Bez kategorii
Like

Wrogie przejęcie LOT

11/11/2011
434 Wyświetlenia
0 Komentarze
6 minut czytania
no-cover

Na prywatyzacji PLL LOT chcą skorzystać związki zawodowe pracowników flagowego przewoźnika. Uważają, że sobie poradzą. W końcu przejęły zarządzanie LOT-em już kilkanaście lat temu.

0


 

 W środku lata poleciałem do Moskwy. LOT-em, bo jestem patriotą. Każda wizyta na Okęciu przyprawia mnie o stres. Nigdy nie wiem, z którego terminalu odlatuję. Na bilecie takiej informacji nie ma. Myślę, że nawet sam LOT tego nie wie. Raz odlot ze „starego” innym razem z „nowego”. Trudno zgadnąć od czego to zależy. Tym razem odlatuję z Terminalu 2, nowego, który mimo upływu lat, chyba już pięciu, wciąż nie został oddany od użytku. Nadal korygowane są błędy konstrukcyjne; klimatyzacja zaczęła wreszcie działać, ale chłodzi dopiero nocą. Podobnie jak Internet, z którego w ciągu dnia skorzystać nie sposób.

Nadchodzi pora odprawy. Znudzony pracownik WAS ani myśli zaczynać. Wyjmuje z teczki bułkę i kawałek kiełbasy, i na oczach oczekujących ją je. Grupka Hindusów lecących z Londynu via Warszawa do Moskwy przygląda się kiełbasie z niesmakiem. Wreszcie, jeszcze z pełnymi ustami, związkowiec lotniczy zapowiada początek odprawy. Po polsku można go zrozumieć, po angielsku, za cholerę. Wchodzimy do rękawa, ale rękaw nie prowadzi do samolotu, lecz na płytę lotniska, gdzie oczekuje nas autobus. Po co w takim razie zbudowano rękaw? – słyszę komentarz. Niby drobiazg, a jednak uciążliwość. I marnotrawstwo. Czy trudno się potem dziwić, że stołeczne lotnisko od lat słynie z najwyższych w Europie opłat lotniskowych. 

 

W drodze do samolotu kierowca autobusu, członek NSZZ (oznaka w klapie) kluczy, błądzi, koszty rosną. Ale jego to nie rusza; ważne że ma swoją robotę i kilka darmowych biletów lotniczych rocznie wywalczonych przez dzielne związki zawodowe. W końcu dojeżdżamy. I tutaj kolejny zawód. Samolot jest tylko trochę większy od szybowca. Pasażer wzdycha zawiedziony: „żeby do stolicy imperium zła takim g…m lecieć?” Na zarzut, że za te pieniądze powinien być przynajmniej jakiś boeing, rezolutna stewardessa odpowiada: to trzeba było lecieć Aeroflotem. Domyślamy się co ma na myśli: wysoka wypadkowość rosyjskiego lotnictwa nie uzasadnia jednak dwustu złotych oszczędności.

Małe samoloty, to część LOT-owskiej strategii walki z bankructwem. Zysków nie przynoszą, ale poprawiają statystykę. W 2010 roku wskaźnik zajętości miejsc wynosił w LOT 75 proc., czyli nieźle, przy stratach finansowych rzędu 160 mln zł. I znowu, wskaźnik strat na jednego pracownika linii nie jest wcale wysoki. Nie dlatego, że straty małe, lecz z powodu nadwyżek w zatrudnieniu. W grupie finansowej PLL LOT na jeden samolot przypada ok. 120 pracowników, gdy tymczasem w American jest ich 5 razy mniej, w Southwest 8 razy mniej, nawet w Alitalii (przed bankructwem), najgorszej linii lotniczej Europy, zatrudnienie było dwukrotnie mniejsze niż w LOT. Liczba pracowników „latających” spadła ostatnio o tysiąc, ale to też złudzenie. Zwolnienie pracownika z PLL LOT jest trudne. Na straży gwarancji pracy stoją dwa nepotyzmy; państwowy, bo akcjonariuszem większościowym jest tzw. skarb państwa, i związkowy. Związki mają ledwie 7 proc. udziałów, ale mogą się postawić. Oświadczyły niedawno, że jeśli cena prywatyzowanej spółki będzie zbyt wygórowana, to ogłoszą strajk i ministerstwu skarbu państwa zrobią kuku.

Startujemy. Usiadłem „wygodnie”, podniosłem kolana po brodę, zapiąłem pasy. Na wysokości przelotowej czas na posiłki i napoje. Niestety, za krótki lot na śniadanie – stewardessa tłumaczy sąsiadowi, który akurat zgłodniał. Dlaczego jednak za bilet na ten „za krótki” lot LOT kosztuje aż 1685 złotych? Proszę o cuba libre, rum z coca-colą. Rumu nie ma – odpowiada bez cienia zażenowania związkowa stewardessa. A szkocka? Też nie ma. Wódki też nie ma. Na tej („za krótkiej”) trasie podawane jest tylko „wino i piwo”. Z Hindusami problemów nie ma, ale wśród Irlandczyków, Hiszpanów czy Brytyjczyków lecących do Moskwy niewielu jest abstynentów. LOT i jego polscy partnerzy mają strategię zbudowania w Warszawie hubu dla połączeń ze Wschodem, ale przy istniejących cenach i takim poziomie usług, są to pobożne życzenia.

 Czy w takiej sytuacji związkowcy nie strzelają sobie przypadkiem w stopy? Otóż, nie. Mają w razie czego inwestora „strategicznego”, czyli nas, podatników. Zabraknie im pieniędzy, zwołają strajk generalny i będziemy płacić. Czyli nic się nie zmieni. I o to im chyba chodzi.  

 

0

Jan Fijor

W 1985 r. wyemi­gro­wa­lem do USA gdzie bylem bar­ma­nem, sprze­da­wa­lem okna, kom­pu­tery, nie­ru­cho­mo­sci, ubez­pie­cze­nia. Bylem takze makle­rem. Po 20 latach wró­ci­lem do kraju i prowadze wydawnictwo. Www.fijor.com

5 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758