Walki łań na rykowisku
10/08/2012
387 Wyświetlenia
0 Komentarze
10 minut czytania
Olimpiada w Londynie to nie tylko igrzyska sportowe, ale także kolejny spazm politycznej poprawności. Np. w dogmacie równouprawnienia płci
Podczas ceremonii otwarcia już trzecich w historii londyńskich igrzysk olimpijskich 27 lipca 2012 (poprzednie odbyły się w latach 1908 i 1948) Jacques Rogge, szef MKOl-u podkreślił, że są one wielkim zwycięstwem w walce o równouprawnienie płci. Po raz pierwszy bowiem w historii wszystkie dyscypliny sportu stały się dostępne dla kobiet i wszystkie ekipy narodowe miały w swoim składzie przedstawicielki płci pięknej, słabszej, ale równej. Niektóre kraje muzułmańskie – np. Arabia Saudyjska, Katar i Brunei – przysłały swoje panie po raz pierwszy, zresztą po wyraźnych zabiegach, naciskach i ustępstwach politycznych ze strony Zachodu. Ogółem kobiety stanowią 44% składu wszystkich przysłanych reprezentacji razem wziętych, a u najbardziej gorliwych promotorów politycznej poprawności, czyli w zespołach USA i Kanady jest ich nawet więcej niż mężczyzn. Także w samej ceremonii otwarcia dominowały kobiety, a telewizje świata pokazały w bezpośredniej transmisji nawet pierwszy lesbijski pocałunek (po co?). Równość oznacza też, oczywiście, że do wzięcia jest tyle samo medali po żeńskiej jak i po męskiej stronie i że kobiety w takim samym stopniu mają swymi wynikami przyczynić się do narodowych statystyk zespołowych.
Ruch olimpijski rzadko w historii dawał dowody, że mu szczególniej zależy na tzw. prawach kobiet. Starożytne igrzyska były z definicji zastrzeżone tylko dla mężczyzn. Pierre de Coubertin, który wznowił ideę olimpijską w nowożytnej praktyce w roku 1896 uważał, że chodzi w niej o „egzaltacje męską atletyką”. Kobiety były na olimpiadzie potrzebne po to, by zawodników oklaskiwać, a nie aby z nimi rywalizować. Ich ewentualne uczestnictwo w zawodach było dla Coubertina „niepraktyczne, nieciekawe, niecelowe i niewłaściwe”. Mimo to już na igrzyskach w Paryżu w 1924 roku liczba zawodniczek przekroczyła setkę (wobec prawie 3.000 mężczyzn). Liczbę 1000 kobiet-uczestniczek przekroczono w Monachium w 1972 roku, chociaż proporcja do mężczyzn była jeszcze jak 1:6. W Londynie zbliżyła się do parytetu.
Jak zwykle wtedy, gdy jakieś zjawisko jest sztucznie narzucane i wymuszane, akcenty przeniosły się na sprawy drugo- i trzeciorzędne. W Londynie najwięcej uwagi organizatorów zaprzątała kwestia kobiecych ubiorów. Część problemów dała się rozwiązać stosunkowo łatwo. 31 lipca uchylono np. zakaz występowania kobiet w chustkach podczas zawodów w judo, przyjęty ze względów bezpieczeństwa. Dzięki temu 16-letnia Saudyjka z widoczną nadwagą, Uadżdan Ali Seradż Abdulrahim Szahirkani, pochodząca z Mekki jedna z dwu zawodniczek w reprezentacji tego państwa, mogła wystąpić na macie i pozostać w zgodzie z prawem szarijatu. A wszystko po to, aby mogła wystąpić tylko raz i po 82 sekundach przegrać już swoją pierwszą walkę z Portorykanką Melissą Mojica. Zaraz potem w blasku fleszów udzieliła kilkunastu – nazwijmy to – wywiadów przeważnie najbardziej postępowym mediom z całego świata. Takich fajerwerków sztuczny sport przyszłości będzie nam zapewne serwował coraz więcej. W imię większej skromności (?) zezwolono też, aby gracze i graczki w siatkówkę plażową, raczej głupawy sport, znany i ceniony głównie dlatego, że można w nim występować bardzo skąpo odzianym, mogli założyć stroje bardziej pełne, w tym dowolność szortów, legginsów i T-shirtów, a nawet pełny bodysuit, ponoć z uwagi na kapryśne londyńskie lato.
Dalsze walki pań to głównie protesty przeciw spódniczkom lub sukienkom, jakich od zawodniczek wymagała np. Światowa Federacja Badmintona, aby „wzmocnić profil i podnieść widowiskowość” gry. Protesty okazały się skuteczne i ostatecznie Federacja machnęła ręka: a niech grają jak chcą, i tak przecież mało kto to ogląda. Również damskie bokserki, ale te sportowe, które w Londynie pojawiły się na olimpiadzie po raz pierwszy, i to w dwa tysiące lat po tym, jak boks pojawił się na olimpiadach w ogóle (jeśli wierzyć malunkom na starych amforach), oprotestowały wymóg walki w spódniczkach, ale tu IBA (Międzynarodowe Stowarzyszenie Boksu) już się nie ugięła i wymóg póki co utrzymano. Wydaje się, że IBA bardziej przejmuje się – i słusznie – kwestią ochrony gruczołów piersiowych u bokserek niż ich majtkami, bo na ten temat pojawiły się znowu jakieś kontrowersyjne opinie medyczne. Mimo to bój bokserek o spodenki wcale się na tym nie kończy i zapewne jeszcze o nich usłyszymy. No bo w czym bokserkom będzie lepiej (uwaga, nie mówię, że bardziej do twarzy) niż w bokserkach? Ech, ten sport, ten sport! Samo zdrowie, odkąd na rozum miejsca już nie starcza…
Skoro jednak już równość narzucono to pora zmierzyć się z najprawdziwszą konsekwencją tego kroku i dla „sportu” nie od dziś ze wszystkich najważniejszą: z kasą. Oczywiście, w imię dogmatu zadbano, aby na tej olimpiadzie bilety na zawody męskie i kobiece sprzedawano w tej samej cenie. Ale gołym okiem widać, że frekwencja widzów na trybunach wyraźnie faworyzuje igrzyska męskie. Lizzie Armitstead, brytyjska cyklistka, która 29 lipca w strugach deszczu zdobyła pierwszy medal dla swego kraju (srebrny) w kolarstwie szosowym zaraz na mecie poskarżyła się, że zarówno finanse jak i obsługa medialna tej dyscypliny dla kobiet jest o kilka klas gorsza niż tej dla mężczyzn. Tu jednak zauważmy, że zjawisko to występuje przecież nawet w sportach, gdzie widowiskowość i wyniki są dla obu płci porównywalne, jak np. w tenisie. Przecież dopiero w 2007 roku turniej Wimbledonu zrównał wysokość nagród dla zwycięzców płci obojga. Niestety, tu wkracza rynek i dla większości dyscyplin dysproporcja jest wpisana w krajobraz: zawody w wykonaniu mężczyzn przyciągają dużo więcej widzów, a co za tym idzie reklamodawców i sponsorów, bo tu biologicznie wyniki są zawsze bardziej wyśrubowane i rekordy bardziej obiektywne. Międzynarodowe lobby pn. Komisja ds. Przyszłości Sportu Kobiet walczy o to, aby chociaż 10% wartości światowego sponsoringu sportowego ogółem, tj. nie tylko w kontekście olimpiad, trafiało na stronę pań. Stara się też zwalczać niechętne stereotypy i publiczne wypowiedzi w rodzaju „Zawody kobiece to także paraolimpiada” lub „Na rykowisku łanie nie walczą”. Narzucany światu nowy dogmat metawładzy zakłada bowiem, że łanie też mają ostro walczyć, a sport wyczynowy ma je ku temu zachęcać. Bo wymarzona przez poprawiaczy świata dziejowa sprawiedliwość nastanie dopiero wtedy, gdy łaniom wyrosną jądra i rogi, a byki pozwolą ssać cielętom.
Bogusław Jeznach
Dodatek muzy:
Mój ulubiony gitarzysta Armik, zagra swój utwór pt. Tango flamenco, bo ta dyscyplina jakoś lepiej mi się kojarzy z kobiecością niż wszystkie po olimpijsku równouprawnione razem wzięte. Stary już jestem i pewnych rzeczy widocznie już nie kumam, więc okopuję się w swoich gustach i wartościach prosząc co bardziej postępowych o wybaczenie.