Współcześni herosi
13/09/2012
872 Wyświetlenia
0 Komentarze
8 minut czytania
Zaczęło się od tekstu Janusza Korwin-Mikkego, który 4 września w niewybredny sposób na „Nowym Ekranie” zaatakował ideę paraolimpiad.
„Każdy ma prawo uprawiać dowolne ćwiczenie fizyczne i urządzać dowolne zawody. Można się tylko cieszyć, że inwalidzi też organizują zawody. Ze sportem nie ma to jednak wiele wspólnego – równie dobrze można by organizować zawody w szachy dla debili – lub turnieje brydżowe dla ludzi z zespołem Downa. (…) Cywilizacja europejska, która panowała nad światem, stawiała na najmądrzejszych, najsilniejszych, najinteligentniejszych, najszybszych – a obecna anty-cywilizacja za najważniejsze uważa forowanie biednych, głupich, niezaradnych – i również inwalidów.” Kto chce może Korwinową publicystykę sobie poczytać w całości, wystarczy wygooglać. Znajdzie tam chociażby taki smaczek, że „para-olimpiadę forują ci sami, którzy odbierają pieniądze dobrym pracownikom i dają je nierobom. Socjaliści. Ludzie żywiący nienawiść do naszej cywilizacji: do tych najlepszych, najwydajniejszych, najsprawniejszych. Kochający za to nieudaczników wszelkiej maści. I ONI zaatakują mnie za ten tekst z furią.”
Ja tam żadnym socjalistą nie jestem, ale socjalistą jest chyba – i to w stylu lat 30. ubiegłego stulecia, zważywszy na to jak podchodzi do inwalidów – były szef UPR, a obecnie prezes Kongresu Nowej Prawicy. Jego problem. Mnie natomiast mierzi odbieranie ludziom poszkodowanym przez los prawa do normalnego życia, mają się chować ze swoim kalectwem i basta.
JKM wywołał internetową dysputę z udziałem m.in. senatora PO Jana Filipa Libickiego. U niego to na blogu znalazłem komentarz m.in. Piotra Strzembosza, człowieka, a jakże prawicy, kiedyś m.in. w RdR, potem w Prawicy Rzeczypospolitej u Marka Jurka. Strzembosz poza tym, że uznaje wypowiedź JKM za „chamską i niestosowną” pisze dalej iż „robienie zawodów osób niepełnosprawnych oczywiście jest robieniem zawodów „sportowych” (bo decyduje tam sprawność fizyczna), ale prawdą jest, że analogicznie można robić zawody (sportowe i każde inne) osób transeksualnych (i takie są robione), niepełnosprawnych intelektualnie (i takie są robione), rudych czy leworęcznych.”
Tu stawiam veto.
Od ludzi uprawiających sport – od takich szachów, brydża (jak JKM), po koszykówkę, piłkarską ligę szóstek, czy maratony (jak Piotr Strzembosz) – należałoby się spodziewać zupełnie innego podejścia do tematu sportu paraolimpijskiego. Sport, nawet tak skomercjalizowany jak obecnie, służy pielęgnowaniu zupełnie innych wartości, niż prezentowana m.in. przez Strzembosza i Korwin-Mikkego nietolerancja dla osób poszkodowanych przez los. Barwy polityczne w tej kwestii nie mają najmniejszego znaczenia.
Ja również otarłem się o sport, mam w rodzinie złotą i srebrną medalistkę olimpijską w skoku w dal, Elżbietę Duńską-Krzesińską, która wraz z mężem Andrzejem Krzesińskim, jednym z najlepszych trenerów skoku o tyczce w Polsce, trenowała po zakończeniu kariery kadrę lekkoatletów amerykańskich, wspólnie stworzyli m.in. amerykańską szkołę tyczki. Mój wujek, Wojciech Buciarski, jest piątym tyczkarzem z IO w Montrealu, mój śp. Ojciec był skoczkiem w dal, a potem przez wiele lat trenerem. Obracałem się w środowisku sportowym, miałem to szczęście, że poznałem niektórych członków słynnego Wunderteamu, na zawsze zapamiętam śp. Komara i Ślusarskiego itd.
Sport, jego idee, nie są mi więc obce i w żadnym razie nie mogę się zgodzić na dezawuowanie paraolimpiad, bo byłoby to równoznaczne z zaszeregowaniem niepełnosprawnych sportowców do drugiej, gorszej kategorii. Idąc tym tokiem rozumowania Natalia Partyka, trzykrotna złota medalistka paraolimpijska w tenisie stołowym z Aten, Pekinu i Londynu, nie miałaby prawa do startu z olimpiadach w Pekinie i Londynie. Co więcej, nigdy nie zostałaby srebrną drużynową medalistką mistrzostw Europy w 2009 roku, czy też brązową medalistką mistrzostw Europy w grze podwójnej w 2008 r. Z kolei Natalie du Toit, ze znaczącym dorobkiem medalowym na igrzyskach paraolimpijskich, nie mogłaby nigdy zostać chorążym ekipy Południowej Afryki na IO w Pekinie.
Warto też wiedzieć, czym są Igrzyska Paraolimpijskie. Po pierwsze, to nie jest tak, że sportowcy niepełnosprawni startują wyłącznie na paraolimpiadach. Niepełnosprawny (jedna noga sztuczna) gimnastyk George Eyser na IO w 1904 roku w St. Louis zdobył sześć medali, trzy złote i trzy srebrne. Węgier Karoly Takacs mimo amputowanego prawego ramienia startował w strzelectwie na IO w 1948, 1952 i 1956 roku. Był dwukrotnym mistrzem olimpijskim w pistolecie szybkostrzelnym (Londyn i Helsinki).
A skąd wzięła się idea Igrzysk Paraolimpijskich? By nie wchodzić w szczegóły – korzeniami sięgają one 1948 roku, pewnego spotkania brytyjskich weteranów II wojny światowej z urazami rdzenia kręgowego i tzw. Międzynarodowych Gier dla Wózków Inwalidzkich, zorganizowanych przez dr. Ludwiga Guttmanna, który stosował terapię sportową jako rehabilitację dla osób poszkodowanych podczas wojny. Potem był 1952 rok i Stoke Mandeville Games. Pierwsze letnie igrzyska paraolimpijskie odbyły się w 1960, zimowe w 1976 roku. A kto startuje? Bynajmniej nie „rudzi”, czy „leworęczni”. Jest sześć głównych kategorii: amputacja, porażenie mózgowe, niepełnosprawność intelektualna (ironicznie potraktowana przez P. Strzembosza), wózek inwalidzki, niewidomi oraz Les Autres, czyli m.in.: stwardnienie rozsiane.
Patrzę z podziwem na paraolimpiady. Dla mnie ci sportowcy to współcześni herosi, którzy potrafili pokonać ból, własne słabości, chorobę. To jest najważniejsze. Nasi przywieźli z Londynu 36 medali – 14 złotych, 13 srebrnych i 9 brązowych. Tylko bić brawo. A jeśli porównamy ten wynik z kompromitacją londyńską naszych często przepłacanych gwiazd sportu wyczynowego, czy katastrofą piłkarską kadry Smudy-Fornalika, to czapki z głów.
Za nieporozumienie uważam więc obnoszenie się ze swoją prawicowością przez polityków, którzy pogardliwie odnoszą się do niepełnosprawnych sportowców, a zatem i do osób niepełnosprawnych w ogóle. Do standardów wyznaczanych przez tradycyjne wartości daleko im bowiem jak z Warszawy do Pekinu.