Skazywalność w Polsce wynosi prawie 100%[1], a w Polsce Niepodległej (do 1939 r.) i współcześnie w krajach cywilizowanych (w W. Brytanii) – ok. 70%. O ile wiem, nikt dotąd nie wyjaśnił przekonująco tej fenomenalnej różnicy. Wyjaśnienie najbardziej oczywiste to degeneracja dyspozycyjnych sądów. W ogromnej liczbie przypadków po prostu przepisują one akty oskarżenia do uzasadnień wyroków. Innymi słowy, kto oskarżony, ten i skazany – a cała rzekoma „procedura sądowa” to z założenia li tylko szopka, mająca zamaskować obcy dyktat i przemoc – nadać przemocy pozory prawa.
Ale może pozorowanie prawa prowadzi do zwiększenia skuteczności aparatu państwowego? Może – w końcu pal je sześć; myśli sobie ubek przebrany za posła; zawsze nienawidził, a co najmniej nigdy nie rozumiał tych wymysłów cywilizacji Zachodu – poświęćmy prawo do sądu, do obrony, podstawowe prawa człowieka, byle skuteczniej osiągać cel państwa, jakim jest zwalczanie przestępczości? Jakim jest bezpieczeństwo? Sięgnijmy śmiało po metody, których nie imałaby się żadna policja na świecie!
Do metod, których nie imałaby się żadna policja prócz sowieckiej należy masowe wykorzystywanie fałszywych zeznań i produkcja wirtualnej rzeczywistości. O jednym z wierzchołków tej góry lodowej pisałem ostatnio[2]. Wiemy już też, że na samym początku przestępczość zorganizowaną zorganizowali funkcjonariusze SB i o ile można jeszcze – choć wymaga to aktu wiary – uznać to za efekt transformacji SB niezamierzony, to zamierzonym i celowym było oddanie jej w gestię tzw. „świadków koronnych”. Kolejną metodą jest prowokacja na masową skalę.
Prowokacja była całą filozofią działania carskiej ochrany. Ona to praktycznie przed 1917 r. organizowała w Rosji „ruch rewolucyjny”. Pierwsi, autentyczni rewolucjoniści to oderwani od życia idealiści i fantaści. Wkrótce wyparli ich prowokatorzy Ochrany, praktyczni i bezwzględni zbrodniarze. Działający z maksymalnym okrucieństwem po części przez predyspozycje, ale głównie dlatego, że byli pewni bezkarności. Ochrony policji. „Kryszy”.
Kilka lat temu w Piekarach Śląskich kilku bandytów („kiboli”) napadło w biały dzień i w środku miasta na pewnego nastolatka i wycięło mu na twarzy żyletką nazwę klubu sportowego. Lokalna policja odstąpiła od swych zwyczajów – pewnie dlatego, że ofiara nie na policję się zgłosiła, a do szkoły, gdzie widziało ją kilkudziesięciu uczniów i nauczycieli – i jednak zadziałała, a sprawców wkrótce złapano. Ich winę potwierdzały nagrania z monitoringu. Ofiara rozpoznała sprawców. Ci bodaj nawet też zdążyli się przyznać. I oto nagle, ni z tego ni z owego, dzieją się rzeczy niepojęte. Sprawcy jak na komendę zaczynają przysięgać na samego Stalina i dawać słowo uczciwego Winnetou, że nie oni to. Za najbardziej symptomatyczne mam to, że zaginęły nagrania z monitoringu. Capo di tutti capi lokalnej Szajki Rejonowej (tzw. „Prokuratury Rejonowej”) Janusz Sochacki wyjaśnił dziennikarzowi Gazety Wyborczej (a jakże… kto inny byłby tak głupi), że zaprawdę, zaprawdę powiadam wam – w rzeczywistości ofiara napadła sama na siebie i dobrze choć, że nie napadła na tych kiboli, albo na policjantów; bo takie oskarżenia to norma w Nazi Polszy – i sama sobie żyletką na twarzy wycięła nazwę klubu. Sochacki następnie zapowiedział oskarżenie ofiary o fałszywe zeznania[3]. Pragnąc przybliżyć szerszej publiczności dalsze informacje sprawy tak kosmicznej, a zwłaszcza treść wyroku i personalia sędziego, skierowałem pytania prasowe o te wszystkie informacje do Krzysztofa Kubata, prezesa sądu w Tarnowskich Górach. Co do sędziego, mógłbym nawet zgadywać, kto wydał taki wyrok na obstalunek Janusza Sochackiego; w sądzie w Tarnowskich Górach mam bowiem swoje typy, a dokładniej – typki. Ale prezes odpisał, o ile pamiętam, że nie wie o co mi chodzi i sprawy nie zna. Szczegółów na razie więc nie poznamy. Byłaby w tym jakaś prawidłowość: takie sprawy załatwia się jak zwykle po cichu i właściwie nie dowiedzielibyśmy się o niej gdyby Sochacki, jak i Seremet z jego skazywalnością najwyraźniej nieświadom własnej groteskowości, nie ruszył przechwalać się swym wyczynem Gazecie Wyborczej – tejże, której „nie jest wszystko jedno”. Kluczem do tej patologii nie są jednak resortowe pseudomedia, a znów, na równi z nimi podlegający służbom sąd dyspozycyjny. Gdyby sprawa trafiła przed ławę przysięgłych o składzie wylosowanym, ta pogoniłaby Sochackiego z jego bredniami i z jego karalnie protegowanymi. Kto wie? Może ofiara nawet przyznała się do tego wszystkiego? Bo jak nie, to miałaby większe kłopoty? – Kolejną bowiem normę „społeczeństwa otwartego” zamkniętego w klatce hitlerowskiej Polski określić można krótko a dosadnie: milczenie owiec.
Skoro prezes skazał nas na domysły, to nie żałujmy sobie i podomyślajmy się.
Naturalnie, nie da się wykluczyć, że ofiara w rzeczy samej napadła sama na siebie i że sama sobie żyletką wycięła na twarzy nazwę klubu sportowego. Pozwolą państwo jednak, że nie chcę wyjść na idiotę i za bardziej prawdopodobną uznam jednak wersję wydarzeń ofiary; albo wersję pierwszą; nie od dziś bowiem wiadomo, że gdy nie wiadomo co powiedzieć – można niechcący powiedzieć prawdę. Gdy nie wiadomo, a zwłaszcza – dopóki nie wiadomo.
Całą tę historię można też uznać za jakieś spiętrzenie groteski, głupoty, złej woli lokalnej sitwy. Być może kibole, sprawcy napadu to w rzeczy samej znajomi prokuratora Sochackiego, prezesa Kubata, innego prokuratora, sędziego czy innego wywodzącego ze Służby Bezpieczeństwa lokalnego możnodzieja, dysponenta Machtpolitik Rzeszy wobec polskich podludzi w Piekarach Śląskich[4]. Powie ktoś filozoficznie: cóż, demokracja demokracją, a ofiary jakieś być muszą. Skoro muszą to nic dziwnego, że są.
Tyle że możemy nie znać ich wszystkich – takie przypuszczenie nasuwa się ze znikania taśm monitoringu i zasłony milczenia wokół sprawy.
Nie sądzę, by lokalna sitwa bezinteresownie kryła bandytów. Myślę raczej, że obstalunki są inne i że sprawcy, jako kibole, pracują nad swym środowiskiem. Zważywszy na kierunek zainteresowań Nazi Polszy, raczej pilnują, czy ktoś w nim aby nie lubi Żołnierzy Niezłomnych albo rotmistrza Pileckiego. Raczej nie kapują na gangi narkotykowe. Konkurencję, jeśli kiedykolwiek taka była, dawno już zlikwidowali; za wiedzą i na polecenie policji, takim gangiem prędzej sami są. A że czasem trzeba oderwać się od dilerki i sprawić sobie czyimś kosztem rozrywkę z żyletką? Cóż – demokracja demokracją… itd. a kablować nie może byle kto.
I tak dochodzimy do końcowego paradoksu tego wywodu. Można złośliwie powiedzieć, że skoro policja, prokuratura i sądy przestępczość dziś nie tyle chronią, co ją organizują jak dawniej Ochrana partie socjalistyczne, to: mimo skazywalności 100% poziom przestępczości rosnąć musi.
Do fortepianu po coś siadał chamie…
Mariusz Cysewski
Kontakt: tel. 511 060 559
https://sites.google.com/site/wolnyczyn
http://www.youtube.com/user/WolnyCzyn
http://mariuszcysewski.blogspot.com
http://www.facebook.com/cysewski1
[1] Wg A. Seremeta: 98,25% lub 98,4% zależnie od źródła.
[2] http://naszeblogi.pl/48150-swiadek-koronny-albo-trzydziesci-lat-zbrodni-seremeta
[4] Oto nius ze szczytów władzy, pojawił się w czasie pisania tego artykułu, Gazeta Polska Codziennie: „Trzech kumpli. Krzysztof Krajewski, Roman Pupkowski i komendant główny policji Marek Działoszyński znają się od lat, jak trzeba pomagają sobie. Krajewski i Pupkowski zamieszani są w kradzieże, podpalenia oraz narkotyki. I to właśnie przyjaźń z komendantem była dla nich jak dotąd gwarantem bezpieczeństwa – pisze Gazeta Polska Codziennie.” Zob. z 10 lipca 2014 r.: http://wpolityce.pl/spoleczenstwo/204429-gpc-syn-komendanta-glownego-policji-zamieszany-w-podpalenie-a-przyjaciel-w-przestepstwa-narkotykowe
W matriksie ""3 RP""... https://sites.google.com/site/wolnyczyn/
2 komentarz