ARTYKUŁ PIERWSZY „Wielkousty Michael Jackson z Port Sunlight” Postać (co najmniej) nietuzinkowa Zazwyczaj piszę o artystach z Polski, ale tym razem zajmę się zespołem muzycznym z ojczyzny Williama Szekspira. I to nie jakimś niszowym, elitarnym, mało znanym, tylko mainstreamowym i mającym za sobą chwile międzynarodowego rozgłosu. Zwrócę uwagę na jego twórczość artystyczną, a także na jednego z członków, który – delikatnie mówiąc – jest postacią nietuzinkową. Cóż, można się nie interesować życiem ludzi z popowego panteonu, ale są takie jednostki, obok których nie da się przejść obojętnie. Czasem pragnienie dowiedzenia się czegoś o jakiejś postaci jest silniejsze od wyznawanej zasady “gardzę głównym nurtem i jego personelem“. Nie pomoże tutaj fakt, że na co dzień odczuwa się potrzebę odkrywania nieznanych muzyków […]
ARTYKUŁ PIERWSZY
„Wielkousty Michael Jackson z Port Sunlight”
Postać (co najmniej) nietuzinkowa
Zazwyczaj piszę o artystach z Polski, ale tym razem zajmę się zespołem muzycznym z ojczyzny Williama Szekspira. I to nie jakimś niszowym, elitarnym, mało znanym, tylko mainstreamowym i mającym za sobą chwile międzynarodowego rozgłosu. Zwrócę uwagę na jego twórczość artystyczną, a także na jednego z członków, który – delikatnie mówiąc – jest postacią nietuzinkową. Cóż, można się nie interesować życiem ludzi z popowego panteonu, ale są takie jednostki, obok których nie da się przejść obojętnie. Czasem pragnienie dowiedzenia się czegoś o jakiejś postaci jest silniejsze od wyznawanej zasady “gardzę głównym nurtem i jego personelem“. Nie pomoże tutaj fakt, że na co dzień odczuwa się potrzebę odkrywania nieznanych muzyków z własnego kraju.
Upiór Estrady
Wielkousty odpowiednik Michaela Jacksona, wymieniony w tytule niniejszego artykułu, zaintrygował nawet mnie, osobę preferującą mocne brzmienia i zaangażowane politycznie teksty. Napiszę więc kilkanaście akapitów o jego dolach i niedolach. Najpierw jednak scharakteryzuję jego formację, która – żeby było ciekawiej – bardzo mi się spodobała pod względem muzycznym. Wypada odnotować, że najpierw usłyszałam sztandarowy przebój tej grupy, a dopiero potem zobaczyłam zdjęcia wielkoustego i poznałam jego burzliwy życiorys. Miałam szczęście. Naprawdę miałam szczęście. Moim zdaniem, liczy się sztuka, nie zaś to, że atrakcyjny niegdyś wykonawca jest dziś Upiorem Opery (a raczej Upiorem Estrady). Dzięki temu, że w pierwszej kolejności zapoznałam się z brzmieniem muzyki, uniknęłam wielu szkodliwych uprzedzeń. Po prostu nie zdążyłam ukierunkować swojego toku myślenia.
Od gotyku do popu
Historia kapeli Dead or Alive (DOA) sięga lat siedemdziesiątych XX wieku, kiedy to w Wielkiej Brytanii funkcjonował zespół Nightmares in Wax, mający cechy post punku i gotyku. Formacja ta – jak podaje Wikipedia – okazała się fundamentem, na którym w 1980 roku wybudowano projekt DOA. Nowopowstała grupa Dead or Alive początkowo kontynuowała dzieło Nightmares in Wax, nagrywając utwory ponure i niekomercyjne. Szybko jednak zmieniła kurs i stała się kapelą mainstreamową, grającą szeroko pojętą muzykę popularną. Zespół DOA zdołał przetrwać ponad trzydzieści lat: oficjalnie zamknął swoją działalność w drugiej połowie 2011 roku. Pozostawił po sobie siedem płyt długogrających, wiele singli, teledysków, składanek i remiksów. Jego największy hit, “You Spin Me Round (Like a Record)”, jest chętnie słuchany aż po dziś dzień.
Podbój świata
Formacja, o której mowa, odniosła sukces nie tylko w Zjednoczonym Królestwie, ale również za granicą. Duże uznanie zdobyła zwłaszcza w Japonii, gdzie dawała koncerty i występowała w telewizji. Dowodem na sławę Dead or Alive jest także fakt, że kawałki tej grupy stały się natchnieniem dla wielu młodszych wykonawców. Własne interpretacje “You Spin Me Round” stworzyli m.in. Danzel i Marylin Manson. Popularność DOA nie powinna dziwić, gdyż grupa ta nagrywała naprawdę przyjemne piosenki – rytmiczne, melodyjne, wpadające w ucho i pozostające tam jeszcze długo po zakończeniu słuchania. Pisząc o twórczości Dead or Alive, trudno nie wspomnieć o wokaliście, obdarzonym dobrym głosem i dużymi umiejętnościami śpiewackimi. Pete Burns, bo o nim mowa, to nie tylko utalentowany artysta, ale również postać barwna i kontrowersyjna. Przyjrzyjmy mu się nieco bliżej.
Androgynia i eksperymenty
Peter Jozzeppi Burns urodził się 5 sierpnia 1959 roku w Port Sunlight. Z pochodzenia jest pół-Anglikiem i pół-Żydem (jego matka, niemiecka Żydówka, wyemigrowała z hitlerowskiej III Rzeszy). Tym, co czyni Burnsa postacią nietypową i wzbudzającą zainteresowanie, jest androgyniczna osobowość – psychika częściowo męska, a częściowo żeńska. W latach osiemdziesiątych Pete manifestował swoją skomplikowaną tożsamość poprzez specyficzny image i nietypowe zachowanie. Prezentował się światu jako słodki, uroczy, zniewieściały chłopaczek albo silna, twarda, charakterna baba z jajami. Potem woda sodowa uderzyła mu do głowy i zaczął eksperymentować ze swoim ciałem, poddając się niepotrzebnym, wyszukanym i ryzykownym operacjom plastycznym. Skończył jak Michael Jackson, a nawet gorzej. Jeden z jego zabiegów, polegający na powiększeniu ust, okazał się absolutną porażką.
Nieudana operacja plastyczna
Podczas operacji Burns zaraził się gronkowcem. Zakażenie zrujnowało jego wygląd i zdrowie, a także doprowadziło go do depresji i myśli samobójczych. Przez osiemnaście miesięcy artysta zmagał się ze skutkami fatalnego zabiegu, wydawał fortunę na leczenie infekcji i operacje rekonstrukcji twarzy. W filmie dokumentalnym “Psychic Therapy with Pete Burns” (“Terapia Psychiczna z Petem Burnsem”) wokalista wyznał, że lekarze walczyli nie tylko o uratowanie jego zagrożonych amputacją warg, ale przede wszystkim o ocalenie jego życia. Największą pomoc otrzymał Pete od medyka specjalizującego się w ratowaniu ludzi oszpeconych wskutek choroby nowotworowej. Epizod z gronkowcem niewątpliwie był dla artysty bolesnym doświadczeniem. Można się o tym przekonać, oglądając fragment reportażu “Celebrity Plastic Surgery Gone Too Far” (“Celebryckie Operacje Plastyczne Zaszły Za Daleko”), w którym Burns mówi, że życzył swojemu chirurgowi plastycznemu śmierci.
Człowiek nieszczęśliwy (cz. 1)
Frontmana Dead or Alive nie da się uznać za człowieka szczęśliwego. W młodości padł on ofiarą gwałtu, był też prześladowany przez rówieśników ze względu na swoją odmienność (androgynię). Z przystojnego, ekstrawaganckiego mężczyzny, jakim był w latach osiemdziesiątych, przeobraził się w indywiduum o męskim ciele, zdeformowanej kobiecej twarzy i gigantycznych, odstających ustach przypominających wargi Claymana, bohatera gry komputerowej “The Neverhood”. Stracił znaczną część majątku zmagając się z konsekwencjami nieudanej operacji plastycznej. Gdyby nie konieczność ratowania własnej twarzy, mógłby przeznaczyć pieniądze na cele charytatywne albo na luksusy godne międzynarodowej gwiazdy.
