Bez kategorii
Like

Wracamy do sprawdzonych wzorów?

19/03/2012
365 Wyświetlenia
0 Komentarze
11 minut czytania
no-cover

Jak wiadomo, od pewnego czasu, to znaczy – od wiekopomnej reformy dokonanej 31 marca 2010 roku, kiedy to minister sprawiedliwości przestał być prokuratorem generalnym, a prokurator generalny się usamodzielnił

0


– w wymiarze sprawiedliwości zapanował pewien nieład.

To znaczy – prokurator usamodziełnił się formalnie, bo nie wyobrażam sobie, by jak poprzednio, nie podlegał oficerowi prowadzącemu niezależną prokuraturę z ramienia bezpieczniackiej watahy, która akurat przejęła pod swój nadzór niezalezną prokuraturę – tyle, że już bez pośrednictwa ministra sprawiedliwości, który zresztą też slużbowo podlega właściwemu zwierzchnikowi, zgodnie z zasadą opisaną jeszcze przez spostrzegawczego Adami Mickiewicza, co to napisał, że „każdy ma swoja żabę, co przed nim ucieka i swojego zająca, którego się boi”. Dopóki w kraju panował spokój, to znaczy – dopóki poszczególne bezpieczniackie watahy trzymały się warunków dostępu do żerowiska w postaci III Rzeczypospolitej, ustalonych w ramach kompromisu między WSI i SB – dopóty nikt nie mógł zauważyć różnicy, czy prokuratura jest zależna od rządu, czy też niezależna – bo w sytuacji gdy rząd w podskokach wykonywał instrukcje wypracowane w gronie Sił Wyższych, triumfy święciła, znana jeszcze z PRL, zasada jednolitej władzy państwowej. A zasada ta głosi, że prawdziwym źródłem władzy państwowej jest bezpieka, niekoniecznie nawet tubylcza – i jeśli, dajmy na to, panowie z Brukseli mają takie gusło, że w naszym nieszczęśliwym kraju ma być demokracja – to proszę bardzo! Jedni konfidenci dostaną rozkaz stanięcia na nieprzejednanie lewicowym stanowisku, inni znowuż – na prawicowym, a resztę, przy pomocy poprzebieranych za dziennikarzy konfidentów w niezależnych mediach, a nawet – luksusowych dam w rodzaju pani Anety (ach, gdzież dzisiaj ta ozdoba Salonu, czemuż zniknęła jak sen jaki złoty?) sprawnie się ze sceny politycznej wyślizga, bo w przeciwnym razie demokracja przestałaby być przewidywalna, to chyba jasne?

Więc jak trzeba, to i demokrację da się zrobić, że mucha nie siada! Weźmy takiego posła Palikota; raz jest na prawicy, potem znowu na lewicy – niczym towarzysz Szmaciak, który w pełnym goryczy monologu wyraźnie mówił: „zgoda, ja mogę być leberał, tylko wy o tem mnie powiedzcie!” No dobrze – ale kto ma takie rzeczy mówić? A któżby inny, jak nie oficer prowadzący – w zależności od potrzeb i mądrości etapu? Rzecz w tym, żeby mówić w porę, bo w przeciwnym razie nawet w spokojnych czasach trafiają się kiksy, jak np. premieru Tusku w sprawie ministra skarbu. Premier Tusk, jak pamiętamy, ni stąd, ni zowąd zaczął się odgrażać, że jeśli minister Grad nie znajdzie w terminie strategicznego inwestora dla stoczni, to on go zdymisjonuje. Wyobrażam sobie, ile wesołości musiała ta buńczuczna deklaracja premiera Tuska dostarczyć oficerom prowadzącym – ale to jeszcze nic, bo kiedy minął wyznaczony termin, a strategiczny inwestor jakoś się nie pojawiał (a jakże miałby się pojawić, skoro istniał wyłącznie w imaginacji reklamiarzy rządu premiera Tuska?), pan premier, zamiast zdymisjonować ministra Grada, zaczął bełkotać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, a minister jest gites tenteges i w ogóle. Rozbierając to sobie z uwaga dochodzę do wniosku, że w międzyczasie ktoś musiał premieru Tusku przypomnieć, skąd wyrastają mu nogi – i że ministrowie nie podlegają jemu, tylko właściwym watahom, które wyznaczyły ich do rządu w charakterze legatów gwoli pilnowania interesu – i tylko one mogą ich stamtąd odwołać, zgodnie ze starożytną rzymską zasadą: cuius est condere, eius est tolere – co się wyklada, że kto ustanowił, ten może znieść. Więc jeśli takie rzeczy trafiały się na szczeblu rządowym nawet w spokojnym czasie, to cóż dopiero, gdy w kraju, między bezpieczniackimi watahy szaleje wojna na górze, rozpoczęta, czy ściślej – ujawniona lekkomyślnym zatrzymaniem generała Gromosława Czempińskiego?

