Moi czytelnicy znają pewnie mój stosunek do systemu „prawnego” (lewnego) Trzeciej Rzeszy Pospolitej. Sądzę że ostatnie wydarzenia wokół tzw. Trybunału „Konstytucyjnego” tylko potwierdzają dosadność wszystkich ocen. Trwa właśnie groteskowy kontredans w którym umoczeńcy” (© W. Łysiak) – stalinowcy Michnikta, „Sąd” „Najwyższy” i „Trybunał” „Konstytucyjny” – zabierają się za pouczanie Polaków, czym jest „demokracja” i „praworządność”. Podobnie w XVIII wieku caryca-dziwka Katarzyna II uczyła nas „tolerancji” dla innowierców. Gnojom współczesnym warto przede wszystkim przypomnieć miliony polskich ofiar „sądów”, o czym pisałem tu dość często. Ale miliony to kwestia statystyki. Może więc warto przypomnieć indywidualnie choćby Krystiana Brolla, który w „polskim” obozie koncentracyjnym spędził osiem lat?[1] – jak i bardzo podobną sprawę Feliksa Meszki (Meszka), co w „polskim” obozie koncentracyjnym lat spędził – a jeszcze nie wiadomo, czy wyjdzie! – jedenaście[2]. „Jednostkowe przypadki”?
Andrzej Rzepliński w akcji
A fikcyjna procedura odsuwania bydlaków?
A jawność procesów?
Zacznijmy od nagłaśnianej (niepotrzebnie) i generalnie „medialnej” jawności rozpraw. Do roku 2010 „sędziowie” powszechnie kłamali, że nie mają nic przeciw jawności rozpraw, ale prowadzą nie rozprawę przecie, a tylko „posiedzenie”. Niezorientowanym wyjaśnię, że właśnie jako „posiedzenia” określa się na oko jakieś 80-90% przypadków, gdy świnie sadowią swe zady w fotelach na salach opatrzonych ukradzionym Polakom godłem. I oczywiście: gdyby akurat była to jednak rozprawa, zmyśliliby sobie pretekst inny. Nędzny wykręt o rzekomej inności posiedzeń oparty jest na niedawno przeze mnie opisanym zabobonie komunistów, że rzeczy są nie tym czym są, a tym czym się je nazwie (świnie, co opisałem ostatnio[3], nazywają np. przesłuchania ofiar przez swych posobników-psychiatrów „badaniami” tych ofiar). I oto w roku bodaj 2010 zasłużone i zacne Stowarzyszenie Przeciw Bezprawiu z Bielska-Białej chwaliło się słusznie, że sprawę jawności rozpraw/posiedzeń doprowadziło do „Sądu” Najwyższego. Ten zaś „orzekł”, że wicie-rozumicie, jednak te posiedzenia aż tak nie różnią się od rozpraw, by mogły nadal być tajne; i w „orzeczeniu” tym naplótł jeszcze trochę innych bzdetów, pragnąc dać zbrodniarzom furtkę pozwalającą nadal utajniać i rozprawy, i posiedzenia. Łajdactwo to okazało się jednak niepotrzebne, bo świnie z „sądów” rejonowych, okręgowych itp. gremialnie twierdzą, że to „orzeczenie” „Sądu” Najwyższego ani ich obowiązuje, ani nawet obchodzi, i w ogóle na cholerę je czytać (w tym ostatnim zgodzę się w 100%). Skutek? I rozprawy, i posiedzenia dalej są tajne – po uważaniu świń, bo żadnych reguł tu nie ma.
Za żądanie jawności posiedzenia siedziałem w pierdlu nie dalej jak 2 miesiące temu[4].
Sprawa druga. Oto szajka łajdaków, zdrajców – a sądząc po mordach, nałogowych alkoholików – nie widzi nic zdrożnego w orzekaniu w własnej sprawie. Ha!
