Bez kategorii
Like

Władysław Gauza: „Elity III RP” – Rodowód

06/09/2012
616 Wyświetlenia
0 Komentarze
19 minut czytania
no-cover

Prezentujemy Państwu kolejny artykuł Pana Władysława Gauzy o rodowodzie o tzw. „elitach” rządzących w III RP i ich rodowodzie.

0


W dzisiejszych czasach, tak odległych od Magdalenki i tzw. „okrągłego stołu”, kiedy już zaglądanie do cudzych życiorysów i grzebanie w nich nie jest beani czymś „paskudnym”i „obrzydliwym”, można spokojnie zajrzeć do życiorysów ludzi KPP, PZPR i PRL-u, no i pogrzebać w nich za przykładem DBM-ów (Duchowych Braci Michnika), którzy bezkarnie grzebali m.in. w życiorysie Jana Kobylańskiego. Wolno grzebać w życiorysach Polaków-antykomunistów?! – to i chyba wolno pogrzebać w życiorysach komunistów.

I to chociażby dlatego na przykład, żeby zorientować się w pochodzeniu PRL-owskich tzw. „elit” politycznych. I nie tylko tych, sprzed 1989 r., skonstruowanych i wyprodukowanych na użytek czerwonej quislingowszczyzny, ale i tych pookrągłostołowych, które zafundowały nam wspaniałomyślnie PRL-bis, zwaną obecnie dla zmylenia „III RP”. A więc mówimy tu o „elitach”, które nadają ton dzisiejszej polityce polskiej, wytyczają jej kierunki działania na obszarze polityki zagranicznej i wewnętrznej; kto decyduje w mediach (m.in. w telewizji, prasie i radiu), w wymiarze sprawiedliwości (prokuratorzy i sędziowie) i wreszcie, kto tworzy t.zw. poprawną siatkę poglądów, poprzez którą Polacy mają patrzeć na siebie, na „elity” PRL-bis, sąsiadów, Polskę i zagranicę. Dalej – żeby zauważyć, w czyich rękach znajdują się finanse państwa, kto kontroluje ekonomię i rządzi w tak zwanym „biznesie”. Krótko mówiąc: warto przyjrzeć sie jacy ludzie tworzą dzisiaj w ”III RP” t.zw. establishment?

Nieżyjący już prof. Jan Drewnowski, omawiając w końcu lat 1970-tych książkę A. Michnika

„Kościół, lewica, dialog”, zwrócił uwagę na bardzo ważny fakt: Mianowicie,” że mamy dzisiaj do czynienia z całkiem nową klasą polityczną, w której nie można się doszukać ciągłości pokoleniowej z okresu Polski niepodległej z przed II wojny światowej.”

„Nowa klasa polityczna”? – co i kto to jest?! Co to są za ludzie? Skąd się zjawili w Polsce? Z nieba spadli? Wiatr ich przywiał? Kto przerwał łączność pokoleniową Polaków z okresu Polski niepodległej? Dlaczego ta łączność została zniszczona? Kto się decydująco do tego przyczynił? Czy zniszczona została celowo, czy przypadkowo? Tego rodzaju pytania można mnożyć. Ale gdy spróbujemy znaleźć odpowiedź tylko na te wyżej przytoczone, to dużo interesujących faktów wypłynie na powierzchnię, jak ”oliwa ….”.

Jan Krzysztof Kwiatkowski w swej książce (w PRL i dzisiejszej PRL-bis, zw. „III RP” całkiem nieznanej), pt. „Komuniści w Polsce – Rodowód, Taktyka, Ludzie”, wydanej przez Polski Instytut Wydawniczy (Bruksela, 1946) pisze w rozdziale „U źródeł dzisiejszego PPR” – cytuję:

Tragiczna dla nas fala wydarzeń wyniosła na powierzchnię życia politycznego w Polsce nieznane nazwiska i ludzi równie obcych społeczeństwu jak obce było mu zawsze to środowisko polityczne, z którego się wywodzą. Ludzie ci znaleźli się dziś na świeczniku, lecz przeszłość ich tonie w mroku. Niemniej jednak zapoznanie się z historią komunizmu w Polscei przeszłością ich przywódców jest rzeczą konieczną dla zrozumienia ich obecnej taktyki i celów, zjawisk jakie zachodzą dziś w Polsce i kierunku w jakim toczą się wypadki.”

Krótka notka z życiorysu gen. Berlinga

Znana jest historia tzw. „rządu lubelskiego”, utworzonego tam przez nieznane elementy, które firmowały „PKWN” i „KRN” z agentem NKWD, B.Bierutem na czele. Kiedy pachołki i lokaje stalinowskie tworzyli te bandyckie instytucje, na wschodnim brzegu Wisły w Warszawie stała tzw.”I Armia W.P.”, utworzona w Związku Sowieckim. Wchodziła ona w skład Frontu Białoruskiego pod dowództwem późniejszego marszałka sowieckiego, Konstantego Rokossowskiego. Dowódcą I Armii W.P. był gen. Zygmunt Berling. Zołnierzy tego wojska nazywano później „berlingowcami”. Kiedy w 1944 roku wybuchło powstanie warszawskie, Armia Berlinga stała na wschodnim brzegu Wisły. 14 września 1944 roku Berling wydał rozkaz gen. Galickiemu, żeby rozpoczął desant na Czerniakowie w celu przyjścia z pomocą walczącym powstańcom. Nie było to uzgodnione z naczelnym dowódcą Frontu Białoruskiego.

Po tym występku Z.Berling został pozbawiony dowództwa armii i wysłany do Lublina, gdzie od pewnego czasu składany był tzw. „rząd lubelski”.

Po przybyciu na miejsce pierwszej zsyłki gen. Berling zauważył – cytuję:

Po moim przybyciu z przedmieść Warszawy do Lublina zastałem tam straszną sytuację. W całym kraju pachołkowie Berii z wojsk NKWD szerzyli spustoszenie. Sekundowały im w tym bez przeszkód kryminalne elementy z aparatu Radkiewicza. Ludność okradano z jej mienia w czasie legalnych i nielegalnych rewizji. Zupełnie niewinnych ludzi deportowano i wtrącano do więzień. Strzelano do ludzi, jak do psów. Dosłownie, nikt nie czuł się bezpieczny i nie znał dnia ani godziny. Naczelny prokurator wojskowy powiedział mi po powrocie z inspekcji, naktórą wysłałem go do więzień Przemyśla, Zamościa, i Lublina, że trzyma się tam ponad 12 tysięcy ludzi. Nikt nie wie jakie zarzuty im się stawia, przez kogo zostali aresztowani i co się z nimi zamierza uczynić. (…). … rządy bezprawia, zbrodni i prowokacji w kraju przekraczały wszelkie granice.” (Zob. „List Berlinga do Gomułki” z 20.XI. 1956 r., Zeszyty Historyczne, nr. 37, 1976, str. 43, wyd. Instytut Literacki, Paryż).

Dalej Berling relacjonuje, że zebrał materiał odnośnie bandyckiej działalności organów nowej władzy i przedstawił je na posiedzeniu „PKWN”. Zażądał przy tym, żeby osoba za to odpowiedzialna została aresztowana i wysłana do więzienia. Wkrótce po tym został wezwany do naczelnego agenta NKWD, Bolesława Bieruta, wówczas już „przewodniczącego” tzw. „Krajowej Rady Narodowej” („KRN”), który dał Berlingowi do zrozumienia, że – ze względu na okazaną postawę – nie jest dobrze widziany we władzach lubelskich. Bierut zaproponował mu wyjazd do Moskwy na studia wojskowe i w zamian za to awans na generała dywizji.

Berling zdenerwował się tą propozycją i ją odrzucił. Zareagował na to napisaniem listu do Stalina. W liście tym błagał o ratowanie Polski „dla Związku Radzieckiego z rąk bandy agentów i bandziorów międzynarodowego trockizmu”. Tutaj Berling pisał to, co widział, ale nie wiedział, co pisał. Oczywiście, odpowiedzi od Stalina nie otrzymał. Na wieloletnią banicję do Moskwy musiał się udać. Można tutaj stwierdzić, że Berling był politycznie bardzo naiwny, a nawet – że głupi. Ale on był tylko żołnierzem. Nie mniej jest przy tym tak bardzo wiarygodny jak dziecko, które jeszcze nie nauczyło się kłamać i łgać w takim stopniu, jak ludzie dorośli, no i jak późniejsze nasze tzw. „łże elity”, (t.zn. te PRL-owskie i pookrągłostołowe).

Po latach Berling wrócił do Polski i dostał stanowisko ministra PGR-ów. Później pisał pamiętniki (bo właściwie miał co pisać, dużo widział i przeżył), których nikt nie chciał mu w PRL wydać. Pisał w nich m.in. – cytuję:

W Lublinie zrzuciło maskę i ukazało swoje żydowsko-kominternowskie sprzysiężenie. Ujawniło prawdziwy swój cel. Sięgnęło po władzę. Pod płaszczykiem walki z kontrrewolucjąrozpoczęło planowe wyniszczanie potencjalnej konkurencji jaką mogła stanowić polska inteligencja. Zgodnie ze znaną dewizą – aresztować, a powód znajdzie się później –zapełniano więzienia, opornych strzelano w mieszkaniach i na ulicy. Badania w śledztwie prowadzono z okrucieństwem przewyższającym metody Gestapo.”

Tutaj narazie chyba wystarczy.

Teraz coś z życiorysu KPP i PPR

Zanim przejdę do korzeni i rodowodu tych organizacji antypolskich, warto zadać sobie parę prostych pytań w rodzaju – czy gen. Berling dobrze widział w tzw. „rządzie lubelskim” bandę agentów i bandziorów międzynarodowego trockizmu i żydowsko-kominternowskie sprzysiężenie? Czy istniały jakieś konkretne przesłanki i dane, żeby tak pierwszy rząd PRL-owski widzieć i określać?

Berling w swym w/w liście do Gomułki przypomina, że dobrze znana jest im obu historia tw. „Związku Patriotów Polskich” („ZPP”) utworzonego przez Stalina w Związku Sowieckim. „ZPP” był jądrem rządu lubelskiego, a więc tej bandy agentów i bandziorów międzynarodowego trockizmu.

Ale zanim doszło do utworzenia „ZPP”, wydarzyło się dużo różnych rzeczy, o których Berling zapewne nie wiedział. Istniała przecież prehistoria późniejszych wypadków i nieszczęścia Polaków. Tej prehistorii Berling mógł nie znać. Ale tę prehistorię warto poznać, żeby potem nie tłumaczyć się i usprawiedliwać niewiedzą. Bowiem, zapoznając się z życiorysami KPP,PPR i PZPR; organizacji, które tworzyli konkretni, składający się z ciała, kości i krwi ludzie o swoistej kulturze, mentalności i swoiście (charakterystycznie dla określonej naci) wyznawanej filozofii, wynikającej z ich genów, poznajemy nie tylko genezę zbrodni komunistycznych, ale i genetykę znajdującą się już w ziarnie, które wypuściło korzenie a z których z kolei wyrosły nam do góry wczorajsze (PRL-owsko – PZPR-owskie) elity i dzisiejsze (pookrągłostołowe) tzw. łże-elity. Mamy tutaj ogromne szanse do poznania ich mocodawców obecnych we wszystkich organach władz tzw. „III RP” z władzą ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą włącznie. Nie jest to wiedza przyjemna, ale czy dlatego mamy od niej uciekać? Jak tworzono Polakom nowe elity polityczne i kulturalne, ukazała nam żydowska działaczka Komunistycznej Parti Polski (KPP), Ester Rozental-Sznejderman. Wyemigrowała z Polski do ZSRR w 1926 roku. W 1958r. wyjechała z Rosji sowieckiej do Izraela, gdzie później wydała w dwóch tomach swoje wspomnienia. Dwa drukowane w nich rozdziały, poświęcone sprawom polskim i KPP zostały opublikowane w „Zeszytach Historycznych” (nr. 49, 1979r., str. 179-194, wyd. Instytut Literacki, Paryż).Pisze tam, że po znalezieniu się w ZSRR, jako emigrantka polityczna, udała się do gmachu Kominternu w Moskwie, gdzie trafiła na goja mówiącego po żydowsku. Dalej wspomina – cytuję:

>>Za parę chwil przyjmie mnie przedstawiciel KPP w Kominternie. Tymczasem jego sekretarka – z czasem dowiedziałam się, że jej nazwisko brzmi Marecka – prowadzi ze mną przyjazną rozmowę. Zza uchylonych drzwi gabinetu dochodzi odgłos ożywionej rozmowy telefonicznej prowadzonej… w soczystym języku żydowskim. Gdy w otwartych drzwiach

ukazał się przedstawiciel KPP we własnej osobie, zapraszając mnie do wejścia, stwierdziłam ze zdumieniem, że nikogo prócz niego nie było w gabinecie; a zatem, to on sam mówił przed chwilą w moim macierzystym języku. Wacław Bogucki był Polakiem. Z natury wesoły, swojski. Polszczyzna w jakiej zwraca się do mnie ma akcent wileński, względnie kresowy. Ten rodowity Polak ładniej mówił po żydowsku, niż po Polsku – przeszło mi przez myśl.

Z czasem dowiedziałam się od towarzyszy z Mińska, że na Białorusi Bogucki zwykł byłprzemawiać na zebraniach do robotników żydowskich po żydowsku, co w tym środowiskudecydowało o sukcesie partii komunistycznej, w imieniu której występował. Opowiadano mi również, że na zebraniach robotniczych, w których uczestniczyli też nie-Zydzi, zwykł Bogucki tłumaczyć na język białoruski przemówienia delegatów żydowskich, którzy nie znali żadnego języka oprócz własnego. Dzięki temu wzrosła jego popularność wśród żydowskich ludzi pracy, którzy uważali go prawie za „swojego”.

Bogucki przyjął mnie ciepło, przyjaźnie, jak starą znajomą, jakkolwiek było to nasze pierwsze spotkanie. Po krótkiej indagacji „kto zacz?”, „Kim jesteś?” poprosił sekretarkę: „Połącz mnie z tow. Zofią”. (Chodzi o Zofię Dzierżyńską, żonę Feliksa – przyp. red.). I oto mówi już z ową Zofią, jak gdyby mnie przy tym wcale nie było. „Przyjechała z Warszawy towarzyszka zwyższym wykształceniem. Co? Tak, Zydówka, ale widać, że polski jest jak gdyby jej ojczystym językiem. Dziewczyna – ogień – spojrzawszy na mnie ciepło, dodał – w sam razdla Was… jak ulał. Przyślę ci ją”.

Dopiero teraz, gdy odłożył słuchawkę, zwraca się do mnie: „Potrzebni są tu ludzie do pracywśród Polaków. Polska sekcja przy KC KP(b), z którą właśnie rozmawiałem o tobie, nie daje nam spokoju: „Przysyłajcie nam nowoprzybyłych emigrantów politycznych”. I objaśnia mi:

Wśród miejscowych Polaków jest bardzo mało członków partii, i nie zawsze można im powierzyć pracę wśród tubylczej ludności polskiej…”
 
Władysław Gauza
0

Bez kategorii
Like

WŁADYSŁAW GAUZA ELITY III RP RODOWOD

21/04/2012
2 Wyświetlenia
0 Komentarze
336 minut czytania
no-cover

Otrzymałem mailem taki tekst. Jest też podany adres gdzie można znaleźć .pdf.

0


„Nawet jeśli prawda może powodować
zgorszenie, lepiej dopuścić do zgorszenia,
niż wyrzec się prawdy”

Papież Grzegorz I

Oslo 2011

 Wstęp

Ciekawa sytuacja zaistniała w maju b.roku. Na portalu internetowym o szyldzie:
http://wiadomości.onet.pl/kraj/skarga-słuchacza-na-radio-maryja, pojawiła się informacja
zatytułowana: „Skarga słuchacza na Radio Maryja. Reakcja KRRiT”. Ten tytuł trochę
mnie zaintrygował. Ale czytam dalej: „KRRiT wezwało Radio Maryja do zaniechania emisji
audycji, które mogą zawierać treści dyskryminujące ze względu na narodowość”. Ze
„względu na narodowość”?! A to ciekawe. Na jaką narodowość?

Zeby znaleźć odpowiedź na tak postawione pytanie, przeczytałem tekst do końca i nie
znalazłem żadnej informacji, o jaką tu chodzi narodowość. Wrodzona dociekliwość i
upartość nie pozwoliły mi przejść obok tego do wcześniej zaplanowanych czynności. Więc
czytam dalej, że: „Krajowa Rada uznała tym samym skargę słuchacza, która dotyczyła m.in.
nadanego w marcu wywiadu z prezesem USOPAŁ Janem Kobylańskim”.

Co takiego prezes USOPAŁ powiedział, żeby ktoś miał powód poskarżyć się na niego?
Na to pytanie też nie znajdujemy odpowiedzi. W zamian za to Onet.pl (i Gazeta.pl
Wiadomości z 09.05.2011) podaje nam: „ – Na podstawie przeprowadzonej analizy
stwierdzono, (– „ono”? Kto stwierdził? Duchy? Aktualny system polityczny? – dop. mój
W.G.), że wypowiedzi, które padły na antenie Radia Maryja 13 marca 2011 roku miały
charakter nie tylko nierównego traktowania, (podkr. moje – W.G.), ale były także
dyskryminujące ze względu na narodowość – napisał szef KRRiT, Jan Dworak, w piśmie do
dyrektora Radia Maryja o. Tadeusza Rydzyka.”

Interesujące jest tutaj dowiedzieć się, o jaką dyskryminowaną narodowość chodzi w tym
przypadku. Ale KRRiT i Dworak utrzymuje to w tajemnicy. Dowiadujemy się tylko, że
Jan Kobylański powiedział, iż w Polsce istnieje „taka parodia, że w parlamencie Polaków
prawdziwych nie ma nawet 30 procent. – My od paru lat bez przerwy publikujemy i
mówimy – muszą w Polsce rządzić Polacy, muszą rządzić w swojej ojczyźnie, w swoim kraju.
Jak długo będą rządy, które nie są polskie, to będzie stale gorzej i gorzej – kontynuował
prezes USOPAŁ”

Co tu złego powiedział prezes USOPAŁ, Jan Kobylański? – zapyta każdy normalny na
umyśle człowiek. Komu nadepnął na odcisk? Kto tutaj poczuł się dotknięty i tak mocno
zagrożony, że uznał za konieczne uruchomić aparat państwa w celu obrony tej nieokreślonej,
dyskryminowanej narodowości? Odpowiedzi na te pytania nie sposób znaleźć nawet w tak
czułej na te sprawy „gazety.pl”. Natomiast dowiadujemy się, że jakiś quasi organ państwowy
z akcentem naukowym (żeby „ciemniacy” nie pomyśleli, że to jakaś niepoważna sprawa)
dokonał analizy audycji Radia Maryja. Co to za organ? A no, analizę
„przygotowali prawnicy
z Zakładu Praw Człowieka Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego, a
więc analizy, dokonała firma „naukowo-państwowa”, która w skrócie brzmi: Z.P.Cz.W.P.i

A.U.W. Uff!!! W każdym bądź razie „prawnicy” ci zbadali w.w. audycję R.M. pod kątem
ewentualnego naruszenia obowiązujących przepisów. Kto te „przepisy” stworzył, kiedy i w
jakim celu? – to inna sprawa. Wygląda na to, że ustanowione zostały tą samą procedurą, jak
prawa norymberskie. Ale wróćmy do wydanej opinii w sprawie audycji R.M. Po zbadaniu
jacy to ludzie wydali w.w. opinię, okazało się, że zespół „prawników” z Z.P.Cz.W.P. i
A.U.W. składał się w 80 procentach z potomków „narodowości dyskryminowanej”. Reszta,
20 % stanowili aplikanci nieznanej prowieniencji etnicznej. Zatem opinia ta wygląda na mało
poważną, bo ma wartość opinii Cygana świadczącego się przed sądem swoimi dziećmi.
Zanim odkryłem, co to za narodowość, którą dyskryminuje Jan Kobylański i Radio Maryja,

 – 2 –

byłem przez moment przekonany, że chodzi tu o Cyganów. Bo przecież nie o Zydów, których
już od czasu marca 1968 roku w Polsce nie ma, co było już ogłoszone i dobrze nagłośnione
w kraju i na emigracji od Londynu po Paryż w latach 70-tych i 1980-tych. Na przykład
doradca „pierwszego niekomunistycznego premiera”, T.Mazowieckiego, Zyd Aleksander
Smolar, n.b. syn bolszewika, Hersza Smolara, ogłosił to w 1986 roku też na łamach pisma
„Aneks”, co na dowód cytuję: „O Zydach pisze się ostatnio dużo; niewspółmiernie do
miejsca, jakie zajmują w Polsce współczesnej. Mówiono o antysemityźmie bez Zydów,
ostatnio ktoś pisał o filosemityźmie bez Zydów. Istnieje w każdym razie problem żydowski bez
Zydów.” (Zob.: „Aneks”,
nr. 41-42, 1986, str. 89).

Logiczne jest zatem, że jak nie ma już Zydów w Polsce, to mogą to być tylko Cyganie.
Natomiast te pozostałe (reszta) nierozpoznane 20%, to mogą być potomkowie lokajów
spośród tubylczej ludności. Ale to nie ma tutaj znaczenia, bo decyduje większość w
Z.P.Cz.W.P.i A.U.W., którą stanowiła owa mniejszość narodowa.

Główny zatem problem stanowi owa mniejszość narodowa. Zresztą co do tego nie ma
wątpliwości, bo wskazują na to – według opinii tychże prawników warszawskich – „choćby
nawoływania do tworzenia list wyborczych oraz głosowania na prawdziwych Polaków, a
także otwarta krytyka obecnych rządów, które rzekomo nie są rządami polskimi”. A więc
sprawa jest jasna: „Kryterium etniczne jest zatem otwarcie przyjmowane jako główne
kryterium różnicujące”.

Przyznaję, że nie wiem jak skomentować ten pseudonaukowo-prawniczy bełkot. Właściwie to
szkoda na to czasu.

Sprawa z tymi Cyganami rypła się wkrótce po tym, kiedy ks. T.Rydzyk wystąpił publicznie
na forum Parlamentu Europejskiego, gdzie – kierując się przesłaniem Kościoła: żyj w
prawdzie, prawda cię wyzwoli etc. – powiedział oczywistą prawdę, że Polska „od 1939 roku
nie jest rządzona przez Polaków”.
To, co ks. T.Rydzyk, jako dyrektor ośrodka informacyjnego, jakim jest prowadzone przez
niego radio, zrobił obrzydliwego – zdaniem jego krytyków – to to, że wziął na poważnie
swoją misję i obowiązek rzetelnego informowania ludzi o stanie faktycznym.

Gwałtowna reakcja rządu „III RP” – i głupia reakcja jego szefa (skarga do innego państwa,
chodzi tu o Watykan – na swego obywatela) – w obronie klanów, klik i koterii rządzących
państwem polskim jest zrozumiała i ludzka. Szokującym natomiast jest to, że w obronie
nieznanej nam dotąd narodowej mniejszości rządzącej Polską wystąpił … szef Swiatowego
Kongresu Zydów (WJC) w USA, Ronald S. Lauder, ten sam, który pochwalił Tuska za
interwencję w Watykanie.
Jest to reakcja o tyle ciekawa, że mówi nam otwarcie, kto faktycznie sprawuje władzę w
t.zw. „III RP”. „Uderz w stół a nożyce …”. Bez przyczyny nie ma skutku. Skoro szef
Swiatowego Kongresu Zydów odezwał się, znaczy to, że coś ważnego w tym jest. Jakaś
przyczyna jego reakcji była. Przecież Ronald S. Lauder, szef światowej organizacji
żydowskiej nie stanąłby w obronie cygańskiej mniejszości narodowej. I to z kilku przyczyn.
Wymienię tu tylko jedną i najważniejszą. Zydzi wyolbrzymili do niebywałych rozmiarów
zbrodnię dokonaną przez Niemców na ludności żydowskiej. Holocaust ma być wydarzeniem
kojarzonym tylko z tragediążydowską. Przeszkadzają im w tym Cyganie, którzy też byli
mordowani przez hitlerowców z takim samym nasileniem.

 – 3 –

Zydzi nie lubią i wściekają się, kiedy przypomina im się, że holocaust dotyczy również
Cyganów, A to dlatego, że ci ostatni tym naruszają wyłączność Zydów na Holocaust. A
chodzi przecież o duże pieniądze. Z tego powodu przemilczają tę mniejszość narodową i
mord dokonany na nich przez Niemców.
Dlatego możemy ze 100 procentową pewnością wykluczyć, że szef Swiatowego Kongresu
Zydów stanął w obronie cygańskiej mniejszości narodowej. Zwłaszcza, że nigdy przedtem
w historii W.J.C. coś takiego nie zdarzyło się. Nawet niedawno, kiedy Francuzi i Włosi
przepędzali ze swych krajów Cyganów rumuńskich i bułgarskich, Zydzi milczeli.

Tutaj należy się szefowi Swiatowego Kongresu Zydów, Ronaldowi S. Lauder’owi, duże
podziękowanie za to wystąpienie, dzięki temu dowiedzieliśmy się, jaka mniejszość
narodowa sprawuje faktyczną władzę w Polsce od 1944 roku. Podziękowanie należy się
również i za to, że potwierdził to, co podejrzewali Polacy, którzy znają historię PRL-u
i t.zw. „III RP” ze źródeł niekomunistycznych.Rozwiał tym resztki wątpliwości.

Niniejsze opracowanie ma na celu wykazanie, że reakcja szefa światowej organizacji
żydowskiej jest uzasadniona i całkiem zrozumiała. Praca ta powstała też z myśla o tych
Rodakach, którzy historię PRL-u i pookrągłostołowej „III RP” znają słabo, albo w ogóle nie
znają ze względu na niedostępność w Polsce pewnych źródeł historycznych i faktów
niewygodnych dla elit rządzących Polską.

Pragnę przy tym zaznaczyć, że najmniej interesujące jest dla mnie to, czy Zydzi opanowali w
Polsce władzę i że sprawują faktyczne rządy. Jeżeli zdobyli tę władzę drogą legalną, to jest
to sprawa ich i Polaków, którzy na taką sytuację dają przyzwolenie. To, co stanowi dla mnie
ciekawość, to okoliczności, metody i droga, jaką doszli do tej władzy i wpływów w Polsce.
Dalej, czy prezes USOPAŁ, Jan Kobylański, ma mocne podstawy do nawoływania Polaków,
żeby ujęli rządy w swojej Ojczyźnie we własne ręce, jeśli chcą mieć lepiej? I czy ks. Tadeusz
Rydzyk głosi nieprawdę, kiedy mówi, że Polska nie jest rządzona przez Polaków od 1939
roku? Zobaczmy, co w tej sprawie powiadają nam fakty.

Tekst tego opracowania został uformowany i napisany w sposób nietypowy. Wychodziłem
bowiem z założenia, że po co mam odkrywać rzeczy, które dawno zostały odkryte i opisane
przez innych. Wystarczy przecież dać im przemówić. Dlatego dałem tu głos Zydomkomunistom,
Zydom innym, KPP-owcom i PZPRowcom, uczestnikom wydarzeń i świadkom
tychże wydarzeń, publicystom, pisarzom i dziennikarzom, adwokatom, katom i ofiarom,
samemu ograniczając się do krótkich komentarzy i uwag, żeby nie pomniejszać wymowy i
obniżać wartości świadectw. Zródła, z których korzystałem, podane są zaraz po cytatach. To z
myślą, żeby czytelnik nie musiał odrywać się od czytanej strony i gubić wątku, sięgając do
bibliografii zamieszczanej zazwyczaj na końcu książki.
Jestem pewny, że żaden z polskich historyków PRLowskich nie odważy się na zestawienie
faktów w ten sposób, jaki tu dokonałem, bo jest pewny, że stanie się objektem zmasowanego
ataku PRLowskich „uczonych w piśmie” wiadomej stadniny. Jego kariera naukowa na
odcinku historii zostałaby obszczekana i zasmrodzona przez skunksy z formacji potomków
bandy żydowsko-kominternowskiej i ich polskich szabesgojów. To byłby koniec jego kariery
jako historyka w pookrągłostołowej PRL-bis.

Władysław Gauza
Wrzesień 2011

 ELITY III RP -RODOWOD

W dzisiejszych czasach, tak odległych od Magdalenki i tzw. „okrągłego stołu”, kiedy już
zaglądanie do cudzych życiorysów i grzebanie w nich nie jest be ani czymś „paskudnym” i
„obrzydliwym”, można spokojnie zajrzeć do życiorysów ludzi KPP, PZPR i PRL-u, no i
pogrzebać w nich za przykładem DBM-ów (Duchowych Braci Michnika), którzy bezkarnie
grzebali m.in. w życiorysie Jana Kobylańskiego. Wolno grzebać w życiorysach Polaków-
antykomunistów?! – to i chyba wolno pogrzebać w życiorysach komunistów. I to chociażby
dlatego na przykład, żeby zorientować się w pochodzeniu PRL-owskich tzw. „elit”
politycznych. I nie tylko tych, sprzed 1989 r., skonstruowanych i wyprodukowanych na
użytek czerwonej quislingowszczyzny, ale i tych pookrągłostołowych, które zafundowały
nam wspaniałomyślnie PRL-bis, zwaną obecnie dla zmylenia „III RP”. A więc mówimy tu o
„elitach”, które nadają ton dzisiejszej polityce polskiej, wytyczają jej kierunki działania na
obszarze polityki zagranicznej i wewnętrznej; kto decyduje w mediach (m.in. w telewizji,
prasie i radiu), w wymiarze sprawiedliwości (prokuratorzy i sędziowie) i wreszcie, kto tworzy
t.zw. poprawną siatkę poglądów, poprzez którą Polacy mają patrzeć na siebie, na „elity” PRL-
bis, sąsiadów, Polskę i zagranicę. Dalej – żeby zauważyć, w czyich rękach znajdują się
finanse państwa, kto kontroluje ekonomię i rządzi w tak zwanym „biznesie”. Krótko mówiąc

– warto przyjrzeć sie jacy ludzie tworzą dzisiaj w ”III RP” t.zw. establishment?
Nieżyjący już prof. Jan Drewnowski, omawiając w końcu lat 1970-tych książkę A. Michnika
„Kościół, lewica, dialog”, zwrócił uwagę na bardzo ważny fakt: Mianowicie,” że mamy
dzisiaj do czynienia z całkiem nową klasą polityczną, w której nie można się doszukać
ciągłości pokoleniowej z okresu Polski niepodległej z przed II wojny światowej.”

„Nowa klasa polityczna”? – co i kto to jest?! Co to są za ludzie? Skąd się zjawili w Polsce?
Z nieba spadli? Wiatr ich przywiał? Kto przerwał
łączność pokoleniową Polaków z okresu
Polski niepodległej? Dlaczego ta łączność została zniszczona? Kto się decydująco do tego
przyczynił? Czy zniszczona została celowo, czy przypadkowo? Tego rodzaju pytania można
mnożyć. Ale gdy spróbujemy znaleźć odpowiedź tylko na te wyżej przytoczone, to dużo
interesujących faktów wypłynie na powierzchnię, jak ”oliwa ….”.

Jan Krzysztof Kwiatkowski w swej książce (w PRL i dzisiejszej PRL-bis, zw. „III RP”
całkiem nieznanej), pt. „Komuniści w Polsce – Rodowód, Taktyka, Ludzie”, wydanej
przez Polski Instytut Wydawniczy (Bruksela, 1946) pisze w rozdziale „U źródeł dzisiejszego
PPR” – cytuję:

„Tragiczna dla nas fala wydarzeń wyniosła na powierzchniężycia politycznego w Polsce
nieznane nazwiska i ludzi równie obcych społeczeństwu jak obce było mu zawsze to
środowisko polityczne, z którego się wywodzą. Ludzie ci znaleźli się dziś na świeczniku, lecz
przeszłość ich tonie w mroku. Niemniej jednak zapoznanie się z historią komunizmu w Polsce
i przeszłością ich przywódców jest rzeczą konieczną dla zrozumienia ich obecnej taktyki i
celów, zjawisk jakie zachodzą dziś w Polsce i kierunku w jakim toczą się wypadki.”

Krótka notka z życiorysu gen. Berlinga

Znana jest historia tzw. „rządu lubelskiego”, utworzonego tam przez nieznane elementy, które
firmowały „PKWN” i „KRN” z agentem NKWD, B.Bierutem na czele. Kiedy pachołki i
lokaje stalinowskie tworzyli te bandyckie instytucje, na wschodnim brzegu Wisły w

 – 5 –

Warszawie stała tzw.”I Armia W.P.”, utworzona w Związku Sowieckim. Wchodziła ona w
skład Frontu Białoruskiego pod dowództwem późniejszego marszałka sowieckiego,
Konstantego Rokossowskiego. Dowódcą I Armii W.P. był gen. Zygmunt Berling. Zołnierzy
tego wojska nazywano później „berlingowcami”. Kiedy w 1944 roku wybuchło powstanie
warszawskie, Armia Berlinga stała na wschodnim brzegu Wisły. 14 września 1944 roku
Berling wydał rozkaz gen. Galickiemu, żeby rozpoczął desant na Czerniakowie w celu
przyjścia z pomocą walczącym powstańcom. Nie było to uzgodnione z naczelnym dowódcą
Frontu Białoruskiego.

Po tym występku Z.Berling został pozbawiony dowództwa armii i wysłany do Lublina, gdzie
od pewnego czasu składany był tzw. „rząd lubelski”.

Po przybyciu na miejsce pierwszej zsyłki gen. Berling zauważył – cytuję:
„Po moim przybyciu z przedmieść Warszawy do Lublina zastałem tam straszną sytuację. W
całym kraju pachołkowie Berii z wojsk NKWD szerzyli spustoszenie. Sekundowały im w tym
bez przeszkód kryminalne elementy z aparatu Radkiewicza. Ludność okradano z jej mienia w
czasie legalnych i nielegalnych rewizji. Zupełnie niewinnych ludzi deportowano i wtrącano do
więzień. Strzelano do ludzi, jak do psów. Dosłownie, nikt nie czuł się bezpieczny i nie znał
dnia ani godziny. Naczelny prokurator wojskowy powiedział mi po powrocie z inspekcji, na
którą wysłałem go do więzień Przemyśla, Zamościa, i Lublina, że trzyma się tam ponad 12
tysięcy ludzi. Nikt nie wie jakie zarzuty im się stawia, przez kogo zostali aresztowani i co się z
nimi zamierza uczynić. (…). … rządy bezprawia, zbrodni i prowokacji w kraju przekraczały
wszelkie granice.” (Zob. „List Berlinga do Gomułki” z 20.XI. 1956 r., Zeszyty Historyczne,
nr. 37, 1976, str. 43, wyd. Instytut Literacki, Paryż).

