Bez kategorii
Like

Więzienie w Niemczech. Przeprowadzka. VII

29/12/2011
511 Wyświetlenia
0 Komentarze
5 minut czytania
no-cover

Przeprowadzka z aresztu do więzienia właściwego.

0


 Kontynuacja

Przyszedł do celi niemiecki klawisz i wskazując palcem na mnie powiedział: alle packen. Lub coś co podobnie brzmiało. W każdym bądź razie zrozumiałem, że mam się zbierać, będą mnie przenosić do innego więzienia. Pożegnałem się z dopiero co poznanymi ludźmi, dałem sobie zakuć ręce od tyłu i poszedłem, prowadzony przez strażnika,  w nieznane. Trudno mi było  nieść bagaż ze skutymi rękoma i co chwila mi wypadał. Strażnik cierpliwie czekał aż go podniosę i wygodniej ułożę. Ale nie pomagał. Na zewnątrz już czekał podstawiony autobus do przewozu więźniów. Nie był to jakiś zwykły autobus ale specjalny, odpowiednio przystosowany do takich celów. Z wieloma małymi pomieszczeniami wewnątrz, przeznaczonymi dla transportowanych więźniów. Jedna taka autobusowa cela – jeden więzień. Przed wejściem do pomieszczenia ściągano kajdanki, a drzwi zamykano na klucz. Trudno się więc dziwić, że czułem się wyjątkowo ważnie. Co najmniej jak gwiazda jakiegoś sensacyjnego filmu. Obserwować można było mijany teren przez wąskie na parę centymetrów i kilkakrotnie dłuższe, okienko. Więc usiadłem i obserwowałem. Ludzie oglądali się za autobusem. Widocznie też czegoś takiego nie widzieli: wyglądające jak pancerne, autobusowe monstrum. Nie mam bladego pojęcia jak długo jechaliśmy. Może kilka godzin, a może znacznie mniej. Dojechaliśmy na miejsce przed zmrokiem. Wyprowadzano nas z autobusu pojedynczo. Po odprowadzeniu jednego delikwenta do "poczekalni", wracano po następnego. Dopóki nie wyprowadzono wszystkich. Dwadzieścia osób. Sami Niemcy. Oczywiście oprócz mnie. Czyli dziewiętnastu Niemców i ja jeden Polak. Niezbyt komfortowa sytuacja zważywszy na obiegowy stereotyp, że Niemcy nie lubią Polaków. Więc w "poczekalni", gdy już byliśmy skompletowani, wcale się nie odzywałem. Na kierowane bezpośrednio do mnie pytania odpowiadałem uśmiechem i uniwersalnym "ja". Obserwowałem uważnie zachowanie Niemców i odniosłem wrażenie, jakby się wybierali gdzieś na piknik, a nie do więzienia: byli rozluźnieni, ożywieni, gadatliwi i weseli. Wielu z nich, samo się zgłosiło do aresztu celem odbycia kary. Mieli z sobą torby pełne jedzenia i picia. Brakowało tylko alkoholu. Ale głowy bym nie dał. Brakował też żywych kur biegających wokoło oraz świń, kóz i krów na postronku. Po prostu fiesta! Ja wręcz przeciwnie: siedziałem spięty czekając aż mnie "zdemaskują". Administracja więzienia zrobiła przydziały nowo przybyłych. Mi dostała się cela z dwoma, a jakże!, Niemcami. Kto był w Polskim więzieniu ten wie w jakich warunkach musi dać sobie radę polski pensjonariusz: parę merów powierzchni na kilka osób, to wszystko na co może liczyć. Tutaj to była rozpusta. W trzech błąkaliśmy się w celi o powierzchni ponad pięćdziesięciu metrów. Plus łazienka – dodatkowo przynajmniej piętnaście metrów przestrzeni. Siedzieliśmy razem, ja i dwóch Niemców, około trzech dni . W czasie tych trzech dni wiele sobie nie pogadaliśmy: tzn. oni mówili, ja się szeroko uśmiechałem i od czasu do czasu dodawałem swoje "ja". Niemcy wyglądali nawet na zadowolonych taką formą konwersacji: oni gadali godzinami zwierzając się ze swoich największych tajemnic, ja się cały czas uśmiechałem od czasu do czasu kiwając głową w geście zrozumienia. Ale nie językowego tylko takiego głębszego, duchowego. I mogli być na sto procent pewni, że nikomu nie zdradzę ich sekretów. Choćbym nawet chciał. C.d.n… 

0

Mefi100

275 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758