Globalnie i Lokalnie
Like

WIERSZE NIE TYLKO LWOWSKIE

06/04/2016
845 Wyświetlenia
0 Komentarze
50 minut czytania
WIERSZE NIE TYLKO LWOWSKIE

WIERSZE NIE TYLKO LWOWSKIE. W 11 ROCZNICĘ ŚMIERCI ŚW. JANA PAWŁA II

0


 

 

PASTERZU BIAŁY

Pielgrzymie wszechczasów

I znów ucałowałeś swój czarnoziem złoty,

I znów się wsłuchiwałeś w poszum rodnych lasów,

Ustami rozdawałeś swe słowa klejnoty.

 

A wzrosłeś w swą ziemię tylko miłowaniem,

Wszak ukochałeś co nam było dane,

Krakowem wzrosłeś w swoje miłowanie

I oddałeś Kraków Ojczyzny wezwaniem.

 

Stanąłeś w zadumie przed jubilera sklepem,

Przekazałeś spragnionym to co najważniejsze,

Sprawiedliwą mądrość wielokrotnym echem

I stało się wielkie, pozorem najmniejsze.

 

Maluczkim przecie wystawiłeś trony,

Ubrałeś najskromniejszych w serc szaty królewskie,

I schyliły w pokorze swej kłosów zagony,

A lazurem jaśniały sklepienia niebieskie.

 

Ty słońce przecie wstrzymałeś w swym złocie,

A polską glebą poruszyłeś ziemię,

Orłu koronę ubrałeś w swym locie,

Bo Polską wzrosłeś w swego ludu plemię.

 

A imię twoje dwunastu przy Tobie,

A Imię Twoje Łaską Pańską dane,

Pasterzu Biały, w swej tiary ozdobie

Tak nam błogosławisz jak Ci było brane.

 

KATYŃ 2010

 

Znów podeptano wolność

W smoleńskim czarnym lesie

W nieludzkiej wrogiej ziemi

Staranowano kwiecień

 

Nie zezwolono  hołdu

Ranom zadanym skrycie

To miejsce to tył głowy

W krwawy wrzesień o świcie

 

Mamo ty byłaś ze mną

Gdy padł zdradziecki strzał

I polską krwią urosił

Okrutnej ziemi zwał

 

Mamo za polską ziemię

Wylała się ta krew

W oczach mi było ciemno

Mamo już czas na gniew

 

Znowu minęły lata

I znowu wróg u wrót

Rozpacz i gniew się splata

W następny „polski cud”.

 

Więc Polsko otwórz oczy

W zdrajców ojczyzny broń

Co na nieludzkiej ziemi

Strzelała w polską skroń

 

JEST TAKIE MIASTO POLSKIEJ ZIEMI

 

Które w baraki zamieniono,

Jest takie miasto polskiej ziemi

W którym miliony zamodlono.

Najpierw ich w łaźniach wykąpano,

Potem orkiestry grały dęte,

Później ich znowu ubierano

W pasiaste stroje wniebowzięte.

Sługusy pana czesanego

W ząbek żłobiony swym wąsikiem

Się zabawiały w chowanego

Żywcem człowieka pasiastego.

Lecz dziwna była to zabawa,

Zwykle z udziałem B-cyklonu,

Który ulatniał z mocy prawa

Żywe istoty do Saronu.

Jak głaz milczący w swej zadumie,

Jak kłosy żniwne wykoszone

Trumny chowano w innej trumnie

Z dymem ich ciała przemodlone.

Najpierw ich piaskiem zasypano,

Później szkolone psy zawyły,

Potem ze śmiechu się skręcano,

Kiedy podludzie się smażyli.

Czasami była przeplatanka

Jednego goja z trzecim Żydem,

Ot taka sobie gra skakanka,

Ot taki sobie taniec z Juden.

Potem po wielu, wielu latach

Baraki stały tak jak stały,

Już nie myślały o swych katach,

W muzea się poprzemieniały.

 

 

I było wiele, wiele luda,

Jedni z gwiazdami, inni z krzyżem

I dziwowali się, że ruda

Dzieweczka była tu też krzyżem.

I tak na wszystko spozierali

W głupocie ludzkiej wymodleni,

Że gwiazdy w krzyże wymieniali,

Albo na odwrót, tak jak chcieli.

Najpierw je piaskiem posypano,

Potem je znowu przemodlono,

Później z baraków wysypano

I je w śmietniska zamieniono.

 

WIOSNA NATURĄ SWĄ SPOWOLNI

 

Pustyni piasku wirowanie

I może wtedy się uwolni

Tej polskiej drogi zapoznanie.

Nic nie pamiętasz, gdy nad tobą

Gad się panoszył i wytrwale

Ssał pijawkami polską drogę

I w grdyki wpijał się zuchwale.

Nic nie pamiętasz gdy dymienie

Orkiestra w marsze przemieniała,

Nic nie pamiętasz gdy sumienie

Inteligentna dzicz deptała.

Na skraju wspomnień swojej jaźni

Przekazywanej pokoleniom

Być może jakieś serca w kaźni

Są dzisiaj twoim zapomnieniem,

Być może jeszcze tylko w kinie

Ziewniesz znudzony niepokojem,

Ale w historii nie zaginie

Gdy krew się lała Polski znojem.

Gdy zbrązowiałe zbrązowieniem

Kaci łapskami ciała darły,

Gdy sczerwieniałe swą czerwienią

Katyńskie krzyże obumarły

I jak poeta przepowiedział,

Że Polska jeszcze nie umarła,

I jak poeta przepowiedział

Polska niewoli się wydarła.

Do grdyk wilczyce się wspinały,

Zemsty nie może nic powstrzymać,

I tak z Ojczyzny wydymały,

By tylko pludry w garściach trzymać.