Człowiek nieszczęśliwy (cz. 2)
Małżeństwo piosenkarza z Lynne Corlett rozpadło się po dwudziestu ośmiu latach pożycia. Późniejszy, dwuletni związek homoseksualny okazał się zaś wielkim rozczarowaniem i nieporozumieniem. Pete kilkakrotnie miał problemy z prawem (nielegalne posiadanie futra z goryla, rękoczyny podczas awantur z partnerem Michaelem Simpsonem). Na domiar złego, został kiedyś zaatakowany w miejscu publicznym przez agresywnego fana. Te wszystkie przykrości, połączone ze stanami depresyjnymi i skłonnościami samobójczymi, czynią życiorys artysty niezwykle ponurym. Jakże groteskowo wygląda smutna biografia zestawiona z cudaczną aparycją bohatera! Dzieje angielskiego muzyka byłyby zabawne, gdyby nie były tragiczne.
Kierunek – telewizja
Kapela DOA wyszła z mody gdzieś tak na przełomie XX i XXI wieku. Znerwicowanemu, ciężko doświadczonemu przez los Burnsowi zaczęło grozić kolejne nieszczęście: odejście w zapomnienie, zniknięcie ze świadomości społecznej. Pete, który widocznie nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, został stałym bywalcem rodzimych stacji telewizyjnych. Wystąpił w wielu miernych programach rozrywkowych, takich jak “Celebrity Big Brother” (“Big Brother Sław”), “Wife Swap” (“Zamiana Żon”), “The Weakest Link” (“Najsłabsze Ogniwo”) czy “This Morning“ (“Tego Ranka“ – brytyjski odpowiednik “Dzień Dobry TVN“). O wzlotach i upadkach wokalisty rozpisała się prasa brukowa. I tak Burns, który niegdyś był gwiazdą światowego formatu, zamienił się w kogoś pokroju Frytki lub Joli Rutowicz.
Rozpaczliwy krzyk o pomoc
Ogólnokrajowe stacje telewizyjne pokazywały artystę bardzo chętnie, bo to przecież wielka osobliwość: przewrażliwiony facet, posiadający zdeformowaną kobiecą twarz i noszący wyłącznie babskie ubrania. Frontman Dead or Alive doczekał się nawet własnego reality show, w którym organizował casting na osobistego asystenta. Upadek z dużej wysokości, ot co! Angielski muzyk, mimo wszystko, zasługuje na wyrozumiałość i współczucie. Wiadomo, że człowiek jest kowalem własnego losu, a Pete sam sobie wybrał drogę życiową, ale chyba nikt nie chciałby się znaleźć w jego sytuacji. Przedziwne parcie na szkło, prezentowane przez wokalistę w ostatnich latach, nosi znamiona rozpaczliwego krzyku o pomoc. Nieszczęśliwy, mający problemy z samym sobą Burns próbuje zwrócić na siebie uwagę, a media traktują go jak żywe kuriozum, które może zwiększyć oglądalność danego programu. Frustrujące.
Michael i Pete – charakterystyka porównawcza
Istnieje wiele podobieństw między Michaelem Jacksonem a Petem Burnsem. Obaj artyści przyszli na świat pod koniec lat pięćdziesiątych: ten pierwszy w roku 1958, a ten drugi w 1959. Każdy z nich urodził się jako przedstawiciel mniejszości etnicznej (Michael był Afroamerykaninem, Pete miał matkę pochodzenia żydowskiego). W latach osiemdziesiątych opisywani piosenkarze byli gwiazdami, a dwadzieścia lat później stali się pośmiewiskami publiczności. Zarówno Jackson, jak i Burns ulegli oszpeceniu w wyniku częstych wizyt u chirurgów plastycznych. Obydwaj muzycy nabawili się problemów zdrowotnych (Michael zapadł na bielactwo nabyte, Pete zaraził się gronkowcem). Jackson miał kłopoty z nosem, a Burns z ustami. Królowi Popu zarzucano, że zmienił kolor skóry, bo nie akceptował swojej rasy. Naturalnie, była to nieprawda. O Pecie krążą plotki, że poddał się korekcie płci, chociaż jest to wierutne kłamstwo (Burns nigdy nie deklarował, że czuje się “nią”. W autoprezentacji, przygotowanej na potrzeby “Big Brothera”, tłumaczył, że nie chce być niewiastą, tylko próbuje kobieco wyglądać. Pete, wbrew pozorom, nadal postrzega siebie jako mężczyznę). Michael był zmuszony chodzić w masce, a ten drugi ukrywa swoją zniszczoną facjatę pod grubą warstwą makijażu. Zadziwiająca zbieżność ludzkich losów.
