Wśród artystów obstawiających niszę rynkową o nazwie „Koncert życzeń” byli również Polacy, choć przewaga Czechów zaznaczała się wyraźnie
Większość z nas pamięta program zatytułowany „Koncert życzeń”. Emitowano to w telewizji, w niedzielę, w porze obiadu. Najpierw jakaś pani z panem czytali z kartki kto komu przesyła życzenia i z jakiej okazji, a potem na ekranie pojawiał się czeski wykonawca nazwiskiem Korn albo Gott i śpiewał. Przy śpiewaniu zaś uśmiechał się i wymachiwał kablem przyczepionym do mikrofonu. Były to bowiem czasy wirujących kabli, które ciągnęły się za artystami estradowymi jak węże. Nieopanowanie w stopniu dostatecznym sztuki poskramiania kabla groziło katastrofą. Można się było wywalić na estradzie w momencie najmniej odpowiednim i położyć w ten sposób dobrze zapowiadającą się karierę.
Wśród artystów obstawiających niszę rynkową o nazwie „Koncert życzeń” byli również Polacy, choć przewaga Czechów zaznaczała się wyraźnie. Nie tylko z tego powodu, że lepiej śpiewali i lepiej wyglądali. Brało się to także stąd, że myśmy o nich mniej wiedzieli, a język czeski brzmi po polsku śmiesznie w każdej sytuacji, w piosenkach więc, nawet kretyńskich, jego brzmienie śmieszyło nas w stopniu minimalnym. Inaczej było z artystami polskimi. O Jerzym Połomskim krążyły straszliwe dowcipy, nazywano go łysą śpiewaczką, bo krążyła plotka, że woli chłopców i jeszcze do tego przeszczepił sobie włosy ponieważ łysiał od czoła. Drugi zaś polski wykonawca pokazywany w „Koncercie życzeń”, Edward Hulewicz, był po prostu postacią z nieprawdziwego zdarzenia. Facet w garniaku, z muszką, który poruszał się po małym pomieszczeniu w sposób żywo korespondujący ze średniowiecznymi opisami tańca św. Wita, w ciemnych okularach, o urodzie sklepowego manekina, który śpiewa tylko dwie piosenki. Ciągle te same: „Za zdrowie pań” i „Serdeczne życzenia”. Wyglądało to upiornie i robiło wrażenie przygnębiające. Ciągle jednak tego Hulewicza tam pokazywali, powziąłem nawet podejrzenie, że cały ten koncert pokazywany jest specjalnie po to, by emitować jego piosenki. Pomyślałem, że on musi być jakoś super ustawiony, nie ma talentu za grosz, ale ma plecy i te plecy załatwiają mu emisję piosenek w „Koncercie życzeń”, dzięki czemu on zarabia. Połomski występował tam zdecydowanie rzadziej. Były jeszcze także piosenkarki, ale ich było bardzo wiele i śpiewały normalnie, bez choreografii, bez muszek, bez jakichś dziwacznych dodatków, a często także bez kabla. Stały po prostu przed mikrofonem i śpiewały.
Dlaczego mi się to wszystko przypomniało akurat dziś, a raczej wczoraj wieczorem. Otóż skojarzyło mi się to wszystko z Cezarym Gmyzem i jego przygodami w dzienniku „Rzeczpospolita”. Mamy bowiem przed oczami pewien ściśle wyselekcjonowany zespół artystów estradowych, niczym w „Koncercie życzeń”. Tyle, że oni zamiast śpiewać, piszą, a czasem piszczą. No i nie ma niebezpieczeństwa, że zaplączą się kablu. No, może jest jednak jakieś, ale nie o taki kabel jak w „Koncercie życzeń” chodzi. Jednych pokazują częściej, a innych rzadziej, ale nie ma, a raczej do wczoraj nie było niebezpieczeństwa, że któryś całkowicie zniknie z anteny. I nagle buch! Wyrzucili Gmyza. Ktoś powie, że nie tylko Gmyza, ale jeszcze Wróblewskiego i jakiegoś trzeciego pana. A ja wam mówię, że wyrzucili tylko Gmyza, a tamtych dwóch dodali po to, by mieć podkładkę, gdyby ktoś chciał dochodzić sprawiedliwości przez sądy. Wróblewski zaraz się odnajdzie w jakiejś innej gazecie na równie eksponowanym stanowisku, ten trzeci pewnie także. Najważniejszy jest Gmyz, który nie zauważył, że kabel się poplątał.
To dziwne, bo przecież wszyscy tu doskonale widzimy w jakie meandry się ten kabel układa. Żeby nie gadać za dużo o kablu, pomówmy teraz o zawartości cukru w cukrze. Mamy oto rozmaite narzędzia propagandowe, „nasze” i nienasze. „Nasze” to te, w których pracują dziennikarze szanowani od dawna już przez czytelników. Dziennikarze ci szanowani są przede wszystkim za poglądy. Ich funkcja także na tym polega – na wygłaszaniu poglądów czyli na tak zwanej publicystyce. Nie ma tam już żadnego dziennikarstwa, jest tylko publicystyka i kreacja, które wzbudza entuzjazm publiczności, podobny do tego, który odczuwali widzowie „Koncertu życzeń”, kiedy pojawiał się w nim Edward Hulewicz. Od razu było wiadomo o co chodzi i teraz też wiadomo. Teraz chodzi o zadeklarowanie niezależności. Podkreślam – zadeklarowanie. Gmyz zaś o tym zapomniał całkiem i sądził, co może nieco dziwić, że chodzi o coś więcej. Pomylił się niestety. Nie pierwszy raz chyba. Może się jednak okazać, że po raz ostatni. Ja nie wiem dokładnie jak wygląda hierarchia bytów dziennikarsko-publicystycznych po „naszej” stronie, ale pamiętam tego Gmyza kiedy jeszcze pracował w życiu u Wołka. To był chłopak z zewnątrz. On się z nimi wszystkim znał, podawał im rękę, ale zawsze był z zewnątrz. No i nie robił publicystyki. On się zajmował dziennikarstwem w rozumieniu, że się tak wyrażę, klasycznym. Mam wrażenie, że był kimś, był, bo przecież jego fach został zlikwidowany wczoraj, w rodzaju australijskiego dziobaka. Pokazywano go na zasadzie kuriozum. Przyjeżdżali turyści i ktoś mówił – no to pokażcie nam tę swoją wolną prasę. No to oni wołali Gmyza, on się uśmiechał i opowiadał o różnych przekrętach. Potem wracał do swoich zajęć, a „nasi” z powrotem wracali do wygłaszania swoich niezależnych poglądów. I tak to szło. Do chwili, kiedy komuś przyszło do głowy, by przed 11 listopada skompromitować Kaczyńskiego. Gmyz, który z niezrozumiałych powodów traktuje swój zawód serio, świetnie się nadawał do roli kozła ofiarnego. Okazało się jednak, że cały event w niczym Kaczyńskiemu nie zaszkodził. Dlaczego? Ano dlatego, że kiedy pozbawia się jakieś wydarzenie znaczenia i wagi, a tak było ze Smoleńskiem, kiedy się z tego wydarzenia szydzi i je deprecjonuje, to nie można potem liczyć na to, że ono zadziała jako detonator emocji społecznych. Jeśli tak działają cybernetycy społeczni lokalnego chowu, to znaczy – ku naszej radości oczywiście – że są durniami i gamoniami. Można straszyć dzieci pszczołą trzymają w dwóch palcach, ale warunek jest jeden – pszczoła musi mieć żądło. Kiedy się to żądło wyrwa, bo samemu czuje się lęk przed ukąszeniem, a potem za pomocą tej okaleczonej pszczoły próbuje się podbić piaskownicę na osiedlu można się narazić na spore nieprzyjemności, bo nawet nie na drwiny. Może się okazać, że chłopcy, co do tej pory leniwie zwisali z trzepaków, mają w tej piaskownicy jakiś interes, przyjdą i tak znienacka, bez powodu na pozór, skopią tyłek temu co popsuł pszczołę i straszy nią dzieci.
Może się okazać także, że Hulewicz, który przez całe lata odstawiał swój taniec św. Wita między stolikiem, na którym stał wazonik, a wieszakiem, nagle pomyli się i rozwali jedno i drugie. Może się okazać, że techniczny, który asekurował na estradzie Karela Gotta, sam zaplącze się w kabel i zleci na łeb, wprost w orkiestrę symfoniczną. I postawa oraz emocje Gmyza nie będą miały na te wydarzenia żadnego wpływu. „Nasi” także będą od tego daleko. No, bo wyobraźcie sobie, że właśnie ukazuje się książka Zaremby i Karnowskiego. Nowa i świeża całkiem. Jest to wywiad rzeka z Bronisławem Wildsteinem. Nosi ona tytuł „Niepokorny”. Dajecie wiarę? „Niepokorny”. A kiedy Karnowski zrobi wywiad z Gmyzem? Czy już do niego zadzwonił?
Przypominam także, że sprzedajemy ostatnie egzemplarze „Dzieci peerelu”. Książka jest jeszcze dostępna w hurtowniach na Kolejowej w Warszawie, w księgarni Wojskowej w Łodzi oraz w sklepie FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy w Warszawie i jeszcze w księgarni http://www.ksiazkiprzyherbacie.otwarte24.pl/ . Już za chwilę jej nie będzie. Na razie nie planujemy wznowienia.
Książki nasze zaś można kupić w księgarniach:
Księgarnia Wojskowa, Tuwima 34, Łódź
Księgarnia przy ul. 3 maja Lublin
Tarabuk – Browarna 6 w Warszawie
Ukryte Miasto – Noakowskiego 16 w Warszawie
W sklepie FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy w Warszawie
U Karmelitów w Poznaniu, Działowa 25
W księgarni Gazety Polskiej w Ostrowie Wielkopolskim
W księgarni Biały Kruk w Kartuzach
W księgarni „Wolne Słowo” w Katowicach przy ul. 3 maja.
W księgarniach internetowych Multibook i „Książki przy herbacie” oraz w księgarni „Sanctus” w Wałbrzychu.
No i oczywiście na stronie www.coryllus.pl
swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy