Odezwał się Premier. Odpowiedział mu opozycyjny Prezes, nazywając go Wójtem z powodu zawężonej perspektywy spojrzenia. Premier miał dłuższy rozpęd i popełnił drugi obszerny artykuł na zaprzyjaźnionych łamach. Zawsze można pytać, ile w premierowskich artykułach własnego pomyślunku, a ile kampanii reklamowej. Dobrze jednak, że takie wypowiedzi się pojawiają, bo pozwalają obejrzeć to, co jest i poyśleć o tym, czego nie ma w myśli lidera największej partii. Prezes odpowiedział Premierowi w tonie ironiczno-kpiarskim, co jest jego prawem i na pewno mieści się w kanonie polemik politycznych oraz nie narusza dobrego tonu. Siłą rzeczy jednak polemika ma charakter przedwyborczy i skupia się na wykazaniu własnej wyższości, w tym przypadku nie tylko politycznej, ale i kulturowej. Spóbujmy jednak sine ira et studio prześledzić wypowiedzi […]
Odezwał się Premier. Odpowiedział mu opozycyjny Prezes, nazywając go Wójtem z powodu zawężonej perspektywy spojrzenia. Premier miał dłuższy rozpęd i popełnił drugi obszerny artykuł na zaprzyjaźnionych łamach.
Zawsze można pytać, ile w premierowskich artykułach własnego pomyślunku, a ile kampanii reklamowej. Dobrze jednak, że takie wypowiedzi się pojawiają, bo pozwalają obejrzeć to, co jest i poyśleć o tym, czego nie ma w myśli lidera największej partii. Prezes odpowiedział Premierowi w tonie ironiczno-kpiarskim, co jest jego prawem i na pewno mieści się w kanonie polemik politycznych oraz nie narusza dobrego tonu. Siłą rzeczy jednak polemika ma charakter przedwyborczy i skupia się na wykazaniu własnej wyższości, w tym przypadku nie tylko politycznej, ale i kulturowej. Spóbujmy jednak sine ira et studio prześledzić wypowiedzi programowe Premiera z pewnymi glosami Prezesa, aby lepiej zrozumieć polskie wyzwania i stosunek elit politycznych do nich. Zważywszy na temtykę tego blogu odniosę się głównie do kwestii gospodarczo-społecznych, choć miał rację amerykański konserwatysta, pisząc, iż kwestie gospodarcze mają charakter polityczny, kwestie polityczne – charakter moralny, a kwestie moralne – charakter duchowy…
Premier podstawą swoich rozważań i punktem odniesienia polityki czyni "podniesienie poziomu życia", czyli "po prostu lepiej żyć" i "normalność". Dla rozjaśnienia swej pozycji odcina się od "romantycznego poczucia misji", co wytyka mu Prezes jako brak obecności "żadnej głębszej myśli o Polsce i Polakach (…) o tym, po co istnieją naród i państwo". I rzeczywiście uderzająca jest ta wizja technokratyczna, co może najbardziej widać o artykule Premiera dotyczącym długofalowej perspektywy, kiedy dotyka zagadnień "kapitału intelektualnego i kulturowego społeczeństw" oraz "innowacyjności i edukacji". Mnóstwo tam zaklęć o nader słabo zdefiniowanych "normach cywilizacyjnych" oraz co nieco o środkach do celu (wyższe płace dla nauczycieli oraz instytucjepubliczne wspomagające i finansujące badania i rozwój, co oczywiście budzi pewien respekt), ale za to najmniej o wizji nowoczesnego narodu zakorzenionego w tradycji polskiej i czerpiącego z potencjału kulurowego opartego o cywilizację chrześcijańską w jej zachodnioeuropejskiej wersji. Kiedy natomiast Premier mówi patetycznie "my, Europa", to zupełnie nie wiadomo, o jaki model europejskości chodzi prócz bladej nowomowy brukselskich urzędników.