Obraz Burnsa w polskich mediach
Postanowiłam sprawdzić, jak o wokaliście Dead or Alive pisze się obecnie w polskojęzycznych mediach internetowych. Przeprowadziłam małe badanie, polegające na analizie dwudziestu stosunkowo nowych (lata 2011-2012) artykułów ze wzmiankami o tym artyście. Okazało się, że siedemnaście tekstów przedstawiało celebrytę w świetle jego odpychającej powierzchowności, dwa mówiły o przekraczaniu przez niego norm genderowych, a jeden opisywał go jako “upadłą gwiazdę lat osiemdziesiątych”. Myślę, że nie wymaga to obszernego komentarza. Dla polskich mediów Pete Burns jest “dziwakiem”, “dziwadłem”, “oryginałem”, “żabą”, “straszydłem” “kreaturą”, “potworem”, “maszkarą”, “bestią”, “monstrum”, “przerysowaną eksgwiazdą”, “karykaturą człowieka”, “największym koszmarem chirurgii plastycznej” i “straszakiem dla niegrzecznych dzieci”. Wymienione epitety to autentyczne cytaty ze znalezionych przeze mnie artykułów. Dziennikarze robią z piosenkarza chodzącą sensację, lekceważą zaś jego liczne osiągnięcia i niemały talent wokalny. Obraz Burnsa w polskich mediach jest zdecydowanie negatywny. Czy to na pewno słuszne i sprawiedliwe?
Wydobyć muzykę z lamusa
Szkoda, że tak rzadko pisze się o tym człowieku jako o zapomnianej gwieździe sprzed dwudziestu lat, a o utworach DOA – jako o starych przebojach, które warto wydobyć z lamusa. Jak już napisałam, kawałki Dead or Alive są całkiem miłe dla ucha. Brzmią one znacznie lepiej od współczesnych hitów, które często są pozbawione chwytliwej melodii i zniewalającego rytmu. “You Spin Me Round (Like a Record)” to piosenka nad wyraz uzależniająca, którą dałoby się słuchać przez kilka godzin bez przerwy. “Something In My House”, “In Too Deep”, “My Heart Goes Bang”, “Brand New Lover”, “Lover Come Back To Me” i “Come Home (With Me Baby)” to również utwory udane i godne polecenia. Nie są to, oczywiście, arcydzieła, ale bez wątpienia mogą dostarczyć odbiorcy odrobinę rozrywki. Tak, tak – kawałki Dead or Alive są przeznaczone do tańca, a nie do różańca. Ciekawą sprawą jest to, że kiedy ich słuchałam, odnosiłam wrażenie, iż skądś już je znam. Być może słyszałam je kiedyś w radiu, telewizji lub na jakiejś imprezie masowej. Albo po prostu padłam ofiarą zjawiska deja entendu (z franc. już słyszane).
Człowiek-słoń XXI wieku
Zarówno w polskich, jak i w zagranicznych mediach opowiada się o karierze Petera Jozzeppiego Burnsa jak o czymś przeszłym, zakończonym, pogrzebanym. Jak o czymś, co było, minęło i nigdy nie wróci. Wokalista Dead or Alive nie ma już statusu megagwiazdy, jest raczej pokazywany jako cudak, na którym można sporo zarobić. Przepraszam za porównanie, ale przypomina mi się przypadek dziewiętnastowiecznego człowieka-słonia. Media i ich odbiorcy często naśmiewają się z przerażającej, wynaturzonej aparycji Burnsa. Moim zdaniem, jest to nieetyczne, zupełnie jak wyszydzanie osoby chorej. Pamiętajmy: Pete zaraził się gronkowcem, lekarze w pierwszej kolejności walczyli o uratowanie jego życia, a dopiero w drugiej o ocalenie jego urody. Poszkodowany cierpiał fizycznie i psychicznie, zapadł na depresję, chciał popełnić samobójstwo, wydał na leczenie “większość swoich życiowych oszczędności“ (źródło: angielskojęzyczna Wikipedia). Otrzymał od losu bardzo dużo, a potem to wszystko stracił niczym biblijny Hiob.
Dajmy mu już spokój!
To nie jest śmieszne, nawet w kontekście faktu, że artysta zaczął uczestniczyć w idiotycznych programach telewizyjnych. Inna kwestia, że całej tej tragedii można było zapobiec. Burns nie doświadczyłby tych wszystkich nieszczęść, gdyby był człowiekiem z głową na karku, a nie pustym narcyzem, rozpuszczonym megalomanem i lekkomyślnym karierowiczem. Mówi się, że za głupotę (w tym przypadku – próżność) trzeba płacić. Frontman DOA faktycznie poniósł za swoje postępowanie dotkliwą i odstraszającą karę. Tyle mu wystarczy, nie musimy mu dokładać przykrości. Nie patrzmy na to, jak on teraz wygląda i jak rozpaczliwie próbuje nam zasygnalizować swoje istnienie. Słuchajmy jego największych przebojów, oglądajmy stare teledyski, podziwiajmy piękne zdjęcia z lat osiemdziesiątych. Bo właśnie to, drodzy Państwo, jest najistotniejsze.
Natalia Julia Nowak,
19-23 listopada 2012 r.
ARTYKUŁ DRUGI
„Pete Burns i Boy George. Kongenialność czy konkurencja?”
W poprzednim artykule
Mój ostatni artykuł, zatytułowany “Wielkousty Michael Jackson z Port Sunlight”, był prezentacją brytyjskiego zespołu Dead or Alive i jego wokalisty Petera Jozzeppiego Burnsa. Opisałam w nim zarówno twórczość formacji DOA, jak i smutny życiorys jej androgynicznego frontmana. Zwróciłam uwagę na to, że ekstrawagancki i nieco narcystyczny Burns padł ofiarą nieudanej operacji plastycznej. Podczas zabiegu powiększenia ust Pete zaraził się gronkowcem, co nie tylko doprowadziło do jego trwałego oszpecenia, ale również do zrujnowania zdrowia, poważnego załamania nerwowego i utraty znacznej części majątku. Stan Burnsa był tak ciężki, że groziła mu amputacja warg lub nawet śmierć. Życie artysty zostało ostatecznie uratowane, ale jego urody nie udało się ocalić. Zdeformowany Pete stał się wkrótce pośmiewiskiem opinii publicznej, a jego kariera wokalna legła w gruzach.
Wyścig szczurów?
Po publikacji “Wielkoustego…” zaczęłam się zastanawiać, co doprowadziło do tego, że popularny w latach osiemdziesiątych piosenkarz doświadczył takiego dramatu. Jak to się stało, że zaczął on tak bardzo eksperymentować ze swoją aparycją? Doszłam do wniosku, że do nieszczęścia Burnsa doprowadziło wiele czynników, a jednym z nich mogła być rywalizacja z innym androgynicznym ekscentrykiem – Boyem Georgem, wokalistą grupy Culture Club. O co chodzi i dlaczego jest to tak istotne? Otóż w sercu frontmana Dead or Alive mogła się zrodzić chorobliwa i tragiczna w skutkach zazdrość. Pete (ur. 5 sierpnia 1959 r.) jest odrobinę starszy od Boya (ur. 14 czerwca 1961 r.) i wcześniej od niego zajął się działalnością artystyczną. Burns już w latach siedemdziesiątych śpiewał w zespołach muzycznych i zdumiewał publiczność niecodziennym wyglądem, łączącym elementy męskie z żeńskimi.
Frustracja i zawiść
Tak się jednak złożyło, że to George jako pierwszy stał się osobą powszechnie znaną i podziwianą. Jego kapela, Culture Club, zaczęła święcić tryumfy w 1982 roku. Wydany wówczas singiel “Do You Really Want To Hurt Me” zachwycił nie tylko Brytyjczyków, ale również mieszkańców innych państw. Do zespołu DOA szczęście uśmiechnęło się dopiero w roku 1984, a więc po wydaniu singla “You Spin Me Round (Like a Record)”. Kiedy szerokie masy ludzkie poznawały Burnsa, młodszy i mniej doświadczony Boy był już megagwiazdą od dwóch lat. Teoretycznie, powinno być odwrotnie. Pete zapewne nie był zadowolony z takiej kolejności wydarzeń. Tym bardziej, że wierzył, iż George (chodząca mieszanka męskości i kobiecości) wzorował się na jego awangardowym wizerunku. Burns mógł się czuć odzierany z należnego mu splendoru, a także zmuszony do walki o hegemonię w świecie androgynicznych piosenkarzy. Możliwe, że to właśnie frustracja i zawiść względem innego artysty skłoniły go do radykalnych metamorfoz, których konsekwencje, jak już wiemy, okazały się opłakane.