Dalej Berling relacjonuje, że zebrał materiał odnośnie bandyckiej działalności organów nowej
władzy i przedstawił je na posiedzeniu „PKWN”. Zażądał przy tym, żeby osoba za to
odpowiedzialna została aresztowana i wysłana do więzienia. Wkrótce po tym został wezwany
do naczelnego agenta NKWD, Bolesława Bieruta, wówczas już „przewodniczącego” tzw.
„Krajowej Rady Narodowej” („KRN”), który dał Berlingowi do zrozumienia, że – ze względu
na okazaną postawę – nie jest dobrze widziany we władzach lubelskich. Bierut zaproponował
mu wyjazd do Moskwy na studia wojskowe i w zamian za to awans na generała dywizji.
Berling zdenerwował się tą propozycją i ją odrzucił. Zareagował na to napisaniem listu do
Stalina. W liście tym błagał o ratowanie Polski „dla Związku Radzieckiego z rąk bandy
agentów i bandziorów międzynarodowego trockizmu”. Tutaj Berling pisał to, co widział, ale
nie wiedział, co pisał. Oczywiście, odpowiedzi od Stalina nie otrzymał. Na wieloletnią
banicję do Moskwy musiał się udać. Można tutaj stwierdzić, że Berling był politycznie
bardzo naiwny, a nawet – że głupi. Ale on był tylko żołnierzem. Nie mniej jest przy tym tak
bardzo wiarygodny jak dziecko, które jeszcze nie nauczyło się kłamać i łgać w takim stopniu,
jak ludzie dorośli, no i jak późniejsze nasze tzw. „łże elity”, (t.zn. te PRL-owskie i
pookrągłostołowe).

Po latach Berling wrócił do Polski i dostał stanowisko ministra PGR-ów. Później pisał
pamiętniki (bo właściwie miał co pisać, dużo widział i przeżył), których nikt nie chciał mu w
PRL wydać. Pisał w nich m.in. – cytuję:

„ W Lublinie zrzuciło maskę i ukazało swoje żydowsko-kominternowskie sprzysiężenie.
Ujawniło prawdziwy swój cel. Sięgnęło po władzę. Pod płaszczykiem walki z kontrrewolucją

 – 6 –

rozpoczęło planowe wyniszczanie potencjalnej konkurencji jaką mogła stanowić polska
inteligencja. Zgodnie ze znaną dewizą – aresztować, a powód znajdzie się później –
zapełniano więzienia, opornych strzelano w mieszkaniach i na ulicy. Badania w śledztwie
prowadzono z okrucieństwem przewyższającym metody Gestapo.”

Tutaj narazie chyba wystarczy.

Teraz coś z życiorysu KPP i PPR

Zanim przejdę do korzeni i rodowodu tych organizacji antypolskich, warto zadać sobie parę
prostych pytań w rodzaju – czy gen. Berling dobrze widział w tzw. „rządzie lubelskim”
bandę agentów i bandziorów międzynarodowego trockizmu i żydowsko-kominternowskie
sprzysiężenie? Czy istniały jakieś konkretne przesłanki i dane, żeby tak pierwszy rząd
PRL-owski widzieć i określać?
Berling w swym w/w liście do Gomułki przypomina, że dobrze znana jest im obu historia
tw. „Związku Patriotów Polskich” („ZPP”) utworzonego przez Stalina w Związku
Sowieckim. „ZPP” był jądrem rządu lubelskiego, a więc tej bandy agentów i bandziorów
międzynarodowego trockizmu.

Ale zanim doszło do utworzenia „ZPP”, wydarzyło się dużo różnych rzeczy, o których
Berling zapewne nie wiedział. Istniała przecież prehistoria późniejszych wypadków i
nieszczęścia Polaków. Tej prehistorii Berling mógł nie znać. Ale tę prehistorię warto poznać,
żeby potem nie tłumaczyć się i usprawiedliwać niewiedzą. Bowiem, zapoznając się z
życiorysami KPP,PPR i PZPR; organizacji, które tworzyli konkretni, składający się z ciała,
kości i krwi ludzie o swoistej kulturze, mentalności i swoiście (charakterystycznie dla
określonej naci) wyznawanej filozofii, wynikającej z ich genów, poznajemy nie tylko genezę
zbrodni komunistycznych, ale i genetykę znajdującą się już w ziarnie, które wypuściło
korzenie a z których z kolei wyrosły nam do góry wczorajsze (PRL-owsko – PZPR-owskie)
elity i dzisiejsze (pookrągłostołowe) tzw. łże-elity. Mamy tutaj ogromne szanse do poznania
ich mocodawców obecnych we wszystkich organach władz tzw. „III RP” z władzą
ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą włącznie. Nie jest to wiedza przyjemna, ale czy
dlatego mamy od niej uciekać?

Jak tworzono Polakom nowe elity polityczne i kulturalne, ukazała nam żydowska działaczka
Komunistycznej Parti Polski (KPP), Ester Rozental-Sznejderman. Wyemigrowała z Polski do
ZSRR w 1926 roku. W 1958r. wyjechała z Rosji sowieckiej do Izraela, gdzie później wydała
w dwóch tomach swoje wspomnienia. Dwa drukowane w nich rozdziały, poświęcone
sprawom polskim i KPP zostały opublikowane w „Zeszytach Historycznych” (nr. 49, 1979r.,
str. 179-194, wyd. Instytut Literacki, Paryż).Pisze tam, że po znalezieniu się w ZSRR, jako
emigrantka polityczna, udała się do gmachu Kominternu w Moskwie, gdzie trafiła na goja
mówiącego po żydowsku. Dalej wspomina – cytuję:

>>Za parę chwil przyjmie mnie przedstawiciel KPP w Kominternie. Tymczasem jego
sekretarka – z czasem dowiedziałam się, że jej nazwisko brzmi Marecka – prowadzi ze mną
przyjazną rozmowę. Zza uchylonych drzwi gabinetu dochodzi odgłos ożywionej rozmowy
telefonicznej prowadzonej… w soczystym języku żydowskim. Gdy w otwartych drzwiach
ukazał się przedstawiciel KPP we własnej osobie, zapraszając mnie do wejścia, stwierdziłam
ze zdumieniem, że nikogo prócz niego nie było w gabinecie; a zatem, to on sam mówił przed
chwilą w moim macierzystym języku. Wacław Bogucki był Polakiem. Z natury wesoły,

 – 7 –

swojski. Polszczyzna w jakiej zwraca się do mnie ma akcent wileński, względnie kresowy. Ten
rodowity Polak ładniej mówił po żydowsku, niż po Polsku – przeszło mi przez myśl.
Z czasem dowiedziałam się od towarzyszy z Mińska, że na Białorusi Bogucki zwykł był
przemawiać na zebraniach do robotników żydowskich po żydowsku, co w tym środowisku
decydowało o sukcesie partii komunistycznej, w imieniu której występował. Opowiadano mi
również, że na zebraniach robotniczych, w których uczestniczyli też nie-Zydzi, zwykł
Bogucki tłumaczyć na język białoruski przemówienia delegatów żydowskich, którzy nie znali
żadnego języka oprócz własnego. Dzięki temu wzrosła jego popularność wśród żydowskich
ludzi pracy, którzy uważali go prawie za „swojego”.

Bogucki przyjął mnie ciepło, przyjaźnie, jak starą znajomą, jakkolwiek było to nasze pierwsze
spotkanie. Po krótkiej indagacji „kto zacz?”, „Kim jesteś?” poprosił sekretarkę: „Połącz
mnie z tow. Zofią”. (Chodzi o Zofię Dzierżyńską, żonę Feliksa – przyp. red.). I oto mówi już z
ową Zofią, jak gdyby mnie przy tym wcale nie było. „Przyjechała z Warszawy towarzyszka z
wyższym wykształceniem. Co? Tak, Zydówka, ale widać, że polski jest jak gdyby jej ojczystym
językiem. Dziewczyna – ogień – spojrzawszy na mnie ciepło, dodał – w sam raz
dla Was… jak ulał. Przyślę ci ją”.

Dopiero teraz, gdy odłożył słuchawkę, zwraca się do mnie: „Potrzebni są tu ludzie do pracy
wśród Polaków. Polska sekcja przy KC KP(b), z którą właśnie rozmawiałem o tobie, nie daje
nam spokoju: „Przysyłajcie nam nowoprzybyłych emigrantów politycznych”. I objaśnia mi:
„Wśród miejscowych Polaków jest bardzo mało członków partii, i nie zawsze można im
powierzyć pracę wśród tubylczej ludności polskiej…”

Wybierz sobie nazwisko

Bogucki odsyła mnie z powrotem do sekretarki. Od niej mam otrzymać oficjalny dokument
dla WKP(b), w którym będą odnotowane wszelkie dane o mojej przynależności do KPP.
„Jakie nazwisko wybrałyście sobie?” – brzmi jej pierwsze pytanie. „Przybyłam tu jako Sara
Sznajderman, córka Mojżesza” – odpowiadam.
A po cóż wam tu, w Związku Radzieckim, takie imię i nazwisko? Wybierzcie sobie
słowiańskie, dobrze brzmiące” – uświadamia mnie, i natychmiast budzi się we mnie
nieprzyjemna asocjacja – z tym, co mnie tak odstręczało tam w kraju. „Przed kim powinnam
tu ukrywać moje pochodzenie?” – nie mogę się pohamować. Chwila milczącego napięcia.
„Nie życzę sobie słowiańskiego nazwiska, ani słowiańskiego imienia. Zapiszcie: Sara
Sznajderman, córka Mojżesza”. Powiedziałam już to zbyt głośno, jak na dobrze wychowaną
osobę. „Wiecie co? Zastanówcie się jeszcze…” – radzi mi przyjaźnie, z uśmiechem, uprzejma
i jak widać doświadczona w tych sprawach sekretarka. „Poradźcie się tutejszych towarzyszy i
przyjdźcie jutro z ostateczną odpowiedzią”.

Mało kto z moich nowoprzybyłych towarzyszy oparł się tej pokusie. Lea Kantorowicz
przeobraziła się w Jelenę Kamińską; jej mąż Icchak Gordon – w Aleksandra Lenowicza;
Nechama i Józef Feigenbaum stali się Natalią i Osipem Krawczyńskimi; Chana Milsztajn jest
tu Hanną Turską; Motke Hajman to teraz Mikołaj Wojnarowicz; z jednego Rapaporta zrodził
się Krawiecki, z drugiego, częstochowskiego – Józef Karpiński, itd., itp. Nawet mój Szaul,
który szczęśliwie przybył dwa tygodnie po mnie z Warszawy do Moskwy, porwany został
ogólnym prądem i zgodził się zmienić swe imię i nazwisko – Szaul Landał – na Teodor
Skórski. Pod tym nazwiskiem żył i publikował swe prace w Związku Radzieckim do dnia
swej tragicznej śmierci (…).

 – 8 –

Aryjskie nazwisko zapewniało skierowanie na bardziej odpowiedzialną pracę, na „nie
żydowskiej” ulicy. I tutaj, tak jak w reakcyjnej Polsce, partia nie chciała „drażnić” tzw.
„rdzennego społeczeństwa”. Mimo wszystko nie żałowałam ani razu w ciągu tych 32 lat,
spędzonych w Związku Sowieckim, że pozostałam Sarą Mojsiejewną.
(…).

Pięta Achillesowa

Nie każdy emigrant polityczny spotkał się w owych latach z tak ciepłym przyjęciem w
przedstawicielstwie polskim przy Komintermie jak ja i wszyscy ci, których zamierzano
skierować do pracy w instytucjach polsko-sowieckich.
Gdy do tego samego Boguckiego zgłosił się nieco później mój mąż, Szaul Landau, którego
KPP przetransportowało chorego w ten sam co i mnie sposób, oburzenie Boguckiego było tak
wielkie, że nie był w stanie ukryć swego protestu przeciw „żydowskiemu zalewowi”.
„Rany boskie” – chwycił się przedstawiciel KPP za głowę, usłyszawszy jego daleką od
doskonałości polszczyznę – słuchaj no chłopcze, czy tam prześladują wyłącznie towarzyszy
żydowskich?… Do diabła! To przecież prawdziwe tchórzostwo!… A któż za was będzie tam
robił rewolucję?!… I nie posiadając się z oburzenia, dodał: „U przywódców Komitetu
Wykonawczego Kominternu wywołuje to wrażenie, że KPP składa się wyłącznie z Zydów!…”
<<

Po tym opisie, E.Rosental-Sznajderman, podkreśla, że przedstawiciel KPP przy Komintermie,
ten „zażydzony goj” nie był antysemitą. I dalej wyjaśnia – cytuję:
>>Jeśli zaś chodzi o Wacława Boguckiego, to dla wszystkich, którzy go znanli było jasne, że
postępuje w ten sposób z Zydami nie ze względu na swe antysemickie nastawienie. Nie mogło
byćżadnej wątpliwości, że Bogucki nie robi tego z własnej woli, lecz na skutek nacisku „z
góry”. Bo „złota nić” biegnie bezpośrednio stamtąd. Tu jak i tam, w kraju, nadal
nurtuje przeklęty problem „zbyt dużej proporcji komunistów żydowskich w KPP”. Tyle że
tam, w reakcyjnej Polsce, napomyka się o tym w komórkach partyjnych półsłówkami, tutaj zaś
można sobie pozwolić mówić o tym otwarcie. Również tutaj w Kominternie – w
przenajświętszym przybytku – wielka liczba Zydów w KPP tkwi niczym kość w gardle, której
ani połknąć ani wypluć nie sposób.
W moim otoczeniu obszernie wówczas komentowano cyniczną wypowiedź pod adresem KPP
Karola Radka, Zyda z Polski, na posiedzeniu Kominternu, gdy poprztykał się z jej
przedstawicielami: „A czym może poszczycić się KPP? Chyba swojążydowską większością!
Spójrzcie trzeźwo, przecież wasz król jest nagi”.
A jak zareagowali na to przedstawiciele, po większej części Zydzi? Skonsternowani,
zawstydzeni, nie zareagowali wcale. Ostremu językowi Karola Radka przypisywano również
powiedzonko „Pięta Achillesowa”, jakim określało się w Komintermie zalew żydowski.<<

Po udaniu się do Zofii Dzierżyńskiej autorka wspomnień otrzymała od niej przydział do
pracy, zadania i plan działania. W związku z tym opowiada w innym miejscu – cytuję:

>>Tylko na krótki czas byłam pewna, że tow. Dzierżyńska powierzyła mi poważną tajemnicę
partyjną, której nie wyjawiałaby byle komu. W swej naiwności sądziłam, iż o głównym celu
pracy polskiej w Związku Sowieckim – o „eksporcie” – powinni wiedzieć tylko nieliczni
wybrani. Niebawem przekonałam się, że dla tych, którzy są zwiazani z pracą polską na
Ukrainie, owa „tajemnica” nie jest żadnym sekretem. Przygotowywanie rdzennie polskich
kadr dla przyszłej Polski socjalistycznej przeprowadzają tu twardą ręką. Mówią o tym w

 – 9 –

kręgach partyjnych, jak o zadaniu najwyższej wagi. U nas, na Ukrainie, chodziło głównie o
przygotowanie średniej warstwy inteligencji polskiej – nauczycieli, urzędników aparatu
państwowego i oczywiście działaczy partyjnych, komsomolskich itd. Wyższe kadry
ideologiczne dla przyszłego polskiego rządu komunistycznego przygotowywano w Moskwie.
Tam też mieszkało wielu wybitnych polskich emigrantów politycznych, naukowców oraz
teoretyków marksistowskich.”<< („emigrantów politycznych” – czytać należy: Zydów).

Dalej, po opisie F.Dzierżyńskiego, jako szefa GPU; gdzie mieszkała, z kim się znała i jaką
prowadziła działalność, dodaje:

>>W Związku Sowieckim nie było wystarczającej ilości rdzennych Polaków, którzy byliby
zdolni do prowadzenia stosunkowo rozgałęzionej pracy partyjno-kulturalnej wśród ludności
polskiej. Partia nie mając innego wyjścia, zwracała się zatem do Zydów emigrantów z Polski.
Ich wkład do tej pracy był rzeczywiście bardzo znaczny. Wśród personelu pedagogicznego
kijowskich zakładów naukowych, dokąd zostałam skierowana przez partię, żydowscy
wykwalifikowani pracownicy stanowili poważny procent. Polski był tutaj językiem
wykładowym, z czasem gdy zabrakło nauczycieli mogących wykładać po polsku, zaczęto
zatrudniać również pedagogów, którzy wykładali po ukraińsku lub rosyjsku. Tak też było w
Polskim Oddziale Ukraińskiej Szkoły Partyjnej w Kijowie. Wymienię jedynie niektórych
spośród moich przyjaciół i znajomych w polskich zakładach naukowych w Kijowie: Boruch
Huberman, Basia Alter, Michał Frenkin, Borowska, Politur, Tai – kierownik katedry
materializmu dialektycznego, Sonia Huberman, Cesia Angielczyk, Regina Rosenblum i wiele
innych.
Faktycznym redaktorem gazety polskiej w Kijowie był Zyd emigrant polityczny, mój
towarzysz, Karol Wojsławski. W polskiej organizacji młodzieży komunistycznej oraz w
polskiej audycji radiowej pracowała jego bliska krewna aktywistka warszawskiej młodzieży
komunistycznej, która uciekła z Polski – Hanka Turska (Chana Mijlsztain), dyrektor polskiego
teatru państwowego w Kijowie i niektórzy aktorzy – za moich czasów, byli również
Zydzi (ich nazwiska, prócz aktorki pani Lifszyc, zatarły się w mej pamięci).
Wspomniałam już o tym, że z braku rdzennych Polaków komunistów, musiano zamianować
Zyda Samuela Łazowerta dyrektorem Instytutu Naukowego Polskiej Kultury Proletariackiej
przy Wszechukraińskiej Akademii Nauk w Kijowie.<<

Autorka w/w wspomnień ujawnia nam też jak trudna była praca propagandowa komunistów
wśród ludności etnicznie polskiej na Ukrainie. Opowiada, że była kierowana do miejscowych
organizacji partyjnych, które miały jej pomóc w pracy propagandowej. Pisze, że:

>> Gdziekolwiek zjawiałam się kierownictwo miejscowe zaczynało od skarg na ludność
polską, jak twardym orzechem jest ona dla władzy, jak ciężko pokonać jej cichy sabotaż.
Zdarzały mi się takie osobliwości: kierownik, który sam jest Polakiem, macha ręką: „Kto
ich tam wie? Kto może odgadnąć jaki kamień każdy z nich chowa w zandarzu?”. <<

Po wylądowaniu w 1944 roku w Lublinie „wyższych kadr ideologicznych dla przyszłego
rządu komunistycznego w Polsce” przyszedł czas na import „średniej warstwy inteligencji
polskiej”. Z jakich ludzi składała się ta nowa „warstwa inteligencji” i „nowa klasa polityczna
i kulturalna”, na co zwrócił uwagę wspomniany wcześniej prof . J.Drewnowski, zobaczymy
później.

Po wyparciu niemieckiego okupanta i przejęciu okupacji Warszawy przez wojska sowieckie,

 – 10 –

banda żydowsko-kominternowska spod znaku „rządu lubelskiego” przeniosła się do
Warszawy i połączyła z Gomułką i jego PPR-em. Rozpoczął się okres intensywnej
rozbudowy aparatu ucisku, stosującego krwawy terror i skrytobójcze mordy, wymierzone w
resztki ocalałej z pożogi wojennej polskiej klasy politycznej i kulturalnej. Problemem, przed
jakim stanęli komuniści, był wielki niedostatek ludzi, rdzennych Polaków, gotowych włączyć
się w realizację planów przybyłej ze wschodu bandy międzynarodowego trockizmu. Robiona
przez nich „rewolucja potrzebowała aparatu, a zgłaszał się mało kto – lud tego kraju wcale
nie był rewolucyjny, zresztą każdy lud jest konserwatywny, a pierwszą fazę rewolucji zawsze
robi inteligencja”. – pisał w swej książce pt. „Widziane z góry” Stefan Kisielewski (Tomasz
Staliński), wydanej w 1967 r. przez „Kulturę” paryską. S.Kisielewski był posłem na sejm
PRL-owski, dlatego widział dużo rzeczy „z góry”. Zażydzenie władzy również. Pisze przy
tym, że dużą chęć wejścia do partii wykazali Zydzi, których przyjęto: „Z otwartymi rękami”.

„Rewolucja komunistyczna w Polsce nie była wyrazem dążeń mas ludowych, robotniczych,
mieszczaństwa, ani nawet dziełem inteligencji polskiej. Nie była to w ogóle rewolucja. Był to
ustrój wprowadzony siłą przez Sowiety pod fikcyjną firmą komunistów polskich.
Komuniści-Polacy stanowili małą liczebnie grupę. Rekrutowali się głównie z warstwy
działaczy robotniczych. Umysłowość ich była na poziomie wiecowych demagogów,
wyszkolonych na kursach partyjnych. Byli fanatykami, dobrze opanowali technikę
organizacyjną, ale nie byli zdolni do budowania nowego ustroju w zasięgu państwa.
Potrzebowali licznych kadr inteligencji. Kadr tych dostarczyli Zydzi.” – pisał Stefan Nowicki
w swej książce pt. „Wielkie nieporozumienie”, (wydanej w Sydney, Australia, 1970r.).
I dalej uzupełnia: „Były wprawdzie duże jeszcze kadry aparatu administracyjnego i siły
fachowe z okresu przedwojennego oraz szkolone w czasie okupacji, ocalałe z pogromu, ale
były tępione, niszczone i prześladowane, jako „reakcjoniści”. Toteż symbolem nowego
ustroju stali się znienawidzeni oficerowie bezpieki, prokuratorzy, sędziowie, cenzorzy, a więc
głównie Zydzi, oraz partyjni analfabeci Polacy.”

Jeden z czołowych żydowskich UB-eków, pułk. Józef Swiatło (Izaak Fleischfarb), nb. który
osobiście aresztował W.Gomułkę, tak scharakteryzował potencjał polityczny miejscowych
(tubylczych) komunistów w Polsce:

„Kiedy w roku 1944 Bierut i jego klika przejmowali władzę w Polsce z rąk sowieckich,
zdawali sobie sprawę, że stanowią mikroskopijną grupkę w społeczeństwie polskim. W czasie
kampanii wyborczej do Sejmu w roku 1947 Zambrowski chwalił się, że PPR posiadało w
chwili zakończenia okupacji niemieckiej dwadzieścia tysięcy członków. Liczba ta istniała
tylko w bujnej imaginacji Zambrowskiego. W rzeczywistości na olbrzymich terenach kraju nie
istniała ani PPR ani poważniejsza AL. Nawet pod okiem samej centrali, poza Warszawą,
Płockiem, Mińskiem i Pruszkowem nie było śladu oragnizacji partyjnej.” (Zobacz :
Z.Błażyński, „Mówi Józef Swiatło – Za kulisami bezpieki i partii”, Polska Fundacja
Kulturalna, Londyn 1985, str. 205).

Po 1945 roku, głównie na skutek działania lobby Herscha Smolara i Adolfa Bermana
(„Frakcja PPR”), przysłano ze Wschodu do Polski w ramach tzw. repatriacji dodatkowo
ponad 250 tysięcy Zydów. To na dodatek do tych ćwierć miliona, których uratowali
miłosierni Polacy. W ten sposób znalazło się w Polsce po II wojnie św. pół miliona Zydów.
Trochę ich wyjechało na Zachód i potem do Izraela, ale większość została. Rozmieszczeni
zostali głównie w Warszawie (najwięcej), w Krakowie, w Łodzi i we Wrocławiu.

 – 11 –

I znowu, jak przed laty w Związku Sowieckim, robiono teraz z nich „Polaków” poprzez
zmianę nazwisk na polsko brzmiące i obsadzania nimi najwyższych stanowisk w
administracji państwowej, głównie w resortach siłowych (wojsko, UB, Informacja
Wojskowa-kontrwywiad) oraz innych kluczowych, jak propaganda, cenzura, sprawy
zagraniczne, aparat partyjny it.p.). Jak tym razem przebiegał proces zmiany nazwisk i
tworzenie kolejnej nowej warstwy „inteligencji polskiej” informuje nas postkomunistyczne
pismo „Przegląd” z 7.marca 2008r. (zob. też
http://wiadomości.onet.pl/ 1473976,1292,1,
czy_marzec_1968_r_był nieuchronny,). Dowiadujemy się tam -cytuję:

>> „Gomułka był postacią niepopularną wśród żydowskich komunistów w PPR. Jeden z
przywódców żydowskiej sekcji etnicznej w PPR (tzw. Frakcji PPR), Grzegorz Smolar,
zarzucał mu m.in. opór wobec repatriacji polskich Zydów z ZSRR w 1945 r., umniejszanie
znaczenia walk w gettcie warszawskim, podkreślanie monolityczności etnicznej Polski
Ludowej. Równocześnie jednak według Smolara, to właśnie Zofia Gomułkowa (za zgodą
Władysława Gomułki) nadawała działaczom pochodzenia żydowskiego polskie nazwiska,
by mogli oni objąć wysokie stanowiska, „nie rażąc swoim pochodzeniem”. Hersz Smolar,
który przyjechał z ZSRR do Polski latem 1946 r., tak opisał w swoich wspomnieniach
procedurę zmiany nazwisk towarzyszom pochodzenia żydowskiego: „Zalman (Zygmunt)
Kratko przedstawił mnie Zofii, tak po domowemu nazywano żonę Gomułki, która pracowała
wtedy w wydziale kadr (KC). Wówczas już wiedziałem o swoistym procederze chrztu (hebr.
szmad), który odbywał się właśnie w tym wydziale przy pomocy Zofii. Dotyczył on żydowskich
działaczy komunistycznych, o których się martwiono. Na wszelki wypadek zmieniano im
imiona i nazwiska na brzmiące po polsku, czyniąc z nich czystych rasowo Polaków.
Prawdopodobnie z żydowskiego środowiska pochodziło żartobliwe określenie takich
działaczy mianem >>POP<<, skrót od słów >>pąłniący obowiązki Polaka<<.
Wówczas także kursowało trafne powiedzonko, które charakteryzowało kryterium, jakim się
poslugiwała Zofia przy wyznaczaniu żydowskiemu komuniście pracy. Zwykle mówiła ona,
patrząc na towarzysza: >>Twarz jak twarz (to znaczy człowiek może jeszcze uchodzić za
Aryjczyka), ale nazwisko…<<. O niej samej ukuto odwrotne powiedzenie: >>Nazwisko i
imię, jak nazwisko i imię (żona Gomułki), ale twarz – niech ją Pan Jezus weźmie w opiekę<<

– Zofia była niskiego wzrostu, okrągła, o typowo semickiej twarzy”.
Po tej operacji zmiany nazwisk otrzymaliśmy parę dywizji nowych „czystych” Polaków;
nowej przyszłej „polskiej inteligencji” i „autorytetów moralnych”, gotowych do sprawowania
władzy w Polsce. Kiedy po latach I sekretarz KW PZPR w Gdańsku powiedział publicznie, że
wśród doradców NSZZ „Solidarność” ponad 80% stanowili Zydzi i że więcej ich było tam,
niż po stronie „rządowej”, mógł zapomnieć o karierze politycznej w III RP po 4 czerwca
1989r. Za ujawnienie tego faktu dostał posadę radcy handlowego poza granicami Polski. No
dobrze, ale co stało się z potomkami tych „POP”? Ilu dzisiaj mamy takich nowych „POP”?
Oto pytanie! Spróbujemy znaleźć na nie odpowiedź później.

Pierwszy po II wojnie św. ambasador włoski w Polsce, Eugenio Reale, nb. komunista włoski,
donosił w 1946 roku, w swych raportach, że w „dzisiejszej Polsce nie ma antysemityzmu”.
Zydzi biorą udział we władzy i mają drogę otwartą do wszystkich stanowisk państwowych,
dodaje przy tym, że takiej otwartej drogi do stanowisk państwowych nie mieli rdzenni Polacy.
W swym „Raporcie” datowanym „30 czerwca 1946” donosi, że – cytuję:

„Bezwzględne poparcie jakiego udziela rząd polski Zydom oraz fakt, że wielu z nich wchodzi

 – 12 –

w skład samego rządu lub zajmuje wysokie stanowiska w różnych działach administracji
kraju, powinny nasuwać przypuszczenie, że Zydzi polscy mają raczej więcej danych na to,
by pozostać w Polsce niż wyjeżdżać. Tymczasem sprawa przedstawia się na ogół inaczej”.
Pisze przy tym, że dawna polska klasa polityczna (tzw.”uprzywilejowana”), tzn. „klasa
właścicieli ziemskich, wojskowych i funkcjonariuszy, którzy pozbawieni zostali urzędów i
majątków, usiłuje obecnie zarabiać na życie prowadząc różne drobne przedsiębiorstwa
handlowe i przemysłowe (środki transportowe, pośrednictwo, restauracje itd.); wchodzi ona
w ten sposób w sferę działania, która była monopolem Zydów przed wojną.”

Jak już wcześniej wspomniałem, wielu Zydów z tych ponad 250 tysięcy (niektóre źródła
operują liczba ponad 300 tysięcy), którzy przybyli trochę później ze Wschodu w ramach tzw.
repatriacji, wyjeżdżało dalej na Zachód, lub później do Izraela. E.Reale pisze, że – cytuję:

„Gdy niedawno zapytano jednego z Zydów dlaczego postanowił wyjechać z Polski,
odpowiedział: kiedy w Polsce Zydzi handlowali a nie-Zydzi rządzili można było w niej żyć,
lecz teraz gdy Zydzi rządzą, a nie-Zydzi handlują to lepiej z niej wyjeżdżać.”. (Zobacz:
Eugenio Reale, „Raporty – Polska 1945-1946”, seria „Dokumenty” nr. 24, wyd. Istytut
Literacki, Paryż, 1968, str. 209 – 210).

W końcu 1944 r. jeden z ówczesnych przywódców komunistycznych, E.Ochab, zaniepokoił
się małą ilością robotników w szeregach PPR. Zwłaszcza dawał się odczuć brak robotników
folwarcznych. „Tym ludziom trzeba dać szansę awansu społecznego” – mówił Ochab.
Rozpoczęto kampanię agitacji i naganiania do PPR robotników folwarcznych. Chodziło o to,
żeby tym zabiegiem przyprawić partii jakieś polskie korzenie; że w partii są też Polacy. W ten
sposób położono podwaliny pod frakcję „Chamów” w łonie PZPR, którzy „objawili” się w
1956 r. Robotnicy ci, w przytłaczającej większości byli analfabetami, toteż otrzymywali z tej
racji niższe, szeregowe, tzn. niedecyzyjne, stanowiska w milicji, w ORMO, w służbie
więziennej, w aparacie partyjnym i innych organach władzy „ludowej”, gdzie nie była
wymagana umiejętność pisania i czytania. Sztuki czytania i pisania uczyli ich później, w
chwilach wolnych od zadań. Zaś ci, którzy umieli trochę czytać i podpisać się, obdarzano
stanowiskami, n.p. wice-starostów, gońców w biurach, strażników więziennych, podoficerów
w UB i w innych resortach siłowych. Jako przykład można tutaj przytoczyć Mariana
Cimoszewicza (Goldsteina), ojca Włodzimierza Cimoszewicza, który po tzw. „okrągłym
stole” był marszałkiem Sejmu i kandydatem na prezydenta „III RP”. Marian (ojciec)
Cimoszewicz, po okresie kolaboracji z bolszewikami w Białymstoku, zrobił po 1945 roku
szybką karierę w zbrodniczej Informacji Wojskowej. W tym okresie aresztował wielu
oficerów AK, wyrzucając ich na margines społeczny. Ilu z nich poniosło śmierć, tego
dokładnie nie wiadomo. Kiedy dokonywał tych aresztowań, miał stopień majora, a
wykształcenie żadne. Maturę zdawał w 1957 roku, to jest po dojściu Gomułki do władzy.

 Rozdawanie stanowisk w administracji i w partii rozmaitym nieznanym elementom
spowodowało, że już w 1945 roku dały się słyszeć szeroko głosy, iż PPR należy „prześwietlić
rentgenem” i połowę członków po prostu wyrzucić z partii, bo „niedorośli jeszcze poziomem
swego uświadomienia, aby być członkiem partii”. W związku z tym powołano „Komisję
Kontroli Partyjnej”. Komisja ta miała dużo roboty – pisze wspomniany J.K.Kwiatkowski w
swej książce. Przystąpiła do pracy w czerwcu 1945 r. i w ciągu pięciu miesięcy otrzymała 829
skarg oficjalnych. W tej liczbie było m.in. za szaber, za kradzież, łapówki, rabunek i t.p. 329
spraw, za nadużycie stanowiska 52, za współpracę z okupantem hitlerowskim 61, za
prowokację 15, za „sypactwo” 122 i wiele innych 199.

 – 13 –

Jakiemu gatunkowi ludzi rozdawano stanowiska?
Tu dla przykładu: Gestapowiec, Artur Jastrzębski vel Ritter pracował w warszawskim Sonder
Komando. Po wojnie został dyrektorem departamentu w UB. Następnie szefem departamentu
kontrwywiadowczego, potem był attache wojskowym w Rzymie. (Zob. „Kultura” paryska,
Nr. 6/273 1970 r.).
Inny przykład przytaczają, Piotr Głuchowski i Marcin Kowalski: „Między 18 a 20 stycznia
(1945 r. – dopis. W.G.) w Aleksandrowie pojawili się wysłannicy rządu lubelskiego z
Nachnumen „Antkiem” Alsterem na czele – żydowskim komunistą z Rzeszowa, późniejszym
wiceministrem spraw wewnętrznych i posłem. Zorganizowanie władzy ludowej zajęło mu
kilka godzin. Przedwojenny burmistrz, który zgłosił się do pracy, został pogoniony. Jego
następcą „Antek” mianował niepiśmiennego Franciszka Pawlaka – przed wojną robotnika
sezonowego, złodzieja i gwałciciela, skazanego na 8 lat więzienia za napad. Funkcję
komendanta posterunku MO objął inny złodziej – Mateusz Pawlak, brat nowego burmistrza,
znany wśród lokalnej bandyterki jako „Mateusz” lub „Kulos”. Sam wypisał sobie
legitymację, na dole dopisując: >>posiada broń krutkom<<.

– Jak widać, umiał pisać, znał też parę słów po niemiecku – dr. Tomasz Krzemiński, historyk
PAN, opowiadając, nie przestaje chodzić po niewielkim gabinecie. – Przed wojną „Mateusz”
pił, kradł i kręcił się wśród komunizującego lumpenproletariatu Aleksandrowa i Włocławka.
Prawdopodobnie donosił na kompanów policji politycznej. W czasie wojny z pewnością
współpracował z gestapo.” (Zob. http://www.radiopomost.com z 17.05.2011).
W drugiej połowie lat 1940-stych i w latach 1950-tych krążyła anegdota, ukazująca rodowód
i korzenie dzisiejszych elit z genami polskich szumowin: – „Do ministra, do domu,
telefonuje kobieta. Słuchawkę podnosi żona i pyta kto mówi, a na odpowiedź, że to koleżanka
pana ministra ze szkolnej ławy wybucha: – A wydałaś się ty k…., minister do żadnych
szkołów nie chodził.”

Bardziej ukazuje nam okoliczności rodzenia się nowych „elit” PRL-owskich i „III RP”, żona
czołowego żydowskiego ideologa PZPR-owskiego, Romana Werfla, w rozmowie z żoną
innego bandziora żydowskiego, wicepremiera Hilarego Minca.

>> ”Obie panie, to jest Julia Mincowa i Edda Werfel, utrzymują stosunki towarzyskie i
prowadzą często dosyć nieostrożne rozmowy. Towarzyszka Julia skarżyła się np. pewnego
dnia, że nie może dostać kucharki. Na co Edda z miejsca odpowiedziała: „ – Cóż w tym
dziwnego, skoro wszystkie kucharki zostały żonami ministrów”.<< (Zob. „Mówi Józef
Swiatło”, Polska Fundacja Kulturalna, Londyn 1985, str.41).