Ważny jest spór o kryzys, który Premier dla wzmocnienia efektu retorycznego nazywa "największym w dziejach światowym kryzysem gospodarczym". Właściwie jako największe osiągnięcie rządu Premier wskazuje fakt, że "polska gospodarka nie tylko się nie wywróciła, ale jako jedyna przeszła przez kryzys ze wzrostem". Podkreśla, że "podpowiedzi od opozycji i wielu ekspertów doprowadziłyby nas do katastrofy". Chodzi oczywiście o spór o dotacje budżetowe dla sfery finansowej i przedsiębiorsw produkcyjnych, które były bardzo popularne w USA i Europie Zachodniej. Ciekawie i dosyć trzeźwo odpowiada na to Prezes, który z wnikliwością dobrego eksperta ekonomicznego wylicza cztery czynniki zmniejszające kryzysowe zagrożenie Polski: niewielkie uzależnienie od wymiany handlowej z zagranicą, proeksportowe obniżenie wartości złotego w stosunku do euro, krajowy wzrost wydatków konsumpcyjnych związny z uprzednią obniżką składek na ubezpieczenia społeczne oraz wielkość udzielonych kredytów bankowych nieznacznie przekraczająca warość depozyów. Prezes argumentuje więc, iż kryzys przeszedł bokiem bez związku z aktywnością rządu lub jej brakiem. Trzeba jednak zauważyć, że Prezes jest trochę ahistoryczny, bo w czasiu kryzysu nie tylko przed nim przestrzegał, ale i miał za złe rządowi, że go lekceważy. Co więcej, dzisiaj odcina się od zabiegów na rzecz dotacji budżetowych dla podupadającej wtedy gospodarki, a jednak ówczesne jego wypowiedzi wyraźnie sugerowały ten sposób działań. Nie zmienia to postaci rzeczy, że Premier nigdy nie odpowiedział na pytanie, skąd tak gigantyczny dług finansów publicznych, skoro w czasach kryzysu nie zwiększaliśmy deficytu budżetowego. Dzisiejszy alarm w sprawie OFE powinien być zaskakujący dla wszytskich zwolenników Premiera, którzy przy tej okazji poraz pierwszy usłyszeli o szalejącym (siedemset milardów!) długu publicznym…
Kolejną kwestią przykuwającą uwagę jest przyszłość systemu zabezpieczenia społecznego. Premier zauważa, że jest "pierwszym rządem od 1999 roku, który ograniczył przywileje emerytalne", a jednocześnie deklaruje, że "zracjonalizuje emerytury mundurowe, KRUS i emerytury górnicze". Oczywiście nie przeszkadza mu to dosyć szokująco wyznać, iż "dojrzewał" do zrozumienia zasady "solidarności między generacjami" i już wie, że "sama wolna konkurencja nie zapewni ładu społecznego i sprawiedliwości". Stawia przysłowiową kropkę nad i, gdy dodaje, że "człowiek jest ważniejszy niż (…) idea liberalizmu". To może wyjaśniać, dlaczego Prezes wcale nie atakuje frontalnie Premiera za jego głośny spór z otwartymi funduszami emerytalnymi (a dokładniej z powszechnymi towarzystawami emerytalnymi). Prezes ma pretensję do Premiera-Wójta o jego niedojrzałość do rządzenia i narcystyczny sposób komunikacji, gdy trzeba wyraźnego przywództwa narodowego, ale nie staje w szeregu obrońców OFE u boku profesorów Balcerowicza i Rybińskiego, co chyba aż tak nie dziwi.
Premier przyznaje się do bodaj ledwie trzech błędów: wzrostu zatrudnienia urzędników, bałaganu kolejowego oraz nieudane wprowadzania jednego okienka dla przedsiębiorców. Nie pokazuje jednak dróg naprawy dwóch pierwszych błędów, zaś co do trzeciego wina spada na urzędników zamiast na rząd i ustawodawcę, co jest brakiem zrozumienia istoty problemu i źle świadczy o wiedzy Premiera o państwie (tę ostatnią porażkę dwukrotnie słabo usprawiedliwianą przez Premiera bezlitośnie, ale trafnie wyszydza nieubłagany Prezes). Co szczególnie ważne, Premier nie zauważa całej listy zaniedbań i porażek, o których być może nie ma po prostu pojęcia. Warto tu wymienić brak reakcji na zbliżający się kryzys ludnościowy poprzez kompleksową politykę pronatalistyczną, niekonsekwentną politykę zróżnicowania źródeł dostaw gazu skutkującą budową na naszych oczach gazociągu niemiecko-rosyjskiego, zaniechanie reprywatyzacji dla obecnych obywateli polskich jako najskuteczniej formy narodowej prywatyzacji, odejście od celu budowy państwa wolności obywatelskich i gospodarczych jako znaku rozpoznawczego rządu czy kompromitacja rządu poprzez aferę z rzekomym kaarskim inwesorem dla naszych stoczni. Rachityczne (albo przeciwskuteczne, jak ratyfikacja Karty Praw Podstawowych) działania w niektórych z tych dziedzin nie są adekwatną odpowiedzią na polskie wyzwania. Co ciekawe z kolei, Premier jakby niechętnie pomija niektóre z istotnych kwestii dyskutowanych w jego najbliższym zapleczu, jak choćby budowa narodowych czempionów gospodarczych na kanwie istniejącego majątku skarbu państwa. Koncepcja to doprawdy interesująca, ale nie wiadomo, czy oficjalna w ramach polityki rządowej, czy jednak marginalna i obliczona na interesy partkularne.
