POLSKA
Like

W gospodarce dobrze, powiem więcej: – tak sobie

26/05/2018
994 Wyświetlenia
0 Komentarze
10 minut czytania
W gospodarce dobrze, powiem więcej: – tak sobie

Według niezawodnego GUS’u który twardo trzyma się swojego kalendarza i nie opublikował jeszcze Małego Rocznika za 2017 rok, dowiedzieliśmy się, że w kwietniu wzrosło nam w stosunku do kwietnia ubiegłego roku, ale za to spadło w stosunku do marca tego roku. W budownictwie natomiast wzrosło i to nawet o 20 %, chociaż właśnie w kwietniu rusza sezon budowlany i taki wzrost należy traktować z odpowiednik umiarem. Konkretne liczby jakimi operuje statystyka nie są tak porażające, rozpoczęcie 22 tysięcy nowych budów to naprawdę jak na kraj wielkości Polski mając na względzie ogrom zaległości, możemy potraktować jako minimum przyzwoitości. Na polskim rynku budowlanym wciąż królują „deweloperzy”, czyli budujący dla zysku, a ci podobnie jak dostawcy ropy bardzo ostrożnie podchodzą do zwiększania produkcji […]

0


Według niezawodnego GUS’u który twardo trzyma się swojego kalendarza i nie opublikował jeszcze Małego Rocznika za 2017 rok, dowiedzieliśmy się, że w kwietniu wzrosło nam w stosunku do kwietnia ubiegłego roku, ale za to spadło w stosunku do marca tego roku.

W budownictwie natomiast wzrosło i to nawet o 20 %, chociaż właśnie w kwietniu rusza sezon budowlany i taki wzrost należy traktować z odpowiednik umiarem.

Konkretne liczby jakimi operuje statystyka nie są tak porażające, rozpoczęcie 22 tysięcy nowych budów to naprawdę jak na kraj wielkości Polski mając na względzie ogrom zaległości, możemy potraktować jako minimum przyzwoitości.

Na polskim rynku budowlanym wciąż królują „deweloperzy”, czyli budujący dla zysku, a ci podobnie jak dostawcy ropy bardzo ostrożnie podchodzą do zwiększania produkcji żeby nie spowodować obniżki cen.

Ich żelazną zasadą jest uzyskanie jak najniższego wskaźnika sprzedanych mieszkań pokrywających koszty budowy. Najlepiej żeby to było 50 %, a reszta to już czysty zysk uważany za należny w związku z dużym ryzykiem nakładów.

Nie ma zatem co liczyć na realizacją hasła bodajże jednego z ministrów mijającego trzydziestolecia – Glapińskiego, że problem mieszkaniowy w Polsce rozwiąże „niewidzialna ręka rynku”.

Ile mieszkań nam brakuje i jak wyglądają relacje cen mieszkań do zarobków w Polsce na tle innych krajów europejskich pisałem kilkakrotnie i mogę tylko stwierdzić, że pod tym względem niewiele się zmieniło, chociaż oddanie do użytku 70 tys. mieszkań w ciągu czterech miesięcy może wskazywać, że będzie ich w tym roku ponad 200 tys. co już byłoby zapowiedzią optymistyczną.

Jak rozpaczliwie młodzi ludzie poszukują mieszkań można się przekonać chociażby przeglądając swoje skrzynki na listy, ja ostatnio w swojej znalazłem aż sześć kartek z ofertami zakupu mieszkania. Niektóre nawet bardzo wzruszające, proszące o pomoc przy zastrzeżeniu, że nabywające, najwyraźniej młode osoby rozporządzają gotówką. Myślę jednak, że obok uczucia życzliwości dla nich może powstać również uczucie uzasadnionej wściekłości na tych, którzy doprowadzili w Polsce do tak wielkiego deficytu mieszkań.

I odnosi się to zarówno do spadku po PRL – braku przynajmniej półtora miliona mieszkań i jeszcze w większym stopniu do rządców minionych 3 dekad, w których poza udawaniem i ochroną interesów deweloperskiej mafii nie zrobiono niczego.

Dzisiaj narzekamy, że ruch budownictwa byłby większy, tylko brakuje rąk do pracy.

Ręce owszem były, tylko nie mając pracy w Polsce –wybyły.

Teraz trzeba zatrudnienie organizować od nowa, ale wobec konkurencji ze strony krajów znacznie lepiej płacących nie będzie to łatwe. Może trzeba angażować „Ukraińców”, ale myślę, że przy wzroście płac i stworzeniu perspektyw na mieszkanie, odnajdą się i Polacy.

Jedno jest pewne – mieszkań trzeba budować w Polsce znacznie więcej, bo jest to warunek rozwoju gospodarczego, a przede wszystkim przetrwania narodu.

 

Ceny benzyny rosną już nie tylko niepokojąco, ale wprost niebezpiecznie nie tylko dla właścicieli pojazdów, ale dla całej gospodarki.

Granica 5 zł./l, została przeskoczona błyskawicznie i sięga już 6 zł.

Tego niebyło nawet kiedy cena baryłki ropy zbliżała się nawet do 140 USD, obecnie to „tylko” 70 dolarów z kawałkiem. W ogóle ceny benzyny mają się nijak do cen ropy, nawet jak spadły do 40 dolarów za baryłkę to ceny benzyny i tak wynosiły powyżej 4 zł/l.

Ceny paliw mają dwie zasadnicze cechy wpływające negatywnie na stan gospodarki, nie mówiąc już o ludzkich portfelach:

– po pierwsze zbyt częste i zbyt duże wahania,

– po drugie zbyt wysoki poziom wywołany zarówno monopolistyczną zmową jak i chciwością fiskusa.

 

Sprzyjające dla rozwoju gospodarki są stabilne warunki jej funkcjonowania jak np. poziom podatków i innych świadczeń publicznych, koszty komunikacji publicznej, świadczeń komunalnych itp. Należą do nich też koszty nośników energii, a szczególnie energii elektrycznej, gazu, węgla i paliw płynnych.

Ponadto dbałość o warunki rozwoju wskazuje na celowość utrzymywania cen wymienionych elementów na poziomie gwarantującym konkurencyjność gospodarki.

Nie można zatem zbytnio obciążać sektora energetycznego świadczeniami na rzecz państwa i jego organów.

Na obszarze UE panuje pod tym względem łupiestwo, którego nie powstydziłby się Wespazjan, dwie trzecie ceny benzyny to bezmyślna grabież fiskusa zarzynającego kurę znoszącą złote jajka.

W rezultacie mamy w Polsce, w której nominalnie ceny nie są najwyższe, ale relatywnie z pewnością tak, stan w którym cena benzyny i gazu jest wyższa niż w Stanach Zjednoczonych – kraju, w którym dochody ludności są kilkakrotnie wyższe od polskich. Z informacji uzyskanych na dzień dzisiejszy /22 maja/ wynika, że w Chicago 1 galon benzyny /regular/ kosztował nawet 1,79 dolara, co po przeliczeniu 3,8 l/galon i 3,62 zł. dolar daje cenę 1,70 zł./l, nawet mając na względzie, że przeciętne notowania sięgają powyżej 2 dolarów/galon.

 

Czy istnieją możliwości zastosowania powszechnego spadku cen paliw choćby przez zawarcie podobnego do Opec kartelu krajów kupujących ropę?

Obecnie cena ropy ma główne źródło w psychologicznej grze w zastraszonego głupka.

Mógłbym się posłużyć przykładem z historii PRL, nasz główny odbiorca węgla –Szwecja zażądała renegocjacji ceny dolarowej w przypadku dewaluacji funta brytyjskiego, z którym była związana szwedzka korona.

Ówczesny wiceminister MHZ niejaki Kutin wywęszył marksistowskim nosem, że jest to okazja do popchnięcia kapitalizmu ku przepaści i stanowczo odmówił renegocjacji.

Szwedzi przestali odbierać polski węgiel, którego hałdy rosły w kopalniach i portach.

A mogli to zrobić mając wielkie zapasy węgla jeszcze z dostaw niemieckich w czasie wojny, które przechowywali zatopione w jeziorach.

W końcu to PRL skapitulował i przyjął gorsze warunki niż proponowane wstępnie przez Szwedów, a Kutin w nagrodę został wiceministrem handlu wewnętrznego gdzie mógł bez przeszkód realizować marksistowskie pomysły.

Gdyby główni importerzy – Stany Zjednoczone, Unia Europejska, Japonia, a nawet Chiny poczyniły odpowiednie zapasy ropy i podyktowały warunki importu to żyjący z ropy eksporterzy nie mieliby wyjścia i musieli się zgodzić zarówno co do poziomu wydobycia jak i zastosowanej ceny.

Problem polega na tym, że eksporterzy mają sojusznika w postaci wielkich koncernów naftowych korzