W linii prostej Tomasz Jastrun recenzując „Uważam Rze” w „Newsweeku” pisze: „Pismo kontynuuje tradycję nienawiści chama wobec intelektualisty”. Oraz: „Wildstein i Ziemkiewicz dają naszej młodzieży poglądową lekcję, na czym polegał stalinizm”. Młody czytelnik może się czuć trochę zdezorientowany. Syn Mieczysława Jastruna, członka PZPR, w czasach stalinowskich redaktora Kuźnicy, wymyśla od stalinowców ludziom, którzy urodzili się zbyt późno, żeby- jak pokolenie jego ojca- mieć szanse ogrzewać swój mierny talent w promieniach „słoneczka narodów”. Potomek PZPR-owców, czyli ciemiężycieli ziemian, inteligencji, a nawet bogatych chłopów (zwanych kułakami), z niejasnych przyczyn czuje się arystokratą. Tylko osoba bardzo naiwna uwierzy w lewicową wrażliwość kolejnych władców PRL. W objęcia różnych lewicowych ugrupowań wpychała ich najczęściej niska kondycja społeczna. Przejmujący władzę komuniści ze […]
W linii prostej
Tomasz Jastrun recenzując „Uważam Rze” w „Newsweeku” pisze: „Pismo kontynuuje tradycję nienawiści chama wobec intelektualisty”. Oraz: „Wildstein i Ziemkiewicz dają naszej młodzieży poglądową lekcję, na czym polegał stalinizm”.
Młody czytelnik może się czuć trochę zdezorientowany. Syn Mieczysława Jastruna, członka PZPR, w czasach stalinowskich redaktora Kuźnicy, wymyśla od stalinowców ludziom, którzy urodzili się zbyt późno, żeby- jak pokolenie jego ojca- mieć szanse ogrzewać swój mierny talent w promieniach „słoneczka narodów”. Potomek PZPR-owców, czyli ciemiężycieli ziemian, inteligencji, a nawet bogatych chłopów (zwanych kułakami), z niejasnych przyczyn czuje się arystokratą.
Tylko osoba bardzo naiwna uwierzy w lewicową wrażliwość kolejnych władców PRL. W objęcia różnych lewicowych ugrupowań wpychała ich najczęściej niska kondycja społeczna.
Przejmujący władzę komuniści ze wszystkich sił pragnęli zaznać komfortu, którego kiedyś zazdrościli uprzywilejowanym. Zajmowali cudze luksusowe mieszkania ( Szucha 16, Aleja Róż) sprowadzali z ziem zachodnich poniemieckie fortepiany, meblowali się antykami, posyłali dzieci na muzykę i francuski.
Potrzebowali jednak jakiejś legitymacji wobec tych, w których imieniu pili koniak, a którymi bezbrzeżnie pogardzali, tak jak świeży wyzwoleniec pogardza niewolnikiem. Taką legitymacją w ich mniemaniu stał się intelektualizm i sztuka. Było jeszcze za wcześnie na dorabianie sobie szlacheckich rodowodów, natomiast uprawianie socrealistycznej literatury, czy pisanie wierszy na cześć Stalina tworzyło z nich- ich zdaniem- arystokrację ducha i uprawniało do rozkoszowania się pobytami w zrabowanych prawdziwym właścicielom pałacach oraz wylegiwania w cudzych antycznych łożach.
Takim FWP dla komunistycznych notabli stał się radziwiłłowski pałac w Nieborowie. Nieliczni wiedzą, że profesor Lorentz prowadził tam właściwie dom wczasowy. Gdy zamknęły się drzwi za ostatnim zwiedzającym, przestawały obowiązywać muzealne zasady. Na zabytkowych kanapach wysypiały się psy córki Lorentza, w bibliotece panowie popijali koniaczki, znacząc kółkami zabytkowe meble. Piękne holenderskie krzesełko oddzielane od zwiedzających pluszowymi sznurami, za dotknięcie, którego szkolne dzieciaki otrzymywały surową reprymendę, służyło oczekującym na telefon z Warszawy jako kuchenny stołek.
Do stołu w Sali jadalnej zwanej wenecką usługiwali dwaj radziwiłłowscy lokaje (Walenty i Grigorij) w białych rękawiczkach.
Skąd to wszystko wiem? Otóż byłam tam kilka razy na zaproszenie znajomych. Nie posłuchałam przestróg mojej matki, która upominała mnie, że nie bywa się w cudzym domu pod nieobecność gospodarzy. Pobyty te jednak mi w jakiś sposób pomogły. W całej okazałości ujrzałam kłamstwo tak zwanej „lewicowej wrażliwości”.
Pewnego dnia siedząca u szczytu stołu tęgawa jejmość ( była to- o ile pamiętam- pani Wende) powiedziała z najgłębszym przekonaniem: „tutaj czuję się naprawdę u siebie w domu”. Z radości zadławiłam się kompotem. Grigorij, który przyszedł likwidować skutki mego nieprzyzwoitego zachowania, wydawał się też być uradowany. Kilka razy gawędziliśmy potem na ławeczce w parku. Mówił, że ludzie we wsi przechowują radziwiłłowskie sztućce, żeby je oddać właścicielom. Pamiętam, że ktoś z rodziny Radziwiłłów miał potem sprawę sądową za próbę wywiezienia własnego, srebrnego kubeczka.
W czasie jednego z moich pobytów remontowano klatkę schodowa wyłożoną kafelkami z nieborowskiej manufaktury. Kilka dni potem kupiłam taki kafelek za 60 złotych w Desie przy Placu Zbawiciela. Kierownik Desy zaklinał się, że to Delft. Następnego dnia kafelki zniknęły. Na klatce schodowej w Nieborowie dotąd widać puste miejsca.
Grigorij złapał pewnego znanego pisarza na próbie wywiezienia srebrnej tacy. Komunistyczni bonzowie i literaci czuli się w Nieborowie jak u siebie w domu, ale ten dom okradali.
Komuniści to zdolni ludzie. Błyskawicznie uczyli się używać sztućców i dobierać wina. Ich dzieci wysyłane na zagraniczne uniwersytety, oczytane, kulturalne, znające dobrze obce języki tworzą teraz towarzyska elitę. Można ich jednak zawsze od prawdziwej elity odróżnić po głębokiej pogardzie dla człowieka z ludu i równie głębokiej nienawiści do tych, których kiedyś prześladowali i okradali ich rodzice.