Cytowany wcześniej autor pracy „Komuniści w Polsce” pisze, w innym miejscu (str. 82), że:

„Największa słabość PPR polega na tym, że jest ona mozaiką najróżnorodniejszych
elementów podłego gatunku moralnego, których przyciąga i łączy jedynie władza oraz
przywileje i korzyści z nią związane.” Coś w tym musi być, bo przyglądając się bliżej
dzisiejszym tzw. „elitom” pookrągłostołowym, dziedzictwo tych właściwości rzuca się w
oczy nad wyraz ostro. Ale oni sami tego nie dostrzegają. Zapewne nie mają do tego
predyspozycji z powodu odziedziczonego po rodzicach ograniczenia intelektualnego,
mentalności Zyda, opryszka i koniokrada.

Z jakich elementów tworzono aparat władzy komunistycznej można dzisiaj dowiedzieć się
bardzo dużo z internetu. (Np. zob. wikipedia, „Polscy Zydzi”). Tutaj przytoczę tylko parę
innych przykładów. W książce pt. „Widziane z ławy obrończej”, A. Steinbergowa wymienia

 – 14 –

konfindenta i zaufanego szofera gestapo, Urbańskiego, który po wojnie został
„sekretarzem
powiatowego czy też zakładowego komitetu PZPR w Lęborku”. Natomiast inny konfident
gestapo, Wierciak, po wojnie był wojskowym prokuratorem w Poznaniu. W broszurze pt.
„Swiadek historii – Judeopolonia”, wyd. z serii „Zeszyty Historyczne”, nr. 22, Warszawa) ,
autor podaje przykład PRLowskiego sędziego, Nizilińskiego. W czasie okupacji niemieckiej
był sędzią u Niemców w Poznaniu. Po wojnie wyjechał do Olsztyna i tam został przez PPR
mianowany sędzią tzw. „Sądu Wojskowego”. W czasie funkcjonowania w stopniu majora
UB, jako sędzia wojskowy z ramienia „władzy ludowej”, wykonywał bez zmrużenia każde
jej polecenia, sypiąc na patriotów polskich wyroki śmierci, dożywocie i długoletnie więzienia.

„Prawda o roku 1945, o nieszczęściu kraju, w którym zmontowano na prędce aparat władzy
z rzezimieszków i bandziorów, nigdy nie została opowiedziana, przysypały ją zmyślenia i
bajki. Dotychczas nie jest dla mnie jasne ilu z tych co (jak ja) godzili się na konieczność,
zdołało tak sobie żałobne narodziny nowego państwa zracjonalizować, że zapomnieli o
świadectwie własnych oczów”. (Gustaw Herling-Grudziński, „Kultura”, nr. 7/298-8/299,
1972 r., str. 43).

W 1968 roku, kiedy w kolejnym biegu rozstawnym do władzy w PRL, niedawna „Frakcja
PPR” (Berman, Zambrowski i spółka/”, t.zw. puławianie”) wyleciała na zewnątrz, głos zabrał
ówczesny prezes ZBOWiDu i jednocześnie minister spraw wewnętrznych, generał
Mieczysław Moczar. Udzielił on wywiadu „Zyciu Warszawy” (Nr. 90/91, w 13/14/15
marca 1968 roku).

Zanim przejdę do zacytowania Moczara, muszę tu na chwilę zboczyć z tematu: W opinii
KPP-owców i ich potomków, komunista M.Moczar był kimś
be, osobnikiem moralnie
obrzydliwym; był kimś, kogo należy unikać i nie widzieć w nim nic pozytywnego. Zaś
powołanie się na niego dyskwalifikuje powoływającego się moralnie i kulturalnie, nie
mówiąc już, że osobnik taki staje się tym samym podejrzanym i niewiarygodnym. Lewica,
pociotki i bastardy KPP-owskie z Alei Róż, Parkowej i Alei Przyjaciół, no i dzisiaj z
ul.Czerskiej w Warszawie, mają prawo mieć swoje żydowsko-kominternowskie mniemiania i
swoją siatkę poglądów. Ich polskie papugi i szabesgoje również. Ale, czy etniczni Polacy też
mają być mentalną kopią tychże ludzików?! Jeżeli uważają, że nie mają alternatywy, to trzeba
to uznać, ale nie tolerować. Niech więc powiedzą pociotki KPP-owskie i PZPR-owskie
otwarcie, na czym polega wyższość moralna bandziorów i zbrodniarzy żydowskich takich, jak
Berman, Zambrowski, Minc, Brystygierowa, Różański, Feigin, Romkowski i reszta, od
Mieczysława Moczara i jego wspólników?!

Dla Polaków ci pierwsi byli obcy nrodowo tak samo jak i ci drudzy. Pierwsi byli Zydami,
drudzy Ukraińcami. Zydzi, Berman i spółka mają na sumieniu dziesiątki tysięcy (dziesięć
Katyniów) na sumieniu. Moczar w mordach tych też uczestniczył jako komunista i członek
zbrodniczej organizacji. I tutaj dochodzimy do punktu, kto jest bardziej wiarygodny – Berman
i jego pobratymcy, czy Moczar? Obaj komuniści i obaj bandziory – członkowie zbrodniczej

U.B. Mówi się i pisze o „moczarowcach”, o „moczarowskich poglądach”, o
„moczarowszczyźnie” etc., i w taki sposób, żeby ludziom kojarzyło się to z „faszystowskimi”
poglądami i z „faszyzmem” w ogóle i w szczególe. Ale o bermanowcach, o
bermanowszczyźnie, o bierutowcach, goldbergowcach(Różański) i tym podobnych typach nie
wspomina się wcale, żeby ludzie, nawet ci najgłupsi, czegoś nie zaczęli kojarzyć. Na czym
zatem opinie, konkluzje i mniemania ludzi z obozu Bermana (dziś stadnina Michnika) są

 – 15 –

bardziej wiarygodne od poglądów zwolenników gen. M.Moczara? Zostawmy te pytania
otwartymi. Niech na nie odpowiedzą sobie sami czytelnicy i zainteresowani tą problematyką.

Wracając do tematu, od którego odbiegłem, czyli do wywiadu M.Moczara udzielonego w
w marcu 68 r. dla „Zycia Warszawy”. Cytuję:

„(…). Nie sposób jest przy tej okazji pominąć jeszcze jednego problemu, o którym do
niedawna milczało się. Mam na myśli fakt przyjścia do nas razem z bohaterskimi żołnierzami
pewnych polityków (podkr. moje –W.G.) przybranych w płaszcze oficerskie, którzy później
uważali, iż z tego tytułu tylko im, Zambrowskim, Bermanom, przysługuje prawo do
przywództwa, monopol na określenie tego, co jest słuszne dla narodu polskiego. Fakt ten był
wówczas wyrazem niewiary w nas. Od tego zaczęło się zło, które trwało do 1956 roku.
Ludziom tym – choć mieli usta pełne frazesów o jedności – nie odpowiadało to, że nasza
partia, PPR, głosiła hasło szerokiego frontu narodowego, frontu, w którym byłoby miejsce
dla każdego polskiego patrioty, pragnącego wydźwignąć swoją ojczyznę, uczynić ją
zamożniejszą, światlejszą, jeszcze pięknięjszą. Jakże wymownym jest – warto i o tym przy
okazji przypomnieć – iż właśnie z tego to względu ludzie pokroju Radkiewicza,
Romkowskiego, Mietkowskiego, Różańskiego czy Swiatły i Fejgina prześladowali później
rzeczników haseł szerokiego, patriotycznego frontu narodowego, sprawie ich nadając
kryptonim „bagno”. Dla nich partioci byli bagnem. (…).”

Kto to byli, ci „pewni politycy” polscy przybrani w płaszcze oficerskie, którzy przyszli do
Polski z bohaterskimi żołnierzami (t.zw.”berlingowcami”)? Z analizy stosunków panujących
w armii Berlinga, dokonanej przez inspektorów rosyjskich – członków Komisji Partyjnej
Głównego Zarządu Politycznego w Armii Czerwonej, wynika, że… było gorzej niż sobie
wyobrażano. >> W zbiorze materiałów WKP(b) opublikowanych w 1995 roku pt.”Polska

– ZSRR. Struktury podległości” zamieszczony został raport Władysława Sokołowskiego
(s.Iwana, inspektora Wydziału Organizacyjno-Instruktorskiego, członka WKP(b) od 1931),
skierowany 13 czerwca 1944 roku do KC WKP(b). Zarzuca on oficerom pochodzenia
żydowskiego, przede wszystkim szefowi Zarządu Politycznego Armii, ppłk Mietkowskiemu
i jego zastępcy, Zambrowskiemu, iż na wszystkie intratniejsze stanowiska wsadzają swoich
pobratymców, „którzy patrzą na aparat polityczny jako na miejsce wypoczynku, przyjemnego
spędzania czasu oraz bogacenia się” (s. 75). Zgodnie z dyrektywą Mietkowskiego (wówczas
szefa Zarządu Politycznego Armii), Zydzi pracujący w aparacie politycznym podają się za
Polaków, (…). „Skład narodościowy aparatu politycznego Armii Polskiej na dzień 1 czerwca
1944 roku – relacjonuje Sokołowski – wygląda następująco: na 44 oficerów Zarządu
Politycznego (łącznie z redakcją gazety wojskowej i kierownictwa Domu Armii Polskiej – 34
Zydów, 5 Polaków z ZSRR oraz 5 Polaków z Polski, przy czym wszystkie stanowiska
kierownicze (szef Zarządu Politycznego, jego zastępca, szefowie wydziałów, redaktor gazety)
są obsadzone przez Zydów” (s.76). Te same stosunki panują na niższym szczeblu: „na 43
pracowników politycznych na szczeblu pułku – 31 Zydów. W pułkowym aparacie politycznym
poszczególnych pułków (4 Pułk Artylerii Przeciwpancernej, 5. Pułk Piechoty) nie ma ani
jednego Polaka” (s.76). <<. (Cytat za: Bogdan Urbankowski, „Czerwona Msza.
Czyli uśmiech Stalina”, Wydawnictwo Alfa, Warszawa 1998, Wydanie II, Tom I, str.548).
Po przybyciu berlingowców do Polski stosunki te – co możemy być pewni – zostały
zachowane nie tylko w wojsku, ale przede wszystkim w zbrodniczym aparacie UBeckim,

 – 16 –

K.B.W. i G.Z. Informacji Wojskowej. A więc wszystkie organy siłowe były praktycznie w
rękach żydowskich. Sądownictwo i prokuratury były całkowicie w rękach Zydów.
Sumując krótko, można – na podstawie faktów – wysunąć tezę, że początek nowej władzy
(no i oczywiście, nowym poprzednim i dzisiejszym elitom), dały w Polsce dwa rodzaje ludzi:
Zydzi z KPP, ich pobratymcy ocalali (uratowani przez miłosiernych Polaków) z pogromu
hitlerowskiego i polskie szumowiny czyli ludzie z marginesu społecznego (osobnicy spod
ciemnej gwiazdy), którzy w tej fazie uginali się w pas przed tymi, którzy potrafili lepiej
mówić i pisać przekonywująco. „Posiadam broń krutkom”. To wystarczyło. Resztę, co ma
robić, dopowiedział mu Zyd Alster z UB. „Nie chcem być wodzem, ale bendem musiał nim
zostać”. (Lech Wałęsa). Resztę mu dopowiedzieli (dopomogli) „doradcy”, typu
T.Mazowiecki, W.Kuczyński (były trockista z lat 1960-tych, – „raczkujący rewizjoniści”z
późniejszej formacji A.Michnika), J.Kuroń i temu podobne typy z wiadomej stadniny, która
dzisiaj bardziej znana jest jako „D.B.M.” (Duchowi Bracia Michnika), i których więcej było
po stronie „opozycyjnej” przy tzw.„okrągłym stole”, niż po stronie „rządowej”. Ale wróćmy z
powrotem w czasie, żeby nie pogubić się w chronologii tworzenia etnicznym Polakom
nowych elit, to znaczy: „nowych Polaków”, których mentalność, filozofia życia i duch,
rdzennym Polakom, ocalałym z piekła II wojny światowej i żydowskiego pogromu w latach
1944 – 1956 są tak obce, że mają wielki problem pojąć ich filozofię i zaakceptować
demonstrowaną mentalność. Ale nie tylko pojąć – również zrozumieć.

Po zmianie nazwisk na polsko-brzmiące i opanowaniu kluczowych i węzłowych stanowisk
w aparacie partyjnym i resortach siłowych, komuniści żydowscy poczuli się silni. Ale mieli
też problem: nie mogli pojąć, dlaczego w Polsce, gdzie komuniści mieli już władzę, nie
można było odtworzyć „Komunistycznej Partii Polski”. Przecież przed wojną, kiedy KPP
była zabroniona, mogła istnieć. Dzisiaj (tj. po 1945 r.), kiedy nie jest zabroniona, zaistnieć nie
może. Sprawa wyglądała podejrzanie. Przeciw odtworzeniu KPP był Gomułka i jego frakcja
PPR, tzw. „krajowcy”. A to nie dlatego, że Gomułka nie lubiał KPP, ale dlatego, że był
chytrym lisem: KPP odstraszałaby ludzi od tzw. „władzy ludowej”. Komunista Gomułka, w
przeciwieństwie do komunistów żydowskich, znał Polaków. Wiedział, że trzeba zastosować
odpowiednią taktykę, żeby ich oszukać. Pozyskał sobie do niej Zyda z KPP,
R.Zambrowskiego. Dlatego KPP nie została odtworzona, lecz ukryła się pod szyldem PPR i
potem PZPR.

Zasadnicza różnica między KPP-owską (żydowską) „Frakcją PPR” a gomułkowską PPR
polegała na tym, że ta druga chciała – jak zauważył J.K.Kwiatkowski – „zaszczepić płonkę
komunizmu na narodowym pniu polskim i z nielicznej sekty przerodzić się w ruch masowy”.
Dlatego dążenia i oczekiwania komunistów żydowskich Gomułka określił jako „tendencje
sekciarskie”. Na zjeździe PPR w grudniu 1945 r. Zambrowski głosił z trybuny zjazdowej, że:
„Są poszczególni działacze szczególnie z pośród b. członków KPP, którzy nie mogą otrząść
się z wpływu tradycji starej linii KPP… (…) …nie chcą zrozumieć linii partii,
…przeciwstawiają jej starą przeżytą linię sekciarską.” (za J.K.Kwiatkowski, j.w. str. 83). To
między innymi stało się przyczyną, że Zydzi zaczęli podejrzewać Gomułkę i jego frakcję o
odchodzenie od komunizmu.
Podejrzenia te wzrosły wydatnie, kiedy Gomułka przeciwstawił się wyelimitowaniu Tity i
Jugosławi z Biura Kom. i potem gwałtownej kolektywizacji rolnictwa w Polsce. Z analizy
ówczesnego stanowiska politycznego i partyjnego wyszło komunistom żydowskim, że
Gomułka (i spółka, Kliszko, Spychalski) był więcej nacjonalistyczny niż

 – 17 –

internacjonalistyczny. Oskarżyli go o „odchylenie nacjonalistyczne”, co w partiach
komunistycznych i lewicowych nie jest tolerowane: wszyscy mają być równi, a więc wniosek
logiczny: sabotował im wcielanie w życie ideałów komunistycznych. To był powód, żeby
żydowska sekcja etniczna, tzw. „Frakcja PPR”, kiedy poczuła się już bardzo silną, ujęła
sprawy w swoje ręce.

Po umocnieniu się w najważniejszych organach siłowych władzy, głównie w bezpiece,
wywiadzie, kontrwywiadzie, wojsku, cenzurze i aparacie propagandowym, po tzw.
„zjednoczeniu” PPR z PPS i po przekształceniu ich w PZPR, wsadziła przywódców
krajowego odłamu komunistów, tj. Gomułkę, Kliszkę i Spychalskiego do klatki, żeby im,
Zydom, nie przeszkadzali. W ten sposób komuniści żydowscy uzyskali niepodzielną władzę
na wiele lat, bo od 1948 do 1956 r. Tutaj gwoli prawdy należy dodać, że Gomułka wcale nie
był mniej internacjonalistyczny od komunistów żydowskich. Gomułka po prostu nie godził
się na odtworzenie KPP tylko dlatego, bo znał duszę polską i wiedział, że pod tym szyldem
nie było szans na oszukanie, nawet najgłupszych Polaków. Inaczej – kiedy komuniści ukryją
siebie i swoje zamiary pod szyldem „Polskiej Partii Robotniczej”, szanse były duże, tak duże,
że tabuny przygłupawych Polaków, polskich analfabetów i kretynów politycznych, dadzą się
nabrać i potraktują „PPR”, jak i później PZPR, jako polskie ciało, a nie obcy przeszczep.

Jak się później okazało, miał rację. Podobnie zresztą było z kolektywizacją rolnictwa.
Gomułka nie był przeciwnikiem kolektywizacji, był tylko bardziej przebiegły. Uważał, że
kolektywizację w Polsce należy przeprowadzić metodą salami, czyli po mału i po trochu.
Tego nie rozumieli komuniści żydowscy, zaślepieni Stalinem i talmudem marksistowsko-
trockistowskim. Kiedy latem 1948 r. Gomułka znalazł się w żydowskiej klatce, zaczął
myśleć jak się z niej wydostać. W grudniu tego samego roku napisał, śladem gen. Berlinga,
list do Stalina, żaląc się na „duży odsetek elementu żydowskiego w kierowniczym aparacie
państwowym i partyjnym”, za co winą obarcza Zydów. W liście tym m.in. pisze – cytuję:
„Można wprawdzie i mnie czynić odpowiedzialnym za wysoki odsetek elementu żydowskiego
w kierowniczym aparacie państwowym i partyjnym, lecz główna wina za wytworzony stan
rzeczy spada przede wszystkim na towarzyszy żydowskich. (…). (Zob. ”Przegląd” z 7 marca
2008 i http://wiadomości.onet.pl/ 1473976,1292,1, czy_marzec_1968_r_ był, jak wyżej).

Pamiętał, że zmieniał im nazwiska na polsko-brzmiące i wsadzał ich na wysokie stanowiska
państwowe i partyjne. I równie jak Berling nie dostał od Stalina odpowiedzi. Było już
za późno. Teraz mógłżydowskiej „Frakcji PPR” nadmuchać do d…. Zydzi już załatwili sobie
nawet i to, żeby wojsko nie znalazło się pod dowództwem jakiegoś Polaka. Wyprosili
wcześniej, w imieniu „rządu polskiego”, u Stalina, żeby na czele wojska polskiego stanął
K.Rokossowski, co zapewniało im bezpieczeństwo władzy. Przedtem, tzn. od czterech lat szli
razem, Bierut, Berman, Gomułka, Zambrowski i Minc.Po uwięzieniu Gomułki, pełnię władzy
miała już tylko pozostała czwórka – (żydowska) „banda czworga”.

Po latach Jakub Berman mówił T.Torańskiej (zob. ”Oni”, str. 293), że mieli „wizję”. Na co
Torańska odpowiedziała:

”I żeby ją zrealizować UB spaliło ponad 300 gospodarstw w osadzie Wąwolnica w powiecie
puławskim; trzymało Jana Troka ze Stargardu w zimnej piwnicy z nogami w wodzie, która
zamarzła; wieszało ludzi z nogami do góry i wstrzykiwało im wodę do nosa oraz zaciskało
obręcze na głowach do zemdlenia; wbijało drzazgi pod paznokcie więźniom w Bochni oraz
biło ich w pięty w Krakowie, Łodzi, Rybniku. Te mordy, palenia, tortury, na taką skalę

 – 18 –

nieznane w Polsce od wieków, były elementem kampanii wyborczej do referendum oraz do
pierwszego i ostatniego z udziałem PSL-u sejmu, które to wybory mieliście wygrać jeszcze
przed wyborami, jak chciał Stalin.
Berman: – Najwięcej nadużyć popełniono w pierwszym okresie, przyznaję.”

T.Torańska przytacza więcej takich tzw. „nadużyć” żydowsko-kominternowskiej bandy
opryszków i rzezimieszków. Na stronach 295 – 298 podaje w rozmowie z Bermanem więcej:

”(…) komendant UB w Bochni zamordował burmistrza Bogucic, Józefa Kołodzieja, prezesa
„Wici”, Wojciecha Kaczmarczyka, zarządcę miejscowej mleczarni, Władysława Kukiela,
działacza PSL-u, Stanisława Mariasza, oraz zamęczył torturami burmistrza Łapanowa, Jana
Jarotka, i zastrzelił członka lokalnego komitetu wykonawczego PSL-u, Józefa Szydłowskiego.
Szydłowskiemu przed zastrzeleniem wycięto język, wyrwano paznokcie i pogrzebaczem
wypalono oczy. Wójt wsi Sarnaki koło Siedlec został zabity w obecności
mieszkańców całej wsi, domy ich spaliło UB. Mjr. Sobczyński, komendant UB w Rzeszowie,
i sekretarz PPR-u w Przemyślu wyciągnęli z domu Władysława Kojdera, członka komitetu
wykonawczego PSL-u, znalezio go w lesie zabitego 30 kulami.”

Natomiast z kwartalnika „Krytyka” dowiadujemy się, że:
„(…). Szukano również syna Kołodzieja, po drodze bijąc rewolwerem i cepami Felgowskiego i
73 letniego starca Szymona Nosola.
Inna grupa UB w Mikluszowicach pobiła sołtysa – Michała Jarosza za usunięcie zwłok
zamordowanych kierownika mleczarni Kukieli i Mariasza. W Dziewinie aresztowano
T.Dąbrowskiego i J. Szydłowskiego z Mikluszowic. Dąbrowskiemu kazano uciekać,
postrzelono w plecy i w brzuch, Szydłowskiego zabrano do Bochni, gdzie torturowano, bito
po głowie pałkami i karabinami, podcinano język, wbijano drzazgi pod paznokcie, podcięto
uszy, palono słomą pod nogami. Na skutek tych tortur Szydłowski zmarł. Oprawcami byli
Józef Bartkowicz, Leon Bartkowicz, Tadeusz Powroźniak. Sąświadkowie.
Bracia Bartkowicze znani są na terenie powiatu Bochnia jako notoryczni kryminaliści i
bandyci. Byli konfidentami żandamerii niemieckiej w czasie okupacji.” (Zobacz: „Krytyka,
Kwartalnik Polityczny” Nr 6, Warszawa 1980, str. 153, Łukasz Socha, „Interpelacje posłów
PSL”).

W kwietniu 1946 do władz PSL wpłynął list od czytelnika tygodnika „Piast”, organu PSL.
List ten został wysłany do redakcji tego pisma. Czytelnik ten pisze:

„Jestem mimowolnym świadkiem wstrząsającej zbrodni, jakie dokonują pracownicy urzędu
bezpieczeństwa na ludności polskiej, w pierwszym rzędzie na chłopie polskim.
Chciałbym tylko w paru słowach określić, co słyszałem i to, co sam widziałem na własne oczy
we wspomnianym urzędzie.
Będąc w bezpośrednim sąsiedztwie UB, jak również mając na kwaterze tych zbirów (tylko na
takie miano w moich oczach zasługują) mogłem podsłyszeć ich rozmowy i mogę podać parę
identycznych (winno być autentycznych) faktów. Praca, a praca krecia, w UB odbywa się
tylko nocą, gdy na ulicy zamiera wszelki ruch, aby przechodnie nie mogli usłyszeć
wydobywających się jęków przesłuchiwanych uwięzionych w kaźni. Uwięzieni przesłuchiwani
są kilkanaście razy na noc, przesłuchiwaniu takiemu towarzyszy nieludzkie bicie, chcą w ten
sposób wydobyć coś od swoich ofiar.

– 19 –

Jest to jeszcze niczym w porównaniu z dalszymi torturami, jakie potrafią „Polacy” z Bezpieki
w dwudziestym wieku. Gdy ofiara mimo bicia i pogróżek nie chce mówić, wbijają jej po 5 do
15 szpilek za paznokcie, a gdy to nie pomaga, nacinają nożem mięśnie rąk lub nóg i w rany
sypią niegaszone wapno, a w ostatecznym razie rozciągają swoją ofiarę na specjalnym
rusztowaniu z haków i wyrywają jej ręce i nogi ze stawów, gdy ofiara mdleje, zlewają ją
wodą, aby doprowadzić do przytomności i znowu nadal męczyć. Dzięki takim torturom lub
innym, ofiara kończy życie , a zbiry wyciągają ją najczęściej za skatowane lub przypiekane
nogi poprzez wysokie schody i długie podwórze, aby wrzucić ją do dołu wykopanego przez
volksdeutschów. Tak kończą ludzie swe życie w dzisiejszej Polsce komunistycznej bez sądu
i bez wyroku.” (Zob.: „Krytyka” Nr. 6, jak wyżej, str. 154).

„Wprowadzano więźnia do pokoju za parawanikiem, niby do lekarza. Za parawanem,
zamiast medyka, Różański stawiał któregoś ze swoich osiłków z pieciokilogramowym młotem.
Podprowadzano rozebranego do pasa skazańca do zasłony, po czym polecano mu, aby
pochylił się do przodu i kładziono mu na łopatki deskę. W tym momencie zza parawanu
wyskakiwał kat i walił młotem w deskę. Po takim uderzeniu zazwyczaj pękało serce
nieszczęśnika”. (Zob. „Akcje Specjalne”, Henryk Piecuch. Tu cytuję za B.Urbankowskiego,
„Czerwona Msza. Czyli uśmiech Stalina”, Wyd. j.w., tom II, str. 535).

Inny przykład bestialstwa, zwyrodnienia i trudnego do pojęcia okrucieństwa (zwierzęta tak
nie postępują), nieznanego od wieków w Polsce, to potraktowanie majora Hieronima
Dekutowskiego, słynnego „Zapory”:

>> 15 listopada 1948 roku – pomimo, formalnie ujawniony i amnestionowany – major
Hieronim Dekutowski, kawaler Virtuti Militari, został skazany na śmierć. Prócz niego – na
śmierć skazano jeszcze sześciu partyzantów „Zapory”. Tylko w stosunku do siódmego z
oskarżonych w tym samym procesie, do Władysława Siły-Nowickiego – „Stefana”, Bierut
skorzystał z prawa łaski.
Do wykonania wyroku „Zaporę” trzymano w mokotowskim więzieniu, jeszcze poddawano
przesłuchaniom, a nawet torturom. Obiecywano darowanie życia za ujawnienie miejsca
pobytu „Uskoka”… Dekutowski nikogo nie zdradził. Oprawcy przyszli po niego 7 marca
1948 roku. Autorka pierwszej monografii o „Zaporze” (wydanej w 1995 roku!) tak opisuje
jego ostatnie chwile:

„Miał trzydzieści lat (…). Wyglądał jak starzec. Siwe włosy, wybite zęby, połamane ręce, nos i żebra. Zerwane
paznokcie. – My nigdy nie poddamy się! – krzyknął, przekazując przez współwięźniów swe ostatnie posłanie.
Według dokumentów, wyrok wykonano przez rozstrzelanie. Mokotowska legenda głosi jednak, że ubowscy kaci
zapakowali majora „Zaporę” do worka, worek podwiesili pod sufitem i strzelali, sycąc swą nienawiść widokiem
płynącej spod sufitu niepokornej krwi. Potem, w pięciomminutowych odstępach, mordowali jego żołnierzy:
„Rysia”, „Zbika”, „Mundka”, „Białego”, „Junaka” i „Zawadę”. Nie wiadomo, co ludowa władza zrobiła z
ciałami pomordowanych. Martwi, nadal stanowili dla niej śmiertelne zagrożenie. Nie doczekali się pochówku.
Nie mają grobów.”

(Zobacz: B.Urbankowski, „Czerwona Msza. Czyli uśmiech Stalina”, tom I, str. 582).

I znowu Torańska: – „W listopadzie 1945 r.: w okolicy Tarnobrzegu areszowano ponad 500
męszczyzn za zwołanie zebrania poświęconego pamięci zmarłego Wincentego Witosa; w
rejonie Ostrowa Wielkopolskiego 150 ludzi osadzono w obozie, w którym poprzednio
trzymano Niemców; w Kępnie wyciągnięto z domów 300 osób, wielu z nich nigdy nie
wróciło.”.
Berman na to odpowiedział, że o tym nie wiedział – nie tkwiłem w tych materiałach”. Tak
samo tłumaczył się na VIII Plenum KC PZPR w 1956 roku., o czym później.

 – 20 –

Oczywiście, Berman tu łgał, bo nie mógł nie wiedzieć o dokumencie podpisanym przez
S.Radkiewicza, a wydanym przez „Min.Bezp. Publ. Warszawa, S.VIII/1233/172, 4.12. 1945,
skierowanym jako „TAJNE” do Wojewódzkich Urzędów Bezpieczeństwa Publicznego i
placówek UB, gdzie czytamy:

„W ostatnich tygodniach na terenie całego kraju wzmogła się działalność band reakcyjnych i
konspiracyjna działalność antypaństwowa.
Jesteśmy w posiadaniu dokumentów stwierdzających, że akcja ta jest popierana przez legalne
stronnictwa opozycyjne, które z tą akcją sympatyzują. Szereg poufnych wystąpień tych
stronnictw miał charakter wybitnie wrogi dla Rządu i demokratycznego ustroju. Stronnictwa
te usiłują rozbić jednolity blok stronnictw demokratycznych.

W związku z tym polecam kierownikom placówek UB, aby w jak największej tajemnicy
przygotowali akcję mającą na celu likwidowanie działaczy tych stronnictw, przy czym musi
być ona upozorowana, jakoby robiły to bandy reakcyjne. Do akcji tej wskazanym jest użyć
specjalnych bojówek stworzonych latem ub. roku. Akcji tej towarzyszyć ma kampania
prasowa skierowana przeciw bandom terrorystycznym, na które spadnie odpowiedzialność
za te czyny. (Podkr. moje – W.G.). Szczegóły wykonania powierza się kier. placówek UBP
pod surową odpowiedzialnością osobistą.”. Podpisano: ( – ) Radkiewicz

(Zob.”Krytyka”, Nr. 6, j.w., str.147).

I ostatni przykład z Torańskiej ”ONI”: – >>Według Krystyny Kerstenowej (”Historia
Polityczna Polski 1944 – 1956”): „Zakres wszystkich form represji był bardzo duży, był on
przy tym częściowo tylko funkcją realnego oporu, jaki napotkała władza. Represje dotykały
nie tylko ludzi występujących z bronią w ręku, lecz także zaangażowanych w działalność
polityczną, nie wykraczającą poza zakres swobód, zagwarantowanych umowami jałtańskimi.
Dotykały także masowo ludności wiejskiej”. I liczby: piędziesiąt, a przed wyborami do sejmu
i sto wyroków śmierci miesięcznie, ogłaszanych w GŁOSIE LUDU obok cen kartofli i cebuli
oraz 100 tysięcy (według obliczeń MPB) lub 150 tysięcy (według późniejszego MSW)
trzymanych w więzieniach i piwnicach UB-owskich.<<

To był tzw. „pierwszy okres”, jak określił Berman, zdobywania i utrwalania władzy ludowej
w Polsce przez międzynarodową bandę leninowsko-trockistowską spod znaku KPP-PPR.
Wynik narazie: kilkadziesiąt tysięcy (według J.Urbana 30 tysięcy) zamordowanych patriotów
polskich i 150 tysięcy trzymanych w więzieniach i piwnicach UBowskich (według UB-SB).

Z pracy pt. „Czerwona msza”, Bogdana Urbankowskiego (Warszawa 1995, str. 248 – 249)
dowiadujemy się, że Zyd Roman Zambrowski (Rubin Nussbaum) kierował specjalną
komisją:

>> Dekret o Komisji Specjalnej przewidywał utworzenie obozów dla „przestępców
gospodarczych” (…) i do roku 1949 Komisja zajmowała się przeważnie walką na tym froncie

– „bitwą o handel”, wywożeniem do obozów kupców, działaczy spółdzielczych i chłopów. Od
roku 1949 Komisja Specjalna zajmuje się głównie sprawami politycznymi, uzupełniając
działania represyjne UB – m.in. przez administracyjne zsyłanie do „obozów pracy” tych
podejrzanych, przeciwko którym ubowcy nie zgromadzili dowodów winy (…). W obozach
przebywały również kobiety – nawet ciężarne i z niemowlętami. (…). Jeśli w pierwszej połowie
(do roku 1949) działalności Komisja skazała na obozy 16,5 tysiąca więźniów, to w drugiej
ponad 10 razy tyle, ponad 180 tysięcy. Ogółem wydano 460 tysięcy wyroków, co oznacza, że

 – 21 –

co 50 Polak był ofiarą Komisji Specjalnej (…) << (Zob. JerzyR. Nowak , „Spory o historię i
współczesność”, Wydawnictwo Von Borowiecky, Warszawa 2000, str. 581).

W drugim wydaniu „Czerwonej Mszy” (1998), B.Urbankowski uzupełnia, że – cytuję:

„Blisko 200 tysięcy skazanych trafiło do obozów – i tu dotykamy nie ukaranej zbrodni
ludobójstwa.” (Zob. Bogdan Urbankowski, „Czerwona Msza…”, Wyd. II, tom I, str. 498).
Jakie możliwości doskonalenia się zawodowego, rozwoju umysłowego i intelektualnego,
mieli Polacy skazani do życia w obozie pracy przymusowej? Autor „Czerwonej Mszy…”
pisze: „Za próby ucieczki, a nawet za niewykonanie normy stosowano bicie i kary – np.
wielogodzinne zamknięcie w ciemnym i wilgotnym bunkrze. Nie oszczędzano ludzi starszych,

zwłaszcza spośród inteligencji, która złośliwie była kierowana do najcięższych i najbardziej
upokarzających prac.(Podkr. moje – W.G.) Wiadomo jednak było, iż właśnie z tych kręgów
najczęściej rekrutują się wrogowie ustroju, należało więc ich eliminować. Za zbrodnie
Speckomisji, podobnie jak za zbrodnie Informacji Wojskowej, nikt nie został ukarany.”

Dziennikarz, Jan Sęk, którego ojciec został zamordowany przez Zydów z UB w 1950 roku,
napisał list do „michnikowskiej „G.W.” w 1990 r. (opublikowany 4 maja), gdzie
przypomniał, że komuniści „(…) sprawili tu po wojnie nie jeden, a dziesięć Katyniów. Zabili
w polskich więzieniach ponad 40 tys. ludzi.”

Drugi okres

To okres umacniania władzy opryszków żydowskich i służących im szumowin polskich.
Przypadł on na czas od 1948r. (uwięzienie gomułkowskiej frakcji PPR i pełnia władzy
żydowskiej ”Frakcji PPR”) do 1956 r.. Ten okres jest bardzo ważny, bo w tym czasie – na
skutek rozpętanego terroru paraprawnego, („para” – bardzo przypominającego coś – tu: sądu),

t.j. tzw. „terroru sądowego” – straciło życie setki czołowych postaci polskich elit, ocalałych z
pożogi wojennej. Przerzucając się na ten chwyt „prawny”, tworzono pozory, że mordowani
giną z mocy prawomocnego wyroku sądowego. A więc z mocy prawa. Przykładem takiego
terrorysty i bandziora sądowego może być tutaj Stefan Michnik, brat Adama, właściciela i
redaktora ”Gazety Wyborczej”, albo Wolińska, żona wysokiego oficera UB, Z.Baumana, czy
np. sędzia Górska. Proszę zauważyć, że w tym, a nie w innym okresie czasu, zamordowany
został gen. Fieldorf -„Nil”, nieco wcześniej zamordowali rotmistrza, Witolda Pileckiego” i w
nastepnym czasie setki innych patriotów polskich. Aresztowali ich Zydzi, znęcali sie nad nimi
Zydzi, torturowali ich Zydzi, sądzili ich Zydzi i wykonywali wyroki Zydzi pod polskimi
nazwiskami, co przypomniała przed swojąśmiercią Maria Fieldorf-Czarska, córka
gen.Fieldorfa, Innym przykładem jest sprawa 19 oficerów, zamordowanych z wyroku tzw.
„Najwyższego Sądu Wojskowego”. Byli to wyżsi oficerowie lotnictwa i marynarki wojennej
na początku lat 1950-tych.
Drakońskie śledztwo przeciw tym Polakom było prowadzone przez osławioną zbrodniczą
„Informację Wojskową”, której trzon kierowniczy stanowili komuniści żydowscy.

21 lipca 1952 r. ogłoszono wyroki śmierci, które zostały wykonane. Między innymi
zamordowani w ten sposób zostali:

 – 22 –

Komandor Stanisław Mieszkowski, który dowodził we wrześniu 1939 r. kanonierką „Generał
Haller”, a po zatopieniu kanonierki brał udział w obronie Helu.
Komandor-porucznik Zbigniew Przybyszewski, który w 1939 r. dowodził słynną „baterią
cyplową” najcięższych dział na Helu. Był odznaczony orderem Virtuti Militari. Drakońskie
śledztwo komandor Przybyszewski przeżywał przez 22 miesiące.
21 miesięcy był katowany w podziemiach Informacji Wojskowej komandor Mieszkowski.
Zaś komandor Kasparski przechodził męczarnie żydowskiego śledztwa 17 miesięcy.
Komandor Jerzy Staniewicz, który swą karierę wojskową rozpoczął w szeregach polskiej 5
Dywizji gen. Czumy na Syberii. W czasie walk wrześniowych na Wybrzeżu był oficerem w
Dowództwie Floty Wojennej.
W 1950 roku aresztowany został pułkownik Zdzisław Barbasiewicz, oficer zawodowy
piechoty. Walczył w czasie kampanii wrześniowej, a w czasie okupacji działał w A.K. Był
odznaczony Krzyżem Walecznych i orderem Virtuti Militari. Po aresztowaniu przeszedł
bestialskie śledztwo, po czym wyrokiem „sądowym”, ogłoszonym 29.XI. 1951 r. skazany na
karęśmierci. Wyrok wykonano w styczniu 1952 r. A więc w czasie, kiedy banda żydowskokominternowska
miała w Polsce niepodzielną władzę.

Gehennę i piekło żydowskich zboczeńców i sadystów przeszedł Kazimierz Moczarski. Warto
tu wspomnieć trochę i jego, bo ukazuje żydowskie bestialstwo i okrucieństwo, do jakiego nie
są zdolne żadne zwierzęta, nawet gestapowcy nie, ale Zydzi tak. 30 listopada 1949 roku
K.Moczarski został wezwany do tzw. celi śledczej. Tam czekał na niego komunistyczny t.zw.
„wiceminister” UB, R.Romkowski i dyrektor deparatamentu Józef Różański (Icek Goldberg).
Zażądali od niego, żeby przynał się do tego, co oni chcieli, żeby się przyznał. Moczarski
zaszokowany tym, powiedział im – nie! >>Istotnie od 2 stycznia 1949 rozpoczęło się owo
„piekielne śledztwo”. Siedział wtedy w więzieniu mokotowskim na oddziale XI, a potem w
pawilonie A na oddziale XII. Stamtąd podziemnym korytarzem prowadzono do pokojów
śledczych, mieszczących się w tzw. „pałacyku”. W czasie śledztwa trwającego dwa lata z
okładem poddany został 49 rodzajom maltretacji i tortur. W piśmie do Sądu Najwyższego
pisanym w wiązieniu w Sztumie 25 lutego 1955 roku sucho wyliczył numerując owe 49
rodzajów: bicie pałką gumową w specjalnie uczulone miejsca – nasadę nosa, podbródek,
łopatki, pięty; bicie batem obciążonym tzw. lepką gumą, bicie drągiem mosiężnym, drutem,
drewnianą linią; kopanie, siedzenie na drucie, który ranił odbytnicę; przysiady do omdlenia,
wielogodzinne stójki, wyrywanie włosów tzw. „podskubywanie gęsi” ze skroni, brody, piersi i
krocza, przypalanie ogniem dłoni, miażdżenie palców między ołówkami, tortura bezsenności
przez 7-9 dni – budzenie więźnia, który stał w celi uderzeniami w twarz – ta tortura zwana
„plażą” lub „zakopanem” wywoływała zaburzenia psychiczne zbliżone do halucynacji;
tortura pragnienia przez kilka dni.<<. (Zob. Aniela Steinbergowa, „Widziane z ławy
obrończej”, str. 24-25, wyd. Instytut Literacki, Paryż 1977).

Aniela Steinberg podaje przy tym informację, że polecenia do stosowania tych rodzajów
tortur wydawał: „bezpośrednio płk. Różański i płk Fejgin (stąd S.Michalkiewicz nazywa te
dzisiejsze elity polityczne, nie bez powodu, „fejginiątka”, albo określa mianem „szlachta
jerozolimska”, dop. mój – W.G.), i wiceminister gen. Romkowski (prawdziwe nazwisko:
Natan Grinszpan-Kikiel, członek KPP) przez 6 i pół lat nie wypuszczano Moczarskiego z celi
na spacer, przez 4 i pół lat był
izolowany od świata zewnętrznego, pozbawiony wiadomości od
rodziny, listów, gazet i książek.”. Przy końcu 1952 r.(18 listopada), kiedy żydowsko-

 – 23 –

kominternowska banda sprawowała praktycznie absolutną władzę już od czterech lat,
skazali Moczarskiego na karęśmierci. Wyroku nie wykonano od razu, jak w kilku innych
przypadkach, ale trzymano go w katowniach UBeckich i w celi śmierci, przeszło 11 lat.
Dlaczego tego wyroku nie wykonano? Może to kwestia przypadku, a może mieli wobec niego
inne plany. A może ktoś się gdzieś w pewnym momencie pomylił, albo zagubił?

>> ”Jest absolutnie bezsporne, że Różański sam bił do krwi, tolerował bicie i podżegał do
niego podwładnych mu funkcjonariuszy, bijąc w ich obecności. Jego istotną umiejętnością
„zawodową” było psychiczne dręczenie ludzi w śledztwie i wydostawanie od nich tą drogą
informacji, często fałszywych, których wcześniej nie podaliby nawet podczas tortur w
katowniach gestapo.” << – zauważył Z.Uniszewski w pracy „Józef Różański”. „Karta”. (zob.
Wikipedia, wolna encyklopedia). „Hitlerowcy i naziści mordowali ludzi za krzywy nos i za
niewłaściwe pochodzenie narodowe, ale mordując ich, zostawiali im człowieczeństwo.
Staliniści i komuniści mordowali ludzi za niewłaściwe pochodzenie społeczne,
ale przedtem odbierali im człowieczeństwo i robili z nich gówno” – jak przenikliwie zauważył
to Leopold Tyrmand w swej rozprawce pt. „Komunizm – hitleryzm, Krótkie studium
komparatywne”. Icek(Jacek) Goldberg (Różański), J.Berman, B.Bierut, Minc, Zambrowski
robili z Polaków gówno w spółce z A.Fejginem i R.Romkowskim (Grinszpant-Kikielem) i w
zmowie z tysiącami innych żydowskich sadystów i bandziorów.

Dzisiaj ich potomkowie w pierwszym i już często w drugim pokoleniu oczekują, a nawet
domagają się, żeby Polacy lubili ich, poważali, respektowali, zachwycali się nimi, darzyli
sympatią, głosowali na nich i nie przeszkadzali im w miłościwym sprawowaniu władzy w III
RP. A tych, którzy tego nie czynią i przyjmują inną postawę polityczną, to należy najpierw
zdehumanizować, czyli oczernić, obszczekać i wyzwać od „faszystów”, „ksenofobów”,
„nienawistników”, „szmalcowników” i „antysemitów”, a potem już z czystym sumieniem
przykładnie „ukarać”, tzn. zemścić się przy pomocy dyspozycyjnego „wysokiego sądu” tzw.
„III RP”. I to tak mocno, żeby nie mogli się już podnieść. Od kiedy to ofiary mają
obowiązek poważać i uwielbiać swoich katów i wyrosłe z ich nasienia potomstwo,
tworzące dzisiaj nowe i genetycznie obce elity, wyrosłe na krwi polskiej i ze zbrodni
dokonanej na Polakach?! Przecież jak i z której strony nie spojrzymy na ciągłość
pokoleniową dzisiejszych elit tzw. „III RP” to zauważymy, że zaczyna się ona w okresie 1944

– 1956 roku, czyli w okresie największych zbrodni dokonanych na Polakach przez
żydowskich bandziorów i sadystów we współpracy z polskimi opryszkami i rzezimieszkami
spod znaku KPP/PPR/PZPR . Te dzisiejsze elity wyrosły z masowego mordu i dojrzewały na
krwi i rabunku Polaków. Ich dzisiejsza pozycja finansowa, ekonomiczna, kulturalna i
polityczna pochodzi z przestępstwa. Rzeczy i wartości pochodzące z przestępstwa podlegają
konfiskacie. Takie jest prawo we wszystkich państwach prawa. Tylko nie w III RP.
Dlaczego?! Może dlatego, że prawo w Polsce ustanowili i stoją na straży jego przestrzegania,
ci sami etnicznie i gatunkowo ludzie, co w latach 1944 – 1956?!
Pisarka, Maria Dąbrowska, która przez pewien czas flirtowała z reżymem komunistycznym,
odnotowała w swych „Dziennikach”: „UB, sądownictwo są całkowiecie w rękach Zydów. W
ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden Zyd nie miał procesu politycznego. Zydzi osądzają i na
kaźń wydają Polaków. I jak to nie ma szerzyć w Polsce wrednego antysemityzmu?”

(Cyt. za B.Urbankowski, „Czerwona Msza”, Wydanie II, Warszawa 1998, t.2, str. 174.).

 – 24 –

Jeżeli ktoś odważy się postawić na porządku dziennym kwestię odpowiedzialności za
zbrodnie dokonane na Polakach; za okrucieństwa i sadystyczne znęcanie się nad nimi, zaraz
takiego śmiałka obrzuca się epitetem „antysemity”; oskarża, że posługuje się „mową
nienawiści”; że „zieje jadem nienawiści” i obrzuca temu podobnymi wyzwiskami. Kto to
ustanowił, powiedział, i kiedy, że jednych krwawych bandziorów i bezwzględnych sadystów
należy tolerować, uwielbiać i szanować, a innych nienawidzić i zwalczać? Polska Zydówka,
Alicja Zawadzka-Wetz, radiowa propagandzistka PRLowskiego radia od 1944 r. (zaczynała
już w Lublinie przy bandzie kominternowsko-żydowskiej), członek PPR i PZPR do roku
1962, pisała po wyjeździe z PRL-u, że niechęć i negatywny stosunek Polaków do Zydów po
II wojnie światowej ma swoje głębokie uzasadnienie. Ten tzw. „antysemityzm” – cytuję:

„(…) – to zdrowa reakcja społeczeństwa polskiego na akty gwałtu, bezprawia i terroru,
których wykonawcami, z konieczności, czy też z przekonania byli w przeważającej mierze
Zydzi. To oni, właśnie ci przedwojenni komuniści, którym udało się przetrwać okres wojny w
Związku Sowieckim,objęli później najbardziej odpowiedzialne stanowiska w aparacie
bezpieczeństwa, czy propagandy. To oni w oczach Polaków byli odpowiedzialni za całe zło, za
ludzkie cierpienia w okresie stalinizmu. Nie można się takiej reakcji dziwić. Ci ludzie powinni
odejść. Nie dlatego, że przypadkowo byli Zydami, ale dlatego, że ponosili objektywnie
odpowiedzialność – jako komuniści i jako polscy obywatele – wobec swoich rodaków.”

(Zob.: Alicja Zawadzka-Wetz, „Refleksje pewnego życia”, seria „Dokumenty” nr 19,
Instytutut Literacki, Paryż 1967, str.100).

Jak doświadczamy do dzisiaj, nikt z nich dotąd nie został pociągnięty do odpowiedzialności i
nikt nie został ukarany. Czyżby wymiar sprawiedliwości w III RP (prokuratura i
sądownictwo) nadal znajdowało się w rękach tej samej formacji bandy kominternowskożydowskiej?
Pytanie wydaje się być tutaj na miejscu: Przecież jest rzeczą naturalną, że
członkowie mafii nie mogą sądzić swoich przywódców i mocodawców, ani ich karać. Tym
bardziej jasne jest, że synowie i córki nie będąścigać swych ojców, matek i dziadków. Ale co
robią, jako potomkowie zbrodniarzy, we władzach politycznych tzw. „III RP”? Czy nie
powinni też odejść?! Dobrowolnie napewno nie odejdą. Trzeba zatem ich do tego zmusić.

Nieżyjący już Zyd, Stefan Meller, syn Adama Mellera, działacza KPZU a potem oficera i
funkcjonariusza zbrodniczej Informacji Wojskowej, napisał o ojcu: „(…) funkcjonowanie
ojca i jego kolegów po wojnie było haniebne (…) zachowywali się tak, jakby byli władcami w
podbitym kraju. Meller (…) wiedział jednak dobrze, że (…) rzeczy najstraszniejsze w Polsce
rządzonej przez komunistów dokonały się w drugiej połowie lat 40. i w pierwszej połowie lat

50.” (Vide: „Gazeta Wyborcza”, Sobota-Niedziela, 9-10 lutego 2008, str. 24, artykuł
„Książka na pożegnanie”). A więc i Meller poświadcza tutaj to, o czym niniejsza praca
traktuje.

Na poparcie Stefana Mellera i dla ilustracji, jak Zydzi wyniośle traktowali wówczas Polaków,
i jak się wobec nich haniebnie zachowywali, warto przytoczyć wydarzenie, które odnotował
sędzia Sądu Najwyższego, Mieczysław Szerer, w swym raporcie z czerwca 1957 r. – cytuję:

>> „Znamienne wydarzenie opowiedział Komisji sędzia Najwyższego Sądu Wojskowego płk.
Sieracki.
W krakowskim sądzie rejonowym był szefem ppłk. Staszica. W roku 1950 zastępował go
chwilowo mjr Hollitscher. Któregoś dnia w godzinach służbowych, do pokoju kierownika

 – 25 –

sekretariatu, w którym znajdowało się kilku oficerów sądowników, wszedł oficer Okręgowego
Zarządu Informacji kp. Zweig – w czapce na głowie, z ręką w kieszeni i z papierosem w
ustach. Gdy w chwilę później wszedł mjr Hollitscher, kierując się do swego gabinetu i kpt.
Zweig, nie zmieniając pozy, zwrócił się do niego, mjr Hollitscher zapytał go: „kto jesteście?”.
Na odpowiedź kpt. Zweiga, że jest z Informacji, mjr Hollitscher oświadczył:
„Ale to was nie upoważnia do zachowania się niewłaściwie. Zdejmijcie czapkę i wyjmijcie
papierosa z ust. Tu w pokoju wisi godło państwa”.
Dziwnym zbiegiem okoliczności wkrótce potem wszczęto przeciw mjr. Hollitscherowi
postępowanie i 2 października 1950 roku przyszedł go aresztować nie kto inny, lecz kpt.
Zweig.
Warto zapoznać się bliżej z losem śmiałka, który porwał się strofować oficera Informacji.
Akt oskarżenia, sporządzony 27 stycznia 1951 roku zarzucał mjr. Hollitscherowi, że przez swe
krytyczne wypowiedzi „usiłował wytworzyć u słuchających go osób wrogie nastawienie
psychiczne, przygotowując w ten sposób grunt do obalenia przemocą Demokratycznego
ustroju Państwa Polskiego”. Za przestępstwo takie grozi wedle KKWP kara więzienia do
15 lat. Wśród owych krytycznych wypowiedzi miało znajdować się także zajmowanie rzekomo
negatywnej postawy wobec marksizmu (Hollitscher podawał się za wierzącego katolika) i
„fałszywe przedstawianie form organizacyjnych spółdzielczości produkcyjnej w Polsce”.
W lipcu 1951 roku Najwyższy Sąd Wojskowy nadał „przestępstwu” mjr. Hollitschera
łagodniejszą formę, potraktował je mianowicie jedynie jako karygodne rozpowszechnianie
fałszywych wiadomości i skazał oskarżonego z mocy art. 22 mkk na rok więzienia.
Po odcierpieniu tej kary mjr. Hollitscher co pewien czas składał prośby o zatarcie skazania
w drodze łaski. Ale Najwyższy Sąd Wojskowy prośbom tym nie nadawał biegu. Dopiero w
styczniu 1957 roku Zgromadzenie Sędziów N.S.W. zrehabilitowało Hollitschera, uchylając
wyrok z roku 1951 i umarzając postępowanie z b r a k u c e ch p r z e s t ę p s t w a w
zarzucanym mu czynie.
Takie były skutki próby ukrócenia arogancji oficera Informacji.”

Tutaj należy się krótkie wyjaśnienie czytelnikowi nie obeznanemu z ówczesnymi niuansami
organizacyjnymi, tworzonymi na swój użytek przez bandę kominternowsko-żydowską.
A więc, „Państwowy Urząd Bezpieczeństwa”, w skrócie „UB” (a potem po 56r. „SB”), to
była organizacja (oddział partyjny – takie PRL-owskie GeStaPo) do walki z cywilną częścią
społeczeństwa; z obywatelami, którzy mieli inne poglądy od komunistycznych i
kominternowsko-żydowskich. Ich celem i zadaniem było nakłonić Polaków, żeby wyznawali
i podzielali poglądy, jakie klika żydowsko-kominternowska uzna za właściwe (czytaj:
poprawne politycznie, czyli korzystne dla niej) w danej chwili.

Opornych trzeba było zmusić do wyznawania takich poglądów siłą. Tę siłę zastosowali np.
wobec prymasa Wyszyńskiego i biskupa kieleckiego, Kaczmarka; wobec chłopów stojących
ideowo i niezłomnie przy Witosie, nie mówiąc już tutaj o ocalałych z pogromu niemieckiego,
sowieckiego i żydowskiego (z I-szego PRL-u) niedobitkach resztek inteligencji polskiej
(ostatniego garnituru) – wyznających i kultywujących wartości bliższe Polakom, aniżeli
Niemcom, Rosjanom, Ukraińcom, Czechom czy Zydom. UB była organizacją stworzoną do
walki z Polakami, którzy nie podzielali poglądów czerwonych talmudystów.
Natomiast „Informacja Wojskowa”, to skrót od „Głównego Zarządu Informacji Wojskowej”,
organu, który miał zadania nieco inne (piszę „nieco inne” dlatego, że ze sobą bardzo ściśle
współpracowały, np. czy pojmanego patriotę polskiego w tym wypadku postawić przed

 – 26 –

karnym sądem cywilnym, czy przed wojskowym). G.Z. I.W. był organem bandy
kominternowsko-żydowskiej do niszczenia inteligencji polskiej ze stopniami wojskowymi.
Kadra oficerska Armi Krajowej, Narodowych Sił Zbrojnych, Batalionów Chłopskich,
przywódców WiN i im podobnych organizacji niepodległościowych, podlegała pod
jurysdykcję G.Z. Informacji Wojskowej I-szego PRL-u.

Zydzi z bandy KPPowsko – PPRowskiej dopuścili się okrucieństw niepospolitych. Najpierw
znęcali się brutalnie i bezlitośnie nad Polakami a potem mordowali ich z zimną krwią za to
tylko, że byli Polakami i bronili niepodległości swej ojczyzny. Jako jeszcze jeden przykład
bestialstwa bandy żydowsko-kominternowskiej niech posłuży historia legendarnego
„Warszyca” i jednego z jego oddziałów partyzanckich.

>> Na ślad grobu „Warszyca” nie natrafiono. Znaleziony jednakże został jeszcze jeden
makabryczny trop. Według jednego z przekazów, „Warszyc” miał zostać po rostrzelaniu
wrzucony do poniemieckiego bunkra pod Bąkową Górą, gdzie wrzucano też wcześniej
zabitych jego żołnierzy – kilkunastu chłopaków, z których najmłodsi nie mieli 18 lat. W
orzeczeniu rehabilitacyjnym wydanym w 1991 roku przez Sąd Wojewódzki w Piotrkowie
czytamy na temat ich śmierci:

„Egzekucja skazanych na karęśmierci miała wszelkie cechy mordu połączonego z
okrutnym okaleczeniem ciała (łamanie nóg i żeber, wydłubywanie oczu, wbijanie gwoździ w
głowę, wycięcie języków, odcięcie dłoni)…” << (Cyt. za „Czerwona Msza”, B.Urbankowski,
j.w., tom I, str. 608).

Można za te najstraszniejsze rzeczy obarczać winą „słoneczko narodów”, J.Stalina, tak jak
Adolf Eichman obarczał Hitlera. I że on, Eichman, wykonywał tylko rozkazy, co zresztą było
prawdą, ale nie miało wpływu na jego los. I tak został powieszony. Powoływanie się na
Stalina i „stalinizm” nie zmienia jednak faktu, że to właśnie w czasie niepodzielnych rządów
żydowskiej bandy czworga (Bierut, Berman, Minc, Zambrowski) aresztowano 19 biskupów i
wielu księży, żeby rozprawić się z religią katolicką i Kościołem. Prymas S.Wyszyński został
aresztowany przy końcu 1953 roku. W 1954 rozpoczęto proces sądowy przeciwko biskupowi
kieleckiemu, Cz. Kaczmarkowi.

„10 października 1953 roku rozstrzelany został major Armii Krajowej, poeta Andrzej
Czaykowski – cichociemny, dowódca batalionu „Ryś” i „Oaza-Ryś” w Powstaniu
Warszawskim, odznaczony za bohaterstwo Krzyżem Virtuti Militari.” (Cyt. za Bogdan
Urbankowski, „Czerwona Msza”, j. w., tom I, str. 523-524). Przy wykonywaniu wyroku
asystował m.in. Zyd Stefan Michnik, brat Adama Michnika, redaktora żydowskiego
dziennika przeznaczonego dla polskich szabesgojów.

W 1956 roku, kiedy „wizja” zaczęła się im rozłazić, na żydowską „Frakcję PPR” padł blady
strach. Winę za wszystko zaczęli zwalać na „stalinizm”. A przecież Stalin już od wielu
miesięcy nie żył, kiedy aresztowano prymasa Wyszyńskiego. Stalin leżał w grobie już od
przeszło roku, kiedy wytaczano proces sądowy bp. Kaczmarkowi. A kiedy trzymano w
więzieniach i piwnicach UBeckich jeszcze podad 70 tysięcy politycznych Polaków (maj 1956
r.), Stalin nie żył już od ponad 3 lat (zmarł w marcu 1953r.). Jak tu za to obarczać winą
Stalina?!

Warto tutaj przypomnieć jeszcze inny znamienny fakt, mianowicie ten, że W. Gomułka i

 – 27 –

jego spółka (Spychalski, Kliszko i inni), t.zw. „odchyleńców nacjonalistycznych” „niemal
połowę czasu swego przebywania w więzieniu, tzn. prawie dwa lata, przesiedzieli już po
śmierci Stalina, a półtora roku po likwidacji Berii.” (Zob. „Archiwum Bolesława Bieruta”,
„KRYTYKA”, nr.8, Warszawa 1981, str. 80). Nie wiem, jak tu w takich okolicznościach
obwiniać za wszystko Stalina czy Berię.

4 maja 1956 r. żydowski bandzior komunistyczny, Jakub Berman, który był odpowiedzialny
za UB i zbrodnie dokonane na Polakach, ustąpił ze stanowiska I-go zastępcy prezesa Rady
Ministrów i ze składu tzw. „Biura politycznego” KC PZPR. Parę dni później podjęta została
uchwała tegoż „Biura Politycznego”, mówiąca o „błędach i wypaczeniach” popełnionych
przez Bermana. Jakub Berman złożył samokrytykę, gdzie powiedział, że nie wiedział, co się
działo w UB. 19 października rozpoczęło obrady VIII Plenum KC PZPR. Na tym plenum
wystąpił PZPR-owiec, tow. Stanisław Tkaczow, gdzie powiedział – cytuję: „Nie mogę zatem
teraz zrozumieć tej samokrytyki, według której tow. Berman nie wiedział, co dzieje się na
badaniach w więzieniach czy w bezpieczeństwie, nie wiedział, że ludzi maltretują i nad nimi
się znęcają, jeśli o tych sprawach mówiono w Warszawie.” (Zob. „Nowe Drogi”, Nr. 10(88),
Październik 1956, str. 265).

Na wyżej wymienionym Plenum wystąpił m.in. też inny, tak zwany „krajowy” („krajowy”,
t.zn. tubylczy, czyli nie przywleczony z armią bolszewicką) komunista, tow. Leon Wudzki.
Mówił on – cytuję:

 „(…) ludzi łapano na ulicach i wypuszczano po 7 dniach badania niezdolnych do życia. Ludzi
tych trzeba było odwozić do Tworek. Ludzie chronili się do Tworek, ażeby nie dostać się do
UB. Udawali wariatów. Ludzie w popłochu, w panice, nawet porządni ludzie, uciekali za
granicę, żeby tylko uniknąć naszego systemu. (…). Całe miasto wiedziało, że ludzi mordują,
całe miasto wiedziało, że są karce, w których ludzie po trzy tygodnie stoją w ekstrementach po
kostki, całe miasto wiedziało, że Różański zdziera ludziom paznokcie osobiście z rąk,
całe miasto wiedziało, że oblewa się ludzi zimną wodą i stawia na mrozie, tow. Berman,
członek komisji do spraw bezpieczeństwa – nie wiedział.” („Nowe Drogi”, jak wyżej, strona
60 – 61).

Kiedy żydowsko-kominternowskiej bandzie zaczął palić się grunt pod nogami, 27 kwietnia
56r. ogłoszono na prędce ustawę o amnestii. Obejmowała ona „przestępstwa”, które były
traktowane jako polityczne. 13 października, 6 dni przed wyżej wymienionym VIII Plenum,
w Sejmowej Komisji tzw. „Wymiaru Sprawiedliwości i Administracji Publicznej” składano
sprawozdanie z przebiegu wykonania ustawy amnestyjnej i akcji rehabilitacyjnej. >> Według
sprawozdania Zofii Wasilkowskiej (Ministra Sprawiedliwości) „spośród przebywających w
więzieniach na dzień 1 maja blisko 70 tysięcy więźniów śledczych i po wyrokach, na 20 maja
pozostało w więzieniach już tylko niespełna 30 tysięcy więźniów, (…)” << ( Zob. Marek
Tarniewski „Porcja wolności”, Wydawca: NSZZ”Solidarność” przy WSM w Gdyni, 1977 –
1979r. ).

Inny komunista żydowski i później, naturalnie, wielki sympatyk KOR-u, Stefan Staszewski (z
imienia i nazwiska typowo rdzenny Polak – nieprawda?! A prawdziwe nazwisko etniczne:
Gustaw Szusterman) – tak relacjonuje Teresie Torańskiej: ”Ale na miły Bóg – nie było
takiego okresu gwałtu, okrucieństwa i bezprawia, jakiego doświadczyła Polska w latach 1944

– 1947. Wtedy padło nie tysiące, ale dziesiątki tysięcy ludzi i oficjalne procesy, które
zorganizowano po 1949 r. były już tylko epilogiem likwidacji Armii Krajowej, działaczy

 – 28 –

niezależnych partii i w ogóle niezależnej myśli.” Radzę czytelnikowi i to zapamiętać,
czytając te i inne dokumenty.

W „Kulturze” paryskiej (Nr. 4, Kwiecień 1979), Bolesław Sulik pisze, że: ” pokolenie A.K.
najniższe piętro piekła osiągnęło nie w klęsce Powstania ( Warszawskiego – dop.mój: W.G.),
ale w latach stalinowskiej inkwizycji”.

Tutaj, na marginesie wypowiedzi Staszewskiego: Wielu tych ludzi widziałem po wyjściu z
UBeckich więzień we Wronkach, w Rawiczu i z ul. Klęczkowskiej we Wrocławiu. Niektórzy
byli naszymi sąsiadami. Wrócili do domu z przetrąconymi krzyżami, wybitymi zębami,
połamanymi kościami rąk i nóg, z nieruchomymi palcami u rąk, chorymi na gruźlicę, z
odbitymi nerkami itp. Krótko mówiąc: były to ludzkie wraki. Wraki resztek inteligencji
etnicznie polskiej. Wypuszczono z więzień dziesiątki tysięcy (niektórzy operują liczbą 550 –
650 tysięcy) inwalidów na resztężycia, zniszczonych nie tylko fizycznie ale i psychicznie;
niezdolnych do jakiejkolwiek pracy dla Kraju, nie mówiąc już tutaj o pracy twórczej.
Pozostało im tylko lizać rany i dogorywać. Ich rodziny zabiedzone, pozbawione środków do
życia, przymierające głodem, zastraszone i zaszczute 11-stoma latami terroru, musiały potem
utrzymywać ich przy życiu. I tutaj znowu muszę, tytułem przykładu, sięgnąć do wspomnień
Anieli Steinbergowej, która pisze, że: „(…) Antoni Zdanowski, zwolniony w toku śledztwa,
zmarł bezpośrednio po wywiezieniu go w stanie agonalnym karetką z więzienia. Dzięgielewski
zmarł na gruźlicę, której nabawił się w więzieniu, kilka miesięcy po wyjściu na wolność.
Misiorowski ciężko torturowany w śledztwie przebył w więzieniu zawał serca i zmarł wkrótce
po zwolnieniu. Do Pużaka zastosowano szczególnie zaostrzony reżym. Ciężko chorego
umieszczono w wilgotnej, nie opalonej celi – zmarł w więzieniu w Rawiczu 30 kwietnia 1950
roku.” (Zob. Aniela Steinbergowa „Widzanie z ławy obrończej”, str. 85).

Tutaj na miejscu chyba będzie wreszcie postawić pytanie: Kto za te nieszczęścia, cierpienia,
mordy, bestialstwo, zbrodnie i całe piekło stworzone Polakom po II wojnie – ponosi winę?!
Jakub Berman, odpowiedzialny za bezpieczeństwo, nie poczuwa się do winy. Członek KC,
biorący udział w debacie na VIII Plenum, były KPP-owiec, Wiktor Kłosiewicz, powiedział
T.Torańskiej (zob. „ONI”, str. 184), że w 1955 roku wszyscy dyrektorzy departamentów w
Urzędzie Bezpieczeństwa byli Zydami. Ale Kłosiewicza można oskarżyć o stronniczość,
ponieważ był bardziej Polakiem, niż Zydem. I za tę informację przyczepić mu etykietkę
„narodowych komunistów”, ergo: „nazistów”, lub coś z wokół tego,- plasującą go w obozie
antysemitów”. Gorzej ma się sprawa z Zydem, Adamem Humerem, który był wicedyrektorem
Departamentu Sledczego. Z jego informacji, zresztą szczerej, wynika, że nie tylko wszyscy
dyrektorzy, ale i wicedyrektorzy byli Zydami. W liście datowanym 16.XII. 1978r.”,
skierowanym na ręce towarzyszy, Kani, Kowalczyka (szefa SB, w czasie Gierka) i
Łukaszewicza, przypomina, że członkowie KPP tworzyli „zasadniczy trzon kierownictwa
kadry organów bezbieczeństwa publicznego”. (Zob. „Zeszyty Historyczne” Nr. 55, Instytut
Literacki, Paryż 1981, str. 216).

To, że członkowie KPP, czyli głównie Zydzi, tworzyli zasadniczy trzon kierownictwa
sadystycznych i zbrodniczych organów bandy komunistycznej w Polsce, nie ulega
wątpliwości. Wątpliwość budzi natomiast to, czy tworzyli tylko zasadniczy trzon? A inne
piony i poziomy, to kto tworzył? Nie potrzeba tu chyba większej wyobraźni, żeby zauważyć,
iż wszystkie inne stanowiska decyzyjne, do najniższego stopnia, były obsadzane przez ludzi

 – 29 –

zaufanych. Przecież zatrudnienie tu etnicznego Polaka, który nie wiadomo jaki kamień nosi
za pazuchą, w tej sytuacji nie wchodziło w rachubę. Gdy zabrakło Zydów z KPP, dobierano
ludzi spośród swoich, bo z „braku laku” zawsze lepsi byli pobratymcy. I chociażby n.p.
dlatego, żeby uniknąć błędów i pomyleń na tym odcinku walki z Polakami i polskością. Nie
bez powodu zatem powierzono rolę strażnika bezpieczeństwa interesów żydowskich,
wypróbowanej towarzysce, Julii Brystygier, znanej jako „krwawa Luna”. (Warto tutaj
zapamiętać sobie to nazwisko, bo będzie jeszcze o niej mowa później w innym kontekście).

Luna (Julia) Brystygier była obywatelką ZSRR. W 1944 r. została przyjęta do „PPR”.
Zasiadała nieco później z tego tytułu w „KRN”. Co to była za „Polska Partia R.”, ta „PPR”,
która przyjmowała w swe szeregi, na pełnoprawnych członków”, obywateli obcych – i w
dodaku – wrogich państw?!

„W czasie wojny w Rosji Minc żył z towarzyszką Luną Brystygierową, do spółki zresztą z
Bermanem i Szyrem. Z tą samą Brystygierową, która później za czasów Radkiewicza, była
dyrektorem piątego departamentu w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego i dzięki
tym wojennym stosunkom z Mincem uchodziła nawet za piątego wiceministra. Tak mocną
miała pozycję”. (Zob. „Mówi Józef Swiatło – Za kulisami Bezpieki i Partii”, Polska Fundacja
Kulturalna, Londyn 1985,str.41).

Od grudnia 1944 roku Luna Brystygier dostała stanowisko w „Resorcie Bezpieczeństwa
Publicznego”, czyli w oddziale bandy kryminalistów S.Radkiewicza – jak organ ten określił
gen. Berling. Następnie była dyrektorką „Departamentu V” M.B.P.. Po 1945 roku zajmowała
się głównie sprawami kadrowymi (kluczowymi w systemie komunistycznym). (Zob.:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Julia_Brystygier).

Powołana na takie stanowisko, wiedziała dobrze jakie są jej zadania i jakie są oczekiwania jej
zwierzchników żydowskich. Przecież musiała w tej pracy trzymać się wytycznych,
sformułowanych przez H.Minca, J.Bermana, R.Zambrowskiego i B.Bieruta. Będąc
posadzonym na tak wysokim stołku, wyższym od Liwki (Zofii) Gomułkowej, już tam dobrze
zadbała o to, żeby stanowiska nie stracić. Pilnowała gorliwie, kto, gdzie i kiedy może zostać
zatrudniony, żeby nie było niepożądanych niespodzianek. Jakimi kryteriami kierowała się
przy doborze (i wyborze) kadr – nie trudno już odgadnąć. Dla przykładu można tutaj
przytoczyć Józefa Swiatłę (nazwisko etniczne: Izaak Fleischfarb). Ten żydowski szewc
przedwojenny i wojenny, nigdy nie był członkiem KPP. W książce „ONI”, T.Torańskiej,
na stronie 92, Roman Werfel mówi, że: „Swiatło był operatywny, przed wojną nie miał nic
wspólnego z komunizmem, a po wojnie szybko awansował, bo nie miał takich skrupułów,
które mieli inni.”. A więc nie musiał być starym, wypróbowanym towarzyszem, obywatelem
sowieckim. Wystarczyło, że był Zydem. Przy doborze kadr decydowało kryterium etniczne.

