Wszystko musi być opowiedziane od nowa
16/05/2011
300 Wyświetlenia
0 Komentarze
9 minut czytania
Nie ma żadnej uniwersalnej sztuki poza chrześcijańską. Uniwersalny jest tylko ornament. Istnieją dwa rodzaje sztuki – plemienna i propagandowa.
I nie mam tu na myśli programów politycznych czy gospodarczych czy jakichś opisowych sposobów ratowania państwa. Mam na myśli wszystko to czym Polacy żyli przez ostatnie dwa stulecia, a co teraz przesuwane jest za szafę, wprost w pajęczyny i hałdy kurzu. Pisałem wczoraj, że to o czym czytamy w naszych książkach, da się bezpośrednio przełożyć na kształt i formę naszego kraju. Literatura kształtuje wyobraźnię, a ta z kolei rzeczywistość. Pilni czytelnicy Manueli Gretkowskiej czy Kuczoka mogą więc co najwyżej przelecieć w kiblu po pijanemu jakąś przypadkową osobę. I płeć owej osoby jest tu doprawdy obojętna. Do niczego więcej ludzi ci nie będą zdolni. Ów happening będzie właśnie ukoronowaniem ich marzeń, myśli o spełnieniu i roli jaką przyszło im odegrać w życiu. Tylko to, nic więcej. Takie numery jednak może robić każdy właściwie, kto lubi wypić i nie ma zbyt wielu przesądów. Po cóż więc zawracać sobie wcześniej głowę jakimiś książkami, jakąś Gretkowską czy Kuczokiem. Toż trzeba na to wydać te 20 złotych. Każdy zaś rozsądny człowiek dąży do minimalizacji kosztów i maksymalizacji frajdy. Każdy również rozsądny człowiek stawiający sobie za cel wyżej opisane formy aktywności z ulgą skonstatuje w pewnej chwili, że może nie czytać, bo to tylko kłopot i strata czasu. Może pieniądze, za które miał kupić książkę Kuczoka przepić a po konsumpcji udać się tanecznym krokiem wprost do toalety na spotkanie przygody.
I nie myślcie sobie, że to co ja tu piszę to jakaś obscena. Wcale nie. To jest ciąg dalszy naszych wczorajszych rozważań o formie. Jest to także przyczynek do rozważań o tym jak zmieniła się rola autora na rynku i dlaczego ona została zmieniona. Bo nie zmieniła się przecież sama z siebie. Otóż autorzy zostali sprowadzeni do roli papieru toaletowego. Jeśli jeden się zużywa, ląduje w kiblu. Wyciąga się drugiego. Potem trzeciego, czwartego, potem brata piątego, bo się tak samo nazywa, a w międzyczasie trzeźwieje ten pierwszy i zabawę można zacząć od początku. Po co? Po to, by zminimalizować wpływ osobisty autora na publiczność, a podkreślić rolę treści, które on przekazuje. Te treści są dokładnie tożsame z treściami przekazywanymi przez innych autorów i dają się opisać słowami wulgarnymi oraz trywialnymi. I właśnie o to chodzi. W ten sposób zawęża się pole widzenia do fizjologii i roszczeń. I już. Mamy nowego człowieka. Młodego, wykształconego, znawcę literatury i sztuk wszelakich.
Powiedzmy sobie teraz dlaczego skończył się czas autorów wielkich, autorów, którym składano hołdy i których wielbiono. Otóż on się skończył, bo system takich autorów nie potrzebuje. Nie dało się jednak ich tak po prostu wyeliminować, bo strzelanie do ludzi wyszło z mody już jakiś czas temu. Co nie znaczy, że nie powróci. Trzeba się mieć na baczności. Jeśli nie można było autora zastrzelić to trzeba było go wygnać i skazać na zapomnienie, jeśli to się nie udawało, należało go kupić, a jeśli i to nie skutkowało, trzeba było zlikwidować krytykę. Wszystko to o czym pisze dokonało się w czasach Polski zwanej ludową i dziś ponosimy jedynie konsekwencje tamtych posunięć.
Andy przywołał tu wczoraj postać Wiesława Kuniczaka, autora ponad 2000 stron prozy o Polsce i jej tragedii, od września 1939 roku poczynając. Kuniczak jest znany w USA, jego książki przetłumaczono na 17 języków, a w polskiej wikipedii nie ma po nim śladu. Dlaczego? Dlatego, że Polska została skazana na zapomnienie i na przemianę gruntowną od fundamentów po dach. Dlatego właśnie nie znamy Kuniczaka, a znamy Gombrowicza, dlatego właśnie głosimy triumf awangard i uniwersalizm w sztuce, czego na przykład nie robią Amerykanie, ani Rosjanie, ani Chińczycy. Z tego samego powodu na zapomnienie skazani zostali pisarze polscy z Białej Rusi, o których tu już wspominałem: Pawlikowski, Czarnyszewicz, Piasecki. Tylko ich krajan Wańkowicz zamieszkał w naszych sercach, ale został tam wprowadzony przez towarzyszy radzieckich, którzy od roku 1918 (nie łudźcie się, że od 1945) wydają pisarzom paszporty do serc Polaków. I nie pytajcie mnie jak do tego doszło. Bo to jest temat na kolejną trylogię.
Nie ma żadnej uniwersalnej sztuki poza chrześcijańską. Uniwersalny jest tylko ornament. Istnieją dwa rodzaje sztuki – plemienna i propagandowa. Niemcy są mistrzami w tej pierwszej, a Rosjanie w drugiej. Reszta to oszustwo. Nie można wyjść poza obszar wartości chrześcijańskich i opowiadać o uniwersalizmie, bo to po prostu kończy się szpiegostwem na rzecz obcych. To pułapka, w którą system próbuje chwytać nasze dzieci i robi to z powodzeniem od dawna. Pierwsze schwytane w pułapkę dzieci mają dziś już swoje lata i – jak mi to wczoraj opowiadał Toyah – upierają się, że Kuczok to dobry autor. A gówno, tam. To w ogóle nie jest autor. To nawet nie jest funkcjonariusz jaczejki, to jest po prostu rozwodnik.
Dlatego właśnie wszystko musi być opowiedziane od nowa. I w dodatku musi być opowiedziane tak, by nikt nie miał wątpliwości co do tego, że jakość tej narracji jest pierwszorzędna. Przestrzegam więc przed niewczesnymi emocjami i przypominam wszystkim przestrogę, którą kiedyś napisał Marek Hłasko, a która powinna być wyryta w każdym sercu – wiedza o nieszczęściu jest wiedzą jałową. Jeśli chcecie kogoś epatować swoim nieszczęściem musicie mieć do tego odpowiednią formę, jeśli jej nie macie, dajcie spokój.
Wszystko musi być opowiedziane od nowa. W dodatku tak, by każdy, ale to każdy choć na moment zastanowił się nad naszą historią. I zrobił to nie przez uprzejmość, ale przez zaciekawienie, a może nawet zachwyt. Ja wymyśliłem na to sposób następujący; napisałem zbiór baśni. „Baśń jak niedźwiedź” – tak brzmi tytuł i zebrałem tam te polskie historie, które na ten moment były pod ręką i wydawały mi się najciekawsze. Opowiedziałem je inaczej zgoła niż to się zwykło czynić w Polszcze ostatnimi czasy. Czy to się udało, czy się sprawdzi, okaże się już wkrótce, bo 28 maja rozpocznę sprzedaż tej książki, a także jeszcze jednej pod tytułem „Dzieci peerelu”. Okładki można już oglądać na stronie
www.coryllus.pl