Jak to możliwe, że czasami w Polsce mamy w styczniu trzaskające, dwudziestostopniowe mrozy i śniegu po pas, a innym razem na termometrach widzimy niemal dziesięć stopni na plusie i jeżeli coś pada, to jest to deszcz? Odpowiada za to specyficzny klimat naszego kraju, określany w podręcznikach szkolnych (klasyfikacja Koppena) jako wilgotny kontynentalny.
Oznacza to ni mniej ni więcej tylko tyle, że… nie jest on… czymś pomiędzy wilgotnym atlantyckim a suchym kontynentalnym. Zatem zimą mogą do nas płynąć zarówno ciepłe, ale mokre masy powietrza polarno-morskiego z zachodu, upodobniając naszą pogodę do brytyjskiej, ale także mroźne suche powietrze polarno-kontynentalne z Syberii, przynoszące ostre mrozy.
Możliwy i częsty jest dopływ do nas także innych mas powietrza, ale dwie wyżej wymienione są najczęstsze i niejako kształtują klimatnaszej pięknej Polski. A ponieważ są zupełnie skrajne, to i zimy zdarzają się u nas zupełnie różne. Dość powiedzieć, że styczeń z roku 2007 był średnio aż o 12 stopni (!) cieplejszy niż ten z roku 1975. To mniej więcej taka różnica, jak pomiędzy Dolnym Śląskiem a Sycylią albo Majorką.
Pozostaje zasadnicze pytanie – dlaczego raz jest tak, a raz inaczej, czasem z kolei w ciągu zimy karta wręcz się odwraca, czasem nagle? Odpowiedzi na nie należy szukać w pojęciu Oscylacji Północnoatlantyckiej (North Atlantic Oscillation, NAO). Syberyjskie układy wyżowe są bowiem każdej zimy dość stabilne, to od Atlantyku „zależy”, czy wpuści do nas zimę, czy też nie. A dokładniej, od tego jaka jest w danej chwili jego oscylacja.
W latach 20. poprzedniego wieku angielski meteorolog Gilber Walker opisał to zjawisko, definiując je jako różnica ciśnienia atmosferycznego pomiędzy dwoma bardzo stabilnymi układami barycznymi: Wyżem Azorskim a Niżem Islandzkim.
Azory to portugalski archipelag wysp, nad którymi niebo jest przeważnie słoneczne i bezchmurne. Tymczasem Islandia jest krajem zimnym, o wysokiej sumie opadów. Przyczyną takiego stanu rzeczy są wspomniane stałe układy baryczne. Różnica pomiędzy nimi jest bardzo istotna także dla klimatu w Polsce.
O dodatnim NAO możemy mówić w przypadku, gdy ciśnienie atmosferyczne w Wyżu Azorskim jest większe niż norma wieloletnia, a w Niżu Islandzkim niższe. W odwrotnej sytuacji mówimy o NAO ujemnym. Oba te zjawiska mają szerokie konsekwencje, także dla Polaków.
NAO wpływa, z naszej perspektywy, przede wszystkim na rodzaj zim, jakie przeżywamy. Gdy NAO jest dodatnie, zimą w Europie jest ciepło i wilgotno, gdy ujemne, mamy do czynienia z ostrymi mrozami, ale też często z błękitnym niebem i słońcem. Inaczej jest natomiast w Kanadzie i w Stanach Zjednoczonych – dokładnie odwrotnie niż u nas.
O ile dodatnia faza NAO niemal zawsze oznacza w Polsce dość ciepłą i wilgotną zimę, o tyle ujemna przynosi dwa możliwe rozwiązania, ponieważ dopuszcza zarówno mroźne i suche powietrze ze wschodu, jak i ciepłe i wilgotne z południa. Długotrwały mróz jest zatem rzadkością, niezbędna jest do tego blokada cyrkulacji strefowej.
Czytelnik zapewne łatwo się domyślił, że tym razem mamy do czynienia z silnie dodatnią fazą NAO, której okresy bardzo mocno przeważają nad tymi związanymi z NAO ujemnym od końcówki października. Efekt jest zatem jasny – ciepła zima. Według prognoz amerykańskiego instytutu meteorologicznego (NOAA), podobnie będzie w pierwszych trzech miesiącach 2014 roku. Zima może zatem w ogóle nie nadejść.
Oczywiście zima jest nieprzewidywalną i dynamiczną porą roku, a Ocean Atlantycki może nagle się uspokoić, co zmieniłoby pogodę o 180 stopni. Na razie jednak możemy cieszyć się późnojesienno-wczesnowiosennym ze swej natury ciepłem i liczyć na to, że obecny stan rzeczy potrwa do czasu, aż kwietniowa wiosna jednoznacznie zabezpieczy nas przed śniegiem i mrozem.
źródło: WP.PL
Napisz do nas jeśli w Twoim otoczeniu dzieje się coś, co wymaga interwencji dziennikarskiej redakcja@3obieg.pl