Od Lemingów do Kultury
Skoro dotarliśmy do tematu Culture Club, powinniśmy bardzo dokładnie przyjrzeć się tej formacji i zwrócić uwagę na jej wokalistę. Zostawmy na razie problem wzajemnych relacji między Petem a Boyem. Wrócimy do nich później, gdy już porozmawiamy o CC i BG. Grupa Culture Club powstała w Wielkiej Brytanii, a za oficjalny początek jej funkcjonowania uznaje się rok 1981. Kapela, będąc jeszcze w powijakach, wielokrotnie zmieniała nazwę. Zaczęła swoją działalność jako In Praise Of Lemmings (W Chwale Lemingów), aż w końcu postanowiła, że będzie się nazywać Culture Club (Klub Kultura). W 1982 roku zespół zdobył międzynarodowy rozgłos, którego przejawem była ogromna liczba sprzedanych egzemplarzy płyty “Kissing To Be Clever”. Jeszcze większy sukces odniósł drugi krążek formacji, “Colour By Numbers”, z którego pochodzi popularna do dziś piosenka “Karma Chameleon”.
Wybryki zuchwałej gwiazdy
W roku 1986 grupa przerwała swoją karierę, ale wróciła na scenę w latach dziewięćdziesiątych. Później, czyli już w XXI wieku, kapela rozmaicie przypominała publiczności o swoim istnieniu, np. wydając składanki największych hitów. Charyzmatyczny frontman zespołu, Boy George (właśc. George Alan O’Dowd), rozpoczął w 1987 roku karierę solową. Wydał wiele płyt, nawiązał współpracę z licznymi artystami, a także odkrył w sobie talent do pracy jako didżej. Sława i dostatek nie do końca wyszły mu na dobre. W połowie lat osiemdziesiątych piosenkarz zaczął zażywać narkotyki, co stało się jego nałogiem i początkiem licznych problemów z prawem. Największy wybryk wokalisty, polegający na uwięzieniu i pobiciu Auduna Carlsena (mężczyzny świadczącego tzw. usługi seksualne), miał miejsce w latach dwutysięcznych. Incydent nie uszedł celebrycie na sucho. Londyński sąd uznał Boya za winnego i skazał go na piętnaście miesięcy pozbawienia wolności. Piosenkarz spędził w więzieniu cztery miesiące, a później musiał przez pewien czas przebywać w areszcie domowym.
Lekko, łatwo i przyjemnie
Muzykę formacji Culture Club można określić jako spokojną, łagodną i miłą dla ucha. Jej brzmienie jest zazwyczaj pogodne, chociaż czasem da się w nim wyczuć nutkę melancholii. Jeśli wsłuchamy się w utwory opisywanej grupy, uświadomimy sobie, że zawierają one elementy soulu i reggae. Grupa CC ma na koncie wiele kawałków umiarkowanie radosnych i względnie sentymentalnych. Piosenki Culture Club nie są nudne, ale mogą być zbyt monotonne dla osób rozmiłowanych w muzyce twardej, dynamicznej lub agresywnej. Tego, co oferuje nam CC, zdecydowanie nie da się zaliczyć do brzmień mocnego uderzenia. Jest to bowiem twórczość lekka, łatwa i przyjemna. Nawet utwory, które nawiązują do soft rocka, nie są ciężkie, ostre ani drapieżne. Boy George dysponuje głosem adekwatnym do muzyki, a więc ciepłym, miękkim i aksamitnym. Takie warunki wokalne doskonale korespondują z jego wizerunkiem słodkiego, uroczego, dziewczęcego homoseksualisty. Kawałki Culture Club są idealne do emisji w radiu i w miejscach publicznych. Pewnie dlatego zdobyły tak wielką popularność w Zjednoczonym Królestwie i poza jego granicami.
Etnoszaleństwo czy multikulturalizm?
Pisząc o twórczości CC, nie można zapominać o teledyskach, które stanowią jeden z atutów tej utalentowanej kapeli. O video clipach omawianego zespołu można powiedzieć bardzo dużo, choćby to, że są one intrygujące i świetnie zrealizowane. Człowiekowi, oglądającemu te filmiki, może rzucić się w oczy ich niezwykła barwność i efektowność. Głównym wyróżnikiem tych teledysków jest bogactwo motywów zaczerpniętych z różnych zakątków świata. Wyjaśniają one, dlaczego formacja nosi nazwę Culture Club. W video clipach prezentowanej grupy pojawiają się stroje z minionych epok, fragmenty filmów z udziałem dawnych gwiazd, a także niezliczone elementy orientalne (hinduskie, żydowskie, chińskie, japońskie i inne). Teledyski CC mogą zaskakiwać, a czasem nawet zachwycać odbiorców. Widać w nich zafascynowanie innymi kulturami i odwagę w łączeniu zróżnicowanych komponentów. Na pewno znalazłby się jednak ktoś, kto byłby tą twórczością zniesmaczony lub zażenowany. Taki ktoś mógłby powiedzieć, że filmiki Culture Club są optymistyczną, jednostronną i pozbawioną głębszej refleksji reklamą wielokulturowości.
