Wpadła mi w oko, a dokładnie kolega mi ją przysłał, notatka o nowej książce Leszka Misiaka i Grzegorza Wierzchołowskiego „Smoleńsk. Kulisy katastrofy.”
Opublikowanej, jako specjalne wydanie miesięcznika „Nowe Państwo”. Przeczytam sobie, jak wrocę do kraju, ale na razie przypomniała mi ona sprawę tajemniczej śmierci Grzegorza Michniewicza, tajemniczej także dlatego, że tak szybko zamilczanej i zapomnianej. Ciekawe, że jak trzeba, to się jakąś sprawę wałkuje miesiącami i latami, aż się ją wbije we wszystkie głowy i wytworzy odruch Pawłowa- na przykład z Blidą, każde dziecko po tym cierpliwym i codziennym wbijaniu miliona gwoździ w milion głów wie, ze Ziobro wpadł do niej rano, by ją zamordować, do wyjaśnienia pozostaje jedynie, czy Jarosław stał na czatach osobiście, czy też zgodnie ze swoja przewrotną natura wysłał do tego Macierewicza, a sam załatwił sobie na ten czas alibi.
Komisja do spraw zbrodni kaczyzmu przeciwko ludzkości obraduje już 4 lata i guzik wykryła, prokuratura , po uprzejmym przetrzymaniu spraw, żeby nie kompromitować wnioskodawcy tak od razu, umarza wszystko, jak leci, mimo, że Rządy Miłości wychodzą ze skóry, by cokolwiek z tego wycisnąć, posuwając się nawet do szantażu wobec prokuratorów, którzy nie zrozumieli mądrości etapu. No, nie szkodzi, nie ma dowodów, nie ma procesu, śledztwo umorzone, ale, od czego cyngle ze Świątyni Antypisa z siedzibą na Czerskiej?!
Osobliwie przed każdymi wyborami ( apogeum- sobota przedwyborcza) dzielni niezależni dziennikarze nagle zaczynają się fascynować, czy Blida nacisnęła spust kciukiem, czy palcem wskazującym, a czy może czasem nie był to palec agentki ABW, a już w skrajnej desperacji przytacza się największą zbrodnie kaczyzmu przeciwko ludzkości, nie podlegającą przedawnieniu, mianowicie- OK., może i jej nie zabili, ale chcieli sfilmować jej aresztowanie! No, po prostu Kutschera i Skulbaszewski w jednym!
Ba – nawet film powstał, szczerze mówiąc, nie oglądałem i nie obejrzę, jedynie klip obejrzałem, przez straszliwa pomyłkę, co, oczywiście nie przeszkodziło mi o nim swego czasu napisać, w felietonie „Biedrzyńska i dwa końce czasu”. Antoni Słonimski powiedział kiedyś o pewnym „aktorze zaangażowanym”- „zaangażowany, ale przez kogo?”.
To samo pytanie nasunęło mi się po obejrzeniu ( po co to zrobiłem, po co!!???) klipu Biedrzyńskiej z filmu o Barbarze Blidzie. Co za kicz!!! Taki sam kicz, jak wystąpienie w sejmie pewnej posłanki SLD, zapomniałem nazwiska i nie chce mi się sprawdzać, zbytni zaszczyt dla tej Pani, która wykrzykiwała obelgi pod adresem reżimu kaczystowskiego, typu, zbrodnicze bandziory, o świcie przyszli, by zabić niewinną, wrażliwą kobietę, która im niczym nie zawiniła i tak dalej w tym stylu, a gdy w końcu posłowie mieli tego dosyć i zaczęli protestować, krzyknęła- „minuta ciszy!”- no i niech się który nie dostosuje, ależ by był lincz!
Nie oglądałem filmu, ale z fragmentów klipu i tekstu piosenki już właściwie wszystko wiem- o szóstej rano przyszli, O SZÓSTEJ RANO!!!!! Jak rozumiem , to główna zbrodnia, żeby tak o 7, albo w południe, to jeszcze, ale o szóstej? “Czy oni nie wiedzą, że czas ma dwa końce i że człowiek śpi o tej porze?”- śpiewa rzewnie Biedrzyńska.
Hmmm, nie dość, ze szósta, to jeszcze czas ma dwa końce….
“Tuliłam go w dłoni/ Chciałam Ciebie osłonić /A ona tam stała/ Groziła, krzyczała. Milczałam”
Domniemywam, że to, co tuliła w dłoni „by Cie osłonić”, to rewolwer, nawiasem mówiąc z amunicja obezwładniającą, taką, która z założenia nie zabija. Trzeba mieć wyjątkowego pecha, żeby trafić w aortę, ktokolwiek jej poradził taki strzał, zapomniał dodać, że nie należy strzelać z przyłożenia, bo dodatkowo działa wtedy podmuch prochowy. Miał być siniak z oburzeniem pokazywany na konferencji prasowej, a wyszła tragedia….
