albo aspekty militarne stanu wojennego w 2. L.O. im. Stefana Żeromskiego w Bytomiu Po wprowadzeniu stanu wojennego z nasłuchu bodaj RWE wynikało, że dziennikarze spotkali działaczy Solidarności w jednym z rozbitych Zarządów Regionów. Wydawało się to kompletną bzdurą, ale z drugiej strony prawdziwości tej relacji nie dało się zupełnie wykluczyć i dlatego uznałem, że warto sprawdzić. W poniedziałek rano pojechałem więc do Zarządu Regionu w Katowicach. Na ulicy przed Regionem było spokojnie. Nie było śladów walki, krwi ani śladów na murach po seriach z automatów. Były dwa radiowozy, ale puste. Cicho, sennie i biało. Drzwi do budynku były zamknięte. Zastukałem. Otworzył jegomość w cywilu. Był zdziwiony. Pokazał że ma broń i kazał mi wejść. Po chwili […]
albo aspekty militarne stanu wojennego w 2. L.O. im. Stefana Żeromskiego w Bytomiu
Po wprowadzeniu stanu wojennego z nasłuchu bodaj RWE wynikało, że dziennikarze spotkali działaczy Solidarności w jednym z rozbitych Zarządów Regionów. Wydawało się to kompletną bzdurą, ale z drugiej strony prawdziwości tej relacji nie dało się zupełnie wykluczyć i dlatego uznałem, że warto sprawdzić. W poniedziałek rano pojechałem więc do Zarządu Regionu w Katowicach. Na ulicy przed Regionem było spokojnie. Nie było śladów walki, krwi ani śladów na murach po seriach z automatów. Były dwa radiowozy, ale puste. Cicho, sennie i biało. Drzwi do budynku były zamknięte. Zastukałem.
Otworzył jegomość w cywilu. Był zdziwiony. Pokazał że ma broń i kazał mi wejść. Po chwili podszedł drugi. Poza tym kręcili się dwaj inni w zimowych mundurowych kurtkach i z kałasznikowami, nosili jakieś papiery z pokoju do pokoju. Tu też nie było śladów walki, tylko wszędzie walały się papiery.
Jeden z ubeków zapytał, kim jestem i po co przyszedłem. Postanowiłem improwizować i z miną niewiniątka odparłem, że jak to po co? Po to co zawsze – czyli po gazety. Codziennie jestem w Regionie po gazety. Gdzie są moje gazety? Odpowiedź zasmuciła ubeka. Zrewidował mnie. Wziął moją uczniowską legitymację, poszedł do pokoju obok i zaczął szczekać do krótkofalówki. Chyba okazało się, że nie jestem na żadnej liście. Zawołał drugiego ubeka i odbyli krótką naradę. Po chwili obaj wrócili. Pierwszy zapytał znowu, po co naprawdę przyszedłem? Powtórzyłem, że po gazety. Wtedy on, czy jestem idiotą i czy nie wiem, że właśnie jest stan wojenny. Wiem – odparłem – ale to chyba nie wojna z Solidarnością? No i gdzie są wszyscy? W każdym razie ja tylko chcę moje gazety. Ubek spytał, czy chcę być internowany. Powiedziałem, że nie wiem co to jest, ale jeśli nic fajnego to chyba nie chcę. No to spierdalaj i się tu nie pokazuj, nie będzie tu nigdy żadnych gazet – oddał mi legitymację i dopiero wtedy zauważył u mnie w klapie strzeleckiego orzełka. Zupełnie o nim zapomniałem, bo zawsze go nosiłem. Ubeków zaskoczył ten widok. Może gdyby orzełka spostrzegli od razu, to rozmowa byłaby inna. Ale widać nie chciało im się wypisywać papierów. Jeden z nich tylko zerwał orzełka i wypchnął mnie za drzwi.