I Wisła dumnie w swojej fali

Już zawsze płynie Niepodległa,

To Bóg z papieżem polskim sprawił,

Wrogości Polska nie uległa!

 

 

„CHMURY NAD NAMI ROZPAL W ŁUNĘ”

 

Poeta śpiewał hymn do Boga,

Bo tylko On ten Sprawiedliwy

Pomógł pognębić łunę wroga.

Pomógł Jedyny jak w Dzień Rodzaju

Stwórca Odwieczny, lecz nierychliwy.

Panie, jedynie Imię Twoje,

Co tak łaskawie nam zesłałeś,

Panie, co zawsze litościwie

Ojczyznę naszą nam wskrzeszałeś.

Panie, co męką Syna Swego

Miłość Miłości nam wpoiłeś

Bądź uwielbiony i dlatego,

Że Polskę śmierci oddaliłeś.

Wołamy zawsze do Cię wiernie

Przez Syna Twego Rany Ciernie

Niech nas nie dotknie nigdy wróg,

Tak nam dopomóż Bóg

 

WAWEL POGRĄŻYŁ ŁEZ HISTORIĘ…

 

Wawel pogrążył łez historię

W te nasze serca upragnione

Miłości wezwał lud victorię

Gdy w Piłsudskiego patrzył stronę

 

I przyszedł by ukoić sobą

To co już zdało się prześnione

I przyszedł by nad waszym grobem

Lud już nie patrzył w inną stronę

 

Wierności i potęgi siła

Już wypełniła łez żałobę

Przy Tobie wszak Królowa była

Więc popatrz z Polska w Matki stronę

 

Bo Ona zawsze była z Tobą

Tak jak Twa ziemia niepojęta

Razem jesteście pod osłoną

Chleba i wina mocą świętą

 

PANU PREZYDENTOWI RZECZYPOSPOLITEJ

LECHOWI KACZYŃSKIEMU W DNIU POGRZEBU NA WAWELU

18 KWIETNIA 2010 ROKU ALEKSANDER SZUMAŃSKI

 

Panu Prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu

w drugą rocznicę Jego śmierci

 

Świadectwo dać prawdzie

Otóż me zadanie

Jeśli wybór snadnie

Przerasta podanie

Jaki owej prawdzie

Dać wyraz?

Uznanie?

Szukać jej wszędzie

Gdy ciemń dookoła

Przerasta możliwość

Ludzkiego poznania,

Boć czy prawdą będzie

Jasność mroku świata?

Wiernego ufania?

Jak ono się zowie

W kłamstwa życia dobie?

A prawda wylata

Nieprawdy naturą,

Światem zakłamania

Pochowana w grobach

Może tylko w ich cieniach

Dać świadectwo

Prawda dookoła

Staje się smutkiem

Dawnego chochoła

Jakże ją odnaleźć?

Cisza ci odpowie

I nikt nie usłyszy

Tylko ci podpowie

Umarły, zagasły

Testament człowieczy

 

NIEPODLEGŁA

 

Nam jest potrzebna ufność w Panu

I zapach powstań narodowych

W pamięci dymy nad Warszawą

Baczyński Gajcy swymi słowy

 

Nam jest potrzebna wrogów trwoga

Historii odzew i zwycięstwo

Czerwonych Maków nasza pamięć

I Orląt Lwowskich dzieci męstwo

 

Ten naród przecie sto pokoleń

Był ujarzmiany a swym męstwem

Łamał kajdany męki trwogę

Przemieniał w wolność szedł zwycięsko

 

I poprzez dole i niedole

Męskość podnosił wrogów klęski

Biało czerwoną kolorami

Ku Niepodległej szedł zwycięski

 

Wszak Polska jeszcze nie zginęła

I nie pomogą namiestnicy

Tęcza wolności lśni blaskami

Czas na pohybel Targowicy

 

O OBROŃCACH LWOWA

 

Oni trójkami młodej krwi

Wpatrzeni tylko w gród swój stary

Szli bez okopów w wolność dni

Bo zbrojni byli w łez sztandary.

 

A niebosiężna tylko moc

Zbroiła tuman młodych rot,

Szrapneli zmowę w Orlą Noc

Ramiony bronił tylko splot.

 

Oni trójkami w niebo szli,

Bo taki trwał Ojczyzny los,

Historię wbarwił ból tych dni

Wrażej potęgi czarci głos.

 

Szlakami ulic szli nieznani,

Nad nimi zaś granatów mowa,

Podle zbrojeni, ukochani,

Broniący piękna swego Lwowa.

 

W polskości grodu zadumani,

Nad nimi trwała wraża zmowa,

A byli chciani, choć niechciani

Orlęta, dzieci swego Lwowa.

 

I w chwale swej wkraczali dumnie

Pieśni nutami Kleparowa,

Gołymi pięśćmi walcząc szumnie

Szły Orły Dzieci swego Lwowa.

 

I sztandarami bój wygrały,

W dym już rozwiana siła wroga,

Bo to Orlęta tak śpiewały,

Orlęta, dzieci swego Lwowa.

 

I w łyczakowskim gruzu wale

Spoczęły ich dziecięce słowa

A w twardej ziemi, lwowskiej skale

Trwają do dziś Obrońcy Lwowa.

 

 

 

 

KIEDY JECHAŁEM DO KRAKOWA

Gdy opuściłem miasto Lwów

Też trwała smutna noc wrześniowa

Czarcim się sznurem pociąg wlókł.

Dudniący w czaszce stukot kół,

Nade mną nieba czarny pył,

Pode mną hebanowy dół,

Stukotem tym ten pociąg wył.

Młodzieńczych myśli moich lot

Splecionych z sobą w ciemną noc

Jak strzały odwróconej grot

Wzierała w duszę diabla moc.

Ojciec zamglony już wiecznością,

Ruiny życia – ruin dom,

I dzień wschodzący  słońc ciemnością

I ja w pociągu ludzki złom.

Matka w sweterku swym zwiotczałym

Z skrzywioną twarzą w kątku ust,

Tylko chryzantem obraz szary

Listopadowy symbol snu.

Snujące w koło się koszmary

Nieludzkie przecież jakieś łzy,

A pociąg wyje w deszcz szurszawy

Rozpacz rozpaczy – w środku my.

I nocą czarną nie majową

W tanatosowym widmie snów

Tak dojechałem do Krakowa

Gdy opuściłem miasto Lwów.

 

GŁODUJĄCYM – SOLIDARNYM – W PODZIĘCE

 

Otwiera wieko jakby trumny skrycie

Spogląda natchnieniem tak jak życie w życie

Klawisze białe splątane z czarnymi

Zespolone w jedność milczą ukrytymi

Półtonami dźwięków dźwiękami rozpaczy

W palce aksamitu kompozycją znaczy

Jeszcze wciąż uśpioną budzącą się świtem

 

A on wciąż zadumany kompozycji mitem

W zachwyt pragnie wprawić

Porażki nienawiść

Co jak gilotyna

Nagle się zacina

I klawiszy głowy już są ocalałe

Ręce wznosi w górę jeszcze są nieśmiałe

Jeszcze drżące aksamitu trwogą

Jeszcze z klawiszami zetknąć się nie mogą

Półkolem więc krążą jak przed pocałunkiem

Jakby jeszcze zgoła nie wypitym trunkiem

Purpurą więc wznoszą lęki klawikordu

Jakby oczekując pierwszego akordu

Jeszcze są spowite swej mgiełki zasłoną

Jeszcze niezbadane a już rozbudzone

Dźwięki co popłyną jak wartkie potoki

Dźwięki wrzeźbione niebieskimi loki

Dziewczyn niewinnych mirtowym zapachem

Melodia przesłania przed melodii strachem

I już niebosiężna wznosi się pokrywa

A nad nią palce jeszcze nie zagrywa

Jeszcze wstrzemięźliwie zapragnie zachwytu

Jeszcze przez sekundę pragnie niebobytu

Jeszcze przed zetknięciem szału z zapomnieniem

Jeszcze ostatnim łudzi się spojrzeniem

Na martwy instrument uśpiony martwotą

Marzy o diamencie oprawnym we złoto

Lub innym szlachetnym rodzi się kamieniem

To co kiedyś może zaistnie wspomnieniem

Zapisu nutami co już zakwitają

Lecz tylko w pamięci

Dźwięków nie wydają

I po dźwięk już sięga

Ostatnim wyrazem

Klawikordu struną

W rozognione twarze

Lecz co to? Nagle całą siłą runął

W czekający klawikord napięty swą struną

Już białe z czarnymi szaleją klawisze

Już tony z półtonami zespolone niszą

Mistrzowskim zwiastunem geniuszu uporem

Jak wichru gałęzie rozszalałym borem

Jak burzy odgromy strojne błyskawice

Ściemniają rozjaśniając kompozycji wicie

Sala nieruchoma zamarła zachwytem

Jeszcze jest zdumiona rozognionym trunkiem

Trwa w niepewności jak przed pocałunkiem

I tylko cisza ciszą się rozbrzmiewa

Jak przed zawieruchą przerażone drzewa

Jak róże skrwawione wytrawną purpurą

Jak obręcz piasku zakryta przed chmurą

A dźwięk instrumentu melodia porywa

Aksamitu palce parzą jak pokrzywa

Sala zamieniona w porywu ujęcie

 

Jeszcze uciszona a już nieugięcie

W jedną się wielką wrzawę przemienia

W geniusza odkrycie pełna zrozumienia

Podnosi ręce podziwem ubrane

A klawikord szlocha swą łzą niezbadaną

I nagle głos wspólny podnosi się z sali

Bo zachwyt zachwytem już piękno utrwalił

I sala już w sali pięknem piękna tonie

Uchodźcie wszyscy

Przecie Wisła płonie!

 

KORNELOWI MAKUSZYŃSKIEMU (na Pęksowym Brzyzku w Zakopanem )

 

Na litym kamieniu położyłem dłonie

Jakbym chciał do życia powołać minione.

Czoło pochyliłem w myśli swej zadumie

Jakbym chciał zapłakać, a tylko to umiem.

 

Literkami ryte imienia Twe słowa

I w tej wiecznej ciszy z sobą ma rozmowa,

Góry ukochałeś i dziecięce wzloty

Słowem nakarmiłeś górne nasze loty.

Słowa wyrzeźbione w serc naszych rozumie,

Słowa które każdy na pamięć z nas umie.

Trwa po wszystkie lata piękno zapoznane

Tylko tym nielicznym co nie było dane.

 

 

LWOWSKIE NIEWINNE WSPOMNIENIA

 

Zapachniało ziemiochłodem

Pól wiankami  kwietnym płatkiem

Łanów pochyloną głową

I zerwanym wczesnym bratkiem

 

W poszum gaju chłodnym rankiem

Wkradły pierwsze się promienie

Jak dziecinna wycinanka

Przeszywają las strumieniem

 

Kora korze niepodobna

W swej żywicy zatopiona

Naturalną mapą zdobna

Śpi w zapachu swym utkwiona

 

Położyłem się pod krzakiem

Malinowo niedojrzałym

Tak przykryty polnym makiem

Że mi róże zapachniały

 

Kołysanka i skakanka

I gra w „Zośkę” tę dziecinną

Na przedmieściu Pohulanka

Lwowskie chwile me niewinne

 