Ratunkiem dla Premiera ma być świetlana przyszłość. Wizja trzeciej fali nowoczesności jest zapewne trochę pompayczna, ale lepsze to niż stałe i rytualne utarczki między rządem a opozycją. Nota bene, szkoda, że Premier najpierw wzywa do porzucenia tych utarczek i "promocyjnych popisów", ale zaraz nie może się powstrzymać i szczypie ministra rolnictwa z poprzedniego rządu na sposób znany z kłótni w TVN24. Premier bardzo skupia się na inwestowaniu w kapitał ludzki, co odbywałoby się od rozpowszechniania internetu po zaawansowaną linię grantową dla naukowców z akcentem na młodych naukowców oraz współpracujących z przedsiębiorczością. Trzeba jednak zapytać (nawet wchodząc w dawniejszą poetykę Prezesa), czy Premier myśli cokolwiek o treściach obecnych w owym szerokopasmowym internecie i jak chciałby podnosić poziom cywilizacyjny w ramach samego świata internetowego, a także poza nim, bo taki świat także istnieje. Isnieją podstawowe kwestie społeczne do rozwiązania, jak zarówno powszechny brak znajomości obowiązującego prawa, jak i brak jego zrozumienia przez odbiorców w postaci obywateli. Wielka edukacja prawna mogłaby być zadaniem dla władzy publicznej lepszym niż upowszechnianie technologii dla samego upowszechniania.
Wcale nie od rzeczy są rozważania Premiera dotyczące napięcia między elastycznością rynku pracy a chęcią stabilizacji zatrudnienia w szczególności wśród osób wchodzących na rynek pracy. Widać jednak wewnętrzne napięcie Premiera pomiędzy "ideą liberalizmu" ("elastyczny start zawodowy zwiększa szanse na rynku pracy") a "człowiekiem, któy jest ważniejszy" ("słabsza pozycja przy ubieganiu się o kredyty bankowe", "bywają gorzej wynagradzani i żąda się od nich dłuższego czasu pracy"). Premier szuka trzeciej drogi w postaci "kontraktu dla młodych, który godzi te dwa wymiary: elastyczność i pewność". Pytanie, czy taka trzecia droga istnieje, a bynajmniej nie jest to tylko dylemat wójta, lecz realny problem polskiego ustawodawcy i jego zaplecza intelektualnego.
Kolejny pomysł Premiera z obszaru aktywnej polityki społecznej w duchu konserwatywno-liberalno-socjalistycznym to "budowa w gminach wielofuncyjnych centrów aktywności społecznej". No cóż, katolicy budowali oratoria i przytułki, komuniści domy kultury socjalistycznej, zaś neoliberałowie zorientowani na człowieka – centra wielofunkcyjne. Pytanie, czy nie stałyby się one wylęgiarnią rewolucji ideologicznej prowadzonej przez aktywistów społecznych spod znaku sterowanego progresywizmu, co z pewnością jest autentycznym zagrożeniem przy aspiracjach rządu nie siągających dalej niż "normalność". Zdaje się, iż nie jest to normalność, jaką pochwaliłby Stefan Kisielewski, którego stulecie urodzin niedawno obchodziliśmy, a któego niespodziewanie przywołuje aż dwukrotnie Prezes w swoim elokwentnym artykule.
Nie jest Polsce potrzebna plemienna wojna, ale bardzo potrzebny jest spór o przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Dobrze, że mamy jakieś oznaki takiego sporu. Ktoś ma mniej racji, a ktoś zapewne więcej. Moją rzeczą nie było strzelać zza węgła, ale uważnie przeczytać, postarać się zrozumieć, życzliwie zanalizować i krytycznie skomentować. Co też i uczyniłem.
"absolwent polonistyki i filozofii KUL, posel na Sejm w latach 2001-07, przewodniczacy Komisji Gospodarki oraz tzw. bankowej komisji sledczej, obecnie przedsiebiorca i menedzer oraz wspólzalozyciel Stowarzyszenia "Przejrzysty Rynek"