Rozkoszny lolitek
Oglądając video clipy brytyjskiej kapeli, nie da się również nie zwrócić uwagi na jej ekscentrycznego, ale urzekająco sympatycznego wokalistę. Młody, dwudziestokilkuletni Boy George jawi się w nich jako istota miła, przyjazna i pełna androgynicznego (ni to chłopięcego, ni to dziewczęcego) uroku. Artysta ma delikatną urodę, niewinny wyraz twarzy, nosi make-up i wyjątkowo ekstrawaganckie ubrania. Czasem jest kolorowy jak papuga i po prostu cudaczny. Co ciekawe, te dziwne stroje i charakteryzacje bardzo dobrze się na nim prezentują. Właściwie, trudno wyobrazić go sobie bez makijażu i w normalnej odzieży. Widziałam zdjęcia, na których uwieczniono naturalnego Boya, i doszłam do wniosku, że jest on sam do siebie niepodobny. To naprawdę zdumiewające. Drugą rzeczą, która może szokować, jest kontrast między subtelnym, rozbrajającym lolitkiem z video clipów a dojrzałym, brutalnym narkomanem skazanym na piętnaście miesięcy więzienia za nieludzkie potraktowanie Auduna Carlsena. Zauważmy jednak, że przed laty Pete Burns także starał się być wdzięcznym nimfetkiem, a w późniejszych dekadach był aresztowany za bójki ze swoim partnerem życiowym. Cóż, nie należy oceniać książki po okładce!
Przykładowe teledyski (cz. 1)
Przypatrzmy się teraz kilku wybranym filmikom zespołu CC. Akcja teledysku, nakręconego do piosenki “Do You Really Want To Hurt Me”, rozgrywa się w roku 1936. Główny bohater, w rolę którego wciela się Boy George, zostaje osadzony w więzieniu za wygląd i zachowanie niezgodne z ówczesnymi normami obyczajowymi. Przesłanie video clipu jest proste: jeszcze kilkadziesiąt lat temu nie było w społeczeństwie miejsca dla osób takich jak on. Filmik wydaje się pytać, czy w 1982 roku coś zmieniło się na lepsze. W teledysku “Karma Chameleon” widzimy dziewiętnastowieczne Stany Zjednoczone, a dokładniej: ludzi spędzających czas nad rzeką Missisipi. Wśród bawiących się osób są przedstawiciele różnych ras, co może skłaniać do refleksji, gdyż w tamtych czasach rasizm był w Ameryce bardzo silny. Filmik “The Medal Song” stanowi poruszającą biografię Frances Farmer – aktorki z lat trzydziestych i czterdziestych, która na pewnym etapie życia trafiła do szpitala psychiatrycznego i była tam traktowana w sposób poniżający.
Przykładowe teledyski (cz. 2)
“The War Song” to manifest antywojenny, ukazujący samą ideę wojny jako żałosną i groteskową. Teledysk “Miss Me Blind” jest istnym hołdem złożonym kulturze Dalekiego Wschodu. “It’s a Miracle” zawiera symbole Japonii i Wielkiej Brytanii oraz jawne nawiązania do ruchu gender bender. “Love Is Love” opowiada historię inteligentnego komputera, który został gwiazdą estrady, a potem znalazł się w trudnej sytuacji “życiowej”. W “God Thank You Woman” pojawiają się (wklejone na zasadzie montażu) postacie znanych aktorek, takich jak Brigitte Bardot, Claudia Cardinale czy Sophia Loren. Oczywiście, nie są to wszystkie video clipy formacji Culture Club. Jak nietrudno zauważyć, twórczość przedstawianej grupy jest w dużej mierze zaangażowana społecznie. Z dzieł kapeli wyłania się bardzo konkretny światopogląd: liberalny, pacyfistyczny, antyrasistowski, równościowy i poprawny politycznie. Dla jednych widzów będzie to rzecz pozytywna, dla innych – zdecydowanie negatywna.
