W miarę jak Lech Wałęsa będzie coraz bliżej Boga ze swoją naiwną, chłopską wiarą, oni – ci co go lubili – będą się bardziej denerwować i akcje pana prezydenta w ich środowisku polecą na łeb na szyję.
Po wypadku swojego syna Lech Wałęsa – prezydent, pojechał pomodlić się na Wawel do grobu innego prezydenta, także Lecha. Ten drugi Lech był kiedyś bliskim współpracownikiem pierwszego Lecha, ale drogi ich się rozeszły, a pierwszy Lech zaczął oskarżać drugiego o sianie nienawiści, głupotę i chęć szkodzenia Polsce. Tak to właśnie było jeszcze do niedawna. Dziś pierwszy Lech modli się nad grobem drugiego. Można tego w ogóle nie zauważyć, można się z tego pośmiać, lub powiedzieć, że pierwszy Lech miał zawsze skłonności do kabotyńskich gestów i to jest właśnie jeden z nich. Można, ale nie trzeba.
Osobiście przypuszczam, że Lech Wałęsa jest człowiekiem, w którego duszy i mózgu sprawy nadprzyrodzone zajmują sporo miejsca i nie ma to nic wspólnego z wizerunkiem Matki Bożej noszonej w klapie. Myślę po prostu, że były prezydent jest człowiekiem zabobonnym w ten jedyny, najszczerszy i najprostszy sposób, znany nam wszystkim. W sposób, który każe ludziom spluwać na widok czarnego kota, omijać rozwidlone słupy energetyczne i rzucać za siebie dziesięciogroszówkę kiedy po raz pierwszy słychać kukułkę. Nie ma to oczywiście żadnego związku z idiotycznymi pogańskimi obrzędami jak wmawiają nam uczeni etnolodzy, jest po prostu zachowanie takie wyrazem prostej i głębokiej wiary w Boga. Może się to komuś wydawać dziwne, ale uważam, że właśnie tak jest. Lech Wałęsa jest człowiekiem głęboko wierzącym, a przez to właśnie im bardziej zbliża się nieuchronny koniec jego pobytu na Ziemi, tym większe niebezpieczeństwo nad nim zawisa. Zamanifestował się ów fakt właśnie tą modlitwą przy grobie Lecha Kaczyńskiego.
Lech Wałęsa jak każdy starzejący się człowiek chce pojednać się z panem Bogiem i z ludźmi, witać to dobrze w momentach tragicznych. Świadczy to tylko dobrze o panu byłym prezydencie, mógłby przecież do końca udawać nieśmiertelnego faraona. On jednak otwarcie zamanifestował swój lęk przed końcem i zrobił to publicznie. Może potem mu przeszło i zaczął żartować oraz gadać o chorych z nienawiści jak to miał w zwyczaju wcześniej, ale może wcale nie. Istotne to nie jest, bo w miarę jak czas leci w życiu Lecha Wałęsy będzie zdarzać się coraz więcej takich momentów jak ten. Momentów znaczących i ważnych dla otoczenia, nie tylko dla ludzi, którzy źle myśleli o Lechu Wałęsie, ale także dla tych, którzy myśleli o nim dobrze i zachowali go we wdzięcznej pamięci. Jak choćby Mieczysław Wachowski.
W miarę jak Lech Wałęsa będzie coraz bliżej Boga ze swoją naiwną, chłopską wiarą, oni – ci co go lubili – będą się bardziej denerwować i akcje pana prezydenta w ich środowisku polecą na łeb na szyję. Odwrotnie z tymi co Lecha nie lubili. Oni będą z podziwem patrzeć na jego ostatnie lata – jeśli oczywiście sprawdzi się to co tu prorokuję.
Może się bowiem zdarzyć, że Lech Wałęsa przestanie się bać tych, których tak mocno bał się w czerwcu roku 1992, może się zdarzyć, że zacznie bardziej bać się pana Boga. A jest na to spora szansa. Im bowiem więcej głupstw robić będą jego dzieci tym większy lęk podnosił się będzie w duszy pana prezydenta. Lęk przed Bogiem rzecz jasna, bo przecież nie przed Wachowskim.
To będzie eskalacja, być może bez konsekwencji, bo przecież Lech Wałęsa może zgasnąć niespodziewanie dla nikogo. I przed śmiercią w dodatku nic nie powiedzieć, albo coś tam szepnąć spowiednikowi. Tylko powiedzcie mi skąd on teraz weźmie takiego spowiednika, który zechciałby go wysłuchać w tym ostatecznym rachunku życia? Ja nie wiem. Myślę, że takich odważnych nie ma. Tak więc ostateczne pojednanie z Bogiem pana prezydenta może być tylko aktem publicznym. O ile – jak powiedziałem – Lechowi Wałęsie nic się wcześniej nie przydarzy. Jeśli zaś będzie to akt publiczny – oby Pan Bóg dał mu zdrowie i życie jak najdłuższe – to w Polsce może być różnie. Bo człowieka, który miewa jakieś projekcje na temat spraw ostatecznych bardzo trudno wyhamować, szczególnie człowieka obdarzonego pewnym temperamentem. Można go oczywiście straszyć, ale muszą to być strachy bardzo poważne. Być może wypadek swojego syna zinterpretował pan prezydent właśnie w ten sposób. Kto to może wiedzieć na pewno? Jeśli tak to współczuję mu serdecznie, bo nie będzie miał na starość łatwego życia. Sytuacja nie jest bowiem nawet patowa, to jest klincz prawdziwy. Starzejący się człowiek będący w posiadaniu niebezpiecznej wiedzy, który pokłada ufność w Bogu i rodzinie, tak jest, przyznają to nawet ci, którzy Lecha Wałęsy nie lubią. On wierzy w Boga i rodzinę. Jeśli wierzy to na pewno nie chce iść do piekła i nie chce żeby jego rodzinie coś się stało. Stoi więc być może dziś Lech Wałęsa przed najdramatyczniejszym wyborem swojego życia. Jak bardzo dramatycznym tego nikt poza nim wiedzieć nie może. No, pomijając Mieczysława oczywiście. Póki co jest cisza. Czas jednak płynie i nie dane będzie Lechowi Wałęsie odpocząć na starość. Nawet wieczny odpoczynek nie będzie taki jak trzeba, będzie taki jak w tytule.
Pomimo smutnego tematu, ignorując jak zwykle oskarżenia o niestosowność, zapraszam wszystkich na stronę www.coryllus.pl i zachęcam do kupowania książek. Moich i Toyaha. „O siedmiokilogramowym liściu”, „Baśń jak niedźwiedź” oraz „Dzieci peerelu”.
swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy