Jeden z Czytelników poprosił mnie bym napisał coś więcej o metodach zwiększania liczebności naturalnych wrogów szkodników upraw. Skupimy się głównie na szkodnikach owadzich i to od strony ekologiczno-rolniczej teorii. Dzięki temu Czytelnicy dowiedzą się jak rozwiązywać te problemy systemowo. Co zatem musimy zrobić by naszych sprzymierzeńców było więcej? Jeśli nie interesuje Cię za bardzo czysta teoria, możesz przeczytać tylko poniższe punkty:
- posadzić/siać rośliny należące do różnych gatunków i rodzin a w obrębie jednego gatunku różne odmiany
- posadzić rośliny o małych kwiatach (np. krwawnik, wrotycz pospolity, mniszek lekarski)
- stworzyć kryjówki dla pożytecznych owadów i zwierząt
- nie sprzątać na zimę choć części ogrodu (nie usuwać wszystkich zaschniętych chwastów i nie palić liści)
- zwiększyć ilość roślin kwitnących w sadach
- stworzyć strefy nieingerencji w ogrodzie, gdzie nie będzie się nic robić (permakulturową strefę 5)
- nie przesadzać z nawożeniem roślin, ale też nie go nie zaniedbywać
- unikać stosowania pestycydów
Zanim jednak rozpiszemy się na temat szkodników w ogrodach wysłuchajmy słów starożytnej mądrości…
Czego Sun Tzu może nauczyć nas o wojnie ze szkodnikami?
Każdy, kto grał w grę Shogun: Total War wie, kim był Sun Tzu – to wielki generał, dowódca i strateg żyjący w Chinach w V w. p.n.e. Jest on autorem słynnej (w kręgach strategów i menedżerów) książki pt „Sztuka Wojny”. Na jej łamach wypisuje m.in. następujące słowa:
Żaden kraj nie zyskał na długotrwałej wojnie. Niech twoim celem w wojnie będzie zwycięstwo, nie walka.
W innym miejscu chiński Mistrz naucza również:
Nie możemy wejść w sojusze dopóty nie poznamy intencji naszych sąsiadów.
Dlaczego w sadach i ogrodach mamy problem ze szkodnikami?
W sadach i ogrodach często mamy problem ze szkodnikami, problem, który to problem w dojrzałych, naturalnych ekosystemach zwykle nie występuje lub jest znikomy. Co zatem powoduje, że szkodniki, które w naturalnych ekosystemach są pod kontrolą w ogrodach wywołują takie straty? Jednym zdaniem można odpowiedzieć, że przyczyną tego jest brak równowagi ekologicznej (co za wyświechtany frazes!). Jeśli chcemy się wgłębić w tematykę bardziej musimy poznać jakie konkretne elementy klimaksowego (dojrzałego) ekosystemu czy nawet cechy poszczególnych „odmian” dzikich roślin sprawiają, że straty spowodowane szkodnikami w nim nie występują, lub są znikome.
Czy i dlaczego przegrywamy wojnę ze szkodnikami?
Nie da się na to pytanie odpowiedzieć jednoznacznie. Możliwe jest jednak stwierdzenie faktu (są na to dane naukowe), że ilość szkodników i chorób pasożytujących na naszych uprawach zwiększa się.
Inwazja z zagranicy
Po części zawdzięczamy to zawleczeniu szkodników z innych krajów; przykładem jest stonka ziemniaczana (żuk Kolorado to inna nazwa tej gadziny), która została celowo indukowana (wprowadzona) na pola zwycięskiej PRL przez krwiożerczych, amerykańskich kapitalistów. Tak przynajmniej twierdzą najbardziej wiarygodne źródła socjalistycznej nauki i informacji.
Gangsterzy amerykańscy celowo indukowali stonkę ziemniaczaną na pola bratniego narodu „niemieckodemokratycznego”. Następnie żuk kolorado rozprzestrzenił się na pola PRL’u.
