Andrzej Stasiuk urodził się w Polsce, myśli, mówi i pisze po polsku. Rok temu w wywiadzie dla "Wprost" zadeklarował, że na święto flagi wywiesi flagę mongolską, bo podoba mu się Mongolia. Zapowiedział też, iż kupi barana, którego nazwie Smoleńsk, co też uczynił.
Protegowany "Wyborczej" wie coś o pochodzeniu i tradycji. "Kiedy staję nad grobem dziadków, to przypominam sobie, skąd jestem" – mówi. – Opowiada chętnie o tym, co go kształtowało, o swej rodzinie, przyjaciołach, znajomych i o rozmyślaniach po śmierci bliskich. Czciciel Mongolii i sympatyk wielu innych krajów i kultur jest jednak nie tylko krytyczny, ale też złośliwy wobec Polski, jej mieszkańców, historii i tradycji. "A cóż ja mam wspólnego z uchwaleniem Konstytucji 3 maja?" – pytał jeszcze rok temu.
Teraz skupił się na krytyce Kościoła katolickiego i jego wpływu na rodaków. "Uważam, że w pewnym sensie jednym z najgorszych nieszczęść polskiego Kościoła był wybór kardynała Wojtyły na papieża – mówi przekorny Stasiuk. – Przecież my się poczuliśmy jak naród wybrany. Oto Bóg przemówił do nas, do Polaków!"
Najbardziej jednak bulwersuje ten "jeden z najlepszych polskich pisarzy" (według GW), gdy mówi o tragedii smoleńskiej. To w rozmowie z dziennikarką GW wygląda tak: "Pokażę pani małego baranka. Może to będzie Smoleńsk2. Mój wkład w upamiętnienie katastrofy. (…) Syn Smoleńska też będzie miał potomstwo i niech to trwa. Z pokolenia na pokolenie baranów. (…) Ta katastrofa była w pewnym sensie baranią" – podsumowuje rozmówca. Ku uciesze "Wyborczej" wie on swoje. – "Tam nie było żadnego bohaterstwa, nie było żadnej ofiary. Po prostu zginęli urzędnicy. Codziennie ktoś ginie".
W świątecznym numerze GW znajduje się kilka artykułów dotyczących Smoleńska. Nie ostały się dawne wersje rozpowszechniane przez gazetę, więc dziennikarze skupili się na krytyce i ośmieszaniu działań zespołu parlamentarnego Antoniego Macierewicza. Stasiuk uzupełnia tę wizję, więc będzie zapewne częściej gościł na łamach gazety. Nam pozostaje mieć nadzieję, że tylko do pewnego czasu.