O tym jak można było zadzwonić do kraju i powiedzieć, że nie przyjdzie się na obiad. Gdy się tego nie zrobiło wcześniej.
Każdemu kto przyszedł dopiero co do więzienia należało się kilka minut na rozmowę telefoniczną. Aby można było chociażby zadzwonić do domu i poinformować, że trochę czasu zajmie nam dotarcie.
Gdy już byłem w "polskiej celi" przyszedł klawisz i zabrał mnie z sobą, bym także zadzwonił. Byliśmy na korytarzu gdy ktoś go wywołał przez radiotelefon. Musiał gdzieś pilnie wyjść, a mnie zostawił samego nakazując pozostać na miejscu aż do jego powrotu. Nie wracał dłuższy czas, a mi zaczęło się nudzić. Ściana przecinająca wszerz korytarz była lustrzana. Jakiś czas stałem spokojnie potem zacząłem się sobie przyglądać. Najpierw oglądałem z bliska swoją twarz szukając zmarszczek i siwych włosów na głowie. Potem zacząłem robić z nudów głupie miny do tego lustra. Naśladowałem właśnie goryla gdy powrócił strażnik. Szybko się doprowadziłem do porządku, mając nadzieję, że nie zauważył jak się wygłupiam. Podszedł i nacisnął jakiś niewielki przycisk za mną. Lustrzana ściana się otworzyła. Było za nią jakieś biuro pełne ludzi. Wszedłem tam za strażnikiem nieco skonsternowany. Od tamtej strony ściana była przeźroczysta i było dokładnie widać co się dzieje na korytarzu. Przebywający tam musieli mieć niezły ubaw gdy robiłem z siebie błazna. Cały czerwony wydukałem "guten tag". Jeszcze się dusili ze śmiechu.
Jedna z Niemek dała mi kartę telefoniczną. Wcześniej sprawdziła jej stan na zawieszonym u szyi czytniku. Należała mi się rozmowa za pięć marek. Nie więcej. Zadzwoniłem do Polski. Do rodziny. Starałem się streszczać bo czasu było niewiele. Jak jeszcze nie zabrano mi karty to zacząłem obdzwaniać wszystkich swoich znajomych w Polsce. Pani od karty całkiem o mnie zapomniała, a jak sobie przypomniała to narobiła lamentu na całe biuro. Sto marek poszło w eter jak nic. Patrzyła na mnie z wyrzutem jakby to była moja wina. Na wszelki wypadek przybrałem swoją najbardziej niewinną z min.
W szkole podstawowej miałem język niemiecki obowiązkowy. Trzy lata. Ponieważ mi się podobał to łatwo wchodził do mojej głowy. Mogłem w tym czasie posługiwać się nim swobodnie. Potem jakoś wyparował mi z głowy. Ale niezupełnie. Gdy byłem w stresie rozumiałem wszystko co mówią. Pewnego razu Niemcy coś o mnie dyskutowali nie zważając na mnie, bo i tak nie rozumiałem. Jakież więc było ich zdziwienie gdy jak gdyby nigdy nic wtrąciłem się do rozmowy i nieco sprostowałem to co wydawało mi się warte sprostowania. I miałem później dzięki temu kłopoty. Gdy czegoś nie rozumiałem, z uśmiechem mówili po polsku: "Ty S. dobrze wiesz co do Ciebie mówimy." C.d.n…