Zamek w słońcu ten Wysoki

I ulica Łyczakowska

Na Hetmańskich Wałach sroki

Kocie łby Zamarstynowskiej

 

Wielki teatr Diabla Góra

I gra w” gałę” w Stryjskim Parku

Pełna siana chłopska fura

I Paryża czar jarmarku

 

I chasydzkie stroje zdobne

Baby w chustach w kwiaty polne

Obciążone tobołami

I mlecznymi banieczkami

 

A ulica Kaźmierzowska

Z elżbietańskiej dziury wieżą

I Brygidki w kraty troskach

W martwych oknach zęby szczerzą

 

Na Sykstuskiej bomby dziura

Tak ulicę tę zmieniła

Że przejezdna chłopska fura

Na Floriańskiej mnie zbudziła

 

JUŻ PRZEPŁYNĄŁEM WSZYSTKIE MORZA

 

Już  przepłynąłem wszystkie morza

I różne też zwiedziłem lądy

Wstęgą kraśniała złota zorza

I porywały wietrzne prądy

 

Słońce swym blaskiem sprzymierzało

Złotem świetliło niebne rzeźby

To śmiało się to znów płakało

Wtulone w zapach młodej wierzby

 

Biegłem od granic złotopola

Po łan pszeniczny dumny kłosem

Zielono-kwietny dywan pola

Ścielił się wkoło życia losem

 

I tak dotarłem w uroczysko

Przywędrowałem tu ze Lwowem

I ukochałem ponad wszystko

Dwa miasta – Lwów mój wraz z Krakowem

 

Dwa miasta otrzymałem w darze

A które piękniejsze

Czy Lwów katedrą marzeń

Czy groby królewskie?

 

Jedno miasto śpi skrwawione

Drugie w swym rozkwicie

Jedno miasto porzucone

Drugie w swym zenicie

 

A odległe te dwa miasta

Na milę przystani

Jedno już się nie rozrasta

I tęsknotą plami

 

Myślę że się kiedyś uda

Dwa miasta połączyć

Nie ma chyba nic prostszego

Jak dwa serca złączyć

 

I liryczną pieśnią nucę

Moją myśl o Lwowie

Ale nigdy nie porzucę

Cię piękny Krakowie

 

A kiedy wkroczę do wszechświata

To chór gwiazdami mi odpowie

Jak ptak podniebny niebo splata

Tak dłońmi splotę cię Krakowie

 

Nie będę pyłem złota blasku

Księżycem zmiennym w gwiazd ozdobie

A ukochaniem gdy o brzasku

Spleciesz mnie dłońmi mój Krakowie

 

W swej czapce będę niewidzialny

A serce duszą mi podpowie

Śpiewając hymn mój pożegnalny

To dłońmi splotę cię Krakowie

 

MATCE

 

Ty nic nie pamiętasz,

A tak bym chciał,

Nie możesz być piękniejsza,

A tak bym chciał.

 

Po co kwitną kasztany,

Po co słońce w swym złocie,

Po co słowo – kochany,

Po co ptaki w locie?

 

Po co jutrznie i zorze,

Po co ranków błękity,

 

Po co spienione morze,

Po co noce i świty?

 

Po co listopadowe dnie,

Po co trwam nadaremnie,

Po co piszę niezmiennie

Gdy nie tkwisz – tkwiąc we mnie.

 

MOJA ŻONA

 

Moja żona urodziła się we mnie

Z mgieł powiewnych powstała jej postać

I utkała miłością swe życie

By już we mnie i ze mną pozostać.

 

POŻEGNANIE

 

Lwów pożegnał nas siwą już mgłą

Za te lata spędzone wraz z nami

I z oddali już tylko się skrzą

Kamienice i Rynek nasz z lwami.

 

I te lata ziszczone wraz z Tobą

Na krakowskim już bruku przetarte,

Byłaś Lwowa swojego ozdobą

Bo bez ciebie cóż wszystko jest warte.   

 

BAL LWOWSKI

 

Przy lwowskiej ulicy

W okrągłej sali

W kątku zasypiał

Kwiatek konwalii

W rączce go miała

Dama spóźniona

Na poły smutna

Na wpół stęskniona

Gdy nie pojawił

Się ten z oddali

Umarł i zastygł

Kwiatek konwalii

Dama umarła

Z kwiatkiem uśpiona

Na poły smutna

Na wpół stęskniona

Bo nie wiedziała

Mgła konwaliowa

Że już nie każdy

Wraca do Lwowa.

 

NOLENS VOLENS

 

Piszę wiersze nolens volens

Patrząc w puste kartki swoje

Może zwykłym długopisem

Taki prosty wiersz napiszę

 

Może myśli mnie zawiodą

Nad płynącą suchą wodą

I zwyczajnym długopisem

O przerębli wiersz napiszę

 

Może myśli nieskończone

Lekkomyślnie odwrócone

W wiersz się zmienią egzotyczny

Wpół mistyczny wpół liryczny

 

I w poezji pierwszym rzędzie

Złotą nicią się uprzędzie

Czterolistną koniczyną

I pachnącą w niej maliną

 

A w niedzielę w kwietnej trawie

Wierszem pomnik ci postawię

I zwycięstwu na ochotę

Mą poezją cię oplotę

 

I kościelną główną nawą

Soku zieleń ścisnę trawą

W moje oczy wytęsknione

Kiedy wezmę cię za żonę

 

Wtedy znowu wiersz napiszę

Lecz już złotym długopisem

I zapełnię kartki swoje

Tylko tobą nolens volens

 

JANOWI PIETRZKOWI

 

Panie Janie wspaniały

Panie Janie przejrzysty

Co to z Polską przychodzisz

I ochraniasz Jej twarz

Panie Janie jak trwały

Jest Jej pomnik wieczysty

Tak piosenka i wiersz Twój

Będą trwalsze nad głaz

 

Panie Janie co nosisz

W swoim sercu Królową

W Jasnogórskim Jej wzlocie

Wypatrujesz Jej próg

Panie Janie Ty kwiaty

I ciernistą Jej drogę

Wciąż przemieniasz piosenką

Na ojczyzny swej trud

 

Nielegalne wciąż kwiaty

Ułożone pod krzyżem

Na tej ziemi legalnej

Ale mokrej od łez

I powstaje już Twoje

Nielegalne Zadwórze

Z Obrońcami Ojczyzny

Co ginęli bez łez

 

Czy życzenie Twe Janie

Aby Polska Twym hymnem

Niepodległa miłośnie

Obroniła swój zew

Nie zginęła jak pragniesz

I w tysięcznej swej wiośnie

Zaśpiewała wraz Tobą

Swoim wrogom na gniew

 

/na Krakowskim Przedmieściu 2 maja 2012  roku w czasie koncertu Jana Pietrzaka/

 

 SPLECIONY ŚWIAT

 

Nicią jedwabiu splotę świat

Jak sianokosów stóg

I tajemniczy wonny kwiat

Złożę u twoich stóp.

 

W tym splocie będę tylko ja

I nim przekroczę próg

W tych odrzwiach tylko ty i ja

Złożony u twych stóp.

 

Jak złotolistny barwny krzew,

Jak nenufary słodkich wód,

W mych żyłach krąży taka krew

Złożona u twych stóp.

 

Uprzędę również taką nić

Wyssany z kwiatów miód

By najpiękniejszy wzrosły kiść

Złożyć u twoich stóp.

 

I będę swoim życiem trwał

Wybrawszy jedną z dróg

Gdzie tajemniczy legł nasz świat

U twoich stóp.

 

DZIEWECZKA

 

Szła dzieweczka złotolica

Nad nią się pochylał wrzesień,

Miała lica z krasnolica

I wetkaną w kord swój jesień.

 

Na nic tu frazeologia,

Gdy się perlą słowa piękne,

Może będzie demagogią,

Gdy przed dziewczem tym uklęknę.

 

Powiem wówczas – piękna damo,

Balast lat obciążył duszę,

Czy nie będzie więc to samo,

Gdy ci wyznam to co muszę.

 

Tyś młodości jest królową

A jam stary z siwą głową,

Gdym młodości dzierżył godło

Ciebie jeszcze być nie mogło.

 

DLA CIEBIE

 

Pachnąca róży poziomkami

Odwracam wzrok i widzę ciebie

Mieniącą tęczy się blaskami

Tęczy powstałej samej z siebie.

 

Przymykam oczy, widzę jasność,

Oczy otwieram nieboszczytem

I w tej poświacie chciałbym zasnąć

I zbudzić się twym jasnym świtem.

 

Śpiewnym odruchem twarz swą zmieniasz

Twym nagim szczytem obnażonym,

Jak księżyc złotem się odmieniasz,

Złotem twym, pięknem rozognionym.

 

Dla ciebie żniwne polne kłosy,

Dla mnie twa rozkosz uskrzydlona,

Dla ciebie ramion mych osłona,

Dla mnie kropelki rannej rosy.

 

DLACZEGO

 

Dlaczego właściwie

Cię kocham?

Sam nie wiem.

Może dlatego,

Że gwiazdy wstęgą na niebie,

A może jesteś łzą w oku

Gdy ciebie nie ma,

A może rankiem

Kiedy wychodzisz

Na do widzenia.

Może dlatego

Że jesteś sroga

Na powitanie,

Może dlatego

Że nasza droga

Niebnym posłaniem.

Dlaczego właściwie

Cię kocham?

Sam nie wiem.

Może dlatego

Że życie

Cierniem

Bez ciebie.

 

BYŁAŚ MI PANNĄ

 

Byłaś mi panną

Zielną dziewanną

Słońca purpurą

Żywą naturą.

 

Gdy się w topolę

Już wtopoliłaś

Smukłością swoją

Słońce zaćmiłaś.

 

A jak kwieciłaś się

Nadkwieciście

Na pozór w srebrze

W sensie złociście.

 

A jak śpiewałaś,

A jak szeptałaś

I jak płakałaś

To pokochałaś.

 

I złotem srebrzysz

I srebrem złocisz,

Stąpasz po ziemi

Pod niebo wznosisz.

 

Strzeliście – modro,

Jawnie – błękitnie,

Ty jesteś dobro

Co nie przekwitnie.

 

TĘSKNOTA

 

Idę do ciebie razem,

Idę do ciebie przestrzennie

Smutek przemieniam w dumanie

Bezbrzeźnie mi i bezdennie.

 

Już Nowy Rok nam przyświeca

Za nami lata zmęczone

Tu wicher zaśpiewa na chwilę

Zapraży słoneczko prześnione.

 

A tyle miast jest w oddali

Ile mych spojrzeń w twa stronę

Czy branką mi byłaś w bezmiarze

Kochanką, miłością i żoną.

 

Już księżyc się zmienia złociście

Wciąż jesteś przede mną i we mnie

Czy nie jest to już wszystko jedno

Bezbrzeźnie mi i bezdennie.

 

Miłością są tylko słowa

I snują się nadaremnie

Gdy nasza miłość do Lwowa…

Bezbrzeźnie mi i bezdennie.

 

TWÓJ WIATR

 

Kiedy spostrzegłem cię przelotem

To nuta grała mi radosna,

Więc pomyślałem o twym złocie

I o twych porach gdy jest wiosna.

 

A gdy podszedłem mimochodem

Stanęłaś w smutku całkiem naga

I porównałem twój wschód z wschodem

Twego promienia gdy wiatr gadał.