W rzeczywistości przyjechałem do Regionu po co innego. Od końca 1980 w mojej szkole zawiązywała się organizacja uczniowska. Była też grupa w IV LO i od biedy w Zespole Szkół Mechanicznych. Zapał był duży. Chcieliśmy wszyscy wstąpić do KPN. Długo trwały dyskusje starszych, czy przyjąć nas, czy nie przyjąć. Wiosną 1981 okazało się, że nie przyjąć, bo byliśmy nieletni. Do pełnoletności mogliśmy jednak za to należeć do Międzyszkolnego Ruchu Uczniów, czy też czegoś w tym rodzaju i stylu, o nazwie równie nudnej. Długo przeciw temu protestowaliśmy, bo co kogo z nas obchodzą jakieś samorządy uczniowskie? My chcemy walczyć o niepodległość Polski! Na osłodę zapewniono nas, że organizację tę tworzy się z mrugnięciem oka i wszyscy wiedzą, że w rzeczywistości to przybudówka KPN. Jesienią 1981 organizacja w szkole już była i to liczna. W ten poniedziałek przyjechałem do Regionu zameldować B., który opiekował się nami z ramienia KPN, że jest nas kilkadziesiąt osób, wszyscy są gotowi i zaprzysiężeni, że czekamy rozkazów a zwłaszcza – w związku z wprowadzeniem stanu wojennego – rozkazu co do tego, w których lasach mamy rejon koncentracji 🙂 Nie zdawałem sobie sprawy, że skoro nie zastałem B. w Regionie to mam ten sam problem co tylu innych przede mną – jak nawiązać zerwaną łączność z dowództwem?
Skoro nie udało mi się w Regionie, to pojechałem do Piekar, gdzie mieszkał Andrzej P. z KPN. Kontakt ten nie był zwykłą drogą organizacyjną, bo w „dorosłą” organizację zakazano nam się mieszać. Jednak nie miałem wyboru. Andrzeja niestety nie było w domu.
Po południu w kilka osób zrobiliśmy w Bytomiu gorączkową naradę, co dalej. Przedstawiłem sytuację. Informacje były niepewne i sprzeczne. Jeżeli nasz szef (B.) i inni z Zarządu Regionu jeszcze żyją, to albo są aresztowani, albo schronili się w jednym ze strajkujących zakładów, jednak nie wiedzieliśmy, w którym. Musieliśmy więc decydować sami. Spodziewaliśmy się strajku generalnego i wybuchu powstania w najbliższych dniach. Trzeba więc było działać szybko. Nie mieliśmy złudzeń co do wyniku powstania, ale musieliśmy wziąć w nim udział. Uznaliśmy, że nie ma sensu iść do lasu, bo więcej z nas pożytku będzie na ulicach naszego miasta, które znaliśmy dobrze i co mogliśmy wykorzystać w walce. Wróg nie był zresztą w lasach, tylko na ulicach. Postanowiliśmy prędko szyć biało-czerwone opaski, zbierać butelki z benzyną i środki opatrunkowe. Podzieliliśmy zadania. Większość z nas miała przejść do jednej ze strajkujących kopalń i wziąć udział w jej obronie, a dziewczyny wykorzystać swój dziecięcy wygląd i od zaraz pełnić służbę łącznikową na zewnątrz. Miała to być kopalnia Andaluzja, do której wiedziałem jak przeniknąć nawet bez wiedzy strajkujących górników 🙂 Napisałem odezwę do narodu polskiego o tym, żeby wszyscy stawiali opór okupantowi, żeby gotowi byli do walki i ofiar, że jeszcze Polska nie zginęła i że niech żyje Polska. Czyli mniej więcej to, co zawsze się pisze w takich przypadkach, zwłaszcza kiedy się ma 16 lat 🙂 Naród polski chyba nie dał się na to nabrać. Odezwę przepisywaliśmy długopisami przez kalkę. Pamiętam, że dużo napisała ich Kasia M. 🙂 Było ze sto kopii. Rozkleiliśmy je w dwa wieczory na mieście (w Bytomiu) z kolegą Wojciechem Z.
Przy okazji klejenia zastanawialiśmy się i nad zdobyciem Rynku. Ale obrona Rynku była niepodobieństwem. Mogliśmy obsadzić najwyżej trzy barykady, a trzeba byłoby co najmniej sześciu-ośmiu, które w dodatku musielibyśmy zbudować szybko, nie mówiąc już o odwodach i obsadzeniu kamienic narożnych jak ta, w której teraz jest kawiarnia pana Pietrzaka 🙂 Może mielibyśmy jakieś szanse, gdyby do Powstania masowo włączyli się przechodnie. Na to jednak trudno było liczyć. Odwaga i waleczność to wprawdzie cecha zwykła dla narodu polskiego, jednak z drugiej strony, nie jest mu kompletnie nieznany instynkt samozachowawczy 🙂 a przecież wszyscy szybko by ujrzeli, że to znowu „bój bez broni”, że mamy tylko trochę butelek z benzyną i
Łagodniejsi od kwiatów podnosimy się łanem
Kiedy kosa już w ruchu a pokosy sprzedane.
Konieczny zapał jest zwykle odwrotnie proporcjonalny do liczby posiadanych lat. Uznaliśmy więc, że lepiej zatrzymać atakujące czołgi rosyjskie w jednej z wąskich uliczek, gdzie mogliśmy je zarzucić z góry butelkami z benzyną i spalić. W wąskiej ulicy nie zmieściłaby się większa jednostka pancerna. Ulicę moglibyśmy zamknąć z dwu stron barykadami.
Tym galeonem barykady
planetę ognia opływamy…
Taka jest na przykład ulica Krzyżowa. Przez Krzyżową w Bytomiu wiedzie trasa przelotowa w stronę Gliwic i dalej Wrocławia. Nie żeby to miało większe znaczenie, bo ten odcinek łatwo jest objechać bokiem. Na Krzyżowej może udałoby nam się utrzymać nawet kilka godzin, zwłaszcza gdyby wróg się nie domyślił, ile mamy lat i że nie mamy broni 🙂 Po śmierci ponad połowy z nas, reszta miała wycofać się podwórkami w stronę placu Kościuszki, a dwóch ostatnich wysadziłoby redutę w powietrze jak przedtem kapitan Raginis.
Na pisanie odezw, ich rozklejanie i szycie opasek poszło kilka dni. Nic nie można było załatwić szybko, bo lekcje były odwołane. Nie działały telefony, więc od rana do wieczora chodziłem z jednego końca Bytomia na drugi. Byłem bardzo zmęczony. Zarząd Regionu jako droga kontaktu też odpadł. Dlatego ciągle starałem się złapać Andrzeja P. Udało się to wreszcie po kilku dniach, kiedy skończył się strajk w kopalni Julian. Andrzej był rozżalony końcem strajku. Ucieszył się na wieść o tym, że obeszło się bez aresztowań wśród uczniów, a zwłaszcza o tym, że od ostatniego spotkania organizacja jest o wiele bardziej liczna. Niestety i on też nie miał kontaktu „pionowego” (z „górą”) KPN, bo Janusz K., szef KPN w Bytomiu, był aresztowany.
Zreferowałem Andrzejowi plan zajęcia ulicy Krzyżowej i stan naszych przygotowań. Niestety nie był wysoki. Zażądałem też, by natychmiast przerobić jeden tylko temat konspiracyjnej podchorążówki – walka z czołgami w zabudowie miejskiej, a jeśli będzie czas, to w ogóle walki uliczne. Szkolenie miało być konspiracyjne, dla kilku osób które kierowałyby sekcjami, a te szkoliłyby kolejnych. Szkolenie miał poprowadzić jeden z weteranów, choć nie znaliśmy nikogo, kto mieszkałby blisko i walczył w tamtym Powstaniu, a tylko „leśnych”. Zażądałem też od Andrzeja, by ukradł dla nas z kopalni odpowiednią ilość materiałów wybuchowych, żeby zaminować naszą redutę i pod koniec wysadzić ją w powietrze. Andrzej powiedział, że o kradzieży nie ma mowy, bo materiałów wybuchowych po upadku strajku pilnują uzbrojeni ludzie. Poza tym nie widzi większego sensu w zajmowaniu jakiejś ulicy tylko po to, żeby spalić ze dwa-trzy czołgi, co i tak nie zablokuje trasy przez Bytom do Gliwic nawet przy założeniu, że trzeba ją blokować, a musiałoby nas przy tym zginąć kilkudziesięciu. Nie można tak marnotrawić sił – perorował – jeśli mamy odzyskać granice wschodnie sprzed roku 1772. Jeżeli zginiesz – tłumaczył mi Andrzej – to jak weźmiesz udział w walkach o wyzwolenie Wilna i Lwowa, nie mówiąc o innych takich miastach Polski zachodniej? Byłoby to w historii Polski wydarzenie wręcz niebywałe by zginąć a potem, jak gdyby nigdy nic, uczestniczyć w dalszych walkach. Nadto chciałby polecić mojej uwadze znamienną różnicę stanowisk między stronnictwem Czerwonych a stronnictwem Białych w roku 1863, z których jedni chcieli wystąpić zbrojnie w tym, a drudzy dopiero w następnym tygodniu. Czas ten – podkreślił następnie Andrzej – należy wykorzystać na lepsze przygotowanie, a zwłaszcza na zwiększenie szeregów organizacji. Zapytywał dalej Andrzej, czy aby nie za dużo czytaliśmy o Powstaniu Warszawskim. Wiedza taka z pewnością będzie przydatna, lecz w obecnej sytuacji nie mniejsze, a wręcz większe znaczenie ma praktyka Szarych Szeregów, zwłaszcza w związku z kolejnością, w jakiej wiedza ta będzie nam potrzebna, to jest najpierw Szare Szeregi, a dopiero potem Powstanie; nie na odwrót.
Wskazałem, że jak by to nie było, skoro już mowa o przygotowaniach, to ważną cechą powstańczych dowódców jest zapobiegliwość i chwalebna przezorność, tej zaś częścią nieodłączną jest zwłaszcza umiejętność improwizacji i zeń wynikająca dbałość o należyte wyposażenie i siłę ognia własnych żołnierzy, byśmy przeto od zaraz zaczęli rozbrajać na mieście pojedynczych milicjantów. Podkreśliłem, że prócz względów pragmatycznych nie mniej, a może bardziej ważne są względy honorowe, bowiem zapadłbym się pod ziemię ze wstydu, gdyby w tym zbożnym dziele mieli nas wyprzedzić na przykład uczniowie Zespołu Szkół Mechanicznych. Gdyby to nastąpiło – tłumaczyłem Andrzejowi – wówczas my musielibyśmy rozbrajać wroga na wyścigi i to w sposób należycie oddający ułańską tradycję, a więc w sposób spektakularny, charakteryzujący się pogardą śmierci oraz pełen inwencji, fantazji i dowcipu charakterystycznych dla narodu polskiego, które to cechy złośliwi zowią jego bezczelnością tudzież tupetem. Nadto możliwe że – tłumaczyłem dalej – zważywszy że po pierwszych naszych sukcesach milicjanci zwyczajnie przestaliby chodzić po mieście pojedynczo, co wiązałoby się z nieuniknionym w tej sytuacji wyschnięciem źródła uzbrojenia; że zatem najlepszym i najpraktyczniejszym dla nas wyjściem byłoby przeciągnięcie na stronę powstania rekrutów pilnujących arsenału jednostki przeciwlotniczej na ulicy – a jakże – Powstańców i przejęcie stamtąd jeśli nie całej broni, to przynajmniej tyle, ile zdołamy unieść albo wywieźć. Andrzej zauważył na to trzeźwo, że przecież nie było jeszcze rozkazu rozbrajania. Gdyby nasza organizacja miała zacząć rozbrajać wroga samodzielnie, a zwłaszcza wówczas, gdyby miała to zrobić w sposób pełen fantazji i dowcipu lub w drodze przejęcia arsenału jakiejś jednostki wojskowej, to do Bytomia zjechałoby tylu ubeków, że z pół miasta – winnych i niewinnych – wysłaliby w cholerę na bliższe zapoznanie się z fauną i florą syberyjskich tundr, w tym ze słynnymi białymi niedźwiedziami, a dużo by czasu minęło, nimbyśmy nauczyli owe zwierzęta polskiego języka i obyczaju. Dlatego – ciągnął Andrzej – trzeba czekać na rozkazy i szerszy ruch zbrojny, bo tylko wobec szerszego ruchu zabraknie bolszewikom sił, by zastosować takie represje wszędzie. Jednak – zaprotestowałem – odbierzmy broń przynajmniej kilku, bo przecież nie mamy ani sztuki i nie mielibyśmy z czym zacząć walki. Andrzej był jednak niewzruszony. Pochwalił nasz zapał, a zwłaszcza spodziewaną cnotę męstwa. Nie one jednak – powiedział – przesądzają o wartości bojowej szeregów powstańczych, gdyż to karność, karność, i jeszcze raz karność pozwoli nam wrócić nad Dźwinę, Prypeć, i Dniepr. Nie ma wyraźnych rozkazów, a Rząd Narodowy nawet jeszcze nie powstał. Gdy powstanie Rząd Narodowy a w nim Referat ds. Upartych Uczniów, i ten referat rozkaże uczniom rozbrajać ubeków i walczyć z czołgami – wtedy proszę bardzo. Nie zrobi tego KPN, z którego kierownictwem i tak nie ma kontaktu. On jako członek KPN i dorosły nie podejmie tej odpowiedzialności i zakazuje mi samowolnego rozbrajania bolszewików.
Upadek pierwszych strajków uznaliśmy za niepowodzenie przejściowe. Czekaliśmy na drugą falę strajków i wybuch powstania. Byliśmy pewni takiego obrotu sprawy, skoro w Związku było 10 milionów ludzi. Strajku generalnego na razie nie ma tylko dlatego – tłumaczyliśmy sobie – że Święta za pasem. Pewnie więc po Świętach. Potem, że po Nowym Roku… Że na wiosnę…
W styczniu Andrzej został aresztowany za próbę organizacji strajku.
Dalszy ciąg znacie. Nie było ani strajku generalnego, ani tym bardziej powstania. Rząd Narodowy nie powstał. Organizacja rzeczywiście rozrosła się jeszcze bardziej, bo szukaliśmy nowych kontaktów. SB rozbiła organizację w IV LO, ale nie naszą tylko inną. Z tamtymi nie mieliśmy kontaktów. Rozwój organizacji był niestety chwilowy i już jesienią 1982 staliśmy się organizacją raczej kadrową, z nową nazwą – Młodzieżowy Ruch Oporu. Od chyba 1983 była to już Organizacja Młodzieżowa KPN „Strzelec”, bo nawiązaliśmy kontakt pionowy. Kolportaż wydawnictw przyszedł najłatwiej, bo i tak prowadziliśmy go już od końca 1980, tyle że teraz musieliśmy to robić planowo i dyskretnie. Wydawnictwa szybko nam się skończyły, więc zaczęliśmy redagować i drukować własne. W grudniu byłem bardzo zmęczony tą całą bieganiną. Miałem być zmęczony następne osiem lat.
Mariusz Cysewski
Kontakt: tel. 511 060 559
https://sites.google.com/site/wolnyczyn
http://www.youtube.com/user/WolnyCzyn
http://mariuszcysewski.blogspot.com
W matriksie ""3 RP""... https://sites.google.com/site/wolnyczyn/