Przypomnę, jak to robią świnie z sądów rejonowych. Widząc kurestwa takiego „sądu”, ofiara składa tam wniosek o odsunięcie od niej wszystkich jego „sędziów”. Procedura rozpatrzenia takiego wniosku jest następująca. Naturalnie, przede wszystkim wniosek można odwalić bez „ani me ani be ani kukuryku”, z hitleryzmem ostentacyjnym: bez jakiegokolwiek uzasadnienia, bez pouczenia o możliwości zaskarżenia (a niewątpliwie przysługuje) – o możliwości tej po raz kolejny przypomniała mi nie dalej jak w poniedziałek bezcenna Patrycja Reichel z „sądu rejonowego” w Tarnowskich Górach; zob. kopię tego kwitu. No ale nie mówmy o hitlerowcach ostentacyjnych a skupmy się na procedurze zwyczajowej. Najpierw „sąd” wzywa ofiarę do sprecyzowania zarzutów wobec każdego łajdaka z osobna – licząc na to, że ofiara nie odbierze listu poleconego (co SB może bez trudu i bez śladów zaaranżować w urzędzie pocztowym) lub z innego powodu nie dotrzyma terminu 7 dni. Przyjmijmy jednak, że poczta doręczy, a ofiara jest sprawna – pisma odbiera a terminów dotrzymuje. Wariant dodatkowy: ofiara może nie znać nazwisk wszystkich „sędziów” tego „sądu”, a zwłaszcza ich nie pozna w 7 dni – często informacje te są tajne/trudno dostępne (utajnienie nazwisk „sędziów” poszczególnych „sądów” było regułą w Polsce jeszcze 4-5 lat temu; a i teraz bywa różnie). Gdy ofiara pomyślnie przeskoczy te wszystkie płotki to dochodzimy do crème de la crème, czyli uchwały/orzeczenia tzw. „Sądu Najwyższego” o tym, że nie można składać wniosku o odsunięcie wszystkich „sędziów” danego sądu i że wniosek taki należy rozumieć tak, że dotyczy on co najwyżej „sędziego” lub „sędziów”, którzy do tej pory oprawiali ofiarę ze skóry. A skoro tak, to nie ma przeszkód, by wniosek o ich odsunięcie „rozpatrzyli” ich koledzy nie tylko z tego samego „sądu”, ale i wydziału – a przecież ich również dotyczy wniosek o odsunięcie! Gdyby zaś ofiara uporczywie miała obiekcje i do nich, tj. tych kolegów z tego samego „sądu” lub wydziału – możliwość tę „Sąd Najwyższy” w swej łaskawości a jakże, przewidział – aaa, to wtedy ofiara winna przybyć na posiedzenie tych właśnie kolegów, którzy „rozpatrują” pierwszy wniosek ofiary o odsunięcie „sędziów”, i ponowić wniosek w odniesieniu również do tych kolegów. Załóżmy, że wyżej opisany cyrk odbywa się w jakimś „sądzie” apelacyjnym większym, gdzie pogłowie „sędziów” liczy sobie sztuk 150. W „składzie orzekającym” zasiada ich po 3 sztuki pogłowia. Wnioski o odsunięcie ich wszystkich wymagają więc od ofiary udziału w 50 (pięćdziesięciu) posiedzeniach i ponowienia wniosku o odsunięcie 50 (pięćdziesiąt) razy.
Pomyślą Państwo: cóż za kretynizm? Cóż za kurestwo? Nie kretynizm i nie kurestwo, a „Sąd” Najwyższy. Dwa słowa i dwa kłamstwa.
Wszelako tych, których oszołomi perspektywa udziału w 50 posiedzeniach pseudosądu spieszę uspokoić i ukoić. Ten kretynizm i to kurestwo to nie koniec przecie.
Oto w powyższym opisie kluczowe są dwa słowa: „wymagają udziału”.
Otóż „sąd” nie ma obowiązku informowania ofiary o czasie i miejscu rozpatrzenia jej wniosku.
I wszystko jasne.
Nie ma takiego obowiązku ani gdy ofiara wyraźnie zażąda tej informacji właśnie w celu ponowienia wniosku, i jest na tyle asertywna, by zażądać zaprotokołowania tego żądania; i gdy żądanie to „sędziowie”-przestępcy zaprotokołują. Ani nawet wtedy, gdy ofiara w czasie posiedzenia świń jest osobiście w „sądzie”.
Dygresja. A jeżeli ktoś się rzuca? Jeżeli ktoś jest świadkiem takiego kurestwa? Aaa, to komuś takiemu robi się parodię karnego procesu – i taka jest istota procesu patriotów w Bytomiu (sygn. VIII K 420/15)[5] w którym kolejna parodia rozprawy zaplanowana jest na czwartek. Że świadków przestępstw się likwiduje wie każda grupa przestępcza i „sąd” rejonowy w Tarnowskich Górach i w Bytomiu nie są tu wyjątkami. Koniec dygresji.
Wyżej opisaną procedurę – a dokładniej: kpiny z procedury – jestem w stanie bardzo obszernie udokumentować z sygnaturami i nazwiskami bydlaków „Sądu” Okręgowego w Gliwicach i „Sądu” Apelacyjnego w Katowicach, i wielu innych. W dokładnie tych kpinach z procedury sam przecież uczestniczyłem co najmniej kilkadziesiąt razy. Znam wszystkie ich szczegóły. Do prokurwatur Rzeszy kilka lat trafiały – ze skutkiem z góry znanym – dziesiątki moich zawiadomień o wyżej opisanym przestępstwie „sędziów”-zbrodniarzy; by bowiem jeszcze dokładniej opisać tę sytuację, nie jest to tylko ani przede wszystkim „kpina z procedury”, a przekroczenie uprawnień służbowych w celu osiągnięcia korzyści osobistej (zwykle profitów z fałszowania dowodów, arbitralności orzeczeń) – art. 231 § 2 kk; do 10 lat pierdla – oraz w ramach działalności zorganizowanej grupy przestępczej (art. 258 kk). Mówi to lewo obecnie teoretycznie obowiązujące. Tak zwane „sądy” to bez wyjątku zorganizowane grupy przestępcze.
