Bez kategorii
Like

W pocie czoła orać będziesz…

08/02/2011
807 Wyświetlenia
0 Komentarze
16 minut czytania
no-cover

W związku z pewnym komercyjnym projektem nad którym pracuję wpadła mi w ręce porcja literatury rolniczej z mrocznych lat 60. Zaiste – zgrozą wieje z kart tych, lekko zaledwie pożółkłych (czyżby papier był wtedy jeszcze ze szmat robiony – skutek technologicznego zapóźnienia gomułkowskiej PRL – to i trzyma się lepiej niż dzisiejszy..?)..! Czego tam nie ma..? Przedplony, śródplony[1], poplony. Bronowanie po każdym większym deszczu, jeśli się taki przed wiosennym siewem trafi. Bronowanie bronką – zgrzebłem kilkukrotne większości upraw w międzyrzędach dla wyplenienia chwastów. Kompostowanie. Zbieranie obornika. O zgrozo! Uważanego za główny rodzaj nawozu. Cytuję: nawozy sztuczne nie stanowią podstawy nawożenia roli, lecz uzupełnienie nawożenia organicznego, to znaczy obornikiem oraz innymi nawozami gospodarskimi. W płodozmianie kilkadziesiąt różnych roślin (nie licząc odmian). W tym takie, […]

0


W związku z pewnym komercyjnym projektem nad którym pracuję wpadła mi w ręce porcja literatury rolniczej z mrocznych lat 60. Zaiste – zgrozą wieje z kart tych, lekko zaledwie pożółkłych (czyżby papier był wtedy jeszcze ze szmat robiony – skutek technologicznego zapóźnienia gomułkowskiej PRL – to i trzyma się lepiej niż dzisiejszy..?)..!

Czego tam nie ma..? Przedplony, śródplony[1], poplony. Bronowanie po każdym większym deszczu, jeśli się taki przed wiosennym siewem trafi. Bronowanie bronką – zgrzebłem kilkukrotne większości upraw w międzyrzędach dla wyplenienia chwastów. Kompostowanie. Zbieranie obornika. O zgrozo! Uważanego za główny rodzaj nawozu. Cytuję: nawozy sztuczne nie stanowią podstawy nawożenia roli, lecz uzupełnienie nawożenia organicznego, to znaczy obornikiem oraz innymi nawozami gospodarskimi.

W płodozmianie kilkadziesiąt różnych roślin (nie licząc odmian). W tym takie, o których nigdy wcześniej nie słyszałem. Może ktoś z Państwa słyszał..? Np. o lędźwianie afrykańskim i siewnym, katranie abisyńskim (zwanym także kapustą abisyńską), rączniku, czumizie, krokoszu, przelocie czy nostrzyku białym? O trawie sudańskiej i topinamburze miałem na studiach – używać ich można w żywieniu koni. Podobnie jak seradeli, wyki, peluszki, bobiku oraz oczywiście – najrozmaitszych odmian lucerny. Którą, jak się okazuje, wbrew opinii specjalnie w tym celu zatrudnionego agrotechnika, spokojnie mógłbym wysiewać i na moich piaskach. Rozumiem, że część spośród tych komunistycznych wymysłów mogła się zwyczajnie w naszym klimacie nie przyjąć. Jednakowoż, czy aby wszystkie były tylko takimi komunistycznymi wymysłami..? Język jakim pisane są te – techniczne przecież z natury – dzieła, zdradza przedwojenną maturę. Jest o wiele jaśniejszy, precyzyjniejszy i bardziej elegancki od bełkotu jaki wydają z siebie dzisiejsi absolwenci wyższych uczelni.

„Poradnik gospodarski“ z 1960 roku, podzielony na 8 części wedle typowych dla naszego klimatu pór roku (od zimy przez przedwiośnie, wiosnę, itd., aż do jesieni) nie przewiduje ani jednego miesiąca odpoczynku. Bo nawet zimą (styczeń i luty) ma rolnik co robić: obornik w połowie zimy warto z obory i chlewiku wywieźć i na polach rozrzucić póki drogi twarde. Narzędzia i maszyny przejrzeć i naprawić. Prace na cały rok zaplanować. Głowa boli… A jak głowa nie boli to kark do ziemi przegina, ramiona z barków wyrywa, powietrze wypycha z płuc… Przedwiośnie, czyli marzec, to już huk różnych prac. Kto by tak chciał harować..?

Czyż nie piękniej pomarzyć..? Np. o tym, że żadnego „peak oil“ nie ma, a nawet jeśli jest, to zanim naprawdę nastąpi, ludzie zdołają już opanować wydajniejsze źródło energii – np. termojądrowej. Że w całej Polsce zostanie co najwyżej kilkuset farmerów, którzy już nawet nie będą osobiście dosiadać swoich ogromnych, zasilanych czystą i tanią energią dzięki bezprzewodowemu przesyłowi energiiciągników, tylko siedząc wygodnie w fotelu przed komputerem i popijając chłodne piwo, zaplanują im trasę i zadania w komputerze. Nie wąchając żadnych przykrych zapachów – a już o tym, żeby sobie ręce pobrudzić kompostem czy obornikiem, mowy być nie może!

Marzenie piękne. Ale tak między nami pisząc: mam to za przejaw co najmniej skrajnej krótkowzroczności. Wcale nie dlatego że to niemożliwe. Jak najbardziej jest to możliwe. Możliwe nawet, że się naprawdę ziści – choć co do tego pewności w żadnym razie mieć nie można. Co najmniej równie prawdopodobne jest i to, że nim tak się stanie, całą naszą cywilizację szlag trafi i będziemy zaczynać znowu od maczug i kijów kopieniaczych.

W obu przypadkach skrajnych, tj. jeśli w ogóle nie ma problemu lub też – jeśli problem jest nierozwiązywalny i tak czy inaczej czeka nas zagłada, nie ma co bawić się w żadne tam „projekty Agepo“. Nic to nie da. Albo wyjdzie z tego tylko kupa śmiechu – albo cały survival zostanie sprowadzony do siły mięśni i braku skrupułów.

Tymczasem oczekiwałbym od skrajnych optymistów istnienie jakiegokolwiek problemu negujących wyjaśnienia jednej, prostej kwestii: jak utrzymać chociaż (nie mówiąc o rozwoju…) obecnie istniejące sieci przesyłowe energii elektrycznej w Polsce..? W hotelu w którym kwaterowałem cały miniony tydzień w Jastrzębiu Zdroju miałem telewizor. Wbrew zatem ustalonym zwyczajom, oglądałem co wieczór „Wiadomości“. W jednym z nich wystąpił pewien sympatyczny starszy pan który z uśmiechem na ustach poinformował, że potrzeba na ten cel kilkaset miliardów euro. Oczywiście nie wierzę takim informacjom. Ale mam ojca elektryka – przez kilka dziesięcioleci: pracownika pogotowia energetycznego. Jeśli to nie jest kilkaset, to kilkadziesiąt miliardów euro – na pewno. A raczej: ponad 100 miliardów.

Takich pieniędzy po prostu nie ma. Nie znajdzie się ich w kieszeni podatników. Ani polskich, ani nawet – jewrosojuznych. Nie znajdzie się ich także w kieszeni odbiorców energii. Proszę mi tu z „wolnym rynkiem“ nie wyjeżdżać! Biegałem z ulotkami Korwin – Mikkego kiedy większość z P.T. Czytelników jeszcze pieluchy w zębach nosiła. Podniesienie cen energii do poziomu pozwalającego na realne odtworzenie istniejącej infrastruktury spowoduje z punktu jeśli nawet nie odłączenie się od sieci – to tak daleko idące ograniczenie korzystania z prądu, że prawie na to samo wyjdzie.

Już w tej chwili takie zjawiska mają miejsce. Druh mój serdeczny Radek wykupił sobie taryfę w której część dotycząca korzystania z energii o napięciu 380 V ma charakter pre-paidowy: spawać może jak najpierw odpowiednią ilość energii wykupi. W „najmniejszym mieście w Polsce“, czyli w Wyśmierzycach, przez które często ostatnio przejeżdżam, na energii oszczędza burmistrz: latarnie uliczne zwykle się tam nie palą. Wczoraj akurat świeciły się jak nigdy – ale rozumiem, że to z okazji „demokratycznych jasełek“, czyli jutrzejszych wyborów…

Ogólnie rzecz biorąc: nie wierzę w te napędzane bezprzewodowym przesyłem energii ciągniki w ciągu najbliższych 25 lat. Zresztą – o czym my w ogóle mówimy..? Taki ciągnik to duża, skomplikowana i siłą rzeczy droga maszyna. Czy w ogóle powstanie? Przecież zanim nawet dojdzie do prawdziwego braku nośników energii, rywalizacja państw o coraz to bardziej pożądane zasoby sprawi, że jedynymi dużymi, skomplikowanymi i drogimi maszynami które ewentualnie powstaną – będą czołgi, transportery opancerzone, śmigłowce i samoloty bojowe… Jest skrajną naiwnością sądzić, że może być inaczej!

Obawiam się zatem, niestety, że trzeba wrócić do Starego Testamentu. W pocie czoła orać będziemy (wiem, wiem: Pan Wojciech uważa orkę za działanie szkodliwe – OK, dajmy mu szansę – niech udowodni, że permakultura nadaje się do zastosowań wielkotowarowych, na skalę wykraczającą poza przydomowy ogródek… bardzo jestem tego ciekaw!). W koniki. A tak! W koniki – reprodukują się same, do napędu potrzebują tylko cierpliwości, dobrego słowa i tego, co nam na roli wyrośnie. W przeciwieństwie do drogich, skomplikowanych i raczej nierealnych w najbliższym czasie ciągników napędzanych bezprzewodowym przesyłem energii.

