„W obecnej sytuacji ekonomicznej, w obliczu licznych zobowiązań nałożonych na samorząd Miasto nie może zagwarantować funduszy na przejęcie kolekcji…”
Jakiej kolekcji i jakie Miasto?
A otóż Miasto Stołeczne Warszawa nie posiada funduszy by przejąć kolekcję obrazów Zdzisława Beksińskiego, którą całkowicie za darmo (powtarzam: za darmo!) chce przekazać jej dysponent, przyjaciel tragicznie zmarłego malarza, Piotr Dmochowski. Jak sam mówi: „Mógłbym je sprzedać indywidualnym klientom, ale wolę, żeby były zgromadzone w jednym miejscu”. Sprzedać, dodajmy, za całkiem niezły szmal, Beksiński to nie podwórkowy pacykarz ale artysta światowego formatu. Niestety, miasta – przepraszam – Miasta nie stać. Choć docenia.
„Doceniam dorobek Zdzisława Beksińskiego, jak również Pański gest, dzięki któremu Warszawa zyskałaby kolejne ważne miejsce na mapie kulturalnej” – pisze w dalszej części listu – pisma prezydent stolicy Hanna Gronkiewicz-Waltz. I ważnego miejsca Miasto nie zyska.
Ale nie załamujmy rąk, Warszawa biedna nie jest. Na tęczę odbudowywaną po kres czasów pieniądz znajdzie się zawsze. Na pederastę brandzlującego się krzyżem w Centrum Sztuki Współczesnej też nie zabraknie. Podobnie jak na najdroższy w świecie sracz mający chyba robić za wizytówkę miasta… to jest, przepraszam, Miasta.
A Beksińskiego nie chce Miasto nawet darmo. Bo i po co Beksiński? Ani to tęczowe, ani wesołkowate, ani postępowe czy giejfriendly. Gdybyż on chociaż malował ludzi w poliamorycznym uścisku albo inne nowoczesne tematy, to można by się zastanowić. Ale tak? Nie da się nim nawet zilustrować przewodnika dla gejturystów, znaczy tego, cyklistów. Lipa, niezgodny z linią programową ratusza i Jej Ekscelencji. Powieś se pan, panie Dmochowski, w kiblu. Albo sprzedaj…
Prawicowiec, wolnościowiec, republikanin i konserwatysta. Katol z ciemnogrodu.
Jeden komentarz