Plagi w czasie pokoju
Inne, bardziej „pokojowe” metody rozprzestrzeniania się nieznanych wcześniej chorób i szkodników na nowe terytoria to handel i transport. Przykładowo nowe, nie występujące na Starym Kontynencie grzyby pasożytnicze czy mszyce atakujące winogrona mogły przedostać się do nas poprzez import winogron z Chille czy Kalifornii. Wystarczyłoby, by zainfekowaną gałązkę ktoś wyrzucił na kompost – w sprzyjających warunkach szkodniki szybko są w stanie się rozprzestrzenić. Niewystępujące w danym środowisku owady, pajęczaki, choroby czy rośliny po przedostaniu się do innego środowiska nie mają tam na początku naturalnych wrogów, uzyskując znaczną przewagę ekologiczną. Po jakimś czasie w środowisku wytworzy się nowa równowaga i sytuacja wraca do normy. Zwykle w zupełności wystarczy do tego 300-500 lat, często jednak nowe gatunki znajdują jakiegoś amatora (drapieżcę, chorobę lub pasożyta) szybciej. Początkowo bardzo komfortowa (dla szkodnika!) sytuacja szrotówka kasztanowcowiaczka (owada, który atakuje kasztanowce zwyczajne, popularnie u nas zwane kasztanami), zmienia się – nasze sikory powoli uczą się go konsumować.
Jedna z sikorek (sikora modra) wyżera larwy szrotówka kasztanowcowiaczka.Zdjęcie dzięki uprzejmości Wikipedii
Nawozy sztuczne i pierwiastki śladowe w glebie
Drugiem powodem dla którego dziś mamy więcej chorób i pasożytów niż „za starych dobry czasów” na polach uprawnych jest używanie większej ilości nawozów, zwłaszcza sztucznych. Uprawy nawożone tylko wysokimi dawkami azotu, potasu i fosforu produkują dużo cukru oraz wolnych aminokwasów, czyli pokarmu lekkostrawnego dla szkodników wszelakich [1]. Rośliny nie są w stanie wytworzyć wszystkich substancji czynnych z powodu tego, że w glebie występują deficyty pierwiastków śladowych. Sam skłaniam się ku koncepcji, że nawozy sztuczne nie są złe „same w sobie”*, w końcu azot związany przy udziale wolnożyjących organizmów wiążących azot po pobraniu przez rośliny nie różni się niczym od azotu z całkiem syntetycznie (sztucznie) wyprodukowanego mocznika (jednego z często stosowanych nawozów azotowych). Chodzi mi o to, czego w roślinach nawożonych nawozami sztucznymi może brakować (pierwiastków śladowych) a czego może być za dużo (np. metali ciężkich).
Rośliny jak (także te uprawne) zostały stworzone/przystosowały się do tego by radzić sobie w różnorodnych warunkach. I tak, jeśli w glebie brakuje molibdenu, to rośliny są w stanie stosować w jego zastępstwie (w ograniczonym zakresie) wanad. Jeśli w glebie występuje niedobór danego pierwiastka, to często nie przeszkadza to we wzroście, ba nawet w dostatecznym plonowaniu roślin. Może to jednak obniżać odporność rośliny na szkodniki czy choroby. Wierzę również, że spożywanie żywności w której brakuje wielu pierwiastków śladowych ma jeśli nie zabójczy to negatywny wpływ na zdrowie zwierząt czy ludzi. Tego typu interakcje dotyczą większości pierwiastków potrzebnych roślinom do wzrostu. O dziwo z autorem mojego ulubionego bloga na ten temat się nie spierałem, gdy Jacek Kobus pisał o tym, a chyba przyznacie, że temat to do dyskusji bardzo wdzięczny?
W dzisiejszych czasach mamy świadomość mniej-więcej jakich pierwiastków śladowych człowiek potrzebuje do osiągnięcia dobrego zdrowia. Przy czym wcale nie jest pewne, że posiadamy pełnię informacji na ten temat wszystko. Jestem wręcz przekonany, że nie wiemy w tej dziedzinie wszystkiego, bo i czy możemy naszymi ograniczonymi zdolnościami poznawczymi coś do końca poznać? Warto również zauważyć, że określenie „wiemy” dotyczy raczej grupki gleboznawców, badaczy wartości odżywczych roślin i garstki pasjonatów (sam choć mnie temat interesuje, to moja wiedza w tej materii jest mała). Czy wiedza dotycząca znaczenia ultra i mikroelementów „jest pod strzechami” czyli wśród szerokiej rzeszy rolników? Śmiem powątpiewać. A zupełnie inną parą kaloszy jest fakt, czy rolnicy konkretnego z wiedzą robią. Ostatecznie konsument jest w stanie sprawdzić czy jabłka nie są obite, robaczywe, czy są smaczne… Jak sprawdzi zawartość pierwiastków śladowych?** Rolnik używający nawozów mikro i ultraelementowych raczej będzie robił to dla szeroko i mgliście pojętego „dobra ludzkości” przy czym koszty poniesie jak najbardziej ekonomiczne. Z drugiej strony wśród klientów CSA konkretnego rolnika może uda się zebrać dodatkowe środki w postaci składki na nawożenie pól mączką bazaltową, selenem lub innym pożytecznym a modnym pierwiastkiem, którego po analizie laboratoryjnej okaże się w glebie deficyt? Wymaga to posiadania bazy oddanych i świadomych klientów indywidualnych, co oczywiście nie jest łatwe do osiągnięcia. Podobnie nie będzie raczej problemu jeśli ktoś chce nawieść swój produktywny leśny ogród czy warzywniak – w takim przypadku kwestie ekonomiczne schodzą na dalszy plan. Dlatego jestem zwolennikiem stosowania mączki bazaltowe, soli morskiej czy nawozów mikro i ultraelementowych.
*Źle używane mogą powodować utratę poziomu materii organicznej w glebie, niszczyć życie glebowe itp.. Jednak prawie tak samo źle może wpływać nieodpowiednio stosowana „ekologiczna” gnojowica. Ulepszona przez Jacka Kobusa „pustynia” jest moim zdanie przykładem dobrego wykorzystania nawozów sztucznych.
**Istnieje stosunkowo prosta metoda pośrednia ocena zawartości witamin, kwasów organicznych, mikroelementów w żywności (przy czym prosta oznacza, że nie potrzeba wysyłać próbek do laboratorium analitycznego) to jednak temat na osobny wpis.
Mamy co chcemy, szkodniki również – uszlachetnianie roślin poprzez zmniejszenie ilości substancji antyżywieniowych w roślinach i zwiększenie koncentracji substancji odżywczych.
Trzecim powodem występowania większej ilości szkodników w dzisiejszych uprawach jest niższa koncentracja substancji czynnych w roślinach jadalnych…
Panuje dość rozpowszechnione przekonanie, iż to co naturalne = dobre, co sztuczne = złe, tradycyjne odmiany roślin (w mniejszym stopniu zwierzą to również dotyczy) = są dobre, nowe odmiany = złe. To jest nadmierne uproszczenie. Część roślin rzeczywiście w wyniku procesu hodowli pogorszyła swoją wartość odżywczą – nowoczesna pszenica zawiera więcej glutenu (bo się dzięki temu lepiej ciasta robi), które to białko jest niezbyt korzystne dla wielu osób. Współczesne ziemniaki znowuż zostały wyhodowane tak, by miały mniej solaniny – substancji antyżywieniowej… Inny przykład to rzepak, który jeszcze w XIX wieku można było używać tylko do oliwienia trybów, dzisiaj dzięki rozmyślnej hodowli i obniżenia zawartości kwasu erukowego (to taki tłuszcz z grupy omega 9) w wyniku tegoż procesu w nasionach rzepaku można go używać jako olej spożywczy. Nie oznacza to, że jest zdrowy (bo nie jest), ale jest jadalny (kwas erukowy, ma okropny, gorzki smak, takiego XIX wiecznego oleju rzepakowego nikt nie użyłby do jedzenia ). Da się w tym uszlachetnianiu roślin (zwierząt również, ale nie o tym jest ten artykuł) zauważyć jeden trend:
Z reguły większość procesów hodowlanych dotyczących żywności powoduje zwiększenie ilości tłuszczu, białka, cukru czy strawnych węglowodanów w ogóle a zmniejszenia ilości substancji antyżywieniowych. Substancje antyżywieniowe jak sama nazwa wskazuje służą (roślinie!!!) do tego by szkodniki daną częścią rośliny się nie żywiły. Zmniejszenie ilości substancji antyżywieniowych w roślinach a zwiększenie ilości łatwo strawnych substancji (cukry, białko i tłuszcze) powoduje, że wydelikacona roślina wyhodowana przez człowieka jest dużo atrakcyjniejszym kąskiem dla szkodnika/choroby niż dziki kuzyn danej rośliny. To mało odkrywczy wniosek wynikający wprost z teorii optymalnego zdobywania pokarmu. Proszę zauważyć, że dla rośliny, człowiek zjadający jej nasiona to taki sam szkodnik jak mysz czy nornica, a istota dwunożna jedząca liście (czyli „sprzęt” służący „zielonym” do produkcji energii) za bardzo od gąsienicy czy mszycy się nie różni – to szkodnik i to szkodnik – więc jak już ma roślinę, lub jej „dzieci” zjeść, to niech brutal zdechnie lub chociaż trochę pocierpi!
Wrogów jest miliony, naszych niewielu!
Rolnictwo i ogrodnictwo konwencjonalne pozwala na uprawę na tym samym terenie, przez wiele lat tych samych upraw. W otoczeniu naszego pola/ogrodu zwykle są bardzo podobne pola i ogrody – gospodaruje się przecież w podobnych warunkach klimatyczno-ekonomicznych co sąsiad. Powstają zatem wieloletnie, rozległe monokultury, które są idealnym miejscem do rozwoju szkodników – jedzenie jest cały czas pod dostatkiem, a jak szkodnik skończy żerować w jednym miejscu, to następna roślina jest kilka cm-kilka metrów dalej, co zapewni możliwość niemal bezstresowego pożywiania się [2]. Rozległe monokultury powodują, że pożyteczne zwierzęta np. niektóre owady (pasożyty czy drapieżniki szkodników) nie mają gdzie się rozmnażać, gdyż brakuje im:
- Schronienia – wykaszanie chwastów czy palenie liści na zimę powoduje, że biedronki, złotooki (te dwa owady żerują na mszycach) nie mają komfortowych czy w ogóle znośnych warunków do zimowania. Pożyteczne owady, pajęczaki czy inne zwierzęta potrzebują również schronienia by móc się przeistoczyć (w przypadku owadów i pajęczaków). Często te wymagania są bardzo specyficzne mogą wymagać konkretnego gatunku roślin lub ściśle określonych warunków (np. sterty gałęzi czy liści).
- Pożywienia – by wyżywić się na etapach rozwoju gdy dany pożyteczny owad (drapieżca lub pasożyt szkodnika) nie żywi się szkodnikiem. Pasożytnicze osy, które składają jaja w gąsienicach czy mszycach potrzebują roślin, które produkują dużą ilość małych kwiatów (mniszek lekarski, koper, mięta, krwawnik pospolity, pokrzywy…) gdyż żywią się nektarem. Bez dostępności bazy pokarmowej nie będzie odpowiedniej liczby pożytecznych owadów. Analogicznie wiele ptaków owadożernych bez żywopłotów czy innych miejsc gdzie mogą budować gniazda nie są w stanie przeprowadzić lęgu a więc ich populacja nie będzie się zwiększać i nie uzyskamy z ich strony skutecznego efektu ochrony przed szkodnikami.
To oznacza, że w warunkach rozległych, wieloletnich monokultur jedynym czynnikiem ograniczającym ilość szkodników jest coraz to silniejsza „chemia”.
Żmije na własnym łonie wyhodowaliśmy – o powstawaniu nowych szkodników i nowych problemów.
Większość pestycydów działa nieselektywnie (zabijane są wszystkie organizmy danego typu w obszarze działania danego środka). Powoduje to np. śmierć wszystkich owadów w obrębie działania danego specyfiku – zarówno szkodników jak i pożytecznych, tych, które polują/pasożytują na szkodnikach. Jak stali Czytelnicy wiedzą (a nowych odsyłam do wcześniejszego wpisu) wybicie wszystkich szkodników to wcale nie jest dobre rozwiązanie – pożyteczne owady/pajęczaki rozmnażają się dużo wolniej niż te szkodliwe. Pierwsza aplikacja insektycydu powodować będzie konieczność sięgania po drugą, gdyż populacja pożytecznych organizmów zostanie zredukowana a jej powrót do normy zajmie więcej czasu niż powrót populacji szkodników. Często zdarza się, że ofiarą pestycydów padają całkiem niewinne owady. Nie jest rzadkie zjawisko polegające na wywołaniu plagi spowodowanej użyciem pestycydów: W wyniku ich używania (by zwalczyć inne szkodniki) giną również na pozór niewinne owady. Po czasie okazuje się, że te pozornie nieistotne owady/pajęczaki trzymały w ryzach inne owady, które z powodu ciągłego ograniczania ich populacji nigdy (do tej pory) nie stanowiły problemu… do czasu aż nie została zredukowana populacja ich drapieżców/pasożytów. Oznacza to, że niektóre szkodniki są szkodnikami tylko z powodu stosowania pestycydów. Zauważalne jest również zjawisko polegające na tym, że szkodniki nabywają odporność na pestycydy szybciej niż owady polujące czy pasożytujące na tych szkodnikach.
Tego typu błędne koło trwa do czasu aż nie zostanie odbudowana populacja pożytecznych owadów/pajęczaków/zwierząt.
Kolorem czerwonym zaznaczone są osobniki odporne na dany środek, białym podatne na niego. W lewym górnym rogu jest przedstawiona populacja szkodników przed aplikacją insektycydu, w prawym górnym populacja szkodników po aplikacji insektycydu. Lewy dolny róg przedstawia jak wygląda populacja szkodników w następnym pokoleniu przed następną dawką insektycydu, w prawym dolnym rogu populacja szkodników po aplikacji środka. Zwróć uwagę, że w drugim pokoleniu pojawia się coraz więcej osobników odpornych na dany środek chemiczny. To m.in. dlatego zaleca się rotować (zmieniać) środki chemiczna używane do zwalczania szkodników i chorób roślin. W rolnictwie/ogrodnictwie „permakulturowym”/ekologicznym funkcję takiej „rotacji” pełni wiele różnych chorób, drapieżników i pasożytów szkodników upraw. Przykładowo jeśli mszyce nie padną ofiarą złotooków, to prawdopodobnie zjedzą je biedronki, jeśli natomiast jakieś mszyce i im uciekną, to nie uciekną pasożytniczym osom, które złożą w mszycach jaja. Rozsądny permakulturnik dba o to by każdą istotną funkcję pełniło wiele niezależnych elementów. W ten sposób jeśli w danym roku zawiodą złotooki i pasożytnicze osy, to zostają jeszcze biedronki. Mało prawdopodobne jest, by przestały działać wszystkie trzy linie obrony. Dlatego niezwykle istotne jest dbanie o bioróżnorodność. Obrazek dzięki uprzejmości Wikipedii.
