Więzienie pojawia się i znika
19/05/2012
370 Wyświetlenia
0 Komentarze
8 minut czytania
Co się stało między 1 a 18 maja?
Coś musiało się stać, skoro znany na całym świecie ze szczerości, a zwłaszcza – prawdomówności, były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Aleksander Kwaśniewski 1 maja zeznał, że „wiedział” iż w Polsce były tajne więzienia CIA, a już 18 maja zeznał, że żadnych więzień nie było, a tylko współpraca między razwiedką polską i amerykańską. Były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju został nawet pochwalony przez posła Palikota za odwagę, z jaką przyznał się do wiedzy na temat tajnych więzień. Oczywiście poseł Palikot zwoim zwyczajem przesadził, ponieważ wyznanie uczynione przez byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju aż tak wielkie odwagi nie wymagało. Bo Aleksander Kwaśniewski przyznał się, że tylko „wiedział” – ale nie poczuwa się do zadnej za to odpowiedzialności. Bo też odpowiedzialność za takie bezeceństwa spadłaby przede wszystkim na Leszka Millera, który jako ówczesny premier rządu, musiałby wydać formalną, a przynajmniej – dorozumianą zgodę. W jakim zatem celu Aleksander Kwaśniewski niby to przyznając się szczerze do wiedzy na temat więzaień, złożył taki donos na Leszka Millera? Wydawało mi się, że chciał w ten sposób pomóc losowi i przyspieszyć zjednoczenie lewicy, której Siły Wyższe powierzyłyby zewnętrzne znamiona władzy po zakończeniu Olimpiady w Londynie, kiedy to przyjdzie czas na rozliczenie okresu błędów i wypaczeń reżymu Donalda Tuska. Aleksander Kwasniewski, który po utracie prezydenckiej synekury nie potrafi ustatkować się na żadnej posadzie, zostałby owej lewicy „patronem” pobierając z tego tytułu jakieś obfite alimenty – bo chyba na jakieś alimenty liczy, skoro się tak wedle tego zjednoczenia uwija? Postawił tedy Leszka Millera – a przynajmniej tak mu się wydawało – pod ścianą, to znaczy – w obliczu swego rodzaju propozycji nie do odrzucenia: albo bierzesz udział w jednoczeniu lewicy w charakterze cerbera pilnującego biłgorajskiego sowizdrzała, albo Trybunał Stanu zakończy tak świetnie zapowiadającą się karierę. Wygladało na to, że tak właśnie były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju kombinował sobie 1 maja, kiedy to z uwagi na atmosferę wywołaną świętem naszych okupantów, każdemu komuchowi wszystko wydaje się jakieś łatwiejsze i prostsze.
„Lecz tymczasem na mieście inne były już treście” – powiada poeta – i widocznie ktoś starszy i mądrzejszy doszedł do wniosku, że zjednoczenie lewicy nie jest warte aż takiej ofiary, zwłaszcza przed szczytem NATO w Chicago, podczas którego kraje Grupy Wyszehradzkiej będą dopraszać się łaski, by Stany Zjednoczone powróciły do aktywnej polityki w Europie Środkowej. Nie jest to jednak wcale takie oczywiste, bo poprzedni szczyt NATO w Lizbonie proklamował strategiczne partnerstwo NATO – Rosja, w ramach którego nasz nieszczęśliwy kraj miał się z Rosją „pojednać” – oczywiście na warunkach podyktowanych przez Władimira Władimirowicza – bo wiadomo przecież, że aby Polska mogła „pojednać się” z Rosją, to najpierw Rosja musi zechcieć „pojednać się” z Polską. Żeby jednak Rosja zechciała się pojednać, to Polska musi wyjść naprzeciw rosyjskim oczekiwaniom – to znaczy – zgodzić się na statu bliskiej zagranicy. Żadnego innego interesu Rosja do Polski nie ma – może tylko – ale to już do spółki ze swoim drugim, a właściwie nie „drugim”, tylko najpierwszym strategicznym partnerem, czyli Niemcami – żeby na „polskim terytorium etnograficznym”, to znaczy – obszarze leżącym na wschód od dawnej granicy niemiecko-polskiej z roku 1937, zainstalować Judeopolonię, która oczywiście będzie nazywała się inaczej, ale niezależnie od nazwy – będzie polegała na tym, iż starsi i mądrzejsi, po załatwieniu sprawy żydowskich rewindykacji majątkowych, zostaną szlachtą naszego mniej wartościowego narodu tubylczego, przy okazji tresując go w posłuszeństwie i pilnując, by się nie buntował przeciwko swemu przeznaczeniu, jakie obmyślili dla niego strategiczni partnerzy. W obliczu tak śmiałych i co tu ukrywać – zbawiennych dla Europy planów, powrót Stanów Zjednoczonych do aktywnej polityki w Europie Środkowej jest Rosji potrzebny, jak psu piąta noga. W tej sytuacji prezydent Obama na chicagowskim szczycie będzie musiał wybierać między strategicznym partnerstwem z Rosją, a powrotem do aktywnej polityki w Środkowej Europie, żeby dogodzić krajom Grupy Wyszehradzkiej. Ciekawe – co wybierze – ale nietrudno zauważyć, że Aleksander Kwaśniewski nie mógł wybrać sobie gorszego momentu do straszenia Leszka Millera Trybunałem Stanu gwoli przyspieszenia zjednoczenia lewicy, by można było przy jej pomocy dokonać politycznej podmianki Umiłowanych Przywódców. I na to musiał zwrócić mu uwagę ktoś starszy i mądrzejszy, przed którym Aleksander Kwaśniewski traci rezon i pewność siebie, przypominając sobie, skąd wyrastają mu nogi – no i wysłuchawszy takiego zbawiennego pouczenia swoje pierwszomajowe wynurzenia natychmiast rewokował. Charakterystyczne jest, że żaden z przedsrtawicieli wnikliwych niezależnych mediów głównego nurtu nie ośmielił się zwrócić uwagi na sprzeczność pierwszomajowej deklaracji Aleksandra Kwaśniewskiego z deklaracja z 18 maja. Widocznie skądś wiedzą, że na takie rzeczy w żadnym wypadku i pod żadnym pozorem uwagi zwracać nie wolno – z czego wyciągam wniosek, że Siły Wyższe za pośrednictwem oficerów prowadzących odpowiednio niezależne media ukierunkowały. Wygląda zatem na to, że Leszek Miller nadal będzie mógł się targować co do roli, jaką przypadnie mu w zjednoczonej lewicy odgrywać, a to znaczy, że i pozycja biłgorajskiego sowizdarzała nie jest wcale tak dobrze umocowana, jak można by sądzić tylko na podstawie pierwszomajowych wyznań Aleksandra Kwaśniewskiego. Nie można zresztą wykluczyć, że z okazji święta naszych okupantów doznał on jakiejś ostrej recydywy sławnej filipińskiej choroby goleni z przerzutami na mózg i objawami słowotoku.
Stanisław Michalkiewicz