„Kochana Mamuśku!
W Unii jest fajnie. Niczego tu nie brakuje, cukier jest po 6 zł za kilogram, benzyna po 5, 50 zł za litr, masło po 4,10 zł, chleb po 3,20 a papierosy po 12 zł. Mamy kolorową telewizję i fajne filmy. Pracy na razie nie ma, ale mówią, że będzie. Niech mamusia na razie siedzi na tej Białorusi, bo tu cały czas szaleje eutanazja, zwłaszcza, że ubezpieczalnia już się o mamusię pytała. To tyle, bo idę po zasiłek.
Całuję mamusie mocno Zdzisiek
P.S. Niech mamusia przyśle mi z kilo szynki, ale takiej ze zwykłego prosiaka, bo te nasze świecą po nocach.”
Gdy wchodziliśmy do Unii w blasku rac i szampana pitego przez euroentuzjastów z Unii Wolności, Sojuszu Lewicy Demokratycznej, Platformy Obywatelskiej i części obecnej głównej siły opozycyjnej przekonywano nas, że ci co głoszą krytykę Unii to heretycy, oszołomy, że czeka nas powszechny dobrobyt, że Unia da Polakom pracę. Ależ to się działo…
A jak jest u schyłku 2012 roku, gdy Donald Tusk ponownie bierze kurs na wciągnięcie Polski do wspólnej strefy monetarnej, co de facto oznaczałoby już całkowity klops? Czy pocztówka okazała się czarnowidztwem?
Cena cukru to – na razie – ponad trzy złote za kilogram, ale wszystko jest na dobrej drodze, by w roku 2013 poszła w górę. Benzyna po 5,50? Ten próg już przeskoczyliśmy, na koniec grudnia to średnio 5,60 zł w zależności od sieci stacji, ale w kończącym się roku podchodziła już pod sześć złotych. Benzyna i olej napędowy mogłyby być tańsze, tyle tylko, że według wyliczeń fachowców około 50 procent ceny paliwa stanowi danina w postaci akcyzy, podatków, którą kierowca płaci opresyjnemu państwu Donalda Tuska i ministra Jacka Rostowskiego.
Z masłem też jest pocztówkowo. W warszawskim supermarkecie „Leclerc”, do którego mam najbliżej, półkilogramowa kostka masła „Osełka ekstra” kosztuje 10,39 zł., „Masło polskie” Mlekovity (100 gram) – 2,19 zł., ale za 200 gram trzeba zapłacić już 4,15 zł., zaś za 200 gram „Masła ekstra Łaciatego” – 3,99.
Czy chleb po 3,20 okazał się fantazją? Bochenek „Baltonowskiego krojonego” to 3,15 zł, a „Chleba z pieca” Schulstadu – 3,39. Są oczywiście produkty tańsze, ale nie zmienia to faktu, że w Polsce żywność (i nie tylko ona) jest coraz droższa. Jak żyć, panie premierze, jak żyć? Chyba tylko zapisać się do PO?
Papierosy. Ci co palą wiedzą doskonale ile kosztuje jedna ich paczka. W każdym razie i tu przepowiednia z pocztówki się sprawdziła. Ja zaś nie mogę już słuchać argumentacji, że trzeba podnosić ceny tej używki, by zniechęcić do palenia. Jeżeli państwo tak dba o zdrowie swoich obywateli, to niech wprowadzi jedyne ozdrowieńcze rozwiązanie, czyli zakaże produkcji i sprzedaży papierosów. I alkoholi również, bo też szkodzą, w przeciwieństwie np. do ołowiu zawartego w spalinach wdychanych na ulicach i na przystankach komunikacji. Genialnie proste, prawda? Tylko skąd wówczas Rostowski i spółka wzięliby pieniądze na zapychanie coraz większego deficytu? A tak, pod pozorem walki o zdrowie idą kolejne pieniądze do budżetu.
W gospodarce mieliśmy mieć cud „Słońca Peru” i go mamy. Polacy są szczęśliwi, mają mnóstwo pracy. Tylko robić nie chcą, więc znaleziono już na nich bicz. „Rzeczpospolita” poinformowała, że niedługo pracodawcy zyskają możliwość wydłużania do 12 miesięcy okresów rozliczeniowych. Wtedy będą mogli zaplanować w tygodniu sześć dniówek po 8 godz. wszystkim zatrudnionym albo dniówki trwające do 12 godz. Nowe przepisy nie przewidują też ochrony np. pracownic w ciąży czy rodziców wychowujących dzieci do czterech lat. Dodatkowo, jak ostrzega dziennik, prawnicy alarmują, że możemy pracować non stop przez pół roku po 12 godz. i do tego sześć dni w tygodniu. Komuś się nie podoba i będzie protestował? No, to zawsze może pójść na zieloną trawkę, np. pod pretekstem ciężkiej sytuacji zakładu i konieczności zwolnień. Polska AD 2012 to katastrofa pod tym względem. Z danych przytoczonych przez „Dziennik Gazetę Prawną” wynika, że w listopadzie firmach zatrudniających więcej niż dziewięciu pracowników pracę straciło 13 tys. osób. Tym samym padł niechlubny rekord, bo w poprzednich miesiącach firmy zwalniały od 1 tys. do 8 tys. pracowników. Dodatkowo, „w listopadzie przeciętne wynagrodzenie wynosiło 3781 zł brutto, czyli o 2,7 proc. więcej niż 12 miesięcy wcześniej. Jednak w tym czasie ceny detaliczne towarów i usług wzrosły o 2,8 proc. Ostatni raz tak źle było w 1992 roku, kiedy wynagrodzenia spadły o 3,6 proc. Liczba etatów zmniejszała się w każdym miesiącu 2012 roku z wyjątkiem czerwca, kiedy przybyło tysiąc miejsc pracy. Obecnie firmy zatrudniają 5 mln 497 tys. osób, tyle samo, co w grudniu 2011 roku.” Ponieważ jednak rząd jest bohaterski i broni polskich miejsc pracy niczym Rejtan, no to wziął i zawalczył z włoskim właścicielem fabryki fiata w Gliwicach. Sukces odniósł niebagatelny. Zamiast 1500 osób na bruk pójdzie „zaledwie” 1450! Zwycięstwo pod Grunwaldem to przy tym nic!
Z grudniowych danych „Eurostatu” wynika, że tylko trzy kraje Unii Europejskiej – Łotwa, Rumunia i Bułgaria – są biedniejsze od Polski Tymczasem premier Tusk głosi wszem i wobec, że rząd jest gotowy do walki z kryzysem, ma rozwiązania i kryzys nas nie dotknie. Właśnie „ćwierknął” na Twitterze, że „2013 będzie dla PL lepszy niż sądzą pesymiści. Unikniemy recesji, będą nowe pozytywne rekordy na obligacjach, spadek bezrobocia w 2 poł.”
Przeczytałem te zapowiedzi i jakoś skojarzył mi się fragment „Konopielki” Redlińskiego. „Wilki będą latać! Słońce zejdzie na zachodzie a zajdzie na wschodzie”. Jakby człowiek Tuska słyszał! Prognozy ekonomiczne na przyszły rok mówią przecież zupełnie co innego, wystarczy zapoznać się z ekspertyzami Krzysztofa Rybińskiego i – z drugiego bieguna – Janusza Szewczaka, ale pewnie to fałszywki. No bo przecież, skoro premier mówi, że jest i będzie ekstra to musi być ekstra. A to że jak bomba eksplodowała stopa bezrobocia, dziś wynosząca około 13 procent, która przynajmniej do końca marca 2013 roku osiągnie 13,4 proc? To wraże podszepty. Kiedyś propaganda ogłosiłaby, że „imperialistów z Bonn”. Teraz? A prawda… Watahy z PiS, którą należy dorżnąć, jak radził swego czasu Radosław Sikorski. Tylko czy takiego Rybińskiego można zaliczyć do „watahy”?
Przynajmniej „mamy kolorową telewizję i fajne filmy”. Radujmy się więc! Co prawda tasiemce takie jak „M jak Miłość”, czy „Na dobre i na złe” do rzeczywistości polskiej pasują jak pięść do oka, ale dają ucieczkę od dnia powszedniego i stąd ich wielka popularność niewspółmierna do poziomu artystycznego.
W PRL-u władza przekonywała, że jest dobrze gdyż drożał chleb, ale za to taniały lokomotywy. Jak wiele trzeba zmienić, by wszystko zostało po staremu.
Piotr Jakucki