Bez kategorii
Like

Wielkopiątkowa pułapka

06/04/2012
377 Wyświetlenia
0 Komentarze
7 minut czytania
no-cover

Tata Łukaszka przez cały okres przedświąteczny był niespokojny. Bał się, że jak w każdym takim okresie, będą mu się zdarzać różne przygody metafizyczne.

0


Tata Łukaszka przez cały okres przedświąteczny był niespokojny. Bał się, że jak w każdym takim okresie, będą mu się zdarzać różne przygody metafizyczne. Do spowiedzi udał się zatem wcześniej, wszystko poszło tak, jak sobie zaplanował. Za wyjątkiem pokuty. – Masz być grzeczny dla syna? – spytał Łukaszek.
– Nie – rozczarował go tata i zastosował wobec niego mobbing psychiczny (oceny!) i przemoc fizyczną.
A wracając do pokuty – otóż tata Łukaszka dostał, że ma pójść w Wielki Piątek do kościoła i się pomodlić.
– Do kościoła nie chodzi się tylko w niedzielę – pouczył go spowiednik.
"Ja w tym czuję jakiś podstęp" mamrotał do siebie tata Łukaszka. Owszem, udał się do kościoła. Popołudniu, zaraz po pracy. Jak najwcześniej. Żeby uprzedzić ewentualną zasadzkę…
Wszedł, pomodlił się, wyszedł i odetchnął. Cegła mu na głowę nie spadła. Nie było żadnego wybuchu. Nic się nie stało. Tylko w jednym konfesjonale odbywała się spowiedź, a za kościołem jacyś robotnicy sprzątali placyk. Wynosili jakąś czerwoną szmatę, rozdartą zasłonę, jakieś drewniane belki. Któryś niósł bańkę oliwy.
"Chyba przewrażliwiony jestem" westchnął tata Łukaszka. Wyszedł na chodnik, a że ulica była jednokierunkowa, spojrzał jedynie w lewo, w kierunku z którego mogły nadjechać samochody. W drugą stronę nie spojrzał. No bo po co? I wszedł na jezdnię.
Nagle poczuł silne uderzenie w bok. Świat się zakołysał, przechylił mocno, stał się twardą zimną blachą, potem przewrócił horyzontem kilka razy by wreszcie zakończyć się mokrym, bolesnym asfaltem.
– Aaaauuuuaaaa… – jęknął.
– Nic się panu nie stało?! – rozległ się przestraszony, żeński głos gdzieś wysoko, z boku. Tata Łukaszka z trudem wstał. Na środku ulicy stał samochód, który uderzył go tyłem go podczas przechodzenia przez jezdnię.
– Wtargnął pan na ulicę bez patrzenia!! – zapiszczała właścicielka auta.
– Patrzyłem – stęknął tata Łukaszka rozcierając bolącą rękę. – Z której strony pani nadjechała, co!? Przecież ta ulica jest jednokierunkowa!!
– Ja tylko… Kawałeczek… Chciałam cofnąć do wjazdu…
Tata Łukaszka już otwarł usta do jakże słusznego krzyku, gdy siły go opuściły i musiał usiąść na krawężniku.
– Mogłam zabić człowieka – właścicielka auta zalała się łzami. – I to w samą Wielkanoc!
– Jeszcze nie ma… – zaczął tata Łukaszka, ale urwał, bo zobaczył, że zza kościoła wychodzą robotnicy. Poznał ich, oczywiście, dopiero teraz. Była to znana mu brygada remontowa. Wysypali się na chodnik. Jeden szedł poświstując przez zęby jakąś melodię.
We właścicielce auta najwyraźniej zachodziła jakaś przemiana. Wsiadła do auta, zaparkowała je przy chodniku, posiedziała w nim chwilę, by wreszcie wysiąść i oznajmić, że idzie do spowiedzi. Co prawda dawno nie była, w ogóle nie planowała, ale o mało nie przejechała człowieka i gdyby coś jej nie podpowiedziało, żeby się zatrzymać, to tata Łukaszka byłby teraz rozsmarowany na bieżniku opon jej samochodu.
– Wody – jęknął tata Łukaszka.
– Mam tylko mokrą gąbkę – powiedział jeden robotników i podał mu ją.
– Ptfu! To ocet! – tata Łukaszka zaczął charczeć. Całe szczęście właścicielka auta już tego nie widziała, bo ze zdeterminowaną miną zniknęła za drzwiami świątyni.
– No! I o to chodziło! – odezwał się robotnik, ten od gąbki. – Dziękujemy panu bardzo za pomoc!
– Nikt mnie o nią wcześniej nie poprosił! – poskarżył się tata Łukaszka. – Niech no ja pogadam z waszym kierownikiem…
= Nie ma go – odparł ponuro robotnik Andrzej. Reszta robotników też wyglądała ponuro, nawet ten, który uparcie świstał swoją melodyjkę.
– A… A od kiedy?
– Od dzisiaj.
– To ja do niego zadzwonię. Te wasze pomysły są naprawdę… Numer poproszę.
– On jest teraz nieosiągalny – robotnik Andrzej był nieugięty.
– Mogłem zginąć! – przypomniał urażony tata Łukaszka.
– Akurat! – rozległo się zachrypnięte prychnięcie i zza szeregu aut wyłoniła się obleczona w habit i dźwigająca kosę Śmierć. – No i nie zginął, tak jak się umawialiśmy – powiedziała do robotnika Andrzeja. – Wisicie mi nową osełkę.
– Janek – robotnik Andrzej kiwnął głową. Robotnik Jan otworzył drzwi stojącego obok furgonu, sięgnął do kieszeni w drzwiach i podał coś Śmierci.
– Co to jest?! – spytała Śmierć strasznym głosem.
– Osełka, jest przecież napisane – odparł niepewnym głosem robotnik Jan.
– Może mi wytłumaczysz – powiedziała lodowatym tonem Śmierć – po co mi kawałek masła?
Wybuchła awantura. Robotnik Jan wzruszał ramionami i powtarzał, że nie jego wina, że po polsku jedno słowa oznacza dwie rzeczy. W greckim na ten przykład…
– Przestań gwizdać tą piosenkę! Wnerwia mnie!! – huknęła Śmierć na jednego z robotników
Wtedy tatę Łukaszka, wstającego przy pomocy robotnika Andrzeja, olśniło. Przypomniał sobie co to za piosenka.

Ale za to niedziela, ale za to niedziela, niedziela będzie dla nas…

0

Marcin B. Brixen

Poznaniak. Inzynier. Kontakt: brixen@o2.pl lub Facebook. Tom drugi bloga na papierze http://lena.home.pl/lena/brixen2.html UWAGA! Podczas czytania nie nalezy jesc i pic!

378 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758