Coraz głośniej dochodzą nas echa nowego trendu w „prawicowej” myśli politycznej zrodzonej przez najnowszą książkę Piotra Zychowicza „Pakt Ribbentrop-Beck, czyli jak Polacy u boku III Rzeszy mogli pokonać Związek Sowiecki”.
Trend te obnaża naszą zdurniałą tzw. chorobę na moskala, polegającą na tym, że po stokroć bardziej nienawidzimy Rosjan, niż kochamy Polskę. Tak się uwzięliśmy na ich niechlubną historię, że będziemy im to wypominać do usranej śmierci. Fakt, Stalin był łajdakiem, NKWD, czekiści itp. byli niezrównani w swoim okrucieństwie, boleśnie odczuliśmy skutki zbrodniczego rosyjskiego reżimu, a z komunizmem musieliśmy się borykać długie lata. Problem polega na tym, że nie ma już Stalina, nie ma NKWD, nie ma komunizmu, zmienili się ludzie, zmieniła się mentalność, docierają do nas informacje o ich przyjaznym nastawieniu wobec nas, a my dalej swoje… Ruski twój wróg, bo mordowali w Katyniu, ruski twój wróg, bo napadli nas w 39 roku, ruski twój wróg, bo to byli zaborcy, ruski twój wróg, bo to od nich komunizm, ruski twój wróg, bo Stalin nas uciskał itp. My, którzy głosimy, że dzieci nie mogą odpowiadać za swoich rodziców, bez końca wypominamy im te niechlubne karty historii, które jakby nie patrzeć – dotyczyły właśnie ich narodu.
W swojej durnej bezmyślności i chorej nienawiści doszliśmy już do tego, że zaczynamy mieć pretensję do ludzi, którzy mieli możliwość, a nie skorzystali z propozycji stworzenia w 1939 roku sojuszu z Hitlerem, aby razem z nim jak jeden mąż wyruszyć na podbój Rosji co by ją zmieść z powierzchni ziemi. Tak skundliliśmy się w tej nienawiści do Rosjan, że zaczynamy wzdychać za nadludźmi o czystej rasie niemieckiej, którzy w swoim okrucieństwie, bestialstwie, nie mieli sobie równych. I to my, którzy jeszcze tak niedawno brzydziliśmy się tym tyranem, a słowa nazizm i faszyzm budziły największą odrazę. My, którzy wielce oburzamy się na paszkwile Grossa i słowa o "polskich obozach śmierci", którzy zarzucamy Tuskowi, że jego dziadek maszerował w wermachcie, którzy odcinamy się od zbrodni hitlerowskich, od zbrodni pod Jedwabnem, nagle w III Rzeszydostrzegamy naszego wielkiego i niedoszłego sojusznika, brata i przyjaciela, u którego boku mogliśmy podbić Europę, zniszczyć sowietów i wygrać wojnę. My, którzy chlubiliśmy się tym, iż ryzykowaliśmy własne życie, aby ukryć Żydów przed nazistami, nagle zaczynamy żałować, że nie urządziliśmy razem z nimi krwawej rzeźni zarówno im, jak i ruskim. My, którzy szczycimy się tym, że podczas wojny zachowaliśmy honor, twarz, stawialiśmy opór złemu, daliśmy przykład heroizmu i szlachetności, nagle zaczynamy mieć pretensję do Becka, że nie wciągnął nas w układy z Hitlerem i nie staliśmy się agresorami. I to nie są słowa jakiś zwykłych małych małych ludzi, popaprańców, nawiedzonych blogerów – ta postawa jest obecna w elitarnych pro-PiS-owskich środowiskach rodem z Rzeczpospolitej i tygodnika "Uważam Rze" – śmietanka jedynej słusznej polskiej prawicy. Mam tu namyśli książkę Piotra Zychowicza "Pakt Ribbentrop-Beck", która zyskała szeroki poklask u takich wielkich osobistości, jak Rafał Ziemkiewicz, Paweł Lisicki i inni.
