najtrudniejszymi pozostają sprawy proste
W moim świecie, który przedstawiam w opowiadaniu, wszyscy są uczciwi i prawi. Przedstawione sytuacje nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Rzeczywistość jest zupełnie inna – już dawno przerosła fikcję literacką.
Proszę mi wskazać, kto przy zdrowych zmysłach w tych czasach pcha się do polityki? Moim zdaniem, to może być tylko ktoś podlany sosem panicznego obłędu lub nafaszerowany manią fanatycznej nienawiści do ludzi normalnych, ktoś, kto cierpi na przejaw nieprzemożnej chęci dominacji nad inni.
Pierwotnie nosiłem się z zamiarem opublikowania fragmentów opowiadania, nad którym pracuję, jednak po głębszym zastanowieniu, po lekturze materiałów i obejrzeniu kilku filmów dokumentalnych, doszedłem do wniosku, że opowiadanie ma jeszcze czas, wymaga kilku istotnych i kluczowych poprawek, uzupełnień – po to, aby nadać tekstowi jeszcze większego smaczku.
Zupełnie inaczej wygląda sprawa pracy nad materiałami do książki „Teoria chaosu, czyli zamach pod Smoleńskiem”. W tym przypadku, gdzie z pozoru (ciągle te nieznośne pozory) mogłoby się wydawać iż tematyka doskonale znana jest wszystkim, pochłania mnie żmudne wyszukiwanie i studiowanie zasobnych archiwów z okresu przed katastrofą, ale ten rodzaj pisania, to zupełnie inny gatunek i tego tematu nie będę dziś więcej poruszał.
Nie ma nic gorszego niż pospiech tam, gdzie wymagany jest spokój, opanowanie i precyzja, i nie ma nic gorszego niż beznadziejna poranna kawa – już chyba lepszy byłby jej całkowity brak.
Co ma kawa do precyzji, pospiechu i staranności? Pozornie nic, ale zapewniam, to tylko pozór, jak wszystko, co z pozoru wydaje się innym niż w rzeczywistości jest naprawdę. W tym przypadku, aby uciąć wszelkie spekulacje na temat beznadziejnego smaku pierwszej porannej kawy, spieszę z wyjaśnieniem. Dla mnie dobór kawy, jej zaparzenie i podanie ma kapitalne znaczenie na mój cały dzień, który może być udany – i taki zazwyczaj jest, kiedy kawa jest prima sort – lub mniej udany, a wręcz spieprzony, kiedy dajmy na to przytrafi mi się wypić kawę z Biedronki, albo innego dyskontu. Wtedy zazwyczaj, oprócz tego, że mój organizm wyraża ostry sprzeciw wobec próby oszustwa moich kubków smakowych, to na dodatek jeszcze pluję skrzydłakami najprawdopodobniej suszonych biedronek. (O Boże! – a może to stonki, albo jakieś znacznie gorsze plugastwo?)
No dobrze, skoro udało się nam przejść nad wywodem wyższości kawy na kawą, to teraz zupełnie spokojnie, nie spiesząc się wcale, mogę przejść do głównego nurtu mojej koncepcji na niniejszy wpis. Przejść do tego, co chciałbym poruszyć, i zaraz zastrzegam, że w zasadzie wszystko już było, i zostało opisane i to dobrym literackim językiem w smacznym stylu powieści o zabarwieniu sensacyjnym i kryminalnym.
Jeśli ktoś ma wątpliwości to zapraszam do najbliższej księgarni, a jeśli ktoś nadal jest małej wiary, to niech zacznie uważnie przeczesywać zasoby przeogromnych bibliotek w Internecie i niekoniecznie muszą to być obrazki z panienkami i panowie z fujarkami, że od samego patrzenia głowa boli.
Zainteresowanym, i tym z kompleksami, dopowiem, że średnia pensja polska podnosi się do wartości zawartej między 1300, a 1600., licząc oczywista w milimetrach, a nie polskich złotych; podawanie w calach, albo obcej walucie, zupełnie nie ma sensu. Albo znacznie upraszczając owa wielkość licząca w centymetrach wynosi tyle ile kosztuje najtańsza pizza 13,99 – 15,99.
Po tym małym przerywniku czas wrócić do zajęć dzisiejszej lekcji. Otóż szanowny czytelniku, jak już wspomniałem kilka linijek wcześniej, nie ma tematu, który nie zostałby już opisany. Wszystko mniej, lub bardziej dokładnie zostało opisane i to dość obszernie. A tematy, które z racji swoistego nadania rangi „tajne łamane przez poufne” zostały głęboko gdzieś ukryte, przeciekły, lub znalazł się ktoś taki, kto potrafi rozwiązywać niesamowicie zawiłe zagadki i w swojej dociekliwości, i szatańskiej inteligencji, zdołał przedstawić swoją tezę, która wydaje się za prawdziwą lub, co najmniej prawdopodobną.