„A ona tam stała”, w klipie stała jakaś pani, która przyszła albo prosto z planu filmu o Auschwitz, tylko zrzuciła mundur SS, albo z komedii Mela Brooksa- jako siostra Diesel. No i wprost jest wyśpiewane, że zabiła. Z takim wyglądem, nic dziwnego.
No, ale ja nie o tym, w ogóle o Blidzie wspominam tylko dlatego, żeby pokazać, jak można rozdmuchać do rozmiarów histerii każdy incydent i , dla kontrastu , całkowicie i dokładnie zamilczeć inny. Ot, wkrótce po objęciu władzy przez PO do samobójczej śmierci doprowadzono, zaszczuwając ją, pewna agentkę ABW. Słyszał ktoś o tym? Pamięta, ktoś , o co chodziło? No, ale to było za rzadów Miłosci, więc po co jątrzyć i mieszać ludziom w głowach, jeszcze jakiś dysonans poznawczy im się wytworzy.
A ostatnio mamy tyle przykładów bardzo zagadkowych śmierci, chorąży Zielonka, Minister Wróbel, chociażby, czy szef grupy archeologów czekających tygodniami na zezwolenie na wyjazd do Smoleńska…
Z ustaleń prokuratury wynika, że Eugeniusz Wróbel został zamordowany we własnym domu, a jego ciało wrzucono do Zalewu Rybnickiego. Do zabójstwa przyznał się jego syn Grzegorz, który złożył obszerne wyjaśnienia, jednakże później w prokuraturze odwołał swoje zeznania.
OK., tyle, że syn ministra jest niezwykle drobnej postury, był znacznie słabszy od swego ojca, że nic nie wskazywało na jego chorobę przed tragedią, że , jak na osobę niepoczytalną, zdumiewająco sprawnie i szybko poćwiartował zwoki, usunął z mieszkania ślady krwi ( no, to jest dopiero praca, na miarę Heraklesa, pamiętacie, jak wyglądało czyszczenie samochodu w „Pulp Fiction”, albo „Teksańską masakrę piłą tarczową”? Wybaczcie niestosowne porównania, ale przecież czyszczenie mieszkania z krwi po użyciu piły tarczowej to niesłychanie trudne i żmudne zajęcie!), przewiózł szczątki, usunął ślady… I to wszystko sam jeden, drobny, słaby fizycznie, niepoczytalny człowiek. Czemu potem odwołał swoje zeznania?
Ale tego wszystkiego nie będzie się już badać. Śledztwo w sprawie śmierci Eugeniusza Wróbla zostało zakończone. Nie będzie aktu oskarżenia. W opinii biegłych psychiatrów i psychologa ( przy czym NIE DOKONANO obserwacji) sprawca, syn byłego wiceministra, jest całkowicie niepoczytalny.
Grzegorz W. nie zdaje sobie sprawy z tego, co się wydarzyło. Trafi on trafi do zamkniętego zakładu psychiatrycznego. Biegłym nie udało się ustalić, kiedy rozwinęła się u niego choroba psychiczna. Oczywiście jest możliwe, ze syn nagle zwariował, zabił i poćwiartował ojca. Naprawde, moglo tak byc i piszę to bez ironii. Chociaż prawdopodobienstwo jest niezbyt wielkie. Właściwie żadne.
No, ale minister Wrobel mógł równie dobrze wpaść pod TIRa na białoruskich numerach, wypić kawę i dostać udaru, ulec wypadkowi samochodowemu, jak szef ekipy archeologów mających pojechać na poszukiwania szczątków, albo, jak swego czasu kapitan Hutyra, który, po zderzeniu z walcem drogowym zdołał zadzwonić do kolegi i powiedzieć o wypadku, potem się okazało, jak przyjechała policja, że jednak ma zmiażdżoną i urwaną głowę, więc musiał mieć spore trudności z tą rozmową telefoniczną. Mógł, jak wielu świadków w sprawie morderstwa księdza Popiełuszki, umrzeć po wypiciu duszkiem kilku litrów spirytusu alkoholu, bądź wstrzyknięcia sobie tegoż bezpośrednio do krwi, co, jak sugerują wyniki badania krwi, było pewnym okresie bardzo modne… Mógł się powiesić nad Wisłą, jak chorąży Zielonka, uprzednie zapakowawszy do wododopornej torby kilka wydruków ze swoim nazwiskiem, żeby już się policja tak strasznie nie męczyła ze zgadywaniem. Albo się powiesić, jak dyrektor Michniewicz, uprzednio zadzwoniwszy do żony, by sobie pogadać i się umówić na następny dzień.