 

 I twoje drzewa, ale wtórnie

Ogołocone z liści płaczą

I niebo nie jest już pochmurne

I moje słowa tu nie znaczą.

 

Ty też spojrzałaś mimochodem

I znowu byłaś całkiem naga

A lód się stopił wraz ze wschodem

I wiatr istnieniem twoim gadał.

 

DESZCZ

 

Dżdżysto, wilgnie i perliście

Chłodem wieje rytmu rytm,

Kropelkami słone liście

Układają wilgny hymn.

 

Zaróżowia się poświata

Ścieląc łany u swych stóp

Latem płacze koniec lata,

Deszcz kropelkom kopie grób.

 

Zżółkłe liście w żółć ubrane

I zmęczone kroplnie lśnią,

W pół jesieni, w pół przybrane

Szklistym błyskiem niebu drżą.

 

Roszą, perlą się i mokną

Grudki ziemi, kwiatów łzy,

Przędą swą rozpaczą rozpacz

Rozwodnioną łąką mgły.

 

Wichrem myślą, wichrem płaczą

Rozwilgnione oczy świata

Niebne, wilgnie nie zobaczą

Jak się kończy koniec lata.

 

Perły dżdżyste, łzy kropliste

Wszyte zmokłym dniem zachodu

Dżdżyste perły, dżdżem perliste

Przemienione w krople lodu.

 

 DŁONIE

 

Twoje dłonie mnie poznały,

Gdy zziębnięte były obie,

W duszy mojej się ogrzały

I do dziś je mam przy sobie.

 

Twoje dłonie są milczące,

Gdy w twych myślach coś się dzieje,

Twoje dłonie gorejące,

Gdy w twych oczach wiatr szaleje.

 

Twoje dłonie pamiętają,

To co jest do pamiętania

I z moimi się splatają

Aż do czasu przemijania.

 

 

NIOBE

 

Jaka jesteś gdy przychodzisz

Nocą niespodzianie,

Jeszcze nietknięta wchodzisz,

Noc się zmienia w ranek.

 

Darujesz usta ściśnięte trwogą,

Przekraczasz progi trwania,

Żagwi pożogę

Wchłaniasz.

 

Czy bogowie pozwolą ?

Radość się zmienia w trwogę,

Cóż z nami będzie, gdy skamieniejesz

Zmieniając się w Niobe.

 

JESIEŃ

 

Nadchodzi jesień,

Smutny ptak nie śpiewa,

Tylko szum górskiego dochodzi potoku,

Wieczorne liście i poranne drzewa

I szklana kropelka

W twym jesiennym oku.

 

Na Pęksowym Brzyzku

Gdzie nie ma pór roku

Lśni szklana kropelka w twym jesiennym oku,

Wokół tylko wieczna cisza się rozbrzmiewa,

To wieczorne liście i poranne drzewa.

 

PANNY ŚPIEWAJĄCE

 

Na ukwitłej łące

Pośród pól bławatów

Panny śpiewające

I niebu i światu

I w bezmiarze wonnym

W postaciach swych tkwiące

W błyskcieniu powolnym

Panny śpiewające

Trzymające ręce

W zachwycie swym drżące

Popłakują zwiewnie

Panny śpiewające

Nie uśnięte rosą

Na trawiastej grządce

Nuty swe wywodzą

Panny śpiewające

Na poły tęskniące

Na poły tańczące

I niebu i światu

Panny śpiewające

Mrugające zielem

W ołtarza kościele

Tak jak w kwietnej łące

Panny śpiewające

I sobie i światu

Pąkami granatu

Już nic nie czujące

Panny śpiewające

Te wrześniowe nieba

Pamiętna potrzeba

Głośnie swe przedarły

Panny już umarłe

 

CZEREŚNIE

 

Za późno już za późno

Na szepty wiosen plecionych łąk

Za późno już za późno

Słońce się zmienia w księżyca krąg

Za późno już za późno

Na szczebiot ptaków miłosną pieśń

 

Za późno już za późno

Nadchodzi mrok zachodzi dzień

Za późno już za późno

Na lilij wodnych zerwany kwiat

Za późno już za późno

Na próby wskrzeszenia minionych lat

Więc może jeszcze raz od nowa

Zerwiemy sadu kolczyków czereśnie

I może jeszcze nasza rozmowa

Szepnie za wcześnie miły za wcześnie

 

BALLADA NIEBANALNA

 

Wykwitłaś wiotko, niebanalnie,

Niespotykanie seksualnie,

Spojrzałaś mimo, lecz prześlicznie

I niezdobyciem eterycznie.

 

Chłonąłem wzrok twój lekko drwiący,

Niespotykanie tak pragnący,

Jakby napotkał wichr miłosny

Topiący śniegi wczesnej wiosny.

 

To były twoje pierwsze słowa,

Tak rozpoczęła się rozmowa,

Ująłem dłoń twą oczywiście,

Poszliśmy razem zbierać liście.

 

Bryczką zawiozłem cię za miasto

I powiedziałem – tam jest krasno,

Tak kraśnie, że sam rubin pobladł

I poszliśmy na pierwszy obiad.

 

A potem było już śniadanie

Też niebanalne niesłychanie,

Wypiłem pierwsze nasze mleko,

Gdy słońce skryło się za rzeką.

 

I dzień powszedni śnił niedzielą,

Mówiłem – pragnę tak niewiele,

Dowodem były nasze liście

Szumne zielenią uroczyście.

I wszystko było niebanalne

Niespotykanie seksualne

Niekiedy nawet platoniczne,

Tak niebywale erotyczne.

 

ŻART LIRYCZNY

 

Zdradzałem cię systematycznie,

Lecz nie zmysłowo, platonicznie,

Ty miła też złamałaś słowo,

Nie platonicznie, lecz zmysłowo.