Dajmy na to, taki sobie autor opisuje zagadnienia związane z bezpieczeństwem państwa, porusza w swojej publikacje temat, który przez najwyższe osoby w państwie został opatrzony tą niesamowitą klauzulą poufności łamanej przez tajne. W czasach, kiedy Orwell przewraca się w grobie i zza niego woła „a nie mówiłem, kurwa, a nie mówiłem”, mało co zostaje wolne od obserwacji, mało kto zostaje bez opieki. Znowu na chwilkę wyjdę z lekcji na korytarz, aby naruszyć kolejny temat, który wydaje się nie do rozgryzienia z pozoru.
Szara strefa, którą tak ciężko objąć, jakże przyjacielskim uściskiem wszędobylskiego fiskusa, zostaje nieopodatkowana – ukryła się tak głęboko, że nikt nie wie gdzie się owa znajduje. Prawda to czy fałsz? Odpowiem inaczej – pozór.
Otóż, gdyby tą „szarością” zajmowali się li tylko przeciętni/zwykli obywatele i gdyby miało się okazać, że wielkie firmy i korporacje działają na czytelnych, uczciwych zasadach i w pełni legalnie, a ich działalność jest transparentna jak pieluszka niemowlaka, z której potrafimy odczytać najważniejsze informacje na temat zdrowia naszej pociechy, to szarej strefy zwyczajnie i tak po prostu nie byłoby. Ale, że w szarej strefie ukrywają się rekiny, i korzystają z niej wspomniane przeze mnie wielkie firmy i korporacje, to dla zrównoważenia tej gospodarki – jako tło – znajduje się miejsce również dla zwykłych/szarych obywateli. I jeśli komuś mogłoby się wydawać, że to jest jedno z tych miejsc, gdzie nie sięga oko wielkiego brata, to jest w błędzie. Dziś, w przerażającej skali nawet nasze alkowy zostały pozbawione statusu intymności. Nasza prywatność, podobnie jak ustawa o ochronie danych osobowych, to tylko jeden z kolejnych pozorów. No dobra, już dość pokręciłem się po korytarzu, czas wracać do klasy.
Jak już wspomniałem – wszystko znajduje się pod bacznym obstrzałem kamer i mikrofonów, wszystko jest skrzętnie archiwizowane i przetrzymywane na jakieś tam czasy. Pesymiści, czyli nie kto inny jak dobrze poinformowani optymiści twierdzą, że to i tak trud daremny, że do 21 lub co najwyżej do 23 grudnia przyszłego roku, dadzą radę wytrzymać. A potem? Potem, jak ostrzegają Majowie, gwiazdki nie będzie – szlag bombki strzeli przed wigilią.
Reasumując dzisiejszy temat. Skoro tak niewiele czasu zostało, to można dwie rzeczy robić jednocześnie: kochać się i pisać teksty, aby ci, którzy również się kochają, ale nie piszą, mogli sobie poczytać przed najdłuższą z kosmicznych podroży.
Zostaje jeszcze temat tytułu, jaki widnieje nad tekstem. Jeśli zdołałem sobie uzmysłowić, że w zasadzie już wszystko zostało napisane, to co mi zostało? Wymyślić jakiś oryginalny tytuł i pozlepiać te wątki, które swobodnie obijają się pod kopułą; nadać ogólnie dostępnym informacjom charakteru i smaczku czegoś nowego, czegoś co działa jak witaminy na przedwiośniu, albo placebo w stanie ciężkiej choroby.
Nie wiem, czy ciąg dalszy nastąpi. Tego wiedzieć nie może nikt, nawet specjaliści od montowania oczu i uszu wielkiego brata nie mogą wiedzieć, czy, dajmy na to, w katakumbach Odessy nie siedzi teraz jakiś desperat i nie próbuje odszyfrować kodów w podręcznej/walizkowej bombie atomowej – jednej z siedemnastu, i to mogą być te mgnienia wiosny, zagubionej podczas wielkiej przeprowadzki i demontażu takiego cuda, jakim był CCCP.
Co prawda dzisiejszy młodszy brat tamtego molocha wcale nie ma mniejszych aspiracji, wystarczy policzyć flagi nowych republik, jakie radośnie łopoczą w Brukseli. Ale trzeba pamiętać: śmierć przychodzi nocą, a dokładniej około trzeciej, kiedy między dwoma światami granica jest najcieńsza.
PS
Ten lombard u Maksima istnieje naprawdę i nie znajduje się w Gdyni. Jeśli komuś z WSP Czytelników uda się wskazać jego właściwą lokalizację, tego zaproszę do siebie i postawię dobrą kawę – osobiście zaparzę i podam.