W takiej sytuacji niezależna prokuratura miota się niczym w tańcu św. Wita od ściany do ściany – bo gdy jeden niezależny dostaje, dajmy na to, rozkaz, żeby sprawie ukręcić łeb, to drugi niezależny – przeciwnie – żeby doprowadzić wszystkich przed niezawisły sąd, który – no właśnie: co ma robić niezawisły sąd w sytuacji, gdy w powietrzu kłębią się sprzeczne rozkazy? Powie ktoś, że to znakomita sytuacja, że wtedy niezawisły sąd może wyrokować według swojego – chciałem napisać: sumienia, ale po namyśle uznałem, że lepiej, a przede wszystkim – trafniej będzie, że według swego widzimisię, albo jeszcze lepiej – kalkulacji. Czy jednak w warunkach wojny na górze między bezpieczniackimi watahy możliwa jest jakaś kaklulacja? Przecież nawet wojujące watahy nie wiedzą, która z nich weźmie górę, więc jakże takie rzeczy mógłby wiedzieć niezawisły sąd? W takiej sytuacji, zwłaszcza gdy ktoś jeszcze zapamiętał ze studiów pełne mądrości sentencje starożytnych filozofów (bo ci dzisiejsi – szkoda gadać; jeden głupszy od drugiego, a już panie filozofowe to prawdziwa desperacja!) i prawników – jedyny ratunek znajduje we wskazówce, by cunctando rem restituere, co się wykłada, by sytuację ratować zwlekaniem. W przeciwnym razie zaraz się okaże, że jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził i w przypadku pochopnego wyroku zaraz trzeba będzie prosić o bezterminowy urlop zdrowotny – a i to jeszcze – jak to mówią – „z Bogiem sprawa”.

Dlatego przed niezawisłymi sądami sprawy ciągną się już nawet nie latami, a dziesiątkami lat, budząc wesołe zainteresowanie nawet w pozbawionych wszelkich złudzeń, zblazowanych filutach z Międzynarodowego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, co to z niejednego komina w życiu wygartywali. W tej sytuacji nawet pobożny minister Gowin uznał, że skoro już wszyscy się śmieją, to trzeba zrobić jakąś reformę. I co wykombinował? Żeby sąd został zwolniony z obowiązku dochodzenia prawdy w procesie karnym, a tylko notyfikował siuchtę miedzy oskarżeniem, a obroną. Nie da się ukryć, że na czas wojny na górze między bezpieczniackimi watahy, jesto to jedyny sposób, by wilk, to znaczy – interesy bezpieczniackich watah – był syty, ale i owca – w postaci niezawisłych sądów – cała. Skoro oskarżyciel, reprezentujący jedną bezpieczniacką watahę, dogada się z obrońcą, reprezentującym watahę drugą, to co tu ma jeszcze do roboty niezawisły sąd, a zwłaszcza – prawda? Potrzebna ona, niczym psu piąta noga. Co innego – niezawisły sąd. On jest potrzebny, jakże by inaczej, bo porządek musi być , to znaczy – pozory powinny być zachowane. Prawdą to będzie to, co ustali niezależny prokurator z niezależnym obrońcą, a potem swoje ustalenie zakomunikują niezawisłemu sądu, który przyklepie, co tam ustalili starsi i mądrzejsi. Nie będzie już potrzeby uciążliwego i co tu ukrywać – upokarzającego kontaktowania się telefonicznego, jak to było w przypadku Różańskiego, do którego niezawisłe sądy dzwoniły z zapytaniem, jaki wyrok najbardziej by mu pasował. Teraz, z ramach kontradyktoryjności, dzisiejszy odpowiednik Zarako-Zarakowskiego ustali co trzeba z dzisiejszym odpowiednikiem Mieczysława Maślanki czy Edwarda Rettingera, dzięki czemu niezawisły sąd będzie mógł nie tylko pławić się w niezawisłości, ale również – w pierwotnej niewinności. Tak przecież było za Stalina i komu to przeszkadzało? Nawet jeśli komuś tam i przeszkadzało, to cóż; gdzie rąbią drwa, tam wióry lecą – ale przynajmniej demokracja była wtedy przewidywalna, aż do bólu. Że też takie zadanie powierzone zostało akurat pobożnemu ministru Gowinu – chociaż z drugiej strony, skoro już przywracać sprawdzone metody w wymiarze sprawiedliwości, to jakże inaczej, niż po Bożemu? 

 

0

St. Michalkiewicz

53 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758