 

Uroki życia poznawałem

Chcąc wszystko widzieć na różowo

I nigdy nie oszukiwałem

Ni platonicznie, ni zmysłowo.

 

Dziewczęce serca zdobywałem,

Lecz tylko serca, daję słowo,

I tylko ciebie wciąż kochałem

I platonicznie i zmysłowo.

 

Gdy smutek wykwitł na twej twarzy,

To odmieniałem cię na nowo,

Czyniłem wszystko o czym marzysz

Nie platonicznie, lecz zmysłowo.

 

Gdy z słońcem się utożsamiałaś

I odchodziłaś w dal lirycznie

Zapewne tylko mnie kochałaś

Lecz nie zmysłowo, platonicznie.

 

ĆMA

 

Zapytała się ćmy ćma

Czemu we dnie we śnie trwa

Powiedziała gdy się zbudzi

Jest noc i nie widzi ludzi.

 

 

 

 

LOS

 

Piszę łkając,

Łkając piszę,

Popijając

Czerstwą pizzę.

Łkając chleję,

Chlejąc łkam

Taki ze mnie

Zimny drań.

Łzy to poza,

Pozą łzy,

Mnie mimozą

Pachną bzy,

Ze mnie drwi

Już cały świat,

Piję pizzę

 

Ze sto lat

I zagryzam wódą

Twarz

W samotności

Twarzą w twarz.

Nie wzruszają

Mnie te bzy,

Chociaż łkają

Moje sny.

Sny me łkają

Martwą duszą

Nie wzruszają

I nie wzruszą

 

Choćby dziewic

Przyszło sto

Spadnę z nimi

W samo dno.

Co uśmiechem?

Moje łzy,

A co grzechem?

Właśnie ty.

Życie dnem jest

Albo nie,

Albo gestem

Szczęście wrze,

Albo pustką

Moim tłem,

Albo usta

W słonej mgle.

Czynem piszę

Długopisem

Wyczerpanym

Mroku świtem.

Drżące ręce

Na obrączce,

Radujące,

Mijające.

Spada w próżnię

Moje dno,

Jak odróżnić

Dobrem zło?

 

KOŃ („Z ZACZAROWONEJ DOROŻKI” KONSTANTEGO ILDEFONSA GAŁCZYNSKIEGO)

 

Kłusem biegu stąpa koń

Zęby szczerzy

W dym pijany sygnał z wieży

Z koniem bieży

Koń ten to obieżyświat

Jest z swym fiakrem za pan brat

Bo dorożka ta pijana

Toczy się przednimi osi

W tylnych mgły fatamorgana

Kropelkami niebo rosi.

I zglątwiały

I zmętniały

Aż przełamał

Świata wały

W durny świat

Pijany koń

Toczył wiatrem

Pędu woń.

Koń pijany, ty i ja

Przeżyjemy razem świat

Śpiewa w rytm pijana mgła

Razem z światem co jest wart

Żółte kule

W końskim mule.

Poszybował koński kłus

Z wiatrem pędził, szedł w zawody,

W dusz zszarzałych ogłupiastych

W wódopędzie topił lody.

Kocich łbów przechyła równa

Wychłonęła wiatru woń,

Glątwa glątwie jest nierówna

Śpiewał koń.

 

 

SZAFA

 

Na strychu stała stara szafa

Ktoś tam postawił stary grat

Zapewne nową sobie sprawił

Bywa i tak

 

Szafie na strychu smutno było

Więc w wolnych chwilach myślała tak

Że w swej młodości przecież

Była

Najcudowniejszą z szaf

 

BALLADA O ŚRUBOKRĘCIKU

 

Mam w swym domu taki pręcik

Który zwie się śrubokręcik

Składa się on z różnych części

Ten domowy mały sprzęcik.

 

Ma on rączkę wahadłową

Taką czarną, staro – nową,

Przedtem uchwyt miał brązowy,

Lecz już sczerniał do połowy.

 

A z uchwytu błyszczy stal,

Walcowana, srebrna stal,

Co na końcu jest spłaszczona,

Wtedy w śrubkę wchodzi ona.

 

Gdy docisnę śrubki łeb,

To się kręci ona wnet,

Trochę w lewo, trochę w prawo,

Czynię to już z dużą wprawą.

 

Śrubki różne mają łby,

To wypukłe, to znów płaskie łby,

A w tych łbach to różne są wycięcia,

Takie wcięcia dla pręcika mego wzięcia.

 

Z mym pręcikiem to trudności miewam często,

Gdy w łbie śruby w kształcie gwiazdy rowek wcięto,

Wtedy kręcę tym pręcikiem swym z mozołem,

Bym mógł spotkać się po śrubce z jej otworem.

 

Lecz przydatny jest nad wyraz ten mój sprzęcik,

On jest taki trochę śrubo, trochę kręcik,

I przeważnie to się kręci na wesoło,

Tak jak świat się kręci naokoło.

 

Ten śrubokręt także duszę swoją ma,

Czasem to się nawet na nim skrapla łza,

A obchodzę się z nim zawsze należycie,

Z dokręconych śrub się składa moje życie.

 

 

CZYKULADKI I CUKIERKI

 

Czykuladki i cukierki

Słodziusieńki bumbonierki

Piękne panny, kwiatów mowa

A to wszystko jest zy Lwowa.

 

Popatrz z góry na Łyczaków

Tam jest smak pachnących maków

A frajery z Kleparowa

Przecież także są zy Lwowa.

 

Gdy muzyczka rżnie sztajera

Lwów piękniejszy niż Riviera

Bo na rogu Kopernika

Tańczy panna bez bucika.

 

Po Gródeckiej jedzie tramwaj

A my dwaj są obacwaj

A tu Antek leje w mordę

Pół literka i jest lordem.

