Kolejnym wydarzeniem jakie zapamiętałem z 1945 roku był 9 maja. Wiadomo już było że Niemcy zostali pobici. Wieczorem od strony Wisły, na całej szerokości horyzontu, rozbłysły rakiety.
Poszliśmy wszyscy na górę żeby patrzeć na pokaz wzdłuż widocznych ruin lewobrzeżnej Warszawy.
Teraz wokół domu rosną drzewa a obszar w stronę Wisły zabudowany jest dużymi domami. Wtedy z balkonu na piętrze widoczna była na horyzoncie spalona Warszawa z rozwalonymi sterczącymi murami i gdzieniegdzie kościelnymi wieżami. Po zmierzchu 9. maja wybuchła feeria rakiet.
Wzdłuż całej długości Wisły przez kilka godzin strzelano przeróżne kolorowe rakiety. Wiele razy potem widziałem pokazy ogni sztucznych. Tak rozległego wzdłuż całego warszawskiego brzegu Wisły i długotrwałego pokazu sztucznych ogni nigdy potem nie widziałem. Wojsku rakiety do rozświetlania przedpola i dla sygnalizacji podczas walk przestały być potrzebne, można było je zużyć.
Oglądali wszyscy mieszkańcy domu. Najdłużej chyba ja z bratem. Ktoś młodszy może teraz zapyta czy była euforia zwycięstwa czy lęk przed nowym okupantem. Szczerze powiem, że ani jedno ani drugie. Rozmowy na temate „przyjdą bolszewicy” dobrze pamiętam z Milanówka gdzie przebywaliśmy od października poprzedniego roku do stycznia. Sądzę jednak, że zarówno ci co przeżyli Powstanie w jego środku jak i ci co z tego balkonu przez dwa miesiące patrzyli na bombardowaną i płonącą Warszawę nie mieli w głowie teraz jakiś lęków. Myślę że bardziej bolszewików się bali Polacy tułający się wtedy gdzieś daleko od Kraju. Pamiętam jednak, że takiej euforii jaką czułem wokół siebie podczas rezurekcji rano w Wielkanoc 1.kwietnia 1945 już wtedy nie było.
Na niemieckiej fotografii z września 1944 oznaczyłem pole widzenia z naszego domu na Grochowie na ognie sztuczne, ktore oglądaliśmy wieczorem 9.maja ’45
Obecnie stamtąd lewobrzeżnej Warszawy nie widać. Wszędzie domy, domy, domy.