Wspólnym mianownikiem tych wszystkich spraw jest to, że są umarzane i koniec, nic więcej się nie dzieje. Nie inaczej stało się w przypadku śmierci dyrektora Michniewicza. Pamiętam ta zdumiewającą ciszę i powściągliwość mediów w tej sprawie. Dyskretny pogrzeb, zero komentarzy ze strony Donalda Tuska, choć przecież był to jego wysoki urzędnik… Był on dyrektorem Biura Dyrektora Generalnego, dyrektorem Biura Ochrony, pełnomocnikiem ds. ochrony informacji niejawnych i administratorem danych. Ponadto w latach 2000-2001 był pełnomocnikiem ds. ochrony informacji niejawnych w Rządowym Centrum Legislacji, do śmierci pełnił też funkcję członka rady nadzorczej PKN Orlen. Miał najwyższe poświadczenia bezpieczeństwa, zarówno krajowe, jak i NATO oraz Unii Europejskiej. Przez jego ręce przechodziły niemal wszystkie dokumenty kancelarii premiera, także tajne.
Jego ciało znaleziono 23 grudnia 2009 r. w podwarszawskiej wsi. Zupełnym przypadkiem w ten sam dzień z remontu z Samary wrócił do Polski Tu-154M 101. Czy jest jakikolwiek związek? Nie wiem. Zapewne nie ma, ale wspomnieć o tej koincydencji warto, może kiedyś okaze się coś innego.
Prokuratura po kilkunastu miesiącach śledztwa umorzyła śledztwo, przyjmując, że Grzegorz Michniewicz popełnił samobójstwo. Wśród dziennikarzy i w internecie zaczęły krążyć plotki o problemach rodzinnych dyrektora kancelarii, a także o nieuleczalnej chorobie, która miała doprowadzić go do targnięcia się na własne życie. Są to kłamstwa, ale ktoś je puszcza w obieg. Dokładnie tak samo, jak kłamstwa o naciskach, Błasiku, czterech podejściach, brzozie i tak dalej, może nawet te same osby i w ten obieg puszczają?
Uzasadnienie umorzenia śledztwa przez Prokuraturę Okręgową w Warszawie brzmi dość dziwnie: "Z zeznań szeregu świadków jednoznacznie wynika, iż Grzegorz Michniewicz miał najbliższe dni dokładnie zaplanowane. W dniu 23 grudnia 2009 r. planował bowiem pojechać do Białogardu, aby z żoną i jej rodziną spędzić święta. Wszystkie jego zachowania podejmowane nie tylko w ostatnich dniach, ale także i godzinach życia, wskazywały, iż plan ten chce wypełnić. Wskazuje na to choćby sporządzony przez niego wniosek urlopowy, zakup prezentów czy też podejmowanie jeszcze późnym wieczorem 22 grudnia
przygotowania do wyjazdu. Niewątpliwie więc decyzja o popełnieniu
samobójstwa podjęta została nagle pod wpływem impulsu”
Ani lekarze, do których chodził Michniewicz, ani jego koledzy z pracy nic
nie słyszeli o żadnej chorobie. Między 11 a 13 grudnia dyrektor generalny
kancelarii Tuska był na spotkaniu w Łańsku. Wszyscy pracownicy, którzy tam
przebywali, stwierdzili, że był rozluźniony, wesoły i nic nie wspominał o
kłopotach ze zdrowiem. To samo w prokuraturze powiedziała żona Michniewicza. Według żony mąż nie chorował na ciężkie, nieuleczalne schorzenia. Nie leczył się także psychiatrycznie ani nie korzystał z pomocy psychologa.
Prokuratorzy przejrzeli domowy komputer Michniewicza. W pliku pt. "Moje
plany" zmarły dokładnie zaplanował dzień 23 grudnia; wypisał nawet, z kim ma się spotkać i co zrobić o konkretnych godzinach. Miał już kupiony bilet na świąteczny wyjazd do teściów. Paulina T., pracowniczka biura denata, potwierdziła to w prokuraturze: "22 grudnia Grzegorz Michniewicz mówił, że następnego dnia będzie tylko do godz. 14, bo jedzie na święta [….] Według mnie nic, kompletnie nie wskazywało na to, że on może pozbawić się życia". I dodała: "Chcę na zakończenie dodać, że ja nie wierzę, aby on popełnił samobójstwo".
I tu pojawia się osoba ministra Arabskiego, wielce” zasłużonego” w „organizowaniu” wizyty Prezydenta Kaczyńskiego w Smoleńsku, a wcześniej w szmaciarskim odbieraniu mu samolotu, żeby czasem nie mógł polecieć do Brukseli.
