O upadku obyczajów. Poetyckich i malarskich. Post dla Delfinna.
W salonie literackim i szaleńczym u Sigmy, pod „Jajami bzdyklaczy”, jedyną taką powieścią – zjawiskiem w necie, Delfinn zamieścił – łączący się naturalnie z całym tym wariactwem – taki tekst:
@KOSSOBOR 02:13:25
Już załapałem! Ale jak czytałem to wyobraźnia się rzuciła na życie i zobaczyłem Cię na tym uskrzydlonym pełnokrwistym jako bieżysz za pochopnie galopującymi wśród gęstwy zieloności winniczkami, niby św. Jerzy za smokami, i ciabach, ciabach po różkach szpicrutką rżniesz na skrętach muszel fantazyjne splątania, na co te potwory fiu! fiu! – pierzchają gdzie pieprz i wanilia rośnie, a piana tryska z pyska, wokół tętent, rżenie, tupot, ścisk, oślizgłych ciał miotanie a nad tym wszystkim fruwa motylek.
[A przed nią bieży baranek, naturalnie /przypis mój/.]
Z tej okazji, wierszyk*
Ślimak, Ślimak wystaw rogi
dam Ci sera na pierogi
do pierogów dam kapusty
może trafię w Twoje gusty?
Ale Ślimak trudna rada
siedzi w kącie, mało gada
Dam Ci jeszcze ciastko z makiem
Jak tu gadać z tym Ślimakiem.
Dnia pewnego pani miła
naleśnikiem go kusiła
i czekała tak nieboga
długa dla Ślimaka droga.
Innym razem, dla ochłody
naciągała go na lody
Ślimak przyszedł, okiem łypnął
rzekł dwa słowa , no i … zniknął
Ślimak, Ślimak nadstaw uszko
Ja rumiane dam jabłuszko
Ślimak więc nadstawia ucha
i dzieweczki szeptów słucha.
A gdy przyjdzie zimny luty
dla Ślimak mam grejpfruty
poczęstuje też cytryną
nie strasz mnie już kwaśna miną
Ślimak, Ślimak ! Nie uciekaj !
Masz tu z Nestle miskę mleka
I orzeszki Ci rozłupie
pokaż co masz w tej skorupie
Ślimak wcale nie ucieka
gdy dzieweczka się uśmiecha
gdy tak smacznym jadłem kusi
pokosztować wszystko musi!
Ślimak, ślimak siedzi cicho
aż usłyszy Drobne Licho
co w skorupkę jego puka
na świat ciągnie tego mruka.
Ślimak, Ślimak da Ci róże
Przychodź tutaj jak najdłużej
a gdy dotknie cię zwątpienie
w tej skorupce znajdź schronienie.
*http://www.belpajan.republika.pl/teksty/slimak.html
DelfInn 22.03.2012 12:12:25
Dla malarki winniczki były zwierzątkami symbolicznymi. Zawsze zdumiewała ją ich ponadczasowość: dla niej, przycupnięte w swej genialnie wymyślonej skorupce, trwały poza czasem. Owszem, niekiedy znajdowała białawe już, puste ślimacze domki, ale to tylko upewniało ją w nierealności tych dziwnych istotek. Przynosiła puste skorupki do pracowni, kładła je na starej, srebrnej tacy. Potem w rysunkach i obrazach stanowiły symbol schronienia się przed galopującym czasem, jakiegoś niezmiennego trwania wbrew jego upływowi. Jeden z rysunków zatytułowała za „Metamorfozami” Owidiusza: „Tempus edax rerum”. Malowała te swoje „ślimaki Faberge”, przydając im to złote bądź srebrne okucia, to kładąc koło nich kilka pereł, to zamieniając je w czerwone, zielone lub błękitne szkło. Często umieszczała je na płaszczach z mchów, w które oblekała malowane przez siebie postaci.
W wielkim ogrodzie malarki winniczki były tabu. Wolno im było wszystko. Wyjedzona grządka ledwo co wychyniętych nowalijek nie powodowała żadnych retorsji.
Była najszczęśliwsza, gdy jej dziecko wyrosło i można już było zamienić cały ogród na park. Niekiedy, wiosną, podczas porządków ogrodowych, znajdowała w ziemi prawdziwe gniazda z maleńkimi winniczkami. Szybko zasypywała je na powrót ciesząc się, że tajemnicze życie pod ziemią toczy się dalej i rzeczy dzieją się tak, jak powinny.
Nikt nie rozumiał tego szaleństwa malarki. Ona sama chyba też.
Niestety! Wszystko zmienił Dominik!
Dominik był studentem medycyny i wynajmował u sąsiada stancję.
Któregoś dnia malarka zobaczyła Dominika i pana Lipkę penetrujących równie duży, bardzo zachwaszczony, sąsiedni ogród. Sądziła, że starszy pan zgubił okulary i student pomaga mu ich szukać. Na swoje nieszczęście zagadnęła uprzejmie, czego szukają. Zbieramy winniczki – odparli. Malarka była w szoku. Winniczki przecież były nietykalne! No tak, pan Lipka był z tych Lipków, co to o nich nawet Sienkiewicz… więc masakrowanie ślimaków było zrozumiałe. Ale młody, wrażliwy student medycyny?!
Najgorsze jednak nadeszło za kilka dni. Dzwonek do drzwi. Stoi medyczny okularnik z miseczką czegoś… Wręczył ją z uśmiechem malarce, mówiąc: „To dla pani. W pomidorach”. Jak się zapewne można domyślać – malarka słaniała się w drzwiach z wrażenia, ale mąż malarz ją podtrzymał, odebrał miseczkę i powiedział, że i owszem, chętnie, ale bardziej ceni sobie sposób francuski – z masłem i czosnkiem.
To jeszcze nic!
Po kilku dniach całe to wątpliwej przyzwoitości towarzystwo, ze zdemoralizowaną już do cna malarką, a nawet jej kilkuletnim synkiem – równie zdemoralizowanym, ruszyło po wieczornym, wiosennym deszczu na opuszczone działki u stóp lasów oliwskich….
Część prosektoryjną wziął na siebie Dominik. Część kulinarną – malarz. Stół do kolacji – porcelana , srebra, szkło, wino – przygotowała malarka.
Na gigantycznym półmisku z wieku dziewiętnastego wjechało na stół siedemset siedemdziesiąt siedem winniczków – które Dominik skrupulatnie policzył – w maśle i z czosnkiem.
Ten upadek obyczajów skończył się nad ranem…
Sądzę, że Francuzi z pewnością wyli z bezsilnej zazdrości. Niech wyją dalej.
Naturalnie – nikt przy stole nie rozprawiał o poezji, malarstwie, symbolice i winniczkach… Hic transit gloria mundi.
I poezji 😉
Niby z porzadnej rodziny, a do komedyantów przystala. Ci artysci...