A czy dużo zmieniło się od tamtych czasów? W pewnym momencie, już po tzw. „okrągłym
stole”, szefem dyplomacji III RP został B.Geremek. To zaowocowało wysypem całej watachy
żydowskich „dyplomatów” na ambasadorów i konsulów. Schnepfy, Mellery, Rotfeldy a
nawet Zydzi, którzy z dyplomacją wcześniej nie mieli nic wspólnego, jak na przykład Daniel
Passent, pismak z żydowskiej „Polityki” i współpracownik SB, został mianowany
ambasadorem w Ameryce Łacińskiej. A co to? – nie było Polaków, żeby wysłać ich na
placówki w tych krajach? A jeżeli takich Polaków nie było, to dlaczego?! Kto o to zadbał?!

 -30

Głośno wówczas było, że Geremek, po objęciu stanowiska szefa MSZ, przy obsadzaniu
stanowisk stosował kryteria etniczne.

W latach 1995-96 wiceministrem w MSZ był Stefan Meller, syn oficera zbrodniczej
Informacji Wojskowej, dyrektorem Departamentu Studiów i Planowania MSZ był (jest
jeszcze?) DBM (Duchowy Brat Michnika), Henryk Szlajfer, syn Ignacego Szlajfera, oficera
UB we Wrocławiu w latach 1947 – 1952. Ofiary jego zbrodniczej działalności były chowane
w bezimiennych grobach na pryferiach cmentarza Osobowickiego. Dyrektorem Departamentu
Promocji i Informacji MSZ była Małgorzata Lavergne, córka KPPowca późniejszego szefa
PRLowskiego GZP Ludowego Wojska gen.Wiktora Grosza (Izaaka Medres). Takich
przykładów-osób można wymienić cały szereg, ale te chyba wystarczą, żeby zdać sobie
sprawę z powagi sytuacji. Gdy dodamy jeszcze fakt, że żona R.Sikorskiego Anne Appelbaum
jest żydówką z niewiadomo jakimi kontaktami z żydowskimi organizacjami w USA i
Izraelu, to nasuwa się pytanie: kto steruje polskim MSZ? MOSSAD, CIA czy amerykańskie
organizacje żydowskie?

 To chyba też wyjaśnia nam, dlaczego Radosław Sikorski, typ spod żydowskiej gwiazdy (co
nie omieszkał przypomnieć jego pochodzenie etniczne tygodnik ANGORA po wyborze
Obamy na prezydenta USA) jest dzisiaj szefem Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Zyd
ministrem Spraw Zagranicznych Polski???!!! Polska to nie jest USA, Australia czy Kanada,
gdzie wszyscy są emigrantami. Polska jest krajem narodowym o rdzennej ludności, osiadłej
od wieków. Sikorski stosuje te same kryteria co Geremek, dlatego taka kanalia, jak R.Schnepf
na przykład, jest dzisiaj amabasadorem III RP w Hiszpanii. Takich przykładów można
przytoczyć dużo więcej, ale nie o to tu chodzi. Dzisiaj mamy dużo Zydów pełniących funkcję
ambasadorów i konsulów „III RP” na całym świecie. Trudno ich rozpoznać, bo posługują się
polskimi nazwiskami. I tu Polacy mają wielki problem: kto jest kto? Dlaczego nie ma
etnicznych Polaków, którzy mogliby sprawować funkcję ambasadora czy konsula III RP?
Zostali wymordowani, dlatego muszą to robić Zydzi, potomkowie zbrodniarzy KPPowsko-
PZPRowskich. Tutaj ktoś mógłby postawić znak zapytania przy tym, co wyżej napisałem, tzn.
że Zydzi mają w swych rękach MSZ, ambasady i konsulaty. Ale to nie tylko ja twierdzę.
Zeby nie być gołosłownym, przytaczam poniżej fragment wywiadu nieżyjącego dzisiaj
prezydenta Lecha Kaczyńskiego, udzielonego tygodnikowi „Wprost”.
„(…).
Pytanie: – Pańskie wpływy w rządzie są jednak większe niż Pana poprzednika.

– W Polsce są dwie sfery kondominialne, w których prezydent ma istotny i realny wpływ na
bieżącą politykę: są to sprawy zagraniczne i sprawy dotyczące obrony. Mamy tu z premierem
swobodę podziału zadań i nie zamierzamy z tego zrezygnować. Ja bardziej angażuję się w
sprawy zagraniczne. Jest to zgodne z konstytucją.
– Jest Pan zadowolony z tego, co dzieje się w resorcie spraw zagranicznych?
– Tak i podziwiam dzielność pani minister Anny Fotygi. Jest objektem tak wielkiej agresji, że
niejeden mężczyzna by tego nie wytrzymał.
– Jest dobrym ministrem?
– Dobrym. Jej jedyny grzech polega na tym, że nie należy do korporacji, która opanowała
polską dyplomację. Korporacji stworzonej w największym stopniu przez prof. Bronisława
Geremka – choć w MSZ jest także grupa osób zatrudnionych za czasów ministra
Skubiszewskiego.
– Korporacji?

– 31

– To właściwe określenie. Wpływy profesora Geremka w dyplomacji są bardzo duże, choć
istotnie był on szefem polskiego MSZ tylko dwa i pół roku, a przedtem był przewodniczącym
komisji spraw zagranicznych. Ci ludzie samowolnie przyznali sobie monopol na tę sferężycia
i bronią swego korporacyjnego interesu. (Zobacz: „Wprost”, nr 11, z 18 marca 2007, str. 25).
Jeżeli ktoś ma tutaj wątpliwości co do rodowodu K.Skubiszewskiego, to obecny ambasador
„III RP” w Hiszpanii, Zyd Ryszard Schnepf, wyjaśnił nam, że Skubiszewski to Zyd polski i
nazywał się przedtem „Szymon Schimel”. Teraz nie mamy już chyba wątpliwości, w czyich
rękach znalazło się polskie MSZ po „okrągłym stole”. A jak wygląda sytuacja w innych
resortach? To pytanie pozostawiam otwarte.
Przekształcić naród genetycznie – Czyli zlikwidować inteligencję polską

Od czasu zakończenia II wojny światowej i pokonania reżymu Hitlera, panuje pogląd, że to
nazistowskie Niemcy były pierwsze, które zastosowały w praktyce politykę, którą 35 lat
później skopiowali komuniści kambodżańscy pod przywództwem Pol Pota. Polityka ta
polegała na tym, że poprzez zastosowanie masowych morderstw wobec określonych grup
ludności, można genetycznie przekształcić cały naród; całe społeczeństwo. Wychodzili oni z
założenia, i liczyli na to, że poprzez likwidację fizyczną intelektualnych grup etnicznych
danego narodu (lub państwa), spotkają się potem z niewielkim oporem miejscowej ludności
wobec ich planu stworzenia państwa niewolników, składającego się z jednostek ludzkich
ślepo i posłusznie wykonujących ich polecenia i zarządzenia.

W sytuacji, kiedy inteligentne jednostki ludzkie nie dostaną możliwości rodzenia i
pozostawiania po sobie potomstwa, kolejna-następna generacja pozostanie masą, składającą
się z niewiele pojmujących i rozumiejących indywidualności ludzkich, czyli składającą się z
ludzi głupich, zobojętniałych na to, co się wokół nich dzieje, ale których pomimo tego można
przyuczyć do wykonywania określonych czynności. (Uwidoczniło się to w Polsce okresu IIgiej
„Solidarności” i później tzw. „okrągłego stołu”).

To, co się stało na Uniwesytecie Jagielońskim w listopadzie 1939 roku i później z
profesorami Uniwersytetu Lwowskiego po zajęciu tego miasta przez Niemców, to były
pierwsze przedsięwzięcia w realizacji tej szatańskiej polityki. Polacy mieli zostać
sprowadzeni do roli niewolników. Okupant hitlerowski rozpoczął swoje rządy od fizycznej
likwidacji aktywnej, oświeconej i kierowniczej części narodu. „Oto częściowe cyfry elity
polskiej, wymordowanej przez Niemców: 2600 księży katolickich, 1500 lekarzy, 400
profesorów uniwersyteckich, 5500 sędziów i prawników, 16000 nauczycieli. Z pewnością
wśród lekarzy i prawników był poważny odsetek Zydów, ale nie było ich wśród nauczycieli i
księży.” (Cyt. za: Stefan Nowicki, „Wielkie nieporozumienie”, Sydney, 1970r. str.84).

Prawda jest, niestety, taka, że politykę genetycznego przerabiania narodów i społeczeństw nie
wynaleźli naziści, lecz komuniści. To komuniści wykluli tę ideę i byli piewszymi, którzy
zaczęli wcielać ją w życie pod hasłem „nowej polityki społecznej”.

>> W roku 1918 bolszewicy uchwalili dekret o czerwonym terrorze. Postanowiono
zlikwidować tych wszystkich, którzy z uwagi na „pochodzenie społeczne,czy działalność
polityczną i zawodową, w chwilach niebezpiecznych dla władzy sowieckiej, mogliby przejść
do obozu wroga”. Mordowano zatem rdzennych Rosjan: oficerów, ziemian, kupców,
uczonych, profesorów, duchowieństwo, studentów, rzemieślników, a nawet robotników i

 – 32 –

chłopów. Zgodnie z historycznymi tradycjami, wymordować 75 tysięcy ludzi w ciągu jednego
dnia, tylko dlatego, że znalazłszy się w obozie przeciwnika mogliby ewentualnie psuć interes,
dla organizatorów rewolucji bolszewickiej – nie było rzeczą trudną.<< (Cyt.za dr. Romuald
Gładkowski, „Myślącym pod rozwagę”, Wydawnictwo 966, Toronto 1984, str. 36). Inny
współczesny bolszewikom producent idei komunistycznych, Siergej Genadowich Nieczajew,
autor „Katechizmu rewolucjonisty”, głosił, że „Wszystko, co służy triumfowi rewolucji, jest
moralne”. Współtowarzysz Nieczajewa, Piotr Tkaczow, głosił, że aby skutecznie zbudować
nowe społeczeństwo (socjalistyczne), „powinno się wystrzelać wszystkich ludzi powyżej 25
roku życia i spróbować tworzyćżycie społeczne od nowa.” Tkaczow – kiedy to głosił – miał
24 lata, ale to nie przeszkadzało, żeby był nauczycielem, na przykład, dla Mao Tse-tunga w
Chinach, czy Pol Pota w Kambodży.

Adolf Hitler powiedział do swego wczesnego przyjaciela, Hermana Rauschinga, który
odnotował to później w swej książce pt. „Hitler speaks” (wyd. w Londynie w 1939r.), że:

„Nauczyłem się bardzo wiele od marksizmu, czego nie wacham się przyznać (…). Różnica
(…) polega na tym, że ja rzeczywiście wprowadziłem w życie to wszystko, co ci kramarze i
gryzipiórki nieśmiało napomykali. Cały narodowy socjalizm na tym się opiera.”

Na początku 1987 roku wybuchła w Niemczech zachodnich debata na temat przeszłości
Niemiec. Stało się to za sprawą serii telewizyjnej, pt. „Ojcowie i synowie”. Dyskusja ta
szybko objęła szerokie kręgi opinii zachodnioniemieckiej i wywołana została w Berlinie
zachodnim przez prof. Ernesta Nolte, który po zakończeniu serialu zapytał: >> Czy
„Archipelag Gułag” nie ma charakteru bardziej pierwotnego, niż Auschwitz; czy nie istnieje
tu związek; czy wszystko, co narodowi socjaliści uczynili później, przy pomocy metod
technicznych drogą gazowania jako wyjątek, było opisane już wcześniej w bogatej literaturze
w latach 1920-stych: Masowe deportacje, masowe wyroki śmierci, tortury, obozy śmierci,
brutalne wytępianie całych grup ludnościowych?”.

Tutaj warto przez chwilę zastanowić się: Czy bolszewicką politykę genetycznego
przekształcania społeczeństwa wcielali w życie tylko komuniści w Rosji, narodowi socjaliści
niemieccy, a potem czerwoni Khmerzy w Kambodży? A co w świetle powyższych faktów da
się powiedzieć, na przykład, o Komunistycznej Partii Polski (KPP), która została przysłana do
Polski z ZSRR, a którą gen. Berling zdefiniował na podstawie własnego doświadczenia jako
bandężydowsko-kominternowską?

„Z kim się zadajesz, takim się sam stajesz”

KPP zrodziła się i wyrosła z korzenia komunistycznego ruchu bolszewickiego. Była szkolona
i kształtowana przez bolszewików. I z natury rzeczy w duchu bolszewickim – no bo w jakim?
Nic zatem dziwnego, że po przybyciu do Polski przystąpili do realizacji idei, którymi
nasiąknęli w podmoskiewskiej szkole kominternowskiej i co nauczyli się przy boku
komunizmu bolszewickiego. Toteż kontynuacja bolszewickiej polityki eksterminacji elit
polskich (Katyń) i nazistowskiej (likwidacja fizyczna profesorów uniwersyteckich i innych
warstw inteligencji), była naturalnym celem Zydów z KPP, żeby zdobyć władzę w Polsce i
potem ją utrzymać.

Z myślą o tym, po znalezieniu się na ziemi polskiej (w Lublinie), uchwalili 31 sierpnia 1944
roku, wzorem bolszewików z 1918 roku, dekret zwany „dekretem sierpniowym”). W oparciu

 – 33 –

o ten dekret likwidowano resztki ocalałej inteligencji polskiej. Fakty mówią same za siebie.
Wspomniany już wcześniej UBek żydowski, pułk. Józef Swiatło, mówił, że: „”Komuniści
polscy przyjęli od Moskwy nie tylko zasady samego ustroju komunistycznego, ale również
metody ucisku, dzięki którym utrzymują się oni przy władzy.” (Zob. „Mówi Józef Swiatło”,
j.w., str. 205).
Wspomniana już wcześniej „krwawa Luna”, czyli Julia Brystygier, ważna wówczas
KPP-owska persona, bo dyrektorka Departamentu V „Państwowego Urzędu Bezpieki”,
(czyli takiego PRLowskiego GeStaPo), na odprawach wydawała funkcjonariuszom (Zydom)
z UB instrukcję, będącą naturalnym odbiciem dekretu bolszewickiego z 1918 roku – dekretu,
który 56 lat później wcielali w życie czerwoni khmerzy pod przywództwem Pol Pota w
Kambodży.

„W istocie cała polska inteligencja jest przeciwna systemowi komunistycznemu i właściwie
nie ma szans na jej reedukację. Pozostaje więc jej zlikwidowanie. Ponieważ jednak nie można
zrobić błędu, jaki uczyniono w Rosji po rewolucji w 1917 roku, ekterminując inteligencję i w
ten sposób opóźniając rozwój gospodarczy kraju, należy wytworzyć taki system nacisków i
terroru, aby przedstawiciele inteligencji nie ważyli się być czynni politycznie”. (Zob.
http://pl.wikipedia.org./wiki/Julia_Brystygier ). Warto tu podkreślić, że wytworzyli
rzeczywiście „taki system nacisków”, w wyniku którego wymordowali kilkadziesiąt tysięcy
Polaków a kilkaset tysięcy uczynili inwalidami na resztężycia. Już chyba nie potrzeba tutaj
dodawać, że przyczynili się tym wydatnie do opóźnienia rozwoju gospodarczego Polski.

Dla pełności tego obrazu, co działo się za sprawą „krwawej Luny” i jej pobratymców, warto
dodać wspomnienie jednego z uwięzionych Polaków, który przeżył zbrodnie żydowskie w
Polsce. „Krwawa Luna” to: „zbrodnicze monstrum przewyższające okrucieństwem niemieckie
dozorczynie z obozów koncentracyjnych”. Można to skomentować, że jest to mocno
powiedziane, ale i ilustrujące ówczesny przebieg procesu przeobrażania genetycznego narodu
polskiego pod sztandarem tworzenia nowego ustroju i nowych stosunków społecznych. Ten
„nowy ustrój” i „nowe stosunki społeczne” miały opierać się na tym, że władzę w Polsce
sprawować mieli Zydzi w opakowaniu socjalistycznym i polskim. Wspierać ich miały polskie
szumowiny (z „awansu społecznego”), pełniące faktycznie (ze względu na ograniczenie

 umysłowe) funkcję pożytecznych idiotów, a w rzeczywistości – szabesgoji. Ocalałe z pożogi
wojennej resztki inteligencji polskiej nie nadawały się do budowy „nowego ustroju” i
„nowych stosunków społecznych” (czyli nie nadawały się do tworzenia raju dla Zydów na
terytorium Polskim). Państwo Izrael nie istniało wtedy i niewiele osób zdawało sobie sprawę,
że może zaistnieć, dlatego koniecznym było te aktywne politycznie resztki Polaków,
zlikwidować fizycznie i unicestwić psychicznie. Polacy mieli pełnić rolę podrzędną; pełnić co
najwyżej funkcję wykonawczą pomysłów bandy żydowsko-kominternowskiej.
Można tu powiedzieć, że w 1945 roku pierwszą rundę wygrali Zydzi, II rundę w 1989 roku
(„okrągły stół” i Mgdalenka) wygrali Zydzi. III runda, to ostatnia szansa dla Polaków (tych
rdzennych i oczywiście złupionych).

Aleksander Matejko (którego publicystyki nie lubiałem, bo była tworzona przez niego pod
wpływem doznanej traumy, ale w faktach był uczciwy) – pisze, że: >> „ przed drugą wojną
światową inteligencja stanowiła w Polsce ok. 6% ludności, tzn. ok. 2 milionów. Następuje
wojna, Katyń, sowiecko-hitlerowska polityka eksterminacji w pierwszym rzędzie właśnie

 – 34 –

inteligencji, emigracja wojenna i powojenna. Trudno teraz, nie dysponując odnośnymi
materiałami, stwierdzić jaki procent tej grupy pozostał w Polsce przy życiu, ale zapewne nie
bardzo się omylimy , jeśli stwierdzimy, że niewielki. Ci ludzie, nieliczni inteligenci – z tego
między innymi powodu, że tak nieliczni – cenieni byli zaraz po wojnie na wagę złota.
(…).Bezwzględna i krwawa rozprawa z A.K., wytyczanie procesów w istocie za nic innego, jak
właśnie za „inteligenckość”, dopełniły reszty. Inteligencja jako klasa społecznie istotna
przestała istnieć, niedobitki zaś – co zrozumiałe – przeszły na „emigrację wewnnętrzną”.
Wygrał oficer śledczy (prowadzony przez „krawą Lunę, czy przez J.Bermana – dopis.
mój – W.G.) mówiący do badanego AKowca: „Teraz ty inteligencki ch… poczujesz pięść
polskiego robotnika”. I, ten, cytowany przez mnie, poczuł – 10 lat w celi śmierci – i do końca
życia jej nie zapomni.<< (Zob. „Kultura” paryska, nr. 7/298-8/299, 1972, str. 181-182).

Ale autor książki pt. „Po zagładzie – Stosunki polsko-żydowskie”, Marek Chodakiewicz,
podczas promocji tej pracy w Polsce (w Gdańsku) zwrócił uwagę, że nie wszystkie bandziory
kominternowsko-żydowskie były bezlitosne wobec Polaków w okresie procesu genetycznego
przeobrażania narodu polskiego. Jako przykład podał zdarzenie – cytuję: „Zyd zaświadczył na
UB, że żołnierz AK, któremu groziła śmierć, w czasie wojny ukrywał w swoim domu 19
Zydów. Tego żołnierza oskarżali i „sądzili” przed wojskowym sądem sami Zydzi. Zarówno
sędzia, jak i prokurator oraz UBek byli Zydami. Relacja o ukrywaniu Zydów skruszyła ich
sumienia. Zołnierz zamiast wyroku śmierci dostał „tylko” dożywocie…”

Zyd Leon Chajn, były członek władz naczelnych agentury bolszewickiej, występującej pod
szyldem „Związek Patriotów Polskich” (ZPP) w ZSRR a w latach 1945-1949 wiceminister
sprawiedliwości żydowskiej w PRL, tak – po latach swej działalności antypolskiej –
tłumaczył Teresie Torańskiej: „Odsunięcie AK od budowania Polski było zbrodniczym
błędem, bo przez to odsunięto całą inteligencję i przeważającą część społeczeństwa. (podkr.
moje – W.G.). Szykanowano AK-owców, represjonowano za przynależność do różnych
przedwojennych oragnizacji, stosując wobec tych działaczy kryteria politycznej świadomości
Polski Ludowej, a nie Polski przedwrześniowej i stąd, jeśli ktoś był nawet szeregowym
członkiem BBWR czy OZON-u, automatycznie pociągany był do odpowiedzialności, siedział
jakiś czas, zanim wyjaśniło się, jaką rolę w tej przedwojennej partii odgrywał.” (Zob.
T.Torańska, „ONI”, str.205-206).

Zamordowany przez bandężydowsko-kominternowską, rtm. Witold Pilecki, przebywał
przez dłuższy czas w niemieckim obozie zagłady w Auschwizt skąd udało mu się uciec.

„W maju 1947 roku został aresztowany przez UB. Torturowany wyznałżonie: Oświęcim
to była igraszka”. (Cyt. za „Ochotnik – biografia rotmistrza Pileckiego”).

Jakie były skutki polityki i rządów żydowskich w Polsce? Częściowo już wcześniej
przypomnieliśmy sobie: Kilkadziesiąt tysięcy zamordowanych Polaków i killkaset tysięcy
sponiewieranych; zniszczonych fizycznie i psychicznie więzieniami, torturami i obozami
pracy przymusowej. Ale nie tylko to. Otrzymaliśmy nowe „elity”. Jakie?! Po dojściu do
władzy Władysława Gomułki w 1956 roku, powrócił do Polski z emigracji pisarz i publicysta,
Stanisław Cat-Mackiewicz, brat Józefa Mackiewicza. W okresie międzywojennym Cat-
Mackiewicz znany był z wielkiej przychylności do Zydów. Po powrocie do Polski
Gomułki zauważył nagle problem żydowski >>(…) i się nim zaniepokoił: uderzyło go
specjalnie całkowite opanowanie przez Zydów cenzury, radia, telewizji, urzędów prasowych,
prasy. „W klubie dziennikarzy w Warszawie”, mówił mi wielokrotnie, „są sami Zydzi, poza

 – 35 –

mną i… kelnerami”.<< (Zob. W.Zbyszewski, „Kultura” paryska, Czerwiec 1966,
wspomnienie o S.Mackiewiczu).

Tak więc polityka kulturalna, oświatowa, propaganda, polityka historyczna, polityka
zagraniczna itp. znalazły się całkowicie w rękach żydowskich. Nic też dziwnego, że parę
pokoleń Polaków znalazło się pod wpływem myślenia i rozumowania żydowskiego i do
dzisiaj nie może się z tego wyzwolić. Ogrom ciemnoty politycznej i historycznej Polaków
XXI wieku jest przerażający. Mamy całe masy ludzi nieoczytanych, ograniczonych
intelektualnie, bez charakteru i o zajęczej mentalności. Ale stan ten jest wytłumaczalny:
przecież ludzie ci przez wiele dziesiątków lat nie mieli dostępu do wiedzy innej,
alternatywnej. O to, żeby Polacy do tej innej wiedzy dostępu nie mieli, banda
kominternowsko-żydowska też zadbała zaraz po przejęciu władzy w naszym kraju. Jak to
robiono? Wprowadzono wszechobejmującą cenzurę prasy i wydawnictw, to jedno, ale:

>> (…) skazywano na przemiał książki ze względu na ich autorów czy z racji myśli w nich
zawartych, myśli – dodajmy – właśnie dla „lewicy” rządowej niewygodnych. Odpowiednie
władze systematycznie sporządzały całe spisy takich druków skazanych przez sprawujących
władzę na utonięcie w niepamięci. Praktyki te przypomniał „Przegląd Tygodniowy”
(I.Morżoł, M.Ogórek. „Wymiana poglądów”, 7 VIII 1988, nr, 32, str. 6-7).” (Cytuję to
z marksistowskiego tygodnika pt. „Sprawy i Ludzie”, nr 40-339, z 6 października 1988,
str. 3, artykuł „Daremne żale”). Do oczyszczania kultury z literatury „nieprawomyślnej”
zaangażowano na pełny etat tysiące tzw. „pracowników oświatowych”.

Dla równowagi trzeba tutaj przypomnieć, że naziści w tych praktykach nie byli gorsi.
Co prawda, po przejęciu władzy robili to samo, ale trochę inaczej. Książki i publikacje
niewygodne dla nazistów masowo palono. Akcję tę rozpoczęto w nocy z 10 na 11 maja 1933
roku od zwiezienia samochodami ciężarowymi 20 tysięcy książek i innych publikacji z
bibliotek i demonstracyjnego spalenia ich w ogromnym ognisku na Operaplatz w Berlinie.

>> Wybitny znawca stosunków w Polsce „ludowej”, George J. Flemming, w książce pt.
„Polska mało znana” pisze: „W okresie stalinowskim na przeszło 100 dzienników,
tygodników i miesięczników, wychodzących tylko w samej Warszawie, było tylko dwóch
naczelnych nie-Zydów, a w telewizji i radiu kursował dowcip – Co się stało z resztą Zydów
z Getta? – Przeszli kanałami do telewizji. – A na pytanie czym się różni Izrael od radia,
odpowiedź brzmiała, że w Izraelu są jeszcze Arabowie…” << (Cytat za: Stefan Nowicki,
„Wielkie nieporozumienie”, str. 147).

Zyd Artur Sandauer, PRL-owski krytyk literacki i pisarz, siostrzeniec „krwawej Luny” (pułk.
UB Julii Brystygier), w latach 1960-tych w przypływie szczerości po paru kieliszkach, tak
uzasadnił władzę Zydów w Polsce powojennej: „W czasie wojny zginęli prości Zydzi i wybitni
Polacy. Uratowali się wybitni Zydzi i prości Polacy. Dzisiejsze społeczeństwo w Polsce –
mówił Sandauer – to żydowska głowa nałożona na polski tułów. Zydzi stanowią inteligencję
a Polacy masy pracujące.”

Wszystkie znaki na niebie wskazują, że ten stan istnieje do dzisiaj w Polsce, A.D. 2011,
zwanej przewrotnie „III RP”. I faktu tego nie zmieni to, że ktoś nazywa się Komorowski,
Skubiszewski, Jaruzelski, Sikorski, Bartoszewski, Baczyński, Wróblewski, Balcerowicz,
Borusewicz, Cimoszewicz czy inny typ, którego nazwisko kończy się na –ski, lub – icz,
biorąc pod uwagę fakty, jak masowo zmieniano sobie w różnych okresach nazwiska na

 – 36 –

polsko-brzmiące, żeby się ukryć przed etnicznymi Polakami. Ale nie tylko siebie, równie
swoje niecne cele i zamierzenia, sprzeczne z interesem narodowym polskim. Nikt nie zmienia
nazwiska bez powodu. To, co siostrzeniec „krwawej Luny” nie dopowiedział, to to, że
przyprawianie narodowi polskiemu żydowskiej głowy, ostatecznie dokonała banda
kominternowsko-żydowska pod przywództwem Bermana, Minca, Zambrowskiego, Bieruta,
Różańskiego, Brystygier i im podobnych genetycznie typów. Ciekawe, że gen. Berling to
widział, ale „pisarz i publicysta”, siostrzeniec UBeckiego pułk. Julii Brystygier, A.Sandauer

– nie. A może wiedział, ale nie mógł, albo po prostu nie wypadało mu to powiedzieć?
W1981 roku zmieniłem pracę. W nowej firmie, w Oslo, spotkałem młodego Polaka. Był
młodszy ode mnie o parę lat. Co mnie zaskoczyło, to to, że mówił bardzo płynnie po
norwesku, co oznaczało, że musiał przybyć do tego kraju wiele lat wcześniej niż ja.
Zagadnąłem go po pewnym czasie, „jak się tu (w Norwegii) znalazł?” Odpowiedział mi, że
wyjechał z Polski w 1969 roku skutkiem „kampanii antysemickiej po marcu 1968 roku”.
„To twoja rodzina jest pochodzenia żydowskiego?” – zapytałem. Tak. – odpowiedział mi.
Nie bardzo rozumię – przecież „Kolański” to typowo polskie nazwisko. Jaki ty jesteś Zyd?
W dodatku masz jasne włosy? – Bo matka była Polką, a ojciec Zydem – odpowiedział. I
dodał, ojciec nazywał się przedtem Rosenfeld i później musiał je zmienić. Dlaczego? –
zapytałem. Bo przy końcu 1953 roku, albo może na początku 54-tego przyszedł list z
Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa z zaleceniem zmiany nazwiska na polsko-brzmiące ze
względu na niebezpieczeństwo nowej fali antysemityzmu w Polsce. Dlatego ojciec zmienił
nazwisko i odtąd nazywał się Kolański – wyjaśnił.

To, co wówczas ten żydowski Polak (matka była Polką) mi powiedział, było prawdą.
Po śmierci J.Stalina (marzec 1953) i po rozwaleniu parę miesięcy później Ławrentija Berii, na
bandężydowsko-kominternowską w Polsce padł blady strach. Ale nie tylko oni wpadli w
panikę. Strachu dostali też inni Zydzi. Jednym z kół ratunkowych była znowu zmiana
nazwisk na polsko-brzmiące. Nastąpiła kolejna, trzecia masowa akcja zmiany nazwisk na
takie, które kończą się na –ski i na –icz. W ten sposób Polacy dostali kolejny wydatny
zastrzyk „inteligencki” do wsparcia i ożywienia chwiejącej się głowy, osadzonej na tułowiu
etnicznego społeczeństwa polskiego. Innymi słowy: Polacy dostali dodatkowe tysiące ludzi
pochodzenia żydowskiego do pełnienia funkcji tzw. „P.O.P.” (Pełniących Obowiązki Polaka)

– inteligenta. Jedni zmieniali nazwiska, a inni dodatkowo stanowiska, żeby skutecznie zatrzeć
swoje ślady udziału w zbrodni na narodzie polskim.
Po 1956 roku, skomromitowani i przestraszeni, szukając ratunku, przechodzili ze zbrodniczej
UB i Informacji Wojskowej; z majorów i innych wyższych oficerów, do filozofów,
socjologów, historyków partyjnych i „polskich”; na stanowiska dziennikarzy, adwokatów, i
sędziów, co przypomniał m.in. autor książki „Polski marksizm”, Henryk Skolimowski. (Zob.
Wyd. „Odnowa”, Londyn 1969, str. 8).

12 lat później, po marcu 1968 roku, wyjeżdżali z PRL już jako „pracownicy naukowi,
dziennikarze, urzędnicy państwowi, artyści itp. Wszelako część z nich zajmowała się
czymś zupełnie innym, np. pracą w UB.” – pisał historyk IPN, Jerzy Eisler. (Zob. J.Eisler,
„Polski rok 1968”, str. 135, Warszawa 2006). Zaraz po tym prof. J.Eisler uzupełnia, że:
„Oczywiście później nie chwalili się tą działalnością, która w niejednym wypadku powinna
być przedmiotem zainteresowania wymiaru sprawiedliwości.” Tutaj, na marginesie należy
dodać, bo to dużo mówi, że prof. Jerzy Eisler był i jest wielkim sympatykiem KOR-u i

 – 37 –

tzw.”lewicy laickiej”. A więc nie jest to postać tuzinkowa i mało znacząca w swych
wypowiedziach.

Jak ta „działalność” w UB, Informacji Wojskowej, KBW, w sądownictwie i tym podobnych
zbrodniczych ówczesnych organach bandy kominternowsko-żydowskiej mogła „być
przedmiotem zainteresowania wymiaru sprawiedliwości”, kiedy ten „wymiar” był całkowicie
opanowany przez Zydów i współpracujących z nimi polskich szumowin społecznych?
Podobne pytanie można sobie postawić, dlaczego po rzekomym odzyskaniu „niepodległości”
w 1989 roku, żaden bandzior komunistyczny nie stał się przedmiotem zainteresowania
wymiaru sprawiedliwości, jakoby już w „niepodległej tzw. III RP”? Czyżby wymiar
sprawiedliwości tzw. „III RP” nadal (jak po 1956 i 1968 roku) pełnił funkcję organu
obrony interesów stadniny sprawującej faktyczną władzę w Polsce? Pełni zatem nadal funkcję
bandy ochroniarzy tej nowej klasy politycznej, o której pisał prof. J.Drewnowski? Tego
rodzaju pytań nasuwa się bardzo dużo.

Fabrykowanie nowych „elit”

Wyeliminowanie fizyczne z polskiego życia społeczno-politycznego i kulturalnego kilkaset
tysięcy ludzi drogą wymordowania ponad 40 tysięcy co wartościowszych i osadzenia w
więzieniach i obozach pracy przymusowej kilkaset tysięcy innych, musiało naturalną koleją
rzeczy spowodować pewien rodzaj próżni społecznej.

>> Ktoś jednak zajął miejsce tych ludzi. Tak zwany awans społeczny zapełnił wolne miejsca w
administracji państwowej, wojsku, szkolnictwie, nauce. Tak, do dziś można prześledzićślady
niektórych „karier” w naukach społecznych, zresztą trudno to było nazwać nauką. I
wytwarzała się zupełnie nowa „tradycja” w Polsce, polegająca na przedstawianiu tych,
którym zabrano życie lub zdrowie, domy, miejsca pracy, resztki majątku, jako „faszystów”,
„kułaków”, „reakcjonistów”, „wrogów ludu” i „wrogów klasowych”. W ten sposób
komuniści usprawiedliwiali swe straszliwe zbrodnie, legitymizowali zagarnięcie i przejęcie
cudzych majątków, traktowanie znacznej części Polaków jako obywateli drugiej kategorii.
Ten sposób myślenia utrzymał się także po 1989 roku. To jest zresztą paradoks – ci, którzy
powinni na zmianach ustrojowych najwięcej stracić, w sumie najwięcej zyskali. Utrzymali
przede wszystkim swe majątki, do których doszli w warunkach rzekomej ”równości” (podkr.
moje – W.G.). Dzieci kształcili (zwłaszcza w ostatniej dekadzie PRL) na zagranicznych
uczelniach, wysyłali je na elitarne stypedia, a przede wszystkim uzyskali – nie wiadomo,
dlaczego – całkowitą ochronę prawną i jakby przedawnienie za to, czego dokonali do 1989
roku. Było to zgodne z filozofią „grubej kreski”. A przecież powinna mieć zastosowanie
filozofia sprawiedliwości i zadośćuczynienia. Skoro tak się nie stało, to mamy powielanie elit
w tych samych środowiskach, które uprzednio eliminowały (czy wręcz eksterminowały)
polskie elity. << (Zob. Leszek Zebrowski, „DWIE POLSKI”,
http://swkatowice.mojeforum.net/temat-vt10593.html , z 10.01.2011).

Proszę zwrócić uwagę na pewne „niedociągniecie” informacyjne, nieprecyzyjność
faktologiczną, w powyższym cytacie: Nie ma w nim „KPP” i Zydów z bandy żydowsko-
kominternowskiej, stanowiących trzon w administracji państwowej, w wojsku, szkolnictwie,
nauce, Są natomiast ludzie bez twarzy, jacyś „komuniści”. Nie zwracam na to uwagi z myślą,
żeby krytykować L.Zebrowskiego, lecz dlatego, żeby zwrócić uwagę na panującą w tzw.

 – 38 –

„III RP” „wolność słowa” i „wolność myślenia”. Co to za demokracja i wolność, kiedy
ludziom nie wolno użyć słów wyrażających rzeczywistość? Rozumię tu Zebrowskiego
doskonale. W III RP istnieje jakaś forma terroru, wywołującego u ludzi strach przed użyciem
słowa Zyd, żydowski, Zydzi etc., żeby nie zostać obszczekany i nazwany „antysemitą”.
Może już nadszedł najwyższy czas, żeby rzeczy nazwać po imieniu a także, żeby wobec
stadniny DBMów użyć tej samej broni i zacząć tworzyć wyspekulowane etykiety i przylepiać
im w czułe miejsca, a nie podwijać ogony i czapkować? Bo takie zachowanie tylko jeszcze
więcej ich rozzuchwala, skutkiem czego:

>> Przegraliśmy i nadal przegrywamy walkę o nasząświadomość historyczną. Nie ma
cenzury, ale też nie ma prawdziwych, pełnych badań naszej niedawnej przeszłości. „Ochrona
danych osobowych” jest znakomitym narzędziem, aby de facto uniemożliwić publikowanie
prawdziwych życiorysów wielu postaci, albowiem ich dzieci (i już wnuki) nie życzą sobie
tego.<< (Zob. L.Zebrowski, jak wyżej). A czegóż to tak te ich dzieci i wnuki obawiają się?

Wspomniany na początku gen. Zygmunt Berling notował w swych pamiętnikach:

>> (…). W Lublinie w lipcu 1944 r. tworzą się organa władzy ludowej. Pomyślano tam o
własnym biurze matrymonialnym. Małżeńskie mieszane pary kojarzone wszelkimi środkami i
dopiero takie układy decydowały o karierach politycznych na wszystkich szczeblach drabiny
partyjno-państwowej. Biuro matrymonialne było oczkiem w głowie Bermana – Brystygierowej
i spółki. Swietnie prosperował tzw. „związek rodzin” ze sobą spokrewnionych wzorem
sycylijskiej mafii, którą prześcignął.<< A w innym miejscu uzupełniał:

„Synowie i córki bankierów, przemysłowców, adwokatów i lekarzy żydowskich stali się elitą
ruchu komunistycznego w Polsce. Oczywiście, nie miało się obyć bez gojów, ale tym z reguły
nakładano obrożę i kaganiec w postaci inteligentnych, często wykształconych żon – Zydówek.
Z nieposłusznymi rozprawiano się krótko i węzłowato, przy czym główną metodą było
oszczerstwo, zniesławienie, fałszywa denuncjacja (…).”

 >> Rozzuchwalona „bezpieka” dopuszczała się bezkarnie bandyckich „ekspropriacji” i
napadów na specjalnie wybrane, zasobne mieszkania, których właścicieli obciążano
zmyślonymi donosami (…),<<

Po przybyciu z Lublina do Warszawy, banda żydowsko-kominternowska tą samą metodą
gangsterskich wywłaszczeń, weszła w posiadanie cudzych luksusowych mieszkań w centrum
stolicy (Aleja Róż, Parkowa, Aleja Przyjaciół, Szucha 16), w pobliżu urzędowych gmachów i
w sąsiedztwie ambasad. Tam utworzyli centrum władzy nad narodem polskim. Z tego
centrum; z tej góry nasyłane były wytyczne, rozkazy, postanowienia, polecenia i nakazy do
wszystkich zakątków kraju, kogo i jak mordować, kogo wysyłać do więzienia a kogo do
obozów pracy przymusowej, by tą metodą zastraszyć, upokorzyć, ubezwłasnowolnić,
obezwładnić i zniewolić społeczeństwo polskie, czyniąc je masą poddanych; masą
niewolników.

Wymieniony na początku prof. Jan Drewnowski, pisząc w 1978 roku rozprawkę pt. „Władza i
opozycja”, wskazał na system społeczny, stworzony przez nowych władców Polski.
Społeczeństwo zostało podzielone na cztery kategorie:

>> Na samej górze znaleźli się aparatczycy sowietyzmu. Potocznie utożsamia się ich z
funkcjonariuszami partii, chociaż formalnie nie wszyscy są na etatach aparatu PZPR. Istotne

 – 39 –

jest to, że sprawują władzę. Obsadzili oni nie tylko aparat partii, ale także organy
administracji, wymiar sprawiedliwości, bezpieczeństwo oraz kluczowe stanowiska w
gospodarce, uczelniach, związkach twórczych i w prasie. Oni to przeprowadzali sowietyzację
polskich instytucji i oni wywierali naciski na poszczególne środowiska i osoby. Mieli w swym
ręku śmierć i życie, więzienie i wolność, awans i degradację, przywileje i szykany wobec
zwykłych ludzi. Oni decydowali, kto ma mówić a kto milczeć, a także o tym, co ma się mówić.
W każdym środowisku, takim jak literaci, ekonomiści, prawnicy i w każdym zakładzie pracy,
uczelni, urzędzie czy fabryce nie było najmniejszych wątpliwości, w czyim ręku naprawdę jest
władza, a więc z kim trzeba być ostrożnym. Alienacja „aparatczyków” od społeczeństwa, w
którym działali, była całkowita. Alienację tę umacniała świadomie prowadzona polityka. Oni
mieli prawo do kupowania w specjalnych, lepiej zaopatrzonych sklepach „za żółtymi
firankami”. Oni jeździli na specjalne wczasy, posyłali dzieci do specjalnych elitarnych szkół i
korzystali z opieki lekarskiej w specjalnych lecznicach. Niezmiernie rzadko zdarzało się, żeby
„aparatczyk” pozbawiony został tych przywilejów. Jeśli nawet źle spełniał swoje obowiązki to
po „zdjęciu” z jednego stanowiska, przenoszono go na inne na tym samym szczeblu. Nawet,
jeśli odchylił się od linii partyjnej, tzn. zajął wewnątrz partii opozycyjne stanowisko, mógł
zostać pozbawiony swojej funkcji, ale zachowywał przywileje, które mu przysługiwały jak
gdyby dożywotnio, jeśli nie dziedzicznie. Oczywiście przysługiwała mu emerytura o wiele
wyższa niż zwykłym ludziom.<<. (Zob. Jan Drewnowski, „Władza i Opozycja”, Zeszyty
Historyczne, nr 46, Instytut Literacki, Paryż, str. 90-91).

Z dostępnych nam informacji wynika, że banda żydowsko-kominternowska i ich polscy
pachołkowie zajmowali się nie tylko mordowaniem Polaków, nie tylko ich terroryzowaniem i
sadystycznym znęcaniem się nad nimi. Zajmowali się również robieniem dzieci, czyli
produkowaniem potomstwa; ich wychowywaniem w swoim duchu, a nawet zajmowali się
też ich kształceniem w „elitarnych szkołach”. Kształceni byli – czemu dzisiaj dają codziennie
wyraz w kontrolowanych przez siebie massmediach tzw. „III RP” – według starego polskiego
przysłowia, że: Czego Adaś się nie nauczył, to ADAM nie będzie umiał”. Na przykład nie
będzie umiał rozumieć etniczych Polaków, wśród których przyszło mu żyć i się obracać.

>> Gdy zdawali maturę, znali więc lepiej życiorysy Róży Luksemburg, niż historię Sejmu
Wielkiego; pewien czołowy „komandos” a student historii, zaindagowany przypadkiem miał
duże trudności z ulokowaniem w historii Polski traktatu Grzymułtowskiego. Ale nie tylko
polityka – działo się to przecież w owej szczególnej otoczce topograficzno-politycznospołecznej:
pod szkołę zajeżdżały rządowe limuzyny, w znaczniejszych kłopotach pomagały
kolegom wysokie interwencje, nim jeszcze dorośli do tych spraw obywatelskich, które wiążą
się z otrzymaniem dowodu osobistego, już otrzymywali w drodze najwyższych ułatwień
paszporty zagraniczne.
(…). „Klub Poszukiwaczy Sprzeczności” i ich koledzy ze specjalnych szkół wyjeżdżali właśnie
na specjalne wakacje. Nie byłoby to specjalnie godne wspomnienia, gdyby nie fakt,
że system wakacji zorganizowano im również w specjalny sposób: Czy to w kraju czy za
granicą spędzali je w specjalnych enklawach powstających w gestii dzielnicowego urzędu,
enklawy zaś były na tyle zorganizowane, aby nikomu nie stwarzaćżadnych problemów
życiowych, były też na tyle ekskluzywne, żeby nikt nie wszedł w nich przypadkiem w jakiś
kontakt z jakimkolwiek normalnym człowiekiem.
(…). Sytuacja, w jakiej się ta młodzież znalazła wyprodukowała tylko dwie postawy:
„bananowców” i „komandosów”, wzajemnie się określających. Z tego punktu widzenia
niektórym z „komandosów” należy na dobro zapisać to, że ich pasją były jakoweś poglądy, a

 – 40 –

nie rozbijanie tatusiowych wózków, (…), po trzecie sytuacja społeczna i system edukacyjny
były wszechstronnie demoralizujące.
(…). Każdy odcień związków z tym co było najgłębszą rzeczywistością tego społeczeństwa,
a więc z jego poczuciem narodowym, z jego tradycją religijną, z jego ruchami radykanymi
wreszcie, był tropiony ze szczególną zaciekłością przez urzędowych ideologów (wielu z nich
odnajdziemy dzisiaj wśród najbardziej hałaśliwych „liberałów”) lub przez mocodawców
osławionego departamentu (ręce wielu z nich odnaleźlibyśmy zapewne pośród rzeczywistych
sprawców wydarzeń marcowych). W tej właśnie społecznej i ideologicznej pustce zrodziła się
dzielnica, razem ze swoją mitologią i swoją polityką, swoimi domami specjalnymi i swoimi
szkołami specjalnymi czyli systemem życia tak zorganizowanym, aby doskonałość
ideologiczną i polityczną dopełnić doskonałą izolacją w życiu codziennym. Wszystkie okna na
świat zostały zatrzaśnięte. Zyjący w tej ślepej komórce „komandosi” naturalną koleją rzeczy
otaczającą ich rzeczywistość musieli uznać za jasność najjaśniejszą.
I tu wkraczamy w następny zespół uwarunkowań. Dzielnica była w przeważającej większości
pochodzenia żydowskiego. Wywodząc się na ogół ze środowiska żydowskiego proletariatu i
drobnomieszczaństwa, które jedyną szansę w swej emancypacji widziało w akcesie do ruchu
komunistycznego, wychowany ponadto w szkole stalinowskiego kominternu, (…).
(…). Ponieważ Polska nie była bynajmniej anonimową ojczyznąświatowego proletariatu, a
krajem o konkretnym kształcie narodowym, wyjściowe zmistyfikowanie sytuacji jego
żydowskich obywateli, musiało w konsekwencji pociągnąć ich pogłębiające się złe
samopoczucie. W rezultacie tego pseudo-rozwiązania problemu współżycia narodowego,
wyrosło pokolenie kalekich dzieci, które samo słowo „Zyd” brały za objaw antysemityzmu i
dla których słowo „naród” budziło podejrzenie o nacjonalizm. (…) resztki politycznych
matadorów dzielnicy, tracąc resztki swych politycznych wpływów, zaczęły posługiwać się
moralnym widmem antysemityzmu dla obrony własnych egoistycznych interesów
politycznych, (…). << (Zobacz: Andrzej Mencwel, „Sprawa komandosów”, Lato 1968,
http://niniwa2.cba.pl/donos_na_komandosów.htm). (1)

Izabela Falzmanowa w swej replice przypomniała innemu żydowskiemu potomkowi tej
samej stadniny stalinowskiej, Tomaszowi Jastrunowi, (gryzipiórek w „Newsweek Polska”),
synowi PZPRowca i stalinowca, Mieczysława Jastruna – skąd pochodzi:

„Przejmujący władzę komuniści ze wszystkich sił pragnęli zaznać komfortu, którego kiedyś
zazdrościli uprzywilejowanym. Zajmowali cudze luksusowe mieszkania (Szucha 16, Aleja
Róż) sprowadzali z ziem zachodnich poniemieckie fortepiany, meblowali się antykami,
posyłali dzieci na muzykę i francuski.

1) A.Mencwel, później prof. w Instytucie Kultury Polskiej na Wydziale U.W., był uczestnikiem marca 68r. Za
udział w wiecu na U.W. w 68 roku został aresztowany i wsadzony do więzienia. Latem tego samego roku został
zwolniony po napisaniu eseju-zeznania, w którym odciął się od „marcowców” interesująco opisując ich rozwój i
życie. Mógł to uczynić, bo ich dobrze znał, obracając się między nimi. Ten esej-zeznanie posłużyło potem SB do
wytoczenia procesów uczestnikom tego wiecu. Esej ten skomentował przed paru laty Antoni Zambrowski, syn
Romana, żydowskiego bandziora KPPowskiego. Wspomniał tam, że w wiecu tym brał udział
jego kolega, który
po pewnym czasie zwierzył mu się, „iż w życiu nie widział tylu Zydów naraz”. (Zob.: http://niniwa2.cba.pl j.w.)
A.Mencwel stał się po latach filosemitą i atakował „polski nacjonalizm” na łamach „Gaz. Wyb.” Michnika, po
czym stał się obiektem pogardy u Polaków. Wyżej przytoczone fragmenty pochodzą z tego zeznania.

 – 41 –

(…). Błyskawicznie uczyli się używać sztućców i dobierać wina. Ich dzieci wysyłane na
zagraniczne uniwersytety, oczytane, kulturalne, znające dobrze obce języki tworzą teraz
towarzyską elitę. Można ich jednak zawsze od prawdziwej elity odróżnić po głębokiej
pogardzie dla człowieka z ludu i równie głębokiej pogardzie do tych, których prześladowali i
okradali ich rodzice.” (podkr. moje – W.G.). (Zobacz:
http://www.radiopomost.com/index?php?view=article&catid=38%3Apolska&id=1774…
z 27.03.2011).

Skąd u tych ludzi wzięła się ta głęboka pogarda dla człowieka z ludu, a zwłaszcza widoczna
nienawiść do tych, których prześladowali i okradali ich rodzice? Odpowiedź na to pytanie
jest prosta i wynika z natury ludzkiej: Jak się komuś wyrządziło krzywdę, to potem go się
nie lubi. (Tym chyba daje się też wytłumaczyć to, dlaczego Zydzi nie lubią Polaków).

>>W najlepsze ocalałe warszawskie kamiennice wprowadziła się hurmem szemrana „elita”
nowej Polski, przywiezieni na czołgach sprzedawczycy i różnego autoramentu szuje, którym
Stalin dał rozkaz organizacji polskiego „państwa”; odnalezione w Rosji niedobitki ideowych
komunistów w przeważającej części narodowości żydowskiej, konformistów i oportunistów
gotowych służyć każdemu, kto zapłaci, często o niezbyt chlubnych kartach okupacyjnego
życiorysu.
Natychmiast też przystąpiono do kulturowego i społecznego podbijania kraju, likwidując
ziemiaństwo, stopniowo wymieniając kadry nauczycielskie i otwierając państwowe
stanowiska dla niewykształconej biedoty wiejskiej w myśl hasła „nie matura, lecz chęć
szczera…”.
To wszystko miało za zadanie zbudować społeczeństwo nowego typu.
I zbudowało! Dokonała się wymiana elity. Tych, których nie wymordowano, nie wypędzono i
nie spauperyzowano, kupiono miską soczewicy.
Co prawda pozostał jeszcze naród w swej masie – niepoddające się kolektywizacji rzesze
tradycyjnie zachowawczego chłopstwa, małe miasteczka, rzemieślnicy, ostoja polskiego
Kościoła katolickiego.
Ponieważ nowa elita nie wyrastała z tej większości, nie była jej przedstawicielem, w
naturalny sposób czuła przed tymi ludźmi strach wymieszany z pogardą. „Kierownicy”
zawiadujący w imieniu Sowietów PRL-em wiedzieli, że owo „społeczeństwo”, gdyby tylko
była okazja, wywiesiłoby ich na latarniach. (…). << (Zob. Andrzej Kumor, „Elity a
Ojczyzna”, http://gegenjay.wordpress.com/tag/nkwd/ z 15.03.2008).

„Obserwując moich kolegów, którym poszczęściło się, zacząłem zdawać sobie sprawę, czym
był w PRL-u przełomu lat 60-tych i 70-tych, istniejący w pewnych rodzinach głód, czy też
snobizm na pracownika naukowego. Otóż w pewnych wzbogaconych na PRL-u rodzinach i
wywindowanych w górę całych środowiskach, odkryłem niezwykle silne dążenie do
posiadania w rodzinie tzw. naukowca. Ten snobizm wynikał z potrzeby pokrycia statusem
naukowym dzieci własnego awansu społecznego, niejako zalegalizowania przypadkowości
tego awansu i oczywiście ugruntowania osiągniętej pozycji. Nie jest przypadkiem, że grupa
społeczna młodych adeptów nauki (nie tylko Uniwersytetu), składała się w ogromnej
większości z dzieci kierowniczych kół partyjnych, wojskowych, milicyjnych i urzędniczych.”

– pisał autor artykułu pt. „Pożegnanie uniwersytetu”, Andrzej Swiedlicki. (Zob.: „Aneks”,
nr. 10, 1975, Uppsala, Szwecja, str. 87). Czyli – tłumacząc to sobie na język polski,
codzienny – grupa ta składała się z dzieci bandy żydowsko-kominternowskiej i polskich
szumowin społecznych, kryminalistów, analfabetów i wtórnych analfabetów, jak to

 – 42 –

zauważyła prof. socjologii, Anna Pawełczyńska w swej pracy pt. „Głowy hydry”, do której za
chwilę powrócę. (Warto nazwisko, tej profesor zapamiętać, bo nie należy do stadniny
DBM-ów).
W innym miejscu cytowany A.Swiedlicki relacjonuje:

„(…) Powstała nowa klasa społeczna – działacze partyjni – aparatczycy różnych szczebli –
dysponujący władzą skoncentrowaną na niebywałą skalę. (…). Nowa klasa faworyzuje nową
inteligencję wykształconą po wojnie na marksiźmie. Jej powstanie było rezultatem awansu
społecznego całych grup ludzi. Mechanizm zdawał się działać gładko, nowa inteligencja
zasilała partię, a partia popierała nową inteligencję.” (str. 91 – 92).

Ta nowa inteligencja stworzona przez partię była tworem sztucznym. I takim pozostała do
dzisiaj. (A.D. 2011). Ludzi można przyuczyć do wykonywania określonych czynności; do
bycia mechanikiem, elektrykiem, księdzem, adwokatem, radcą prawnym, nauczycielem;
można przyuczyć do pełnienia funkcji dziennikarza, inżyniera czy profesora
uniwersyteckiego etc., czyli – innymi słowy – można człowieka przyuczyć też do pełnienia
funkcji inteligenta tak, jak Zyda do pełnienia funkcji Polaka. Natomiast nikomu jeszcze nie
udało się nauczyć kogokolwiek do bycia naturalnym i że tak powiem – rasowym
inteligentem. Małpować inteligenta nie jest żadną sztuką. Sztuką jest myśleć jak inteligent.
Warto przy tym pamiętać, że – wbrew obiegowym poglądom – tytuły naukowe i inne, nie
dowodzą wcale sprawności umysłowej. O tym, kto jest naturalnym, rasowym, inteligentem
decydują geny, które są ukształtowane przez wiele pokoleń. Naturalny inteligent polski
będzie miał zawsze świadomość polską, znał swoją rolę i miejsce w polskim życiu
narodowym i społecznym, tak samo jak etniczny i naturalny inteligent norweski w Norwegii,
francuski we Francji, niemiecki w Niemczech czy angielski będzie miałświadomość
angielską, a nie świadomość
żydowsko-kominternowską czy robotnika folwarcznego, który
będzie cieszył się z tego, że dano mu szansę w życiu pełnić funkcję szabes-goja. KPP/PPR i
potem PZPR wyprodukowała w okresie swych dyktatorskich rządów całą masę t.zw.
naukowców na swój wewnętrzny użytek, po czym przekazała te masy
w spadku tzw. „III RP”, a więc mamy, to co nam podrzucono. Czyli fabrykaty, które w
przytłaczającej większości są podrzutkami pseudonaukowymi i pseudointeligenckimi, nie
zasługującymi na to, żeby ich traktować z respektem i brać na poważnie.

„Urzędniczy formalizm i depersonalizacja uczonych, którzy za to, co piszą odpowiadają
jedynie przed partią, czyni z nauki pseudonaukę a z naukowców pseudouczonych” (…).
Przeciętny naukowiec PRL stracił rozeznanie między tym, co jest fałszem, co pozorem, a co
rzeczywistością. Będzie on jednak uważał za punkt honoru uchodzić za kontestatora w kręgu
znajomych. Taki naukowiec zrobi wszystko, co każe mu kierownik zakładu, dyrektor Instytutu
lub instancja partyjna, choć w głębi duszy będzie uważał swego szefa za głupca i
karierowicza. Socjalizm w PRL zniszczył nie tylko niezależność myślenia narzucając jedynie
prawdziwą doktrynę, ale także zmusił naukowca A do zastanawiania się czy ja wygryzę X czy
też X wygryzie mnie w walce o stanowisko po Y i jak w tej sytuacji postąpi Z, czy przypadkiem
KC nie przyśle kogoś trzeciego.
Jedną z cech totalnego systemu rządzenia w PRL jest to, że zawsze jest ktoś, kto podpowiada
nam co mamy czuć, myśleć, kiedy mamy się oburzać a kiedy wiwatować.” (Zob.: Andrzej
Swiedlicki, Aneks, nr 10, jak wyżej, str. 97). No i co tu komentować? Czy po „okrągłym
stole” jest dużo inaczej? PRL żyje sobie dalej, tyle że w nowym opakowaniu tzw. ”III RP”.
Ale czy można się temu dziwić? Kto miał ten gang rozgonić na cztery wiatry?!

 – 43 –

Skoro jesteśmy przy nauce pod rządami bandy żydowsko-KPPowsko-PZPRowskiej, warto
przytoczyć tu Leopolda Tyrmanda, który w swym „Dzienniku 1954” notuje:

>>(…). Subtelność rozumowania znamionowała wystąpienie prof. Adama Schaffa , filozofa i
nauczyciela nowych pokoleń marksistowskich kaznodziejów i apostołów, który wyrzucanie
opornych profesorów z wyższych uczelni, skazywanie niemarksistowskich naukowców na
nędzę, terror wobec ludzi starych i schorowanych, drżących o swe życie i rodziny, totalne
zglajchszaltowanie wydawnictw naukowych i kompletną eliminację otwartej dyskusji
światopoglądowej z uniwersytetów nazwał ze scjentystycznąścisłością „ofensywą nauki
marksistowskiej”. I zapewnił swych mocodawców, że acz do roku 1948 „na uczelniach
dominowała w naukach społecznych ideologia burżuazyjna”, to teraz „w wyniku usilnej
pracy sytuacja zmieniła się radykalnie”. Nie wyjaśnił co miał na myśli jako pracę i jakie są
jej faktyczne rezultaty. Czy to, że UB wyczyściło stan personalny, czy że stary profesor, w
obawie o rudymenty utrzymania, przystał na Lenina i Łysenkę? Sam Schaff, jak mówią,
pochodzi z rodziny żydowskich dorobkiewiczów-milionerów, więc chyba zna najgłębszy
sens słowa „praca”. << (Zob.: Leopold Tyrmand, „Dziennik 1954”, Polonia Book Fund,
Londyn 1980).

Dostaliśmy w spadku po PRL nową klasę polityczną z genami bandy żydowskokominternowskiej,
polskich szumowin i robotników folwarcznych. Otrzymaliśmy „elity”
zrodzone ze zbrodni dokonanej na Polakach, wyhodowane na krwi i cierpieniach setek
tysięcy Polaków, utuczone, wykształcone i wyuczone za pieniądze i dobra uzyskane ze
zbrodni i rabunku dokonanych na ludności polskiej. Ktoś może się tutaj obruszyć i
powiedzieć, że dzieci nie mogą odpowiadać za czyny ich rodziców. To prawda. Ale, czy
można utrzymywać, iż sprawiedliwym jest żeby ofiary przestępczej działalności ich rodziców
musiały nadal być niedopuszczane do dóbr, z których ich przodkowie zostali obrabowani?
Czy sprawiedliwym jest, żeby „elity” te nadal tuczyły się na dobrach pochodzących z
przestępstwa? Prawo mówi jasno, że dobra uzyskane drogą przestępczą ulegają konfiskacie.

Jeżeli prawa tego nie można wyegzekwować drogą prawną i pokojową, to pozostaje droga
wojenna; użycie siły. Wojnę można prowadzić w różny sposób. Sposoby te są opisane w
książkach, broszurach, gazetach i innych publikacjach leżących w bibliotekach i w
prywatnych archiwach. Trzeba tylko je poszukać i po nie sięgnąć. To zabiera dużo czasu, ale
ten czas nie będzie stracony. Polacy mają problem, który wcześniej czy później będą musieli
rozwiązać. Pozostawić go, ot tak sobie, nie da się, bo będzie boleć, kłóć i dręczyć, jak
przysłowiowa kość w gardle, której ani połknąć ani wypluć się nie da. Wcześniej czy później
trzeba będzie wyjść po prostu na ulice i pokazać, kto jest gospodarzem na zagrodzie między
Bugiem a Odrą.

Ale wróćmy do czasu, kiedy pociechy bandziorów żydowsko-kominterowskich i polskich
szumowin pławiły się i rosły w klimacie luksusu a potem w szkołach elitarnych; były
prowadzane przez niedawne kucharki a teraz żony ministrów, na lekcje muzyki i
francuskiego, w Polsce urodziły się i żyły też inne dzieci. Te polskie dzieci, które zdążyły
przyjść na świat zanim zamordowano im ojców i matki. Tym dzieciom nie dane było żyć w
klimacie luksusu. Co prawda chodziły do szkoły, ale najczęściej głodne, zastraszone i
zasmucone. W domu popłakiwały za ojcem, za matką a często za obdwoma rodzicami,
których maltretowano w piwnicach UBeckich nowej władzy. Wielu z nich nie dano
możliwości ujrzenia rodziców, bo zostali bestialsko zamordowani. Pamiętam do dzisiaj i na

 – 44 –

pewno będę pamiętał do końca życia wiele z tych dzieci. Wiele z nich już nie żyje. Były
smutne, rodrażnione, oczy zapadłe. Były często głodne. Wstydziły się to powiedzieć. Nieraz,
gdy to do mnie dotarło, podkradałem w domu kromkę, lub dwie, chleba i trochę cukru,
żeby nie jadły tego chleba suchego. Obrywałem za to od matki, bo nam też brakowało w tym
czasie. A były to lata 1951 – 1956, czyli w czasie, kiedy bandziory żydowskie i opryszki z
polskiego marginesu społecznego sprawowały niepodzielną władzę w Polsce. A gdzie były
inne polskie matki wówczas? Jedne z nich siedziały w obozach pracy przymusowej z
niemowlętami, inne w ciąży. Jeszcze inne miały dużo zajęcia niepotrzebnego, ale
narzuconego im przez gang międzynarodowego trockizmu. Zamiast zajmować się dziećmi i
tworzeniem dóbr społecznych i narodowych, zmuszone były trwonić czas i niszczyć sobie
zdrowie. Wymieniona wcześniej adwokat, Aniela Steinbergowa, relacjonuje:

„Na korytarzach Prokuratury tłoczyły się półprzytomne kobiety, usiłując dowiedzieć się, co
dzieje się z ich mężami, braćmi, synami.” (Zob. „Widziane z ławy obrończej”, str. 13).
Należy pamiętać tutaj, że Steinbergowa mówi tutaj o Prokuraturze warszawskiej. Co działo
się w prokuraturach wojewódzkich i powiatowych UB w reszcie kraju, gdzie totalną władzę
sprawowali rozmaite Sznepfy, Szlejfery, Mellery i im podobne typy – nie trudno sobie
wyobrazić. Rzecz chyba jasna, że dzieci urodzone i wychowywane w więzieniach, w obozach
pracy przymusowej, przymierające głodem, bo rodzice trzymani byli w więzieniu albo
zamordowani, nie mogli później zostać politykami, bankowcami, dziennikarzami, aktorami,
filmowcami, redaktorami gazet, sędziami etc.

Dla pełności obrazu, jakie niekomunistyczni Polacy mieli wówczas możliwości nauki i
doskonalenia się zawodowego i umysłowego, warto przytoczyć tu, co odnotował w swym
„Dzienniku 1954” Leopold Tyrmand:

„Facet, 24 lata, chce pracować w przemyśle spożywczym, nie może dostać pracy, bo mając
lat 14 coś tam przenosił z miejsca na miejsce dla AK. Inny facet, „kościuszkowiec”, przebył
całą trasę z Rosji nad Wisłę, kierownik przedsiębiorstwa ogrodniczego, które sam
zorganizował, liczne ordery wojskowe i krzyże zasługi, wylany na pysk z posady, bo przed
wojną robił jakieś prace zlecone dla jakiegoś instytutu naukowego. Facetka, którą puścili z
więzienia na zasadzie amnestii, przy okazji której Radkiewicz solennie zapewniał, że nie
będzie żadnych utrudnień rehabilitacyjnych, głoduje z braku roboty od miesięcy.”

Inny przykład z 1954 roku przytacza wspomniana A.Steinbergowa:

P.Cybulska była aplikantką adwokacką, lecz po aresztowaniu męża rada adwokacka w Łodzi
odmówiła jej wpisu na listę adwokatów z powodu tzw. „braku ręjkomi wykonywania zawodu
adwokackiego zgodnie z zasadami adwokatury w Polsce Ludowej”. Utrzymywała się więc
z pisania na maszynie.”

Te przykłady wystarczają do zilustrowania jakie możliwości nauki, doskonalenia się
zawodowego i robienia kariery profesjonalnej, mieli etniczni i niekomunistyczni Polacy.

Berman powiedział na VIII Plenum KC PZPR, że nie wiedział, co działo się w kazamatach
UBeckich. Nie wiem w czym Berman i spółka byłaby wiarygodniejsza od Himmlera i
Eichmana, gdyby ci też oświadczyli, że nie wiedzieli, co działo się w Bełżcu, w Auschwitz i
Birkenau. Na pewno zostaliby wyśmiani i potraktowani jak Eichman w Jerozolimie. Ciekawe,
że Eichman i Himmler mogli być zakwalifikowani do powieszenia a Berman, GoldbergRóżański,
Romkowski-Grinszpant-Kikiel, Kiszczak, Jaruzelski i im podobne typy – nie. Jakie
mechanizmy tu zadziałały? Jakie układy? Mafijne?!

 – 45 –

Bardzo interesujący opis choroby toczącej Polskę dokonała, po dokładnym „prześwietleniu
rentgenem” pookrągłostołowych i magdalenkowych, tzw. „elit” polityczno-kulturalnych,
wspomniana wcześniej profesor socjologii, Anna Pawełczyńska. Dokonała tego w sposób
subtelny w swej książce pt. „Głowy hydry”.
Pisze tam m.in., że te dzisiejsze elity sprawujące władzę w „III RP” zdobyli wiedzę,
wykształcenie ogólne i kompetencje, czyli daleko lepsze możliwości, dzięki rodzicom- i
dziadkom-prominentom komunistycznym. Nie pisze, skąd te możliwości finansowe i inne
pozostałe się wzięły. Po prostu nie mogła napisać wprost, że ze zbrodni i rabunku
dokonanego na Bogu ducha winnych Polakach. Mówi natomiast o „dynastii” KPPowskiej
i o „potomkach kapepowskich”. Wskazuje trafnie na genetykę potomków dzisiejszych
elit „III RP” i dzieli ich na dwa rodzaje, zgodnie zresztą z faktami: na „kapepowców” (nie
wymieniając słowa „Zydzi”) i na tych z „przyśpieszonego awansu społecznego” nie
wymieniając tu, że chodzi o margines społeczny, który istnieje we wszystkich
cywilizowanych państwach. W tym przypadku już nie ma zahamowań, że chodzi tu o rodzaj
ludzi, określonej narodowości-polskiej, którzy polecieli na lep Zydów z KPP: robotnicy
folwarczni, analfabeci, wtórni analfabeci etc. Jestem sto procent pewny, że przy tej wiedzy,
jaką zaprezentowała w wymienionej publikacji, doskonale wiedziała, z jakich ludzi składała
się KPP. Nie mogła jednak tego powiedzieć i napisać wprost. To nie jest jej wina. To wina
klimatu politycznego, stworzonego przez określone kliki, koterie i stadniny, które tworzą
osoby, składające się z krwi i kości, i noszących ogólnie znane nazwiska. Ale oddajmy głos
Annie Pawełczyńskiej, gdzie pisze, że potomkowie tychże bandziorów żydowskokominternowskich
i ich polskich szumowin spod ciemnej gwiazdy zdobyli:

>> (…) solidne, wszechstronne i ugruntowane w uczelniach zagranicznych wykształcenie
ogólne.
Zyskali też specjalistyczne kompetencje w różnych dziedzinach, a także poziom
intelektualny i obyczajowy, ułatwiający skuteczne kontakty zagraniczne. Obecnie wielu
potomków „dynastii” kapepowskiej umocniło się na wyższych szczeblach władzy państwowej
oraz weszło w skład górnej warstwy kapitalistów, zawłaszczając szczególnie
sektor bankowy a także środki masowego przekazu. Przedstawiciele z tej grupy włączyli się
do elity finansowej i elity władzy bezpośrednio z PZPR, dzięki „grubej kresce” bądź też
pośrednio, poprzez udział w opozycji rewizjonistycznej, której większość działała również
w „Solidarności”. Formacja ta nie przejęła po swoich komunistycznych przodkach ideologii
równościowej, kontynuuje natomiast takie ich działania, które rozbijają podstawy więzi
społecznych.
Dodać jeszcze warto, iż dzięki znacznie wyższym kwalifikacjom, niż mieli ich ojcowie i
dziadkowie, prowadzona przez nich dezorganizacja jest znacznie bardziej skuteczna, gdyż
wykorzystuje środki psycho- i socjotechniczne. Srodowisko to umie stosować dla swych celów
systematycznie, konsekwentnie i fachowo skuteczne metody. W wyniku tego kształtują się
różne formy przemocy mentalnej, która w znacznej części zwalnia od konieczności stosowania
przemocy fizycznej. Dawniej, aby podporządkować opornych, niezbędny bywał terror.
Obecnie w liberalnej demokracji można działać przy pomocy indoktrynacji i manipulacji.
Jakkolwiek propaganda komunistyczna posługiwała się również tymi środkami, dopiero teraz
kontynuatorzy podobnej w treściach propagandy – wyposażeni nie tylko w możliwości
socjotechniczne, ale również dzięki nowoczesnej technice przekazu – mogą ubezwłasnowolnić
społeczeństwo. Zniewolenie umysłu dokonuje się w taki subtelny sposób, że ludzie sterowani
przez propagandę, pozbawieni zdolności samostanowienia, nie zdają sobie sprawy
z niewoli, w jakiej się znaleźli.

– 46 –

Z panującą wartstwą rządzącą współdziałają również – lub rywalizują z nią o miejsce w
społecznej hierarchii – ludzie wywodzący się z przyśpieszonego awansu społecznego, głównie
potomkowie robotników rolnych. Są to przeważnie wnukowie bezrolnych mieszkańców wsi,
zatrudnianych dawniej w folwarkach i w zamożnych gospodarstwach chłopskich, później w
PGR-rach. Ich rodziny należały przeważnie do zbiorowości nie posiadających ziemi
mieszkańców wsi, bardzo słabo związanych z tradycyjną kulturą chłopską. Warstwa ta w
społecznej strukturze kraju lokowała się nisko ze względu na dziedzicznie utrwaloną biedę,
a także ze względu na bardzo niski poziom oświaty i kultury, którego wskaźnikiem była między
innymi liczba analfabetów i wtórnych analfabetów. Warstwa ta, jakkolwiek utrzymywała się
z pracy własnych rąk, ze względu na swe duże rozproszenie raczej nie wytworzyła własnej
kultury ani nie aspirowała do kręgu miejskiej kultury robotniczej. Niektórym jej
przedstawicielom – pod względem stylu życia i braku konsolidujących grupę wartości – bliżej
było do miejskiego lumpenproletariatu.
Część potomków tych rodzin zdobyła nieco wyższe wykształcenie lub specjalistyczne
kwalifikacje i włączyła się do „dynastii” współcześnie panującej. Formacja ta jednak w
porównaniu ze ” wschodnią” ma słabsze szlify towarzysko-obyczajowe i znacznie mniejsze
możliwości włączania się w obieg interesów i przywilejów międzynarodowych. Tym samym
szanse potomków ludzi z przyśpieszonego awansu społecznego są mniejsze niż tamtych.
Zwłaszcza w dziedzinie bankowości, przedsiębiorczości i środków masowego przekazu.
W mass-mediach liczą się bowiem nie tylko pieniądze, ale również kompetentny udział w
działaniach długofalowych i umiejętność kształtowania korzystnych dla rządzących treści,
stanowiących przedmiot indoktrynacji.

Obie formacje łączy dążenie do władzy i pieniędzy oraz lekceważenie potrzeb społeczeństwa,
przy całkowitym lekceważeniu potrzeb dobra wspólnego, wartości prawdy i zasad etycznych
oraz dalekosiężnych celów rozwoju społeczeństwa. (Podkr. moje – W.G.). (Zródło
informacji: Anna Pawełczyńska, praca pt. „Głowy hydry”, str. 149-156, Wyd. „Test”,
Warszawa 2004).

Wędrując po internecie, po gazetach papierowych, wydawnictwach książkowych i
broszurowych, rozmaitych środowisk (etnicznie) polskich, daje się zauważyć, że coraz więcej
ludzi, Polaków (rdzennych), dostrzega problem „III RP”. Otwierają im się oczy. To buduje.
I rodzi nadzieję. Ostatnio problem ten zasygnalizował publicysta, Tomasz Sakiewicz, w
tekście pt. „Czy tu mieszka drugi naród”. Uczynił to w sposób dosyć wyspekulowany, ale
przejrzysty i zrozumiały. Nie wymieniając narodu (KPPowskiego i ichnich polskich
szabesgojów), zwraca się do etnicznych Polaków z pytaniem:

„Czy nie mają Państwo czasem wrażenia, że wśród Polaków zamieszkał zupełnie inny naród,
trochę do nas podobny, a tak naprawdę kompletnie inny? Nie chodzi mi ani o małoliczebne u
nas mniejszości, ani też o jakieśśrodowiskowe czy regionalne odrębności. Chodzi o to, że w
tych samych miejscach żyją ludzie, którzy duchowo i mentalnie są zupełnie różni. Te różnice
mają tę wspólną cechę, że wszystkich obywateli naszego kraju można podzielić na dwie
odrębne nacje. Jednych scharakteryzuję jako Polaków tradycyjnych, drugich jako Polaków
nowych. To że nowi Polacy i Polacy tradycyjni głosują nieco inaczej, jest oczywiste. Jednak
wybór polityczny nie może być najważniejszym kryterium oceny różnic. Głosowanie jest tu
jedynie skutkiem, widocznym efektem głębokich podziałów.
(…)

Nowy Polak poczucia winy nie ma. Obowiązki wyznacza mu interes. Nie widzi niczego
zdrożnego w drwieniu z uczuć ludzi wierzących, chyba że za owe drwiny spotka go solidna
kara. Nowy Polak w zasadzie zalet narodu swojego nie dostrzega, a wady naszej społeczności

– 47 –

zachęcają go, by o polskości mówić wyłącznie z niechęcią. Nowy Polak nie chce być Polakiem
w ogóle. Polska jest dla niego dobra tylko wtedy, gdy staje się trampoliną do osiągania
celów. Postrzega on naród, zarówno ten tradycyjny, jak i nowy, jakby był spoza tej
przestrzeni, a sobie podobnych szuka jedynie dla usprawiedliwienia tej postawy. Kiedy widzi
upokarzanie swojego kraju, upewnia się, że od upokarzanych trzeba trzymać się jak najdalej.
W tym wypadku nawet dalekosiężnie pojmowany interes nie zmusi go do współpracy.
Obydwa narody wytworzyły już własny system norm. Szkoda czasu na pretensje do kogoś, kto
gardzi patriotyzmem i zżyma się na wierzących. Można mu jedynie zabronić prezentowania
takiej postawy, przynajmniej wtedy, gdy swoim zachowaniem robi przykrość innym ludziom.
By jednak czegoś zabronić, trzeba mieć aparat państwa. Mam wrażenie, że ten aparat
opanowali Polacy nowi.” (Podkr. moje – W.G.) (Zródło:
http://tomaszsakiewicz.salon24.pl/323504,czy-tu-mieszka-drugi-naród , 27.07.2011).

Kto to są ci „nowi Polacy”? Skąd się wzięli? Może zostali przywleczeni do Polski z południa
poprzez wędrówkę bocianów? W każdym bądź razie pytanie jest ważne: Skąd zjawili się i
kiedy, w Polsce? I tu jesteśmy na początku tej rozprawki, gdzie po kolei, na podstawie
rozmaitych dokumentów, relacji członków bandy żydowsko-kominternowskiej, ich polskich
pachołków-analfabetów, a także innych świadków i obserwatorów ówczesnych wydarzeń
wykazałem, kim są ci „nowi Polacy”.

Dalej T.Sakiewicz ładuje polskiej ciemnocie politycznej (tworzonej metodycznie przez
ostatnie 60 lat przez gang KPPowsko-PZPRowski) łopatą do głowy, prostą rzecz, że do tego,
żeby Polacy mogli coś zrobić u siebie w domu z korzyścią dla siebie i swoich
współbratymców (np. pozwolić na coś, albo czegoś zabronić), trzeba mieć aparat państwa.
Jak Polacy mogą coś zrobić pozytywnego dla siebie; coś w swoim żywotnym interesie
narodowym i państwowym, w sytuacji kiedy aparat państwa (władza wykonawcza,
ustawodawcza-sejm i senat, władza sądownicza-prokuratura i sądy, władza medialna tj. prasa,
telewizja, radio i w dużej mierze internet) opanowany i kontrolowany jest przez t.zw.
„nowych Polaków”? A spróbujmy pójść jeszcze trochę głębiej w społeczeństwo i zadać sobie
pytanie: Kto kieruje oświatą – czyli kto preparuje mózgi dzieciom polskim? Kto kształtuje
politykę historyczną Polaków? Kto tworzy paragrafy prawne i na czyją korzyść? Kto tworzy
coraz nowsze normy moralne i narzuca je „starym Polakom”? Oczywiście ci, którzy
opanowali aparat państwa polskiego. A opanowali go po 1944 roku ludzie, których Sakiewicz
zdefiniował jako „nowi Polacy”. Rzecz jasna, że ci „nowi Polacy”, to dzisiaj potomkowie
bandy żydowsko-kominternowskiej i ich szabesgojów z polskiego marginesu społecznego,
którzy wyrośli, wykształcili się i uzyskali możliwości polityczne (władza), kulturalne (media,
oświata etc.), ekonomiczne (banki, przedsiębiorstwa, firmy inwestycyjne), czyli dostali w
spadku wartości, uzyskane drogą zbrodni i rabunku dokonanych na Polakach i
wyprodukowanych na ich krwi i cierpieniach. Te wartości i dobra materialne pochodzą z
przestępstwa. I to przestępstwa o wiele większego, niż te, za które Milosewicz i gen. Radko
Mladic zostali wysłani przed oblicze sądu. W normalnym państwie demokratycznym
przestępstwa tego rodzaju stałyby się natychmiast przedmiotem zainteresowania wymiaru
sprawiedliwości, ale nie w Polsce. Dlaczego? Wytłumaczyć się daje to tylko w jeden sposób:
Wymiar sprawiedliwości w Polsce pookrągłostołowej znajduje się w rękach tej samej
stadniny KPPowsko-PZPRowskiej, t.zn. w rękach „nowych Polaków”, którzy są gwarantem
bezkarności zbrodniarzy i rabusiów.

Propaganda pookrągłostołowa tzw. „III RP” głosi uporczywie, że mamy już w Polsce

 – 48 –

demokrację. Demokracja oznacza, że władza znajduje się w rękach ludu; że jest to
ludowładztwo. Jak zatem nazwać system polityczny, który został wykreowany (uformowany)
przez bandężydowsko-kominternowską przy pomocy ich polskich pachołków i
kontynuowany do dzisiaj? Zydokracja – pasuje chyba nalepiej. Można też zdefiniować
władzę „III RP” i jej system polityczny, jako bandokrację, jako że jest odziedziczona i
sprawowana przez potomków bandy żydowsko-kominternowskiej i polskich szumowin
społecznych.

Zydzi w t.zw. „III RP”

Według wrzaskliwej propagandy pomarcowych środowisk żydowskich, m.in. wspomnianego
wcześniej A.Smolara, redaktora „Aneksu”, po II-wyjściu Zydów z „domu niewoli”, czyli z
Polski po marcu 1968 roku, synów Mojżesza już w Polsce rzekomo nie było. Został tylko
„problem żydowski bez Zydów”. Jeżeli Zydów już w Polsce nie było, to skąd nagle ich tylu po
1989 roku przybyło? I jak to się stało, że uzyskali tak szybko dominującą rolę w życiu
politycznym, w gospodarce, w ekonomii, w kulturze, w propagandzie, w bankowości, w
oświacie i w wymiarze sprawiedliwości skutkiem czego nie można ruszyćżadnego
zbrodniarza bandy żydowsko-kominternowskiej i polskich szumowin? Jakie przemożne siły
za tym stały?

„O tych, którzy wyjeżdżali z Polski w ramach marcowej emigracji pisze się wiele. Więc może
powiedzmy trochę o tych, którzy pozostali. Z moich dociekań wynika, że żadna instytucja czy
organizacja polska lub żydowska na terenie Polski nie dysponuje dokładnymi danymi na
temat żydowskiej mniejszości narodowej w Polsce. W rozmowach z ludźmi, którzy dysponują
jakąś – na ogół szczątkową – wiedzą na ten temat podają liczby bardzo się od siebie różniące,
od kilkunastu do kilkuset tysięcy. Te pierwsze wydaje się być bardzo zaniżone, te drugie
zdecydowanie zawyżone. – Postawmy w tej kwestii znak zapytania. Spróbujmy odpowiedzieć
na pytanie – kim są Zydzi, którzy zostali? Znaczną część tych, którzy zostali stanowią Zydzi
należący do komunistycznej, a ściślej stalinowskiej elity władzy. Pozostała więc większość
Zydów, którzy zajmowali wysokie i najwyższe stanowiska w aparacie terroru:
Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego, Informacji Wojskowej, Wojskowej Prokuratury
i Sądownictwa Wojskowego.
Nie wyjechali członkowie najwyższych władz PPR i PZPR. Nie wyjechała zdecydowana
większość generałów i wyższych oficerów. Nie wyjechało wielu czołowych dziennikarzy
okresu stalinowskiego. Nie wyjechała większość wysokich dygnitarzy administracji
państwowej. Krótko mówiąc, nie wyjechała większość partyjno-ubowsko-rządowej elity.
Ludzi o wysokim statusie materialnym, posiadających luksusowe mieszkania równie
luksusowo urządzone, pobierających wysokie emerytury w wielu wypadkach zajmujących
ciągle lukratywne posady, liczących na powrót ‘dobrych czasów’. Znamienne że pozostali
prawie wszyscy ludzie kierujący aparatem terroru. Pozostał i spokojnie dożył swych dni przez
nikogo nie niepokojony obernadzorca MPB Jakub Berman, którego zdążył jeszcze nagrodzić
w 1983 roku medalem Krajowej Rady Narodowej sam Wojciech Jaruzelski. Nie wyjechał,
chociaż mógł to uczynić ze względu na żydowskie pochodzenie żony, minister Stanisław
Radkiewicz, którego nikt nie niepokoił, a gdy umarł ‘Trybuna Ludu’ opublikowała nekrolog
sławiący jego przymioty. Poza Romanem Romkowskim, któremu skrócono znacznie pobyt w
więzieniu, pozostali w kraju wiceministrowie MBP/MSW: Mieczysław Mietkowski, Konrad
Swietlik, Juliusz Hibner, Antoni Alster. Pozostali dyrektorzy departamentów w tym ci
wszyscy, którzy kierowali departamentami śledczymi i operacyjnymi: Józef Różański, Józef

– 49 –

Czaplicki, Julia Brystygierowa, Anatol Fejgin, Jerzy Andrzejewski. Pozostali prawie
wszyscy którzy pełnili funkcję Szefów Wojewódzkich Urzędów Bezpieczeństwa i zastępców
dyrektorów departamentów. Ci ludzie nie wyjeżdżali nie tylko dlatego, że tutaj mieli
zabezpieczony wysoki standart życia, ale również dlatego, że na Zachodzie czy w Izraelu nie
mogli liczyć na względy. Byliby na pewno gośćmi raczej kłopotliwymi, czy wręcz
niepożądanymi. Tutaj mieli pewność spokojnego, dostatniego bytowania, tak długo, jak długo
PZPR niepodzielnie rządziła. PZPR przestała rządzić, a oni dalej żyli spokojnie, dostatnio i
wygodnie przez nikogo nie niepokojeni.
Pozostała w Polsce część Komandosów, większość pisarzy, dziennikarzy, filmowców.
Interesujące, że wyjechała spora grupa synów i córek komunistycznych dygnitarzy. Wyjechał
np. do Izraela syn Romana Zambrowskiego Stefan, podczas gdy jego brat Antoni przeszedł na
katolicyzm i pozostał w Polsce. Wyjechała córka byłego dyrektora III Departamentu MBP
Józefa Czaplickiego. Ogólnie mówiąc wyjechało wielu ludzi z środowisk naukowych,
dziennikarskich, wielu lekarzy, prawników lub nie mających żadnego zawodu. Pozostała elita
komunistyczna.” – pisze w swym znakomitym opracowaniu Jerzy Brochocki. (Zobacz: Jerzy
Brochocki, „Rewolta Marcowa – Narodziny, życie i śmierć PRL”, Wydawnictwo ROTA,
Warszawa 2001, str. 224 – 225. Książkę tą gorąco polecam kandydatom na działaczy
politycznych).

W obliczu tych faktów ciśnie się na usta pytanie: Kto odziedziczył po tych bandziorach
luksusowe mieszkania, luksusowe ich wyposażenie, oszczędności nagromadzone z
wysokiej pensji i emerytury oraz inne dobra materialne, zdobyte drogą zbrodni
dokonanych na Polakach i krwawego bandyckiego rabunku ich dóbr materialnych?!

A może tutaj właśnie znajdują sięźródła ich dzisiejszych możliwości finansowych, a co za
tym automatycznie idzie; ekonomicznych, kulturalnych, propagandowych i politycznych?
No i z tego wynikająca ich pewność siebie, zadufanie, arogancja, obłuda, bezczelność,
krętactwo a przede wszystkim prowokacyjne wyskoki, dzikie zagrania socjotechniczne i
polityczne, i demonstrowanie braku empatii wobec etnicznych Polaków?!

Do niebywałych rozmiarów rozdmuchano incydent w miejscowości Jedwabne i w Kielcach
zaraz po II wojnie św. W Jedwabnem zamordowano, w pierwszej wersji około 1600 Zydów,
do których uśmiercenia jakoby przyczynili się etniczni Polacy. Potem propagandziści
żydowscy i ich szabesgoje, pod groźbą ekshumacji i policzenia czaszek, zmodyfikowali swoje
twierdzenia i zeszli na liczbę trzystu paru osób, żeby nie zostać ośmieszonymi. W Kielcach
zostało ponoć zabitych około 40 Zydów.

Te dwa balony nadmuchano w ciągu ostatnich 20 latach do tak wielkich rozmiarów, żeby
zasłonić Polakom rzeczywistość historyczną PRL-u i pookrągłostołową, a przede wszystkim
ogrom zbrodni dokonanych na Polakach przez bandężydowsko-kominternowską i ich
pachołków-opryszków polskich z t.zw. „awansu społecznego”. Polacy mają nie wiedzieć i nie
posiadaćświadomości o okrucieństwach i bestialstwie Zydów wobec Polaków w latach
1944 – 1956. Te zbrodnie i rabunek, dokonane na osłabionym wojną narodzie polskim, mają
zostać wymazane z pamięci narodu polskiego.

Niemieccy naziści wymordowali tysiące Polaków w czasie pięcioletniej okupacji. Ile mogli
wymordować komuniści w przeciągu 12 lat terroru? Jak się ma stosunek ilościowy Zydów

 – 50 –

zamordowanych w Jedwabnem i w Kielcach do hekatomby i gehenny Polaków, zaplanowanej
i sprawionej im przez Zydów w latach 1944 – 1956, co wyciągnąłem powyżej na światło
dzienne? Gdzie są tutaj proporcje??!!

Zydzi urządzili Polakom po II wojnie św. dziesięć Katyniów. A potem usiłowali zamordować
im świadomość, że coś takiego zrobili. Straszne i przerażające jest to, że w mordowaniu tej
świadomości biorą udział dzisiejsze elity i władze pragnące uchodzić za rządy polskie.
Każdego roku zakładają mycki żydowskie i wygłaszają nadęte, oskarżające Polaków i
przepraszające Zydów mowy, milcząc przy tym uparcie o zbrodniach Zydów, dokonanych na
Polakach i o zbrodniach Ukraińców na Wołyniu. W obu przypadkach wymordowano po
tysiąckroć więcej Polaków. Ale według dzisiejszych t.zw. rządów i elit polskich ofiary tych
zbrodni nie zasługują na pomniki i pamięć. O zbrodniach dokonanych na Zydach należy
pamiętać po wszech czasy. Zbrodnie dokonane na Polakach należy wymazać z pamięci.

Hańba tym, którzy podpisali petycję do Rady Miasta Stołecznego Warszawy 6 marca 2007 r.
protestującą przeciwko budowie pomnika pamięci zbrodni ukraińskiej na Wołyniu. (Zobacz:
http://blogmedia24.pl/node/17100 ).
Hańba tym wszystkim, którzy natarczywie narzucają Polakom pamięć o paruset
zamordowanych Zydach przy udziale Polaków a jednocześnie śmiertelnie milczą o
dziesiątkach tysięcy Polaków zamordowanych przez Zydów!
Hańba prezydentowi B.Komorowskiemu za to, że winą za mord w Jedwabnem obarcza
(11 lipca 2011 r.) cały naród polski (Naród musi zrozumieć, że był także sprawcą. (…).

– Dziś Rzeczpospolita słyszy niesłabnący krzyk swoich obywateli (…). Jeszcze raz proszę o
przebaczenie – podkreślił.”)!
Hańba dla Rzeczypospolitej Komorowskiego za to, że „słyszy niesłabnący krzyk” obywateli
żydowskiego pochodzenia a jednocześnie głucha jest na krzyk Polaków okrutnie
maltretowanych i mordowanych w bestialski sposób w katowniach UBeckich w latach
1944 – 1956 przez naród żydowski!

Odnotować tutaj należy fakt, że te kilkaset żydowskich ofiar „narodu polskiego” w
Jedwabnem ma swoje ustalone miejsce spoczynku i pamięć w postaci pomnika, żeby Zydzi
mieli gdzie przyjść, złożyć kwiaty i wyrazy pamięci. I naród polski to toleruje, nie próbując
schować tych ofiar przed innymi.

Okrucieństwo i zbrodnia dokonana na Polakach, których naród żydowski był sprawcą, jest
wielokrotnie większa: Zydzi mordując Polaków chowali ich pokryjomu tak, żeby naród
polski nie znał ich miejsca pochówku; żeby Polacy – w przeciwieństwie do Zydów – nie mieli
gdzie budować pomników; żeby nie mieli gdzie pójść by złożyć kwiaty i wyrazy pamięci.
I wreszcie, żeby nie mieli skąd czerpać wzorów obywatelskich i patriotycznych.

Dzisiejsze elity i rządy t.zw. „III RP”, bardzo pragnące uchodzić za polskie, demonstrują
społeczeństwu polskiemu codziennie swym zachowaniem, świadomie czy nieświadomie, że
są mu obce. A kiedy Polacy w oparciu o te fakty traktują ich jako obce, to mają do nich o to
wielkie pretensje i zaraz uruchamiają aparat państwa, żeby ich ukarać za tak okazywaną
postawę. Przykładem tutaj jest właśnie ks. Tadeusz Rydzyk, dyrektor Radia Maryja, czy
prezes USOPAŁ, Jan Kobylański.

 – 51 –

Dyrektor Radia Maryja powiedział w Parlamencie Europejskim to, co widzi i odczuwa,
i co zresztą jest ogólnie widoczne dla innych. A może widzieć jest zezwolone, ale nie wolno

o tym mówić głośno? To w takim razie, gdzie jest ta demokracja w Polsce, wolność słowa i
wolność wyrażania myśli?! Jan Kobylański wyciągnął właściwy wniosek z sytuacji
politycznej „III RP” i nawołuje Polaków – zgodnie z praktyką polityczną w krajach
demokratycznych – żeby zaczęli wreszcie rządzić się sami; żeby głosowali w wyborach na
etnicznych Polaków a nie na ludzi obcych, przywleczonych ze Wschodu.
Inną sprawą jest to, że prezes USOPAŁ nie zauważa przy tym ogromnego problemu, z jakim
borykają się Polacy. Zydzi masowo pozmieniali sobie w różnych okresach PRL-u nazwiska
na polsko-brzmiące, zachowali dobra materialne, z których obrabowali wcześniej Polaków,
zachowali swe więzi plemienne i właściwą im mentalność, ale nauczyli się dobrze mówić po
polsku i odgrywają „arystokrację polską” i „elity” państwowe. Otrzymaliśmy niepowtarzalny
teatr. W tak wytworzonej sytuacji Polakom bardzo trudno jest dzisiaj rozróżnić, kto jest
etnicznym Polakiem a kto tylko ubrany na Polaka. Jest jednak możliwość ich rozpoznania:
Po mentalności, zachowaniu i określonych poglądach politycznych i moralnych.

Poza tym dzisiejszy przeciętny Polak jest strasznie naiwny politycznie, ogłupiały i pusty
historycznie. 67-letni okres żydowsko-kominternowskiej indoktrynacji zrobił ogromne
spustoszenia w ich głowach. Mają mózgi wyprane ze zmysłu krytycznego i zdolności
pojmowania oraz rozumienia, co leży w ich żywotnym interesie, a co nie. Ci Polacy, którzy
posiadali jednocześnie takie przymioty jak zmysł krytyczny, dociekliwość, nieograniczoną
wyobraźnię polityczną, zdolności rozróżniania, co leży w interesie państwa polskiego, a co
nie, zdolności organizacyjne i odwagę cywilną – ci Polacy zostali wymordowani i
wyniszczeni w okresie genetycznego przerabiania narodu polskiego w stado głupich
jednostek ludzkich, najpierw przez bolszewików i nazistów a po zakończeniu II w.św. przez
bandężydowsko-kominterowską.

Jest jeszcze inna przeszkoda, trudna do pokonania, na drodze do rozwiązania problemu
niepolskich rządów. Tą przeszkodą jest istniejąca ordynacja wyborcza, która tak została
wykreowana po „okrągłym stole” przez bandężydowsko-kominternowską i ich polskich
„inteligentów” z „awansu społecznego”, żeby etniczni Polacy zostali w praktyce pozbawieni
czynnego i biernego prawa wyborczego. Konsekwencją tego jest to, że o tym, kto ma być
posłem-reprezentantem ziemi szczecińskiej, dolnośląskiej czy rzeszowskiej w sejmie,
decydują kliki, klany, koterie i sitwy żydowskie oraz polskie podejrzanego gatunku w stolicy
kraju, czyli w Warszawie rodem z Alei Róż, Parkowej i Alei Przyjaciół. To prawo wyborcze
ustanowili w swoim interesie wszyscy uczestnicy Magdalenki i okrągłego stołu. I nie tylko
Jaruzelski, Kiszczak Urban i spółka, ale równie Michnik, Geremek, Kuroń i ich korporacja,
w której siedzieli bracia Kaczyńscy, Macierewicz, Mazowiecki i inni o tej samej
prowieniencji. Nie mniej odpowiedzialny za ten stan rzeczy jest Episkopat polski, który w
imieniu Kościoła, za pośrednictwem wydzielonych biskupów, Orszulika, Dąbrowskiego,
Gocławskiego i innych brał udział w tworzeniu obecnej sytuacji politycznej. Jeżeli ktoś tutaj
nie lubi tego, że przypomniałem rolę Kościoła katolickiego w tworzeniu obcych rządów w
Polsce po 1989 roku, to przypominam, że kto bierze udział w akcie politycznym, to za ten
akt odpowiada. A Kościół był obecny w Magdalence i przy okrągłym stole.

Nie wspomniałem tu pewnego elektryka ze Stoczni Gdańskiej, który afiszował całą grandę
polityczną w Magdalence i przy okrągłym stole. Zrobiłem to z rozmysłem i z litości, bo

 – 52 –

człowieczek ten, mały i głupi do bólu, był tylko pajacem w rękach wytrawnych graczy,
wiedzących czego chcą i do czego zmierzają. Piszę, że jest to człowieczek głupi dlatego,
że jest rzeczywiście tak głupi, że nie jest w stanie pojąć, jak jest głupi, bo jest do tego za
głupi. Za jeden z przykładów jego głupoty można przytoczyć fakt, że na swojego doradcę do
spraw ekonomicznych w NSZZ Solidarność zaangażował zięcia członka bandy żydowskokominternowskiej,
Waldemara Kuczyńskiego, z Warszawy. Czyich interesów będzie w takiej
sytuacji bronił ów zięć? Przykładów takich sytuacji można przytoczyć cały szereg.

Obowiązująca w t.zw. „III RP” ordynacja wyborcza została skonstruowana tak, żeby
zabezpieczała utrzymanie władzy przez potomków bandy żydowsko-kominternowskiej i
ich polskich szabesgojów z „awansu społecznego”. Tę ordynację trzeba zdecydowanie
odrzucić, zmieniając na inną, najlepiej na jednomandatowe okręgi wyborcze. Wtedy tylko
Polacy będą mieli szansę przejąć władzę i kształtować politykę zgodnie z interesem państwa
polskiego, a nie jak dotychczas uprawiać politykę obrony interesów warszawskich klanów,
klik i koterii żydowsko-folwarcznych.

Członkowie rządzących Polską od 1989 roku klanów i sitw stali się gorącymi orędownikami
szeroko pojętej tolerancji, liberalizmu i polityki liberalnej. Myślałby kto, że są oni potomkami
naturalnych liberałów. Czyimi są potomkami, każdy widzi. Liberałami stali się z
przebiegłości. Głoszona przez nich liberalna polityka jest im konieczna do utrzymania
zdobyczy pochodzących ze zbrodni i bandyckiego rabunku. Ale nie tylko dla utrzymania.
Równie dla pomnażania, dokonywanego kosztem podporządkowanego sobie narodu
polskiego. Niewolnicy mają pracować, a nie kwestionować rząd i protestować.

We wszystkich krajach dyktatur totalitarnych władza sądownicza (prokuratury, sędziowie i
adwokatury) została przekształcona w narzędzie bandy rządzącej do strzeżenia jej
partykularnych interesów. Prawo ustanawiano pod kątem obrony interesów członków bandy.
Sądy kreowano jako organy do obrony ich wszechwładzy. W PRL-u, po zdobyciu władzy
przez sprzysiężenie żydowsko-kominternowskie, nie było inaczej. Kluczowe i kierownicze
stanowiska prokuratorskie i sędziów obsadzane były ludźmi zaufanymi, którzy wiedzieli jakie
mają zadania wobec tych, którzy ich mianowali na te posady. Na tym odcinku życia
państwowego w Polsce nic się nie zmieniło od 1950 roku. Były co prawda pewne
kosmetyczne zabiegi, ale tego rodzaju, żeby służyły zabezpieczeniu interesów członków
stadniny rządzącej. Po 1989 roku nie było żadnych zmian. Nie było lustracji w organach
władzy sądowniczej. Zostali ci sami sędziowie z tymi samymi zadaniami, tj. służenie tym
aktualnie u władzy. Zostało wszystko po staremu. Widać to zresztą wyraźnie na przykładzie
rozpraw sądowych o t.zw. zniesławienie: Kiedy Michnik, lub DBM-y (Duchowi Bracia
Michnika) wnoszą pozew do sądu o zniesławienie, rozprawa odbywa się stosunkowo szybko i
sprawca zostaje ukarany. Gdy jest sytuacja odwrotna, Michnik zostaje uniewinniony. Ze
względu na „znikomą szkodliwość społeczną” tak, jak n.p. Michał Borowski (Berman) za
zatajenie przed władzami podatkowymi posiadanie dwóch ekskluzywnych mieszkań w
Warszawie i Poznaniu. (Zobacz: http://www.gazetapolska.pl/8507-tajne-lokale-michnika ).

Innym przykładem jest ciągnąca się od paru lat sprawa sądowa o oszczerstwa i kłamstwa
pod adresem prezesa USOPAŁ, Jana Kobylańskiego. Dowody są, leżą przed sędzią, ale sąd i
sędziowie wydać wyroku nie są w stanie. Jakie siły trzymają ich w szachu?

Sędziowie w PRL-bis zwaną „III RP” są nieusuwalni. Są nadal mianowani przez klany i kliki

 – 53 –

rządzące. Pierwsze, co zrobiły po umocnieniu się i okopaniu u władzy w Polsce po 1989 roku,
to znieśli szybko karęśmierci, żeby pozbawić Polaków podstawy prawnej do powieszenia
czołowych bandziorów czerwonego aparatu terroru. Drugie, co zrobili, to
ustanowili szybko prawo o „ochronie danych osobowych”, żeby Polakom utrudnić, albo
uniemożliwić zorientowanie się, kto jest kim w „III RP”. Jeszcze inne, to prawo o ochronie
dóbr osobistych. Sędziowie powinni być wybieralni. Inaczej będą zawsze narzędziem, jak
dotychczas, klanów i koterii sprawujących aktualnie władzę.

W sytuacji politycznej, jaka dzisiaj istnieje w Polsce, głosowanie na prawdziwych Polaków
nie jest proste. Po pierwsze, kto tam wie z obywateli nie „siedzących w polityce”, który z nich
jest prawdziwy, a który P.O.P. (pełniący obowiązki Polaka). A po drugie – nawet jakby taki
jeden, dwóch czy trzech etnicznych Polaków dostało się do którejś koterii partyjnej, to i tak
zostanie połknięty (szybko zdeprawowany) przez większość i uspokojony. Tę watahę
pookrągłostołowych potomków bandy żydowsko-kominternowskiej i ich polskich lokajów z
„awansu społecznego”, trzeba po prostu rozpędzić. Być może, że trzeba będzie wyjść na ulice
Warszawy i uporczywymi demonstracjami wymusić na nich gruntowne zmiany w kreowaniu
władzy ustawodawczej (sejm), sądowniczej i wykonawczej (rząd). Alternatywą jest rola
niewolnika, siedzącego cicho i narzekającego na złe rządy. Siedzenie cicho (mentalność
zająca) rozzuchwala sprawujących władzę, zwłaszcza obcej prowieniencji – i motywuje do
„przykręcania śruby”. W tej sprawie nie może byćżadnych kompromisów. Pójście w tym
wypadku na kompromis oznacza pójście na kompromis z prawdą. Przegrana gwarantowana.

Jak już wskazałem wcześniej, jakość polskości rządów, sprawowanych przez stadninę
pookrągłostołową obnaża ich stosunek do zbrodni i rabunku dokonanych na Polakach
na Kresach Wschodnich przez Ukraińców i w Polsce przez bandężydowskokominternowską.
Ale nie tylko to. Równie ich stosunek do żydowskich hochsztaplerów i
cynicznych lisów z USA i Izraela, dążących do wyłudzenia od Polski (od Polaków) 65
miliardów dolarów odszkodowania za jakieś tam mienie żydowskie pozostawione w Polsce.
Niewątpliwe, że jakieś mienie Zydzi stracili w Polsce. Ale, czy jest to winą Polaków?! Byli
to Polacy, którzy napadli na Zydów i ograbili ich z posiadanego przez nich mienia?! Ile tego
mienia(majątku) stracili Zydzi w Polsce?!

Pamiętajmy tu o fakcie, że najwięcej Zydów zgromadzonych zostało w t.zw. „zonie
żydowskiej”, ustanowionej przez władze carskiej Rosji. Ta zona, (mało kto o tym wie), to
wschodnie tereny dawnej Rzeczypospolitej; to wschodnia część ziem polskich pod zaborem
rosyjskim. Władze carskiej Rosji, chcąc pozbyć się Zydów ze swego terytorium, przegnali ich
na tereny polskie, gdzie stworzyli obóz dla Zydów rosyjskich. „Był to zmodyfikowany plan
Pobiedonostsewa, głowy rosyjskiego ortodoksyjnego synodu, plan zlikwidowania Zydów w
Rosji”.

Ta zona, w jednej trzeciej terytorium polskiego, biorąc pod uwagę obszar od Łodzi w
kierunku wschodnim (dziś granica na Bugu), to poza Bugiem znajduje się 2/3 dawnego
terytorium państwa polskiego. Dzisiaj są to tereny administrowane od II w.św. przez Litwę,
Białoruś i Ukrainę. Pytanie, jakie się tutaj nasuwa, brzmi: Czy Polacy mają płacić dzisiaj za
mienie żydowskie, które znajduje się w posiadaniu Litwinów, Białorusinów i Ukraińców?!
Pytanie na miejscu, bo mówi o tym suma rozczeń 65 miliardów dolarów. Za 1/3 żydowskich
dóbr materialnych, które Niemcy zrównali z ziemią znajdujących się jakoby na terytorium

 – 54 –

dzisiejszego państwa polskiego, 65 miliardów dolarów cuchnie mocno typowo żydowską
chucpą.

Byłemu ambasadorowi izraelskiemu w Polsce, Szewach Weiss’owi i amerykańskim Zydom
coś się chyba w głowach poknociło: Zydów, którzy byli bogaci, lub względnie sytuowani,
było mało w stosunku do liczby Zydów w Polsce międzywojennej. Przytłaczającą większość
stanowiła biedota wypędzona z Rosji, prymitywna i zacofana masa ludzi, którzy poza
chałatem i wylęgarnią wszów nie miała nic.Cuchnęli na odległość nie tylko czosnkiem i
cebulą. Przymierali głodem. Byli siedliskiem rozmaitych chorób a głównie gruźlicy z
niedożywienia. Jakie majątki mogli ci ludzie pozostawić w Polsce?

To, że żydowski cynizm i bezczelność nie zna granic, to na ogół dobrze jest wiadomym w
Europie i USA oraz Kanadzie. (W języku hebrajskim nazywa się to chutzpach). I z tym trzeba
się pogodzić, że Zydzi są tacy. Trudno natomiast zrozumieć, dlaczego u władzy, pragnącej
uchodzić za polską, nie znajduje się ani jeden Polak, który byłby zdolny tupnąć nogą i
powiedzieć: Dość tej chucpy!! Po pierwsze, Polska w latach 1939 – 1944 znajdowała się –
jako państwo okupowane – pod jurysdykcją niemiecką. Obywatele polscy (dotyczy to też
żydowskich obywateli państwa polskiego) nie mieli żadnego realnego wpływu na to, co
władze niemieckie czyniły. Za zniszczenia i przepadek mienia w tym czasie odpowiedzialne
są władze okupacyjne, czyli Niemcy. Do wypłaty odszkodowań zobowiązane jest – z natury
rzeczy – państwo niemieckie, a nie polskie.