 

Czykuladki i cukierki

Słodziusieńki bumbonierki

Piękne panny kwiatów mowa

A to wszystko jest zy Lwowa.

 

Wezme babe swe pod pache

To mi fundnie drugą flachę

Policjanci i złodzieje

W mordę wódę każdy leje.

 

A po wódce twoja Mańka

Jest jak w cyrku Wańka – Wstańka

Mańkę widać jak na dłoni

A frajera frajer goni.

 

Gdy ze Lwowem sztamę trzymasz

To nie będziesz za oryginał,

Bo gdy się urodzisz znów

To zobaczysz miasto Lwów.

 

I cukierki czykuladki

I amantów własnej babki

Swoje meszty na stoliku

Rudą Mańkę na nocniku.

 

Przy twej Mańce jakiś frajer

Uskutecznia ręczny bajer

Ja frajera facką w mig

Absztyfikant był i znik.

 

Bal u ciotki Bańdziuchowej

Trzymam dziunie szczegółowo

Dziunia klawa ja też szyk

Frajerowi portfel znik.

 

I cukierki, czykuladki

Dookoła nowe babki

Piękne panny kwiatów mowa

Skąd te panny? Z Kleparowa.

 

Czykuladki i cukierki

Słodziusieńki bumbonierki

Piękne panny kwiatów mowa

A to wszystko jest ze Lwowa.

 

SIAŁA BABA MAK

 

Siała baba mak

Nie wiedziała jak

Przyszedł matoł

Podpowiedział

Że to ma być tak

Żeby było zrozumienie

I techniczne potwierdzenie

Weź se babo młot

I w samolot grzmot

By samolot był nieżywy

Babo powybijaj szyby

Z komputera wytnij spacje

Na donkowe adoracje

Poprzecinaj instalacje

Ma być to fachowo

Z bronka durną głową

I na opał wytnij drzewa

Na lotnisku drzew nie trzeba

Zostaw małe krzaczki

Do obsługi sraczki

Tam wucetów nie widziano

Chodzili se robić w siano

Tera będzie komfortowo

Z rozwaloną głową

Towarzyszko spec pułkowo

Tera zaś generałowo

Robota ma być fachowa

Donka jest w tym głowa

Jeszcze głupków stąd wywalić

To i będzie po kawale

Jeszcze żywy kaczor został

To wziąć go na odstrzał

Jak posadów Maury

Zginą dinozaury

Trza wziąć radka – zadka

Z kiepą jak przystawka

I jak tupnie w łajno strachem

To dorżnie watahę

Jaki prezydent taki zamach

To jest kumor.pl dramat

Nie czekajcie ani chwili

To nie my to pis zawinił

Niechaj będzie po pisowo

Z rozwaloną głową

Mak generałowo

Do pomocy weź gazetę

Tę biurwę z dup – czerskiej

Będę miał ją ciut przed sobą

Potem zaś za sobą

 

WYDANIE DRUGIE POSZERZONE

 

Wydanie drugie poszerzone

Kiedy przeglądam każdą stronę

Ze stron tych różne mam refleksje

Jakbym zaczynał nową lekcję

 

Notę bym sam wystawił sobie

Są zamówienia więc to robię

 

Są zdania gdzie miał być przecinek

Zamiast przecinka jest wycinek

Własną cenzurą z druku zdjęty

Bo wcale nie był wniebowzięty

 

Miała być kropka a po kropce

Wpisałem słowa całkiem obce

Co wcale nie są mi natchnieniem

Kart tylko prostym wypełnieniem

 

Miała być zwykła mała muszka

Z osą co wpadły do garnuszka

 

Miały być wiatry szybkozwinne

I dziewcząt wianki co niewinne

Ścielą się złotem srebrem majem

A pachną zawsze rajskim gajem

 

W karty te wpisać także miałem

Zdania o których zapomniałem

Albo być może ich nie chciałem

 

 

Miała być jesień żałośliwa

I zima mrozem przeraźliwa

 

Miały być w barszczu takie grzyby

( Białym czerwonym co na niby )

Dano na obiad mój spóźniony

Miał być też list od pięknej żony

Co dotarł w tydzień opóźniony

 

I miały być krakowskie Błonia

I końska grzywa rozwichrzona

I kwiaty polne kwiaty wiejskie

I róże rajskie róże miejskie

 

Była piosenka że we Lwowi

Ta są chłupaki honorowi

Zamiast piosenki powstał bajer

Że Rudą Mańke jakiś frajer

I to w dodatku w dym pijany

Przylepić chciał do mokrej ściany

 

Miała być Helcia w Kulparkowi

I goły Antyk co miał w głowi

Zawsze pijaną karuzelę

Co mu śpiewała co niedzielę

( Gdy  Helcie trzymał za specyjał

I szpundyr mundyr z nią wywijał )

Antyk ja ciebie w morde strzele

 

Ulica była Kupernika

Gdzie stała panna bez bucika

Gdy sie jej spytać dzie je bucik

To panna mówi że jej ucik

 

I o miłości pisać miałem

(Nie wiem dlaczego zapomniałem )

 

Miała być także niespodzianka

O żonie co każdego ranka

Podaje mi podniebny trunek

(To taki trunek-pocałunek )

 

Miało być także o nadziei

O ptakach śpiewających w kniei

O kotkach żony co dokładnie

Siusiają wokół gdzie popadnie

 

Miały być także sny wyśnione

I dłonie tobą wytęsknione

Albo zabrakło mi konceptu

Lub też zwykłego intelektu

Więc na tym kończę poszerzone

Wydanie drugie nieskończone

0

Aleszuma http://aleksanderszumanski.pl

Po prostu zwykly czlowiek

1425 publikacje
7 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758