Próba podsumowań mojej opowieści, choć jeszcze bez zakończenia, wniosków i bibliografii.
Kontynuacja moich czterech ostatnich wpisów, rozpoczętych tu: http://inamina.nowyekran.pl/post/66850,cofajac-sie-do-przyszlosci-rzecz-dla-nauczycieli-i-rodzicow
Podsumowanie, czyli – chcieć, to móc (i uczyć i wychowywać)
Większość pozytywnych skutków ze zmiany programu można dostrzec w powyższym tekście, bowiem założenia spisane w drugim (twórczym) kroku zaczęły funkcjonować w synergii działań. Muszę dodać, że treści programu nie były nowością w rzeczywistości naszej szkoły. Zdecydowana większość zadań realizowana była wcześniej, choć rozpływała się w indywidualnych wysiłkach nauczycieli. Wartością tak spisanego programu było nadanie rangi programowej, czasami jednostkowym, sprawdzonym działaniom. Dodatkowym plusem była większa integracja grona pedagogicznego, które znało się dość dobrze, jednak te działania były jakby cementem dla pojedynczych cegiełek.
Znakomicie rozwijające się od początku istnienia gimnazjum Kluby zainteresowań i inne integracyjne projekty, (które same zasługują na odrębny opis), były też kuźnią wielu nowych metod pracy z uczniem, które mogliśmy przenosić na grunt programowy. Wspieranie pozytywnych grup rówieśniczych, chroniło młodych przed udziałem w tych nieformalnych, a szkodliwych społecznie.
Zauważonym pozytywem było takie zżycie się uczniów ze szkołą, że wracali oni w coraz większej liczbie pod nasz dach, na wszystkie imprezy organizowane po lekcjach, czy na zakończenia roku, już nie ‘ich’ roczników. Na tych uczniów mogliśmy liczyć w ich talentach jeszcze w następnych latach po trzyletniej znajomości. Procesy integracyjne w gronie pedagogicznym wpływały na takie same u uczniów. Dodatkowo, dobre relacje personelu administracyjnego z nauczycielami i z uczniami, powodowały, że zakończenia roku szkolnego (łącznie z „kropką nad i” – grillem) odbywają się wspólnie.
Tylko przez system oceny zachowania ucznia oraz stosowanie naszych norm i zasad spisanych pod każdym z obszarów, udało się wdrożyć na stałe wartość współdziałania dla jednego celu. Dla przykładu przytoczę tu naszą radość, kiedy uczeń w czasie przerwy zaklął siarczyście do kolegi/koleżanki, nie wiedząc, że nauczyciel dyżurujący go słyszy, a wystarczyło tylko podejść do niego z gestem, że przekleństwo zostało usłyszane – uczeń natychmiast przepraszał za wulgaryzm. W czym ta radość? Ano w tym, że wcześniej uczniowie klęli sobie głośno, nie uważając, że to coś nagannego, nie mówiąc już o jakichkolwiek przeprosinach. Jest to drobny przykład, jeden z wielu, na zmianę świadomości istnienia zasad współżycia społecznego.
Na kanwie współpracy z rodzicami Rada Pedagogiczna ustaliła x-letni okres czasu, w którym w naszym gimnazjum nie zmienia się programów i dostosowanych do nich zestawów podręczników, przez co uczniowie mogą je sobie odsprzedawać po wystawieniu ocen końcowych, na giełdach organizowanych w szkole. W prosty sposób uczymy poszanowania książki – im jest ona w lepszym stanie, tym lepiej właścicielowi negocjować cenę.
Teraz czas zacząć wymieniać negatywne strony związane z opisanym programem.
„Amok”, (tak mogłabym określić żartobliwie stan emocji nauczycieli wprowadzających program) trwał przez dwa lata. Ten stan twórczego rozwiązywania problemów przez liderów Zespołu Wychowawczego, nie zwalniał ich z obowiązków wynikających z tabeli zatrudnienia. Mimo, że w drugim roku funkcjonowania programu spraw do rozpatrzenia przez Zespół było coraz mniej, (co oznaczało, że rozwiązywane były w procedurze szybciej) to liderzy po kolei rezygnowali z funkcji. Odpowiedzialność za swój etat, za który otrzymywali pensje, była jednym z powodów rezygnacji (tak było w moim przypadku), a innym powodem była zasada, że koordynatorzy nie mogli być jednocześnie wychowawcami, czyli zmiana funkcji w każdym roku szkolnym powodowała rotację koordynatorów. Ponadto, tak zorganizowana praca na niwie wychowawczej była poza nawiasem nazwy ministerstwa, a więc i siatki zatrudnienia i płac.
Wydawało się, że wypracowany model był do powielania przez następców. Formalnie był, lecz np. pierwsze spotkania z rodzicami skrócono do pół godziny z odesłaniem ich do strony internetowej szkoły, żeby zapoznali się z dokumentami. Z jednej strony niby oszczędzamy sobie wzajemnie czas w tym szalonym tempie życia, z drugiej strony liczba wejść w pliki opracowanych dokumentów jest zdecydowanie mniejsza, niż można by się spodziewać. Może rodzice wcale tak często nie korzystają z internetowego przekazu, jakbyśmy chcieli? Trudno mi oceniać inne ‘skróty’ pracy następców, bo szykując się na emeryturę zajmowało mnie skontrum i nie docierały do mnie informacje, czy taki „amok” trwał nadal. Mimo to, efekty pierwszych lat procentowały jeszcze długo oraz wypracowano inne formy pracy, jak np.„Mediacja rówieśnicza, jako forma rozwiązywania konfliktów w szkole”.
Dla wychowawcy ten program był za ambitny, za trudny w realizacji przy tak dużej liczbie uczniów w klasie i za małej ilości godzin do jego dyspozycji. Ambicja programu przejawiała się w tym, że chciałyśmy jakby nadrobić, uzupełnić treści wychowawcze, które nie były poruszane w podstawówkach, (co widzieliśmy po zachowaniach uczniowskich) oraz w pewien sposób ‘wyposażyć’ naszych uczniów w kompetencje społeczne, które przydadzą im się w szkołach średnich. Osiągnięcie tak ambitnie określonych celów (efektów), wymagało od wychowawcy zaangażowania zdecydowanie ponad 40 godzinny tydzień pracy. Nie wszyscy mogli aż tak poświęcać się pracy. I tak i tak dookoła słyszeli, że pracują tylko 18 godzin.Kanon tematów był tak bogaty, że praktyczna realizacja całości wymagałaby od wychowawcy rezygnacji z życia osobistego. Wyliczyłyśmy liczbę godzin do dyspozycji wychowawcy w ciągu roku i na jeden temat przypadała nam jedna godzina lekcyjna (45 minut). Mimo zagadnień z programu, które nauczyciel mógł poruszać w czasie realizacji zadań dydaktycznych, wychowawca nie miał szans zrealizować w 100% tych tematów. Oprócz za małej liczby godzin, dodatek do pensji za wychowawstwo, stanowi tyko symboliczną kwotę za ‘prowadzenie dziennika’.
Zespół nie zajmował się nadzorem nad realizacją tematów godzin wychowawczych, więc nie mam danych z wewnętrznej ewaluacji programu. Z rozmów z wychowawcami wiem, że zajmowali się najczęściej bieżącymi problemami, których nie umieli odnaleźć w kanonie tematów, które musieli zaplanować z góry na cały rok. Wskazanie obszaru działań, priorytetu i zadań nie nastręczało trudności, problemem były tematy opracowane przez Radę w pierwszym roku. To wskazuje na to, że korekty w kanonie tematów należało czynić po każdym roku doświadczeń, a nie sztucznie trzymać się pierwszych zapisów. Pamiętając z wyników cytowanych wcześniej ankiet, uczniowskie oczekiwania wobec wychowawcy (– rozwiązywania trudnych problemów; poświęcania nam dużo czasu i przebywanie w gronie klasy; dużo „zabaw”, wycieczek, pomocy w nauce, wyrozumiałości),możemy zrozumieć potrzebę takich ‘bieżących’ rozmów na wszystkie tematy. Wydaje się, że obszar emocjonalny (społeczny), to ten obszar, w którym tematy powinny być dyktowane ‘bieżącymi’ potrzebami ucznia, a rolą wychowawcy jest dostosować temat z kanonu do omawianych spraw.
Chociaż udało się wyeliminować problemy i problemiki opisywane na wstępie, dotyczące zasad zachowania, to nie udało się uniknąć wypadków losowych, czy problemów, z którymi zmaga się obecnie psycholog. Od momentu startu programu, długo, długo, nie mieliśmy psychologa w szkole.
Każdego roku w szkole zatrudnia się nowych, młodych nauczycieli. To normalny proces. Jednak niektórzy z młodych, niedoświadczonych wychowawców, kiedy przeczytali ten program, od razu ‘widzieli’, że podołać temu nie sposób i krytykowali jego ustalenia. Czy uczelnie pedagogiczne nie przygotowują młodych nauczycieli do trudu wychowawczego? Zanim młodzi nauczyciele przekonają się do wartości takiego podejścia do wychowania, mogą wpaść w ‘wypalenie zawodowe’, bo stwierdzą, że tej młodzieży nie da się niczego (z ich przedmiotu) nauczyć.
Negatywem jest więc to, że nie ma systemowych rozwiązań, a są tylko systemowe dyrektywy, którym wystarcza ‘cierpliwy papier’ z programem spisanym, a nie realizowanym. Kolejny minister znowu ma szansę odkryć swoją Amerykę.
Niestety, fakt, że szkoła była oblegana podaniami o przyjęcie, że jej absolwenci wracali tu chętnie, by poczuć ten twórczy klimat współpracy, nie wchodzi w żadną ocenę szkoły, wystawianą przez organa prowadzące, czy przez kuratoria.
Także fakt, że osiągnięcia dydaktyczne szkoły(Załącznik 8.),wyróżniające ją na tle regionu i kraju, też nie był wiązany z tą szczególną atmosferą wychowawczą i nie uchronił placówki przed włączeniem jej do sztucznych struktur molocha zespołu szkół.
W tym gimnazjum średnia uczniów w klasie – 25 – nijak się ma do wskazań ‘niżu demograficznego’, żeby takie rozwiązania organu nadzorującego uzasadniać. Wskazanie, jakie zastosowała gmina, czyli oszczędności na etatach, może w całkiem niedługim czasie uświadomić urzędnikom, że szkoła nie jest zakładem produkującym uczniów w ‘sztukach’ do policzenia. Te ‘sztuki’, które oni chcą ‘wyprodukować’, mogą odpłacić pięknym za nadobne, gdy w przyszłości zamienią ich na stanowiskach.
Innym niepowodzeniem po wprowadzeniu tego programu był brak zaangażowania rodziców, żeby stworzyć lobbing na rzecz swojego dziecka, swojej szkoły. To, że rodzice nie podjęli próby spisywania swoich zasad i norm, by stworzyć nowe struktury komitetów rodzicielskich, spowodowało, że po latach (w 2012r) ich głos nie liczył się, był deprecjonowany, przy decyzji rady miasta, o losie tego gimnazjum.
Po tak długim opisie, spróbuję wypunktować plusy i minusy realizacji programu oraz przedstawić wnioski dla tych, którzy chcieliby coś zmienić w tym obszarze naszego życia. Programem wprowadzonym w 2002/2003 roku szkolnym i działającym przez kolejne lata, próbowałam zainteresować PIS-owskie ekipy w czasie ich rządów i w kolejnych wyborach. Nieskutecznie. Przyznam, że nie byłam ‘drapieżna’ w tych propozycjach. Od czasu rządów PO nawet nie pomyślałam, żeby cokolwiek proponować tej władzy, czując, że to nie ten czas, nie ten klimat, że nikt się tym nie zainteresuje.. Opisując go teraz liczę na zainteresowanie grup społecznego wsparcia dla zmian …
W Cdn., zawrę nie tylko wypunktowane posumowanie, ale i najważniejsze wnioski, które chyba nie tylko mnie się nasuwają.
Tymczasem na całość z Zalącznikami trzeba poczekać …. i liczyć się z uzupełnieniami do cyklu opisanych zdarzeń w późniejszej publikacji w PDF.