Arabski był prawdopodobnie ostatnią osobą z pracy (oprócz kierowcy, który zawiózł Michniewicza z Warszawy do Głoskowa), z którą rozmawiał Michniewicz. "Był czymś zasmucony […] W końcu powiedział, że odbył bardzo przykrą rozmowę z ministrem Arabskim […] bał się, że zostanie zwolniony" – zeznała w prokuraturze matka Grzegorza Michniewicza, która rozmawiała z nim telefonicznie o godz. 21:26. Syn powiedział jej także, że następnego dnia jedzie do żony do Białogardu.
Małżonka Michniewicza potwierdziła słowa o rozmowie z Arabskim. "Świadek
dodała, iż od męża dowiedziała się, że miał on nieprzyjemną rozmowę ze swoim
przełożonym, ministrem Tomaszem Arabskim. […] Twierdził, iż na pewno
zostanie zwolniony z pracy".
Co ciekawe – to właśnie Arabski był ostatnią osobą, z którą Michniewicz
kontaktował się telefonicznie przed śmiercią. O godz. 23:08 wysłał mu
wiadomość tekstową następującej treści: "Panie Ministrze – wieczorem
skontaktował się ze mną Andrzej Papierz, polski ambasador w Bułgarii,
informując, że cofnięto mu potwierdzenie bezpieczeństwa. Znam go od czasów
premiera Buzka (był wtedy z-cą dyrektora CIR). Czasem się kontaktujemy (jego obecna zastępczyni pracowała długo w KPRM). Informuję o tym, bo pewnie zaraz dowie się Pan (od służb), że kontaktuję się z wrogim elementem. W razie pytań jestem do dyspozycji".
Kilka minut wcześniej – o godz. 22:56 – Michniewicz otrzymał osobistego
SMS-a od żony (treść wiadomości nie zawierała nic niepokojącego), z którą
przedtem rozmawiał przez telefon. Wcześniej dyrektor generalny Kancelarii
Premiera kontaktował się też z córką. "Wieczorem dostałam od niego SMS-a z
podziękowaniem za książkę […]. Po mojej odpowiedzi SMS-em, że się cieszę z trafionego pomysłu, odpisał mi, że bardzo lubi podróże, że nic innego mu w życiu nie pozostało, chyba że ktoś mu to życie odbierze. Po tym SMS-ie
zadzwoniłam do niego. To było ok. godz. 22. […] w trakcie rozmowy ze mną
tata był radosny. Ta rozmowa trwała kilka minut i nic w jego głosie nie
wskazywało na to, co się później stało".
Około godz. 22:40 Michniewicz rozmawiał przez Skype z mieszkającym w Wielkiej Brytanii przyjacielem Pawłem Gutowskim. Urzędnik kancelarii miał właśnie wrócić ze spaceru z psem, był "w fatalnym stanie", nie chciał jednak powiedzieć, o co chodzi. Śmierć Michniewicza wzbudziła w Gutowskim "dużo niepokoju". "Pewnie zabrzmi to głupio, ale przez niego przechodziło wiele tajnych informacji. Może po prostu wiedział o jedną rzecz za dużo" – powiedział w styczniu 2010 r. tygodnikowi "Wprost".
W marcu 2011 r. autorzy książki skontaktowali się z Pawłem Gutowskim. "W
dalszym ciągu nie mogę uwierzyć, że Grzegorz popełnił samobójstwo. Dziwi
mnie też, że choć byłem prawdopodobnie ostatnią osobą, która z nim
rozmawiała, zostałem wezwany na przesłuchanie dopiero pod koniec lutego 2010 r. Policjanci tłumaczyli, że o mojej rozmowie z Grzegorzem dowiedzieli się z prasy" – powiedział Gutowski.
Jak wynika z akt śledztwa w sprawie śmierci Grzegorza Michniewicza,
prokuratura i policja zbadały tylko komputer domowy zmarłego. 20 stycznia
2010 r. zdecydowano, że należy powołać biegłego, który zbada także laptop
zabezpieczony w gabinecie Michniewicza w Kancelarii Premiera.
14 lipca 2010 r. prowadzący śledztwo Tomasz Szredzki uchylił jednak to
postanowienie. Zawartości służbowego laptopa urzędnika ostatecznie nie
sprawdzono.
Sprawę zakończono. Nikt jej więcej nie będzie badał. Tak, jak pozostałych….
http://niepoprawni.pl/blogs/seawolf/
http://niezalezna.pl/users/seawolf/
Dziennik Pokladowy Seawolfa, kapitana , oszoloma, jaskiniowgo antykomucha