Cynizm i bezczelność
żydowskich hochsztaplerów amerykańskich i izraelskich (np. Szewach
Weiss) polega na tym, że usiłują wyłudzić od państwa polskiego odszkodowania, które już
dawno otrzymali od państwa niemieckiego, które wypłaciło Zydom i Izraelowi w latach
1950 – 1965 wiele dziesiątek miliardów dolarów odszkodowań i na dodatek udzieliły
wielomiliardowej pomocy materialno-militarnej. Kto dzisiaj o tym pamięta?! To było 50 lat
temu. Niektórzy Zydzi o tym wiedzą, ale nie powiedzą. A niby dlaczego mają to rozgłaszać?
Przecież to nie leży w ich interesie. A może się uda wyłudzić coś dodatkowo od państwa
polskiego i od głupich Polaków? Przypomnieć to Zydom jest obowiązkiem Polaków!

O tym, że wielu Zydów to wie, nie ulega wątpliwości.
Wychodzący w Izraelu dziennik pt. „HAOLAM HAZE” pisał w 1965 roku: „Stosunek
naszego rządu do rządu Adenauera oparty jest na cynicznej transakcji, może najbardziej
cynicznej od chwili, gdy Adolf Hitler proponował Brandtowi transakcję towarów za krew.
Otrzymaliśmy pieniądze. Otrzymaliśmy pomoc. Sprzedaliśmy N.R.F.-owi świadectwo
moralności następującej treści: My państwo Izrael, ofiary nazizmu, uratowani z Oświęcimia,
dyplomowany symbol postępu i socjalizmu w świecie, potwierdzamy niniejszym, że posiadacz
tego świadectwa nie jest już faszystą, lecz całkiem nowym Niemcem, który ma prawo być
przyjęty do każdego grona.”.

W latach 1944-1956 Polska znajdowała się pod jurysdykcją sowiecką. To jedna rzecz. A
druga, to fakt, że rzeczywistą władzę w tym kraju sprawowała banda żydowskokominternowska,
czyli – mówiąc językiem prez. B.Komorowskiego, Jana T. Grossa i
prof. Barbary Engelking-Boni z Centrum Badań nad Zagładą Zydów – naród żydowski.
Logiczne jest, że w tym wypadku po odszkodowania za utracone w tym czasie mienie na
terytorium Polski Zydzi powinni zwracać się do ZSRR i Zydów, którzy sprawowali
rzeczywistą władzę w Polsce. I nie tylko tych, którzy zostali w Polsce, ale równie do tych,

 – 55 –

którzy wyjechali z Polski po 1956 roku i po marcu 1968. Znajdują się oni w Izraelu i w
różnych krajach europejskich, np. parę tysięcy w Szwecji, Danii i w mniejszych ilościach w
innych państwach. Nie trudno ich odnaleźć, bo ich kartoteki leżą w MSW i innych archiwach.

Ale na tym nie koniec. Otwartą pozostaje sprawa zbrodni dokonanych na Polakach przez
bandężydowsko-kominternowską, sprawującą praktycznie niepodzielną władzę w Polsce
przez 12 lat powojennych. W tych zbrodniach, t.j. wymordowaniu kilkudziesięciu tysięcy
Polaków i zniszczeniu życia kilkusettysiącom brali przecież udział Zydzi, którzy sprawowali
kierowniczą rolę w krwawym terrorze, skierowanym przeciw narodowi polskiemu. (Vide:
„krwawa Luna”, Adolf Berman, Romkowski, Różański i spółka).
Nie bójmy się tutaj wziąść przykład z prez. B.Komorowskiego: Jeżeli w zbrodni w
Jedwabnem brał udział naród polski, to w wymordowaniu ponad 40 tysięcy Polaków po II
w.św. brał udział naród żydowski.

Polskim ofiarom zbrodni, rabunku i terroru żydowskiego należą się też konkretne
odszkodowania. Mając na uwadze liczby zamordowanych, trzymanych w więzieniach
UBeckich i obozach pracy przymusowej, cyfra 120 miliardów dolarów zadośćuczynienia za
wyrządzone tym Polakom i ich rodzinom krzywdy nie wydaje się zawyżona. Raczej zaniżona.

Warszawa jest najbardziej zażydzoną stolicą europejską. Stało się to na skutek nie tylko
sowieckiej okupacji, ale również rozmyślnej polityki Zydów kominternowskich w
późniejszych latach. Po 1946 roku na skutek t.zw. „repatriacji” wyeksportowano z Rosji
sowieckiej do Polski kilkaset tysięcy Zydów. Dużą część z nich uplasowano w Warszawie.
To znaczy tyle, ile udało im się ukraść mieszkań od Polaków. Kilkadziesiąt tysięcy (30 tys.?)
z tej masy wyjechało na Zachód i do Izraela w latach 1948 – 1952. To byli głównie ci, którzy
uważali, że „kiedy w Polsce rządzili nie-Zydzi, a Zydzi handlowali, to dało się w tym kraju
żyć. A teraz, kiedy Zydzi rządzą a Polacy handlują, to lepiej stąd uciekać”. Resztę, która nie
zmieściła się w Warszawie umieszczono na Dolnym Sląsku, głównie w Dzierżoniowie,
Wałbrzychu, Jeleniej Górze, Legnicy i we Wrocławiu. Wkrótce po tym Warszawę uczynili
na wiele lat miastem zamkniętym. Dla kogo zamkniętym?!

Zdobycie zameldowania się na stałe w stolicy dla Polaków zostało zamknięte. Możliwość
uzyskania zameldowania mieli tylko Zydzi (nazywało się to: „w ramach łączenia rodzin”)
oraz wyższej rangi UBecy i aparatczycy PZPR-owscy dlatego, że jako dyspozycyjni (lokaje)
też byli cenieni i użyteczni. W ten sposób odcięto dopływ do Warszawy – stolicy kraju –
Polaków niekomunistów.

Jak już wcześniej wspomniałem, członkowie mafii żydowsko-kominternowskiej zajmowali
się nie tylko mordowaniem Polaków, ale równie tworzeniem potomstwa i zapewnianiem mu
przyszłości, gdy dorosną. Jest to rzeczą naturalną. Ale zrozumiałym jest też, że potomstwo to
nie nadawało się do zatrudnienia przy taśmach montażowych ciągnika marki „Ursus” czy w
hucie „Warszawa”, kiedy istniały stworzone przez ich rodziców ministerstwa, departamenty,
sądownictwo, prokuratury, instytuty różnego rodzaju, archiwa i tym podobne pasożytnicze co
prawda, ale bardziej ponętne i daleko lepiej płatne posadki w instytucjach, w których tatusie,
mamusie i ciotki decydowały i rządziły.

Warszawa, jako stolica kraju, stanowi centralny ośrodek organów rządowych, czyli centrum
zarządców resztą kraju. Tu wymyśla się i tworzy różne dyrektywy i zarządzenia, które

 – 56 –

następnie narzucane zostają całemu krajowi. Jest to naturalne i praktykowane przez wszystkie
zorganizowane państwa. To, co jest nienaturalne w sytuacji polskiej, to to, że centralne
organy władzy państwowej są obsadzone przez ludzi o mentalności i filozofii życia obcej dla
Polaków etnicznych. Z natury rzeczy ich interesy będą zawsze różniły się od interesów
państwa polskiego i rdzennych Polaków. W okolicznościach kolizji interesów żydowskich i
polskich, staną ci ludzie zawsze w obronie tych pierwszych, czego przykładem ostatnim była
reakcja szefa rządu, Tuska i szefa MSZ, Sikorskiego, którzy złożyli skargę na obywatela
polskiego, żyjącego i działającego na terytorium Polski – do innego państwa, z
oczekiwaniem, że tamto obce państwo go przykładnie ukara. A to tylko, żeby zadowolić szefa
organizacji żydowskich w USA, Lauder’a i upokorzyć Polaków.

Innym przykładem jest wystąpienie tegoż Sikorskiego podczas jego ostatniej wizyty w
Wielkiej Brytanii, gdzie powiedział publicznie Brytyjczykom, że w Polsce takich Breivików
jest pełno. Zamiast bronić interesów i dobrego wizerunku państwa, co jest jego zadaniem jako
szefa MSZ, Sikorski robi odwrotnie: przedstawia Polaków w bardzo negatywnym świetle.
W kraju takim jak Norwegia Sikorski po takim wystąpieniu już na drugi dzień nie byłby
szefem MSZ i politycznie byłby spalony. W Polsce to się nie stało. Daje się to wytłumaczyć
tylko tym, że stoją za nim mocne siły plemienne i polityczne, które mają interes w tym, żeby
Polaków przedstawiać w złym świetle. Harmonizuje to z wystąpieniami Komorowskiego,
Mazowieckiego, Grossa, Michnika i jego DBM-ów.

 Nie potrzeba mieć wielkiej wyobraźni, aby zauważyć jakie są to siły. Patrząc wstecz od 1945
roku, podczas gdy Polacy byli terroryzowani i mordowani, członkowie bandy żydowsko-
kominternowskiej robili dzieci i dbali o ich dobry rozwój fizyczny i umysłowy. A później
zabiegali o zapewnienie im odpowiednich kluczowych stanowisk w organach władzy
centralnej, w aparacie przymusu, sądownictwa, propagandy, oświaty, filmu itp. Zawierano
małżeństwa wśród swoich i znowu rodzono dzieci, które kształcono w odpowiedni sposób i
potem wypychano na na przód w hierarchi władzy i wpływów politycznych. W ten sposób
zapewniano sobie ciągłość dostępu do polskiego pastwiska i kontroli nad władzami
centralnymi. Jako przykład można tu przytoczyć karierę Stefana Mellera, syna członka bandy
żydowsko-kominternowskiej, Zyda Adama Mellera, którego wspomniałem już wcześniej przy
innej okazji. Stefan Meller był m.in. ministrem spraw zagranicznych. Poprzednim szefem
MSZ był inny Zyd, Adam D. Rotfeld. Stefan Meller (zmarł niedawno) miał dwoje dzieci.
Syna, Marcina Mellera, który jest dziennikarzem i prezenterem programu telewizyjnego
„Dzień Dobry TVN”. Córka, Katarzyna została w 2008 roku rzecznikiem prasowym spółki
„PL.2012”.

Jako następny przykład można przytoczyć karierę Michała Komara, syna członka bandy
żydowsko-kominternowskiej, Zyda Wacława Komara (Mendela Kossoja), który pełnił m.in.
funkcję dyrektora Depart. VII UB i dowódcy KBW, wsławionej w krwawych mordach na
polskim podziemiu politycznym. Był agentem OGPU/NKWD. Syn Michał Komar, rówieśnik
A.Michnika, otrzymał wykształcenie na SPGPiS w Warszawie. Zrobił tam doktorat przy
solidnej czułej opiece znajomych taty, ciotek i wójków z tej samej stadniny ideowo-
plemiennej. Potem otrzymał pracę w TVP, był wiceprezesem wydawnictwa „Czytelnik”, po
Magdalence i okrągłym stole współtworzył „Nową Telewizję Warszawa”, współpracował z
„Polskim Radiem”, krakowskim „Tygodnikiem Powszechnym” i „Teatrem Telewizji”. A
więc jeszcze jeden Zyd usadowiony na odcinku prania i urabiania mózgów Polaków. Należy
tu też wymienić tytułem przykładu ze świata filmowego Agnieszkę Holland, córkę

 – 57 –

żydowskiego stalinisty, Henryka Hollanda. Inny jeszcze przykład, to Andrzej Mietkowski,
syn członka bandy żydowsko-kominternowskiej, gen. UB Mieczysława Mietkowskiego. A.
Mietkowski bywał szefem Agencji Informacji w TVP i pełni rozmaite w funkcje w mediach
tzw. „III RP”. Jak widzimy z tych przykładów, gdy ma się właściwe pochodzenie etniczne i
ideologiczne, drzwi stają się otwarte na uniwesytety, na wpływowe stanowiska i do
lukratywnych posad.

Innym przykładem szybkiej kariery jest Michał Borowski. Nie wiem w jakim stopniu jest
spokrewniony z komunistążydowskim, Wiktorem Borowskim (Aronem Bermanem), ale
jest synem Miriam Borowskiej, po marcu 1968 roku mieszkającej w Szwecji. No i Michał jest
oczywiście starym przyjacielem A. Michnika. W każdym bądź razie pochodzenie rodzinne
i układy plemienne załatwiły mu w 2003 roku posadę Naczelnego Architekta Warszawy (nb.
posadę tą otrzymał od ówczesnego prezydenta Warszawy, Lecha Kaczyńskiego) i w
2007 szefa Narodowego Centrum Sportu. W zeznaniach podatkowych ukrył dwa luksusowe
mieszkania i certyfikaty depozytowe o wartości pół miliona złotych. Prokurator „III RP”
prowadzący w tej sprawie śledztwo, umorzył sprawę uznając, że ukrycie tych danych
majątkowych przez Michała Borowskiego było – uwaga: „niedbalstwem z jego strony”. I tak
uzasadnił umorzenie sprawy: „Za taką tezą przemawia okoliczność, iż Michał Borowski
jawi się jako osoba wyjątkowo majętna. Kwota 500 tysięcy zł. stanowiła zaledwie ułamek
ogólnego majątku podejrzanego.” (Zobacz: Anita Gargas, „Mieszkania Michnika i zęby
CBA”, http://www.gazetapolska.pl . No, no! Nasuwa się tutaj pytanie: Jak Michał Borowski
doszedł do tak ogromnego majątku, którego ułamek stanowi 500 tysięcy zł. w 2011 roku?!

Takich przykładów, jak robiono kariery we władzach centralnych, no i majątki na
fundamencie zbrodni i rabunku dokonanego na Polakach, można przytoczyć tysiące. Te
powyżej wystarczą nam dla ilustracji rzeczywistości.

O wielkości zagęszczenia Warszawy Zydami kominternowskimi i o ich nieuzasadnionych
wpływach politycznych (nie mówiąc już o innych) w Polsce dowodzą inne fakty. Na przykład
taki, że na czele rządów pookrągłostołowych byli w większości Zydzi: Tadeusz Mazowiecki
(Icek Dikman), J.K. Bielecki (Izaak Blumenfeld), Hanna Suchocka (Hajka Silberstejn),
Włodzimierz Cimoszewicz, syn wysokiego oficera bandy żydowsko-kominternowskiej,
Goldsteina, J.Buzek (Mysures Zweinos). Ministerstwo Spraw Zagranicznych jest całkowicie
opanowane i kontrolowane przez potomków tej samej bandy, co nie wahał się podkreślić
nawet poprzedni prezydent, Lech Kaczyński, w wywiadzie, którego fragment przytoczyłem
wcześniej. W Sejmie i Senacie dominują ludzie tej samej prowieniencji, co dowiedli zresztą
swoimi wystąpieniami politycznymi.

Podobną nadreprezentacjężydowską znajdziemy na stanowiskach prezydenta „III RP”. Po
cynicznym wykorzystaniu Wałęsy do „ugaszenia pożaru”, na to stanowisko wypchnięto syna
byłego żydowskiego UBeka, Kwaśniewskiego, (Stoltzmana), który utrzymał to stanowisko
przez dwie kadencje. (Nie było Polaka nadającego się do pełnienia tej funkcji?!!). Po nim
otrzymał ten urząd Lech Kaczyński, powiązany z żydowskimi klanami i sitwami poprzez
swojążonę. Ze był pod ich wpływami, dowiód już, gdy był ministrem sprawiedliwości. W
czasie wielkiego wrzasku żydowskiego wokół Jedwabnego, wyszedł z postulatem
przeprowadzenia ekshumacji zwłok i policzenia ich. Jednak do tego nie doszło, bo Kaczyński

 – 58 –

szybko został przywołany do porządku przez swych mocodawców. Dla równowagi i
uwiarygodnienia się u Zydów, jako prezydent wprowadził do Sejmu żydowskie święto
Chanuka. (Co?!). Ale idźmi dalej. Udał się w pielgrzymkę do Izraela, gdzie paradował w
jarmułce i zgadzał się z Izraelitami w przedmiocie „zadośćuczynienia” za mienie
pożydowskie w Polsce objecując, że zajmie się tą sprawą.

Andrzej Olechowski (Mosze Brandwein) co prawda prezydentem nie został, choć
kandydował na to stanowisko. Nie mniej pełnił wiele czołowych i wpływowych funkcji we
władzach centralnych, był między innymi ministrem finansów w rządzie Jana Olszewskiego.
Olechowski był założycielem Platformy Obywatelskiej, która przesiąknięta jest B.D.M.-ami.
Może to nam wyjaśnia, dlatego tak zażarcie P.O. broniona jest przez media michnikowskie.

Obecny prezydent Komorowski też nie jest „pewny”, bo warszawskie klany i koterie
żydowskie zaczęły w pewnym momencie wątpić, czy aby Komorowski jest przez Polaków
uznawany, t.zn. czy jest przez nich traktowany jako swój. Dlatego zapewne zaczęły ich
prewencyjnie urabiać, podpowiadając im, że Komorowski ma „korzenie” w rodzinie
ziemiańskiej, ergo: jest z pochodzenia ziemianinem; co już pachnie szlachcicem polskim. Był
to zabieg propagandowy chyba po to, żeby Polacy przestali wątpić w jego niepolską
przynależność plemienną. Ale, czy w sytuacji Komorowskiego przynależność etniczna ma
znaczenie? Nawet gdyby był etnicznym Polakiem, powiedzmy n.p. potomkiem jakiegoś
robotnika folwarcznego, opryszka czy ziemianina – to nie ma to tutaj znaczenia, bo ma
nałożoną obrożę w postaci żony, Hajki, która jest córką wysokiego oficera aparatu terroru
bandy żydowsko-kominternowskiej. Czy można w tej sytuacji oczekiwać, że będzie dbał o
interesy polskie i narodu polskiego?! Nie ma co się zatem dziwić, że szczeka i skomle tak, jak
oczekują jego mocodawcy. No, niechby tylko spróbował… Rodzina rodziny żony i znajomi
ich królika szybko mu pomogą, żeby „zmądrzał”.

I właściwie na tym można całość zakończyć, bo jednym z moich celów było ukazanie
rodowodu dzisiejszych elit t.zw.”III RP”. Zdaję sobie sprawę z tego, że u Czytelnika może
takie zakończenie wywołać pewien niedosyt, bo brakuje tu odpowiedzi na pytanie: Jak
zmienić tę sytuację polityczną? Co robić w tym kierunku? Ale przypominam, że nie te
kwestie były tematem tej pracy.

Co robić, żeby się wyzwolić spod kurateli i władzy potomków bandy żydowskokominternowskiej,
to temat odrębny. Można tu tylko stwierdzić, że sytuacja jest ciężka, ale
nie beznadziejna. Zrobić można dużo, kiedy ma sięświadomość sytuacji i kiedy wróg został
zlokalizowany. I to było moim drugim celem.

Władysław Gauza
Wrzesień 2011

– 59 –

P.S.
***********************

Pragnę tu zwrócić jeszcze uwagę na niektóre ważne czynniki, o których należy pamiętać przy
podejmowaniu walki. Chodzi o to, żeby nie dać się wykołować wrogowi.

1) Zdefiniowanie wroga. To zostało już dokonane w tej pracy.
2) Zlokalizowanie wroga. To też mamy za sobą.
3) Przestać się bać. Kiedy my przestajemy się bać, wtedy wróg zaczyna się bać. A to

decyduje o sukcesie.
4) Pracować nad zmianą dotychczasowej świadomości historycznej i politycznej

społeczeństwa – świadomości, która została ukształtowana i narzucona przez
wroga. Zmianęświadomości dokonuje się przy pomocy działań propagandowych
począwszy od rodziny, przyjaciół i znajomych. Jest to t.zw. praca od podstaw.

5)
Odrzucić t.zw. poprawność polityczną. Przywrócić rzeczom właściwe nazwy. Nie bać się
nazywaćłopaty, łopatą. Język tych „łże elit” nie jest naszym językiem, choć niby go
rozumiemy. Nie dać sobie narzucać określeń i terminów kreowanych przez te elity, bo
oni je tworzą na swój użytek; do tworzenia treści dla obrony swoich partykularnych
interesów. W naszej walce politycznej t.zw. językowa ścisłość pisarzy, publicystów i
różnych profesjonalistów PRL-owskich, nie jest przydatna. Wśród tych

pseudointelektualistów jest masa oszustów, a i równie, głupców politycznych, ludzi
tchórzliwych i o zajęczej mentalności. Ci będą się bronić przed zmianą sytuacji, bo nie
wiedzą, jak na tym wyjdą i jak wyjdą na tym ich krewni i znajomi królika. Pojawią się też i
polityczne skunksy. A te – jak wiadomo – kiedy czują się zagrożone, produkują i wydzielają
smród.

Przede wszyskim należy wyzbyć się naiwności. Nie należy nikomu wierzyć na słowo. Wśród
t.zw. „naukowców”, ludzi z wyższym wykształceniem, oszustów i szalbierzy znajduje się tyle
samo, a może więcej, niż wśród ludzi niewykształconych. Dlatego na wszystko, co mówią i
piszą należy patrzeć bardzo krytycznie i z dużą dozą podejrzliwości. Mamy tu bowiem do
czynienia z wyrafinowanymi zawodowymi oszustami. Ich ofiarami padają nie tylko ludzie
mało wykształceni, ale równie z wyższym wykształceniem a nawet z tytułami naukowymi.
I nie tylko świeccy, ale także księża i biskupi, którzy będą bezmyślnie „chlapać”, jak papugi,
różne zasłyszane głupstwa i bzdury. (Ja tutaj nie mówię o tych, którzy robią to świadomie,
będąc na usługach bandokracji „III RP”).
Jako przykład niech nam tutaj posłuży pierwszy okres pomagdalenkowy i pookrągłostołowy.
W czerwcu 1989 roku poseł PRLowski, Szczepkowska, ogłosiła z trybuny sejmowej koniec
komunizmu w Polsce. Po jej wystąpieniu otrzymaliśmy, według ówczesnej propagandy, już
na drugi dzień „demokrację”.

 Jak można twierdzić, że już mamy „system demokratyczny” w sytuacji, gdy w rękach bandy
żydowsko-kominternowskiej i ich lokajów z awansu społecznego pozostawały środki
masowego przekazu (najważniejsze dzienniki, tygodniki, radio, telewizja i wydawnictwa)
oraz środki finansowe i ekonomiczne?! Nawet, gdy pozwolono tworzyć społeczeństwu
formacje (partie) polityczne i wydawać pisma, to o jakiej równości startu do działań
politycznych można było mówić? Jaka to była – która zresztą jest taką do dzisiaj – ta
„demokracja”?!

 – 60 –

Jednakże fakt ten nie przeszkadzał rozmaitym uczonym w gadaniu i piśmie głosić, że już
mamy prawdziwą upragnioną demokrację. To, że kłamstwo to narzucały Polakom żydowsko-
kominternowskie elity, to zrozumiałe. Ale kiedy wtórowali im ludzie nie identyfikujący się
dotąd z komunizmem, to mieliśmy do czynienia, albo z głupcami albo z oszustami,
wspomagąjącymi bandokrację postPZPRowską. Wśród tych głupców politycznych i oszustów
było, niestety, dużo księży katolickich i biskupów. Ci ostatni mogli się zdobyć na szczyptę
uczciwości i prawdy, i przynajmniej milczeć, jeżeli nie stać ich było na uczciwość i odwagę,
by powiedzieć wiernym, że mamy tu do czynienia z ogromnym oszustwem. Widać tutaj,
że i na tych polskich „inteligentach” współczesnych nie można polegać. Nie będę wymieniał
tu po nazwisku tych kościelnych głupców i oszustów. Wspomnę tylko, że i prymas J.Glemp
był jednym z nich obok bp. Pieronka, Zycińskiego, Dąbrowskiego czy Orszulika.

Drugie wielkie oszustwo, na które Polacy dali się nabrać, to „tolerancja”. Oczywiście, banda
pookrągłostołowa była i tu na czele. I pierwszą, która wskazała troskliwie narodowi
polskiemu, co należy tolerować… No i od kiedy. „Nie można domagać się od przeciwników
tolerancji, jeżeli samemu jest się tolerancyjnym tylko wówczas, gdy się jest bezsilnym.” –
przypominał publicysta paryskiej „Kultury”, Juliusz Mieroszewski w swej książce
„Polityczne neurozy”.

Banda żydowsko-kominternowska podniosła wysoko sztandar „tolerancji” po 1989 roku,
kiedy się poczuła osłabiona i niepewna swej przyszłości. A Polacy? Kiedy dostrzegli ten
„sztandar tolerancji”, wyciągnięty przez najbardziej nietolerancyjną bandę, dostali coś w
rodzaju szoku. I… nie wiedzieli jak na to zareagować.

Dzisiaj społeczeństwo polskie przywykło (przyzwyczajono je) już do tego rodzaju zagrań,
to znaczy, że mają tolerować wszystko, co robią władze (te niepolskie) i co głoszą t.zw.
łże elity postkominternowskie i postfolwarczne. Jeżeli ktoś tego nie toleruje, to znaczy, że
narusza interesy tych elit. To zaś kwalifikuje się do skierowania sprawy do sądu, za
„naruszenie obowiązującego prawa”. Nb. tego prawa, jakie te elity ustanowiły w obronie
swych posiadłości. Czy nie nadszedł czas, żeby oprzytomnieć?!

Tolerancja oznacza, nie mniej ani więcej tylko to, że osobie – wyrażającej poglądy przeciwne,
lub inne – daje się prawo mieć inne poglądy, niż posiada się samemu, i daje się jej prawo do
ich wyrażania w mowie i piśmie. Tolerancja nie oznacza, że trzeba, lub że jest się
zobowiązanym, respektować i honorować odmienne poglądy. Oznacza tylko, że przeciwnik
ma prawo je wyrażać. W świetle tej definicji, Zydzi są najmniej tolerancyjnym narodem.

Po „wytolerancjonowaniu” Polaków znowu ich wykiwano, że aż wstyd to wspominać.
Narzucono im mniemanie, że „teraz, kiedy już mamy „zachodnią demokrację”, nadszedł czas
na zachodnie „ładne różnienie” się (w debatach politycznych i w propagandzie). I co? Ano, to
samo. Ten haczyk Polacy też połknęli. Ale kiedy poczuli ból, było już – jak zwykle – za
późno.

Kiedy komuniści mieli niepodzielną władzę nad Polakami, to można było się różnić
nieładnie. Wypadało wtedy wyzywać Polaków od „bandytów faszystowskich”,
„zaplutych karłów reakcji”, „przekupnych karierowiczów”; nazywać ich „chytrymi łotrami”,
„antysemitami”, „chuliganami”, „warchołami”, ”bandytami” etc. Po 1989 roku, kiedy
stadnina PZPRowska utraciła częściowo monopol na propagandę, bo musiała pozwolić na

 – 61 –

zaistnienie innych czasopism i wydawnictw, stała się nagle chorążym „ładnego różnienia się”.

– Teraz nie wyzywajmy się! Teraz nadszedł czas, żeby się nawzajem ładnie traktować!
Bo dzisiaj stadninie postkomunistycznej tak najlepiej pasuje.

Tym posunięciem wybiła Polakom kolejną broń z ręki. Chodziło o to, żeby nie nazywano
rzeczy po imieniu; że nieładnie jest mówić publicznie prawdy o tych elitach, iż składają się z
potomków bandy żydowsko-kominternowskiej, polskich opryszków i mętów społecznych,
ludzi podłego gatunku z marginesu społecznego. Dlaczego nie mówić głośno prawdy,
zwłaszcza kiedy Kościół poucza „żyjcie w prawdzie”, „prawda was wyzwoli” i t.p. Chyba
nadszedł czas, żeby i z tego chytrego chwytu postkominternowskiej stadniny wyrwać się
wreszcie?!

Warto tu zauważyć inne głupstwa i bzdury zaprezentowane Polakom i na które dali się
nabrać. Pierwsze z nich, to narzucenie im „nauki” Kościoła o „chrześcijańskim odpuszczaniu
winy”. Podnieśli to najpierw propagandziści bandy pookrągłostołowej i wtórowali im
„uczeni w piśmie” młodsi bracia w wierze, począwszy od zwykłych księży po niektórych
biskupów (tak zwanych „postępowych” i „liberalnych”) włącznie.

Niewątpliwie, że byli wśród nich zwykli głupcy, ale na pewno też tajni (i otwarci)
współpracownicy tych elit, jak np. bp.Pieronek czy bp. Zyciński (dziś już nie żyje – dzięki ci
Boże za to) i kilku innych.

Dziwną naukę kościelną narzucają narodowi polskiemu ci słudzy boży, którzy pouczają
Polaków, że należy winy wybaczać zbrodniarzom, terrorystom i krwawym oprawcom spod
znaku bandy żydowsko-kominternowskiej i ich polskim pomocnikom z marginesu
społecznego, ale nie słychać tychże moralistów, gdy jakiś Polak stawiany jest przed sądem za
to, że coś ukradł, bo nie miał co dać dzieciom do ust. Gdy takiego nieszczęśnika stawia się
przed sądem PRLowskim, żaden moralista chrześcijański nie bąknie nic. W tym przypadku
„uczeni w piśmie” nasi młodsi bracia w wierze dziwnie milczą. Coś, jakby pomarli na taką
okoliczność.

Powiedzmy sobie od razu, że słudzy kościelni, którzy obezwładniają Polaków sloganami o
potrzebie „odpuszczania win” w chwilach zagrożenia interesów czerwonych i
postczerwonych bandziorów są, albo głupcami albo oszustami. W obu przypadkach
jednakowo groźni. Wybaczenie winy nie oznacza zwolnienia od kary. Najpierw pokuta a
potem możemy rozważać odpuszczenie win. Papież Jan Paweł II bywał w Polsce kilka razy.
W czasie jednej ze swoich pielgrzymek odwiedzał więzienia i więźniów. Przy żadnej z tych
wizyt więziennych nie zwracał się do Polaków, żeby odpuścili tym więźniom winy i
natychmiast zwolnili ich od odbywania kary. Przed śmiercią odwiedził w więzieniu włoskim
swego niedoszłego zabójcę. Odpuścił mu przy tej okazji winy, ale nie namawiał ani nie
domagał się od władz włoskich, żeby go zwolnić od odbywania kary. Krótko mówiąc: Takie
tłumaczenie i praktykowanie „odpuszczania win”, jak się je stosuje w naszym kraju przez
różnego rodzaju autoramentu moralistów jest oszustwem wobec Polaków i chrześcijan, i jest
usiłowaniem ich ubezwłasnowolnienia.

Innym oszustwem jest interpretacja i praktykowanie „miłosierdzia chrześcijańskiego”,
„nadstawianie drugiego policzka”, kiedy zostaliśmy uderzeni w pierwszy i „zwalczania zła

 – 62 –

dobrem”, znosić ataki wroga „z pokorą” . Te wymienione tutaj t.zw. „nauki kościelne” nie
mają wiele wspólnego z naturą i rzeczywistością tego świata. Owszem, można je
praktykować, ale na własną zgubę. Sojusz „Kościoła z Tronem”, to znany w historii 2000 lat
chrześcijaństwa powód do przewrotów i rozmaitych innych rewolt. Nie trudno wyobrazić
sobie jakby to było, gdyby świat nadstawiał Hitlerowi czy Pol Potowi drugi policzek do
uderzenia, zamiast chwycenia za broń? Nie trzeba tu chyba też tłumaczyć nikomu detalicznie,
jakby życie się potoczyło, gdyby chrześcijanie przyjmowali z – głoszoną przez
pookrągłostołowych kaznodzieji katolickich – pokorą rozmaite bandyckie wybryki ludzi z
obozu bolszewickiego, nazistowskiego czy komunistycznego, n.p. Stalina, Hitlera, Pol Pota
czy Bieruta/Bermana w PRL.

Chrześcijaństwo nie zabrania żadnemu chrześcijaninowi chwycenia za broń i jej użycia w
chwilach zagrożenia. Gdyby chrześcijanie zawsze praktykowali nauki głoszone przez naszych
polskich pookrągłostołowych ideologów katolickich i sługów bożych z Kościoła Tadeusza
Mazowieckiego i jego stadniny ideowej, to cywilizacja chrześcijańska dawno przestałaby
istnieć, a my prawdopodobnie bylibyśmy już od dawna muzułmanami i bylibyśmy ganiani co
piątek do najbliższego meczetu. Po chrześcijaństwie nie byłoby dzisiaj śladu. Przypominał o
tym autor „Myśli o Odrodzeniu Narodowym”, Stanisław Szczepanowski” w 1895 roku na
łamach tygodnika wiedeńskiego „Przełom”:

„Bierny ideał męczeństwa, uświęcenie cierpienia, nie byłby świata chrześcijańskiego
uratował od zagłady. Uratowało uświęcenie energii w ideale czynnym bohaterstwa. Na
polach Katalońskich otrzymuje pod wodzą Karola Martela chrzest krwi rycerz chrześcijański.
Od tej dopiero chwili chrześcijaństwo zdobywa stanowczo przewagę na polu organizacyj
państwowej i życia narodowego. Od tej chwili dopiero nie zginie jużżaden naród
chrześcijański, bo niebo może się zdobywa męczeństwem, ale ojczyznę tylko bohaterstwem

 – nie ginie, ale zwycięża. Garstka nieustraszonych rycerzy w górach Asturii staje się
zawiązkiem przyszłej Hiszpanii, cały naród Franków staje się mieczem Kościoła, a jego
wyprawy przeciw Saracenom w Hiszpanii, przeciw heretykom we Włoszech, przeciw poganom
w Germanii i Panonii, to „res gestae Dei per Francos”, wojny Boże, za pomocą
Franków dokonane. Sami papieże wzywają do wojny, a krzyżowcy wyruszali do wojny pod
hasłem: Dieu le veut!“.
Dlatego też, dla naszego narodu nie życzę sobie usposobienia kwietystycznego świątobliwych
pustelników azjatyckich i afrykańskich, którzy na chwilkę zguby ojczyzny nie powstrzymaliby,
ale hartu i dzielności rycerzy hiszpańskich w Asturii, (…)”

SPIS TRESCI

Wstęp ……………………………………………………………………………………………………str. 1
Elity III RP – Rodowód ………………………………………………………………………….. 4
Krótka notka z życiorysu gen. Berlinga ……………………………………………………. 4
Teraz coś z życiorysu KPP i PPR ……………………………………………………………. 6
Drugi okres ……………………………………………………………………………………………. 21
Przekształcić naród genetycznie – Czyli zlikwidować inteligencję polską ……. 31
„Z kim się zadajesz, takim się sam stajesz” ………………………………………………. 32
Fabrykowanie nowych „elit” …………………………………………………………………… 37
Zydzi w „III RP”……………………………………………………………………………………. 48
P.S. ……………………………………………………………………………………………………. 59

ze strony:

http://www.usopal.pl/images/stories/2012/(fl%20184)pdf-elity-iii-rp-rodowod.pdf

0

Jacek

Zagladam tu i ówdzie. Czesciej oczywiscie ówdzie. Czasem cos dostane, ciekawsze rzeczy tu dam. ''Jeszcze Polska nie zginela / Isten, áldd meg a magyart'' Na zdjeciu jest Janek, z którym 15 sierpnia bylismy pod Krzyzem.

1481 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
343758