… to wszystko miało – takeśmy szczerze pragnęli – mijać, a trwało…
Dwa posty:
http://izabela.nowyekran.pl/post/44969,wiatr-historii
http://kossobor.nowyekran.pl/post/43849,kryzys-przywodztwa
"Dostaniecie parę razy w dupę, ale wam się to opłaci" – powiedział esbek do kędzierzawego Adasia w 1968 roku. Dzisiaj o tym wiemy.
Andrzej Gwiazda, na zarzuty, że nie powiedział na jakimś stadionowym wiecu w 1980 czy 1981 roku, że Wałęsa to kapuś, odrzekł,że na tym stadionie atmosfera była taka, że wiecujący robotnicy roznieśliby go na strzępy, gdyby wspomniał o TW "Bolku". W mniejszych gronach słowa pp. Gwiazdów i Anny Walentynowicz były przjmowane jako klasyczny przejaw tzw. polskiego piekła. Tak szczerze i serdecznie pragnęliśmy ZMIANY, tak bardzo wydawało nam się, że Wałęsa uosabia te zmiany, że żadna prawda, stojąca w sprzeczności z naszymi pragnieniami – nie mogła do nas dotrzeć.
Mało tego – oto robotnik stanął na czele ruchu obalającego ustrój "robotniczy"! … Komuna fenomenalnie zlasowała nam mózgi…
Kto nie kręcił się wówczas w biurach Solidarności – nie wiedział nic. A jeszcze bardziej reszta Polski nie miała pojęcia o proweniencji tzw. opozycji warszawskiej po 1968 roku. Nie wiedzieliśmy, że Wolna Europa lansuje tylko jedną opcję – opcję dzieci katów Polski, które zapragnęły bawić się w politykę. Albo miały się w nią "bawić", by już potem, całkiem poważnie, przejąć stery "tego kraju" z rąk rodziców.
Owszem, niektóre warszawskie środowiska wiedziały sporo o np. KORze etc., ale ta wiedza w Polsce nie była powszechna. Po 1980 roku docierały słabymi strumyczkami wiadomości od Polonii, na temat np. podróży młodego Michnika po Europie. To właściwie było jak pojmowanie bajki o żelaznym wilku – nie mieściło się w głowie. O Polonii mieliśmy również nikłe pojęcie poza "Żoną dla Australijczyka" i zespołem "Mazowsze". Fakt, dziwiło to, że książki, które Michnik pisze siedząc w kryminale, są wydawane w podziemiu w takiej samej, niebieskiej "skórce", jak książki panowskie, ale radośnie składaliśmy to na karb doskonałości podziemnych wydawnictw. Żyliśmy bieżącym życiem kraju, stanem wojennym, konspirą, niesieni nadzieją, ba – pewnością!, że oto obalamy to g., które dławi Polskę.
Poza naszymi chęciami i patriotycznymi usiłowaniami, byliśmy już w większości innym pokoleniem, niż nasi rodzice. Dla nich jeszcze liczyły się personalia i na to zwracali szczególną uwagę. My – bez wymordowanych i zniszczonych /oplutych, obśmianych/ elit – żyliśmy ideą. Za wszelką cenę chcieliśmy obalić komunę: każdy, kto ku temu dążył – był oczywistym sojusznikiem. Tak nam się zdawało.
Gdy w 1968 roku moja przyjaciółka warszawska pakowała plecak i "szła do powstania", czyli na strajk na Uniwersytecie Warszawskim, ojciec powiedział jej wtedy: "To nie nasza awantura, daj sobie spokój!". Naturalnie nie przyjęła tego do wiadomości. Jak zawsze – "takeśmy szczerze pragnęli"…
Będąc w zaawansowanej ciąży biegałam z wyborczymi plakatami do sejmu kontraktowego. Potem masło drożało trzykrotnie w ciągu dnia…
Dzisiaj mamy internet. To kluczowa sprawa, jeśli idzie o informację – podstawę wszelkich działań.
Iza napisała: "Nikt nikomu nie każe zakochiwać się w panu Oparze". "Zawarliśmy robocze porozumienie".
Michalkiewicz mówi: "Trzeba ich albo pozabijać – czego nie możemy, albo przekonać – co usiłujemy".
Dzisiaj mamy wiedzę i doświadczenie naszych rodziców – ważne są dla nas personalia. Ale też straciliśmy, wierząc w ideę i ludzi – niemal wszystko. To, że te doświadczenia skutkują wyjątkową ostrożnością – widać wyraźnie na Nowym Ekranie. To dobrze. Spierwa prawieriaj, no a patom – dawieriaj, ewentualnie. Z naciskiem na "ewentualnie". Czyli – TAKTYCZNIE.
Dzisiaj nikt nie może "przeskoczyć płotu" ot, tak i stanąć na jakimś czele. Zawsze wypatrujemy śladu motorówki na wodzie. Idzie o to, by ten kilwater w porę dostrzec, zanim nie zniknie w falach. A fale są coraz większe, bo i wieje mocno.
Niby z porzadnej rodziny, a do komedyantów przystala. Ci artysci...