W swojej naiwności nie dostrzegamy, że ta alternatywna rzeczywistość wcale nie musiała być aż tak kolorowa i oczywista, jak przedstawia to Zychowicz (zaznaczam, że przez cały czas posiłkuję się artykułem Bohdana Piętki "W imię czego Piotr Zychowicz hańbi polską historię?". Zychowicz i jemu podobni w żaden sposób nie będą wstanie nam wykazać, że:
Tak trudno nam zauważyć, że ludzie się zmieniają, zmieniają się pokolenia, zmienia się mentalność. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu w znacznej części Niemcy byli nazistami, a dzisiaj już trudno tam spotkać kogoś o tak skrajnych poglądach. Stare stalinowskie ZSRR, podobnie jak naziści, to byli zindoktrynowani komuniści, którym prało się mózgi i posyłało do walki z wrogami proletariatu. Już dzisiaj trudno spotkać w Rosji takie postawy. A my w swoim kilkudziesięcioletnim zacofaniu wpatrzeni w karty historii i nożem w garści, oraz skierowanym złowrogim wzrokiem w kierunku Rosjan wykrzykujemy, że "ooooo, ruskim to niee… nie popuścimy i zemścimy się za wszystko, co nam zrobili – i tak nam dopomóż Bóg".
Oczywiście mam świadomość, że te antyrosyjskie nastroje zostały podgrzane tzw. "katastrofą" smoleńską. Ale Tutaj również powiedzmy sobie uczciwie – To nie Putin wypowiedział wojnę Lechowi Kaczyńskiemu, ale Kaczyński wypowiedział polityczną wojnę Putinowi. Ten, kto wywołuje wojnę, powinien liczyć się z tym, że można ją albo wygrać, albo… przegrać! Jeśli jeden duży pan szczuje drugiego dużego pana małym pieskiem, aby ten szczekał i capał za nogawkę, to nie miejmy pretensji do tego drugiego dużego pana, jak w końcu się wk..wi, złapie małego pieska i urwie mu łeb. A szczególnie wtedy, jeśli drugi pan w końcu zauważy, że ten piesek już nie jest aż tak bardzo ważny dla tego pierwszego dużego pana (Tak! Barack Obama 17-09-2009 r. oświadczył, że wycofuje się z projektu antyrakietowej tarczy!). Trudne to i brutalne, ale bądźmy obiektywni i nie kierujmy się podwójnymi standardami i moralnością Kalego – nam wolno, a im nie wolno!
Na sam koniec warto postawić sobie kluczowe pytanie: "po co…?". Co pan Zychowicz ze swoją świtą chcą tym osiągnąć? Czy w ten sposób wskrzesimy Hitlera, czy w ten sposób podbijemy Stalina, czy w ten sposób wymażemy te krwawe karty z historii? Czy przywrócimy życie tym milionom polaków, czy uratujemy miasto Warszawę przed zburzeniem przez nazistów? Nie. Nic już się nie odstanie! Te puste spekulacje niczego nie zmienią, a jeśli już zmienią, to niczego na dobre. Jak słusznie zauważa Bohdan Piętka w swoim artykule (patrz wyżej), który jest zajawką do mającej się niedługo ukazać szerszej polemiki z książką Zychowicza, ten kierunek myśli jedynej słusznej prawicy może co najwyżej:
To wszystko pokazuje, że w jednym jesteśmy dobrzy, a wręcz perfekcyjni – w pluciu na ruskich, gotowi podpisać się pod najdurniejszym kretynizmem, aby tylko w maksymalnym stopniu ukazać im swoją pogardę dla nich samych, ich historii, tożsamości, wbić szpilę tam, gdzie najbardziej boli, ubolewając w ogóle nad tym, że żyją, istnieją, oraz są na mapie. I podkreślam, że nie zamierzam bronić sowieckich zbrodni, nie zamierzam wstawiać się za Stalinem, nie zamierzam nawet kwestionować, że on był gorszy od Hitlera – bo przecież był. Lecz nieustanne wytykanie tego faktu z częstotliwością 10x na godzinę jest zwykłym przejawem łajdactwa! Wyobraźmy sobie, że mieliśmy dziadka zbrodniarza, którego zbrodni my już nie naśladujemy. Nie miałbym nic przeciwko ujawnianiu prawdy o nim, ale jak ktoś by mi co chwila to wytykał, to dałbym mu po prostu w mordę! Tym samym zapominamy o wybaczeniu, miłosierdziu, o spuściźnie Jana Pawła II, o wartościach hołdowanych przez tak długie lata. I to wszystko o zgrozo dzieje się przy nieskrywanym poklasku jedynej słusznej polskiej prawicy, która z definicji jawnie opowiada się za chrześcijańskimi wartościami, a wg wielu z nas, na arenie politycznej rości sobie do tego święte i jedyne prawo.