Grodzenie ekosystemów
Często spotykanym zjawiskiem jest stawianie szczelnych płotów czy nawet murów wokół ogrodów. Powoduje to, że co prawda szkodniki z zewnątrz (np. zające czy dziki) nie są w stanie dostać się do środka, ale wraz z nimi nie mogą wejść na nasz teren inne pożyteczne (w kontekście zwalczania szkodników) zwierzęta np. lisy, jeże, borsuki, ropuchy, bażanty… Mam wrażenie, że w przeszłości, choćby z powodów ekonomicznych tyle tych murów i szczelnych płotów nie było. Ma to również wpływ na ilość szkodników w ogrodzie. Przykładem jest chociażby dzik, który co prawda zjada ziemniaki, kukurydzę i kapustę.., ale również zjada spady w sadzie, czym przyczynia się do zmniejszenia populacji szkodników owadzich w następnym roku (w spadach zimuje wiele szkodników, stanowią również miejsce gdzie jest mnóstwo przetrwalników wielu chorób drzew czy krzewów). Było na łamach bloga opisane, że jeśli nie umożliwimy naturze spełniania jakiejś funkcji w ekosystemie, to my będziemy musieli tą funkcję wypełnić np. pryskając drzewka przed szkodnikami i chorobami, które „zimują” w spadach lub zbierając je ręcznie z sadu. Grodzenie ekosystemu w pewnych warunkach może zwiększać ogólne plony z danego terenu, np. spady mogą zostać zjedzone przez świnie, krowy, konie czy kozy.
Jak wyglądałaby ogród uprawiany w celu minimalizacji presji ze strony szkodników?
Stworzony przez człowieka ekosystem w celu maksymalizacji ochrony przed szkodnikami charakteryzowałby się następującymi cechami:
- Byłyby w nim obce gatunki roślin
- Stosowano by dzikie odmiany roślin
- Nasadzenia byłyby gatunkowo i odmianowo różnorodne
- Byłyby w nim lokalne chwasty
- Agroekosystem nawożono by umiarkowanie, zadbano by również o pierwiastki śladowe
- Obszar ogród/sadu/pola nie byłby oddzielony od innych ekosystemów, tak by dzikie zwierzęta mogły swobodnie się po nim poruszać i żerować na szkodnikach.
- Teren graniczyłby z kilkoma innymi typami ekosystemów np. łąką, pastwiskiem, lasem, bagnem, jeziorem [2]
- Byłyby bogaty w schronienia dla pożytecznych organizmów (żywopłoty, chwastowiska, budki dla ptaków, stare drzewa…)
- Byłby bogaty w materię organiczną, także tą martwą.
Powyżej wymienione cechy są pewnym ideałem dobranym tylko pod kątem ochrony przed szkodnikami. By uzyskać jakieś rozsądne plony trzeba iść na kompromis z wydajnością. Jeśli do naszego warzywniaka wpuścilibyśmy dziki, to te zapewne zjadły by pędraki i ślimaki ale również ziemniaki, kukurydzę… Podobnie sporo dzikich roślin jadalnych, choć są odporne na szkodniki i choroby, to nie są tak smaczna jak odmiany uszlachetnione przez człowieka itp. Ty jako projektant czy zarządca ogrodu, (choć powyższe wytyczne odnoszą się do zarządzania wszystkimi agroekosystemami (plantacjami drzew, polami, sadami, pastwiskami…)) musisz wybrać te elementy, które pasują do Twojej indywidualnej sytuacji.
Jeśli taka będzie wola Czytelników, poświęcę artykuł permakulturowej ochronie przed konkretnymi szkodnikami. Jak zwykle zachęcam do komentarzy, dzielenia się swoją opinią, dodawania informacji, których w artykule zabrakło, zadawania pytań i kulturalnej dyskusji.
—–
[1] „Are Pests the Problem — or Pesticides?„ Deborah Richt
[2] „Biodiversity and Pest Management in Agroecosystems” Miguel Angel Altieri PhD, Clara Ines Nicholls PhD