Trybunał w Strasburgu stosuje proste kryteria oceny, czy ofiarom rzeczywiście przysługują prawa, które rządy twierdzą, że przysługują. I tak, zwraca się do danego rządu o podanie przykładów korzystania z danego prawa przez ofiary. Skutek procedury korzystania z danego prawa jest dla Trybunału dość obojętny, chyba że skutek jest zawsze jeden i ten sam – jak w „sądach” w Polsce, gdzie skazuje się niemal 100% wszystkich oskarżonych. Wszelako ze zrozumiałych względów oczywiste jest, że przykładów korzystania z danego prawa winno być dużo. Jeśli skutek jest zawsze ten sam, albo gdy nawet – jak tu – rząd nie jest w stanie wskazać na choć jeden przykład korzystania przez ofiarę z danego prawa, Trybunał oględnie uznaje takie prawo za „teoretyczne”, „nieskuteczne”, „iluzoryczne”. „Rząd” kondominium nie będzie w stanie okazać nie tylko trzech tysięcy, i nie tylko trzech, ale ani jednego przykładu praktycznego i skutecznego skorzystania przez ofiarę z prawa do odsunięcia od niej jej oprawców – „sędziów” dowolnego „sądu”. Ofiara nie ma więc żadnej realnej, praktycznej możliwości złożenia, a tym bardziej ponowienia wniosku o odsunięcie od niej jej oprawców. Mimo że możliwość tę „Sąd Najwyższy” Kurwilandu gołosłownie, kłamliwie i de facto przestępczo dla niej „przewidział”.
Stalin też „przewidział”, że zamordowani w Katyniu oficerowie Wojska Polskiego uciekli do Mongolii. Albo Ameryki, przez Ocean Arktyczny. To dokładnie ten sam rodzaj „przewidywania”.
Odsunięcie od ofiary szajki „sędziów”-przestępców jednego „sądu rejonowego” i zastąpienie jej szajką „sędziów”-przestępców z innego „sądu rejonowego” ofierze na pozór nie daje nic. Zalecam jednak, by wnioski takie składać i je dokumentować – i sam robię tak prawie zawsze. Idzie w pierwszym rzędzie o zasadnicze względy moralne: o wykazanie okupantom ich wyobcowania, antycywilizacji i na tych czynnikach ufundowanej wrogości Polski do nich. Różnice cywilizacyjne moim zdaniem w tym wypadku są niemożliwe do usunięcia i prędzej czy później dojdzie do konfrontacji; do rozlewu krwi. By zapewnić zwycięstwo i zminimalizować straty po stronie Polski, trzeba nakręcić spiralę nienawiści – pamiętając o proporcjach, ongiś podobnie widział cele Powstania Styczniowego naczelnik Warszawy Stefan Bobrowski. Po wtóre, historia Polski jakby znów przyspiesza i perspektywa Norymbergi 2 dla zbrodniarzy – nie tyle i nie tylko komunistycznych, ale właściwie nawet bardziej zbrodniarzy obecnych – staje się o wiele bardziej realna niż jeszcze kilka lat temu. Dowody warto więc zbierać i utrwalać.
Sądy muszą być na powrót niezawisłe – a zatem konieczne są ławy przysięgłych – i działać w interesie Polski; dla zasady, tj. niezależnie od tego, kto dziś udaje, że może być sędzią. Dobrze jednak mieć wgląd w zwyczaje tych świń po to, by nabrać do nich pogardy.
Wyjaśniliśmy już sobie, wyżej, że „sędziowie”, lewnicy, „konstytucjonaliści” Rzeszy to nade wszystko zbrodniarze, zdrajcy, a i również, co widać na zdjęciach i co właściwie mniej nas tu obchodzi – alkoholicy i łajdacy. Wszelako ich podejście do zasady jawnego procesu i ich procedura odsunięcia od sprawy „sędziów” – orzekania w własnej sprawie – to przykłady wskazujące moim zdaniem na jeszcze jeden rys ich mentalności, o którym warto pamiętać zawsze wtedy, gdy próbują nas oni o czymkolwiek pouczać.
Moim zdaniem, patronujący parodii „państwa prawa” rzeplińscy, zolle czy bodnary – to zwykłe żuliki.
Spece od gry w trzy karty w sztetlach i na jarmarkach „Zachodniej Ukrainy”.
A możliwości działania stworzył im rok 1939.
Mariusz Cysewski
* * *
Andrzej Zoll był nawet rzecznikiem praw obywatelskich w kraju, który swych ofiar nawet nie liczył
Bohaterska tramwajarka, „sędzia” Igor Tuleja
Kontakt: tel. 511 060 559
ppraworzadnosc@gmail.com
https://www.facebook.com/groups/517163485099279
https://twitter.com/MariuszCysewsk
https://sites.google.com/site/wolnyczyn
http://www.youtube.com/user/WolnyCzyn
http://mariuszcysewski.blogspot.com
http://www.facebook.com/cysewski1
W matriksie ""3 RP""... https://sites.google.com/site/wolnyczyn/