z czerwonym winem. Wódki Donald nie pije, gdy jest okazja, wznosi toast koniaczkiem. W powietrzu unosi się dym z cygar.. (…) Oczywiście z cygarem Tusk publicznie się nie pokazuje, bo to mogłoby się kojarzyć obywatelom ze zbytkiem i wielkopańskimi manierami. Tusk, wpatruje się w ekran: "Ale skopał to zagranie. Mógł zagrać długą piłę na drugie skrzydło. Grzesiek (Schetyna, wtedy szef MSWiA, obecnie marszałek Sejmu – red.), co robimy z tymi mundurówkami?" – opisują te spotkania autorzy.
"Historia PO to historia politycznych mordów"
Ale nasiadówek, nawet w gabinecie szefa rządu, przyszedł kres wraz z wybuchem afery hazardowej. Tusk stanie do walki o przetrwanie, postanawia odwołać najbliższych współpracowników – szefa klubu PO Zbigniewa Chlebowskiego, ministra sportu Mirosława "Drzewka" Drzewieckiego, szefa kancelarii Sławomira Nowaka, który był jego cieniem oraz Grzegorza Schetynę, nazywanego "drugim po Bogu".
"(Tusk) nie potrafi już dłużej ukrywać, że jest zawodnikiem, który nie cofnie się przed niczym. Wcześniej, gdyby ktoś powiedział, że Tusk jest politycznym mordercą, odpowiedziałbym: Stary oszalałeś. Choć przecież wszyscy wiedzieliśmy, że historia PO to historia politycznych mordów. (…) Donald może wyrzucić każdego, kto będzie mu przeszkadzał albo będzie dla niego zagrożeniem" – stwierdza jego doradca.
Jak piszą Majewski i Reszka, Schetyna poczuł się zdradzony. "Okazało się, że nasze relacje koleżeńsko-przyjacielskie są częścią wielkiej polityki" – przyznał wtedy były już minister. Jego przyjaźń z Tuskiem dobiegła końca.
Skończyła się też pewna epoka. "Dotarło do niego, że wcześniej wykańczał konkurentów, i to była polityka. Ale tym razem wykończył Scheta i Drzewkę, swoich kumpli z "Akademika" (Domu Poselskiego – red.). Zaczął odczuwać osamotnienie – mówi były współpracownik Tuska.
"Nie ma wokół niego nikogo, kto pokazałby mu lustro, krzyknął, przeklął: Donald, kur…, nie masz racji, zobacz, co się dzieje! Kiedyś w kancelarii "prano się po gębach". Dziś wszyscy zmienili się w dwór – ocenia ważna osoba z kręgu rządowego, którą cytują dziennikarze.
"Mordy" Tuska
Chodzi o strach przed wyrzuceniem za burtę? Takich przypadków było wiele. Pierwszy był Andrzej Olechowski. "Bardzo niechętnie wypowiadał się o Olechowskim. Mówił, że nie chce widzieć tego agenta.
(…) Ale metoda Donalda jest taka, że on sam nie wojuje. Dał zielone światło Rokicie, żeby mordował Olechowskiego" – opisuje były polityk PO. Koniec Olechowskiego nastał w 2004 roku, kiedy Rokita beształ polityka przy pełnej sali i aprobacie Tuska.
Z czasem przyszła kolej na samego Rokitę, grającego niegdyś pierwsze skrzypce w partii, zwolennika utworzenia rządu PO-PiS. Do koalicji nie doszło, a Tusk stracił zaufanie do partyjnego kolegi. Bał się też, że w przyszłości może mu zagrażać i zaczął go marginalizować. "Zapamiętaj: w polityce nie ma przyjaciół" – odpowiedział kiedyś lider PO, gdy jeden z jego współpracowników zachęcał do przeprosin po tym, gdy obraził Rokitę.
W przedterminowych wyborach w 2007 roku Rokita już nie wystartował.
Premier boi się utraty wpływów. Prezydent: "Oj tam, oj tam"
"Daleko od miłości" to portret Tuska bojącego się stracić realną władzę, robiącego co w jego mocy, by wpływy innych polityków PO nie powiększały się. Z tego powodu nie wystartował w ubiegłorocznych wyborach prezydenckich, a do walki o fotel nakłonił politycznego singla Bronisława Komorowskiego.
"Jednemu z bliskich współpracowników wyznał: – Oni mnie chcą zamknąć w tej Juracie i nie będę miał nic do powiedzenia" – czytamy.
Jednak, gdy ówczesny marszałek Sejmu wygrał wybory i bez konsultacji na swoje stanowisko zaproponował Schetynę, Tusk poczuł się wykiwany. "Był wściekły. W poniedziałek z kancelarii premiera docierały sygnały, że premier warczy na współpracowników, robi awantury i jest w fatalnym humorze" – opowiadała dziennikarzom osoba związana z PO.
Z czasem Komorowski coraz bardziej "wybija się na niepodległość" i manifestuje swoją niezależność , co irytuje premiera. "Kiedyś tradycyjnie wtorkowe posiedzenie rządu przeciągnęło się i obrady trzeba było kontynuować w środę. – Kopacz i Rostowski w pewnym momencie powiedzieli, że będą musieli wyjść wcześniej, bo są umówieni z prezydentem. Tusk się zezłościł: "Z jakim prezydentem, przecież omawiamy tu ważne sprawy" – relacjonuje jeden z polityków Platformy.
Anegdot charakteryzujących relacje prezydent-premier w książce jest więcej. Tusk pyta Komorowskiego, dlaczego skierował do TK ustawę o odchudzeniu administracji. Prezydent: "Oj tam, oj tam! A wiecie, byłem w tym Pałacyku w Wiśle. Anka zachwycona…". Szef rządu skarży się: "media nas nie lubią". Prezydent: "No wiesz, nas jak nas! Nie idź tak szeroko. Ale ten ostatni CBOS nienajlepszy miałeś. O, rybę podali! Ryba tu jest znakomita!"
Nie dziwi więc, jak piszą autorzy, że gdy zapytali osobę z otoczenia premiera, jakie ten ma stosunki z nowym prezydentem, usłyszeli: "Komorowski zwyczajnie Tuska wkurza".
www.tvn24.pl/-1,1716621,0,1,donald-tusk-_-uwodziciel-czy-polityczny-morderca,wiadomosc.html
Po przeczytaniu nie wiem czy śmiać się czy płakać czy wystąpić o zieloną kartę?