Walka o honor i prestiż
Wróćmy jednak do zagadnienia poruszonego na początku artykułu, czyli do wzajemnych relacji między Petem Burnsem a Boyem Georgem. Jak już napisałam, wokalista zespołu Dead or Alive miał żal do wokalisty Culture Club, ponieważ wierzył, że ten osiągnął sukces, wzorując się na jego niespotykanym wizerunku. Oczywiście, Burns to nie jest żaden autorytet (no, chyba, że w dziedzinie nieudanych operacji plastycznych. Tę problematykę zgłębił tak dokładnie, że mógłby otrzymać tytuł profesora zwyczajnego). To, że coś mu się wydawało, nie musi oznaczać, iż było tak w rzeczywistości. Chociaż od wybuchu konfliktu na linii Pete-George minęło już wiele lat, obserwatorzy sceny muzycznej nadal spierają się o to, który z piosenkarzy był oryginalny, a który inspirował się dokonaniami drugiego. Za tą dyskusją kryje się walka o honor i prestiż. O to, którego z artystów należy postawić na świeczniku, a którego zdegradować jako skromnego ucznia i naśladowcę. Oba obozy, czyli fani Burnsa i Boya, przytaczają ciekawe argumenty na potwierdzenie swoich racji. Moim zdaniem, cała ta awantura nie ma sensu, albowiem Pete i George są kongenialni. Co przez to rozumiem?
Znak równości
Według internetowego wydania “Słownika języka polskiego PWN”, wyraz “kongenialny” posiada dwa znaczenia. Kongenialny to taki, który “dorównuje geniuszem oryginałowi” lub “dorównuje komuś talentem“. Wirtualna edycja “Słownika wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych Władysława Kopalińskiego” podaje, że kongenialny to “równy pod każdym względem oryginałowi” albo “pokrewny geniuszem, talentem, umysłem innemu”. Spróbujmy zastosować pierwsze znaczenie tego terminu. Stwierdzenie “Boy jest kongenialny względem Burnsa” albo “Burns jest kongenialny względem Boya” byłoby postawieniem znaku równości między wymienionymi piosenkarzami. Bez względu na to, który z nich przetarł szlak, a który tym szlakiem podążył. Zastosujmy też drugie znaczenie słowa “kongenialny“. Jeśli powiemy, że “Pete i George są kongenialni”, będzie to oznaczało, iż obaj są tak samo zdolni i godni uznania.
Shut up and enjoy the music!
Stawiam tezę, że w przypadku wokalistów DOA i CC mamy do czynienia z kongenialnością. Nie obchodzi mnie, czy jest to kongenialność w znaczeniu pierwszym, czy drugim. Mówiąc, że Burns i Boy są kongenialni, oznajmiam, że uważam ich za jednakowo utalentowanych i interesujących. Nie mogę powiedzieć, że któryś z artystów jest lepszy od drugiego. Obydwaj są bowiem znakomici (każdy na swój sposób). Irytują mnie sprzeczki, do których dochodzi między słuchaczami Dead or Alive i Culture Club. Tym bardziej, że prezentowani piosenkarze – po wieloletnich niesnaskach – zawarli ze sobą rozejm. Wystąpili nawet w jednej, długiej audycji radiowej. Zatem… ludzie, dajcie sobie spokój z tymi niemądrymi dysputami, które przypominają rozprawy o wyższości lodów śmietankowych nad czekoladowymi! Jak głosi internetowe powiedzonko: “Shut up and enjoy the music!” (“Zamknijcie się i cieszcie się muzyką!”).
Natalia Julia Nowak,
11-17 grudnia 2012 r.
Przykładowe teledyski
Dead or Alive i Culture Club
Przyszłam na świat 19 lutego 1991 r. w Starachowicach. Jestem absolwentką Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach (Dziennikarstwo i Komunikacja Społeczna, studia licencjackie), zdobyłam absolutorium na Uniwersytecie Warszawskim (Socjologia Stosowana i Antropologia Społeczna, studia magisterskie). Posiadam dyplom higienistki stomatologicznej (ukończyłam Centrum Edukacji Zawodowej w Skarżysku-Kamiennej). Opiekuję się śliczną suczką grzywacza chińskiego, której pełne imię brzmi WERA Exotic World FCI. Zapraszam serdecznie na moje blogi: njnowak.blogspot.com njnowak.wordpress.com njnowak.tumblr.com njnowak.altervista.org
2 komentarz