Wsiadam do samochodu i ruszam w miasto. Uważny jak zwykle, czujny niczym ważka jak zawsze; nie wiesz człowieku – kierowco, przechodniu, co się może zdarzyć w dowolnej chwili o każdej porze dnia i nocy. Mówią, że demony zła budzą się nocą, być może tak, być może nie. Myślę, że demony budzą się za każdym razem po dawce: alkoholu, narkotyku, środka znieczulającego, kiedy siadamy za kierownicę, i tutaj noc przegrywa z dniem: za dnia ginie więcej pieszych. Kierując się „ograniczonym zaufaniem” jadę ulicami pięknego miasta; przeskakuję jedne światła potem drugie i kolejne, przez chwilę stoję na lewoskręcie przy Dominikańskim, potem dalej śmigam, przejeżdżam obok dworca. Faktycznie, w porannych promieniach słońca jego kolor nieco drażni, pozostaje nadzieja, że z czasem ten oranż […]
Wsiadam do samochodu i ruszam w miasto. Uważny jak zwykle, czujny niczym ważka jak zawsze; nie wiesz człowieku – kierowco, przechodniu, co się może zdarzyć w dowolnej chwili o każdej porze dnia i nocy. Mówią, że demony zła budzą się nocą, być może tak, być może nie.
Myślę, że demony budzą się za każdym razem po dawce: alkoholu, narkotyku, środka znieczulającego, kiedy siadamy za kierownicę, i tutaj noc przegrywa z dniem: za dnia ginie więcej pieszych.
Kierując się „ograniczonym zaufaniem” jadę ulicami pięknego miasta; przeskakuję jedne światła potem drugie i kolejne, przez chwilę stoję na lewoskręcie przy Dominikańskim, potem dalej śmigam, przejeżdżam obok dworca. Faktycznie, w porannych promieniach słońca jego kolor nieco drażni, pozostaje nadzieja, że z czasem ten oranż lekko siądzie – uważam, że architekt mógł wprowadzić ciemną fugę między bryłami pierwszej kondygnacji, taki zabieg jeszcze bardziej wydobyłby piękno obiektu. Przejeżdżam dalej kierując się w stronę Armii Krajowej, a potem wpadam w Powstańców Śląskich i znowu jestem w ścisłym centrum: przemykam koło Renomy, Teatru Lalek – i znowu jestem na lewoskręcie przy Dominikańskim, tym razem z przeciwnej strony. Objechałem całkiem sporą część miasta i, co było dość zdumiewające, mimo że jest piątek, to ruch niewielki, co powojuje przyjemność z jazdy, a zazwyczaj w piątki ruch zawsze jest spory i miasto zakorkowane z rana jest bardziej niż w inne dni tygodnia.
Hm, myślę sobie – piątek, ale nie trzynastego, to o co biega? I w tej chwili przypominam sobie, ten wielki tłum przed przychodnią na Pabianickiej; podobnie było koło przychodni na Strzegomskiej…
O co chodzi?
I wtedy doznaję nagłego olśnienia! Wiem! Przecież 13. w czwartek nasza Justynka (Kowalczyk) zdobyła złoty medal olimpijski w biegu na 10 kilometrów! Oglądałem. Pięknie biegła, była skoncentrowana i uważanie pokonywała niebezpieczne wiraże.
Jeśli tak można biec z pękniętą, zmiażdżoną i złamaną stopą, a nawet nogą, to dlaczego inni nie mogliby lepiej chodzić (do pośredniaka za pracą), lepiej jeździć swoimi autami?
To stąd ta pustka na ulicach wielkiego miasta i stąd te jęki i okrzyki bólu, jakie miały się wydobywać z okien domów i kamienic: ludzie oglądający – jak ja – wyśmienity bieg Justyny ulegli histerii i ciesząc się z historycznego zwycięstwa chcąc uświęcić ten trumf miażdżyli sobie stopy czym popadło, a teraz stoją w kolejce do rentgena, aby mieć niezbity dowód na znak poparcia, sympatii, solidarności i współodczuwania.
I tak sobie myślę, że nasi olimpijczycy powinni zdobyć jeszcze medale w poniedziałek, wtorek i środę. Wtedy, to dopiero by było!