W roku 1960 było w Polsce 14,5 konika na 100 ha użytków rolnych. Ówcześni luminarze uważali przy tym koniki za szkodniki. Cytuję: koń zjada dużo ziarna, którego pewną ilość sprowadzamy z zagranicy w zamian za trudne do zdobycia obce waluty, na przykład dolary. Zmniejszenie więc pogłowia koni jest też potrzebą państwową.

Wymyślili więc sobie, obok całej masy innych absurdów (jak przymusowa „rejonizacja“ hodowli, cofająca nas o 200 lat w rozwoju…) także i to, że żaden koń w Polsce nie powinien mieć więcej niż 160 cm wzrostu w kłębie i 500 kg wagi. Zadania cięższych, wyższych koni miały wykonywać (państwowe) traktory. Konie miały pełnić funkcje pomocnicze: dowozić paliwo, wodę, nawóz, nasiona itp. Czysty nonsens! Oczywistym jest przecież, że najlepiej będą się spisywać konie najlepsze: do orki czy do ciągnięcia ciężkich ładunków – ciężkie stępaki w rodzaju perszeronów, shire’ów czy belgów, a do bronowania i innych prac wymagających pośpiechu: konie pospiesznorobocze w typie znakomitych (w Europie chyba najlepszych…) koni śląskich.

4 konie ciężkie i 4 pospiesznorobocze na 100 ha użytków rolnych, co proponowałem wstępnie bez znajomości danych zawartych np. w II tomie „Hodowli koni“ pod red. prof. W. Pruskiego (1959 rok wydania) to najbardziej racjonalne rozwiązanie. Oczywiście że w praktyce będzie inaczej. Zależy to bowiem głównie od struktury własnościowej gospodarstw. Obecnie jest ona „lepsza“ niż w latach 60-tych o tyle, że proces koncentracji własności ziemi niewątpliwie postąpił naprzód.

Czy „bezwładność“ wielkich gospodarstw będzie opóźniać przejście z trakcji mechanicznej na konną..? Do pewnego momentu tak. Konkretnie: do momentu, do którego będą jeszcze obowiązywały preferencyjne stawki opodatkowania oleju opałowego na którym (nie oszkujmy się!) już obecnie większość ciągników na wsi chodzi. Kiedy te stawki odejdą w niebyt – a nastąpi to bardzo szybko, nie można o tym wątpić – nie będzie takiego gospodarstwa, które do oszczędzania paliwa nie zostanie zmuszone…

W perspektywie o której tu mówimy kwestia tej lub innej chwilowej “polityki rolnej” niemiłościwie nam panującego gosudarstwa, takich lub innych dopłat i temu podobnych – po prostu nie ma znaczenia. Już w to, czy będą dopłaty za dwa lub trzy lata – można z sensem wątpić. A za lat 20..? Jedyna szansa Jewrosojuza na przetrwanie tak długiego czasu to zastąpienie mdłej ideologii polit-poprawności i “jewropiejskości” jakimś krwistym pogaństwem i pan-europejskim kultem wodza na zasadzie: ein Europe – ein Volk – ein Fuehrer. Obawiam się jednak, że nie o dopłatach będzie wówczas się debatować pod wiejskim sklepem… Choć oczywiście prawdą jest, że oryginał, czyli Wielki Przywódca Socjalistyczny tow. Adolf H. istotnie o rolników dbał. Nie można zaprzeczyć…

W pocie oblicza swego będziesz orał ziemię Adamie. I nic Cię od tej klątwy zwolnić nie może… Najgorsze zaś niewątpliwie jest to, że jak słusznie przewiduje kol. Maczeta: znakomita większość z nas prędzej umrze z głodu niż weźmie do ręki widły i zacznie gnój na pole wyrzucać...

[1] Pan Wojciech Majda mnie poprawi jeśli się mylę, ale wychodzi, że nasi ciemni przodkowie sami o tym nie wiedząc stosowali gildie roślinne: np. seradelę z owsem lub z łubinem albo peluszkę z bobikiem i owsem…

 

Autorem tekstu jest Jacek Kobus, współtwórca Projektu Agepo.

0

Permakulturnik

Inaczej Zielony Karzel Reakcji. Na blogu pisze o Peak Oil, rolnictwie, diecie czlowieka i hodowli zwierzat ekologii stosowanej, ochronie srodowiska, permakulturze. Ostatni coraz czesciej równiez o relacjach damsko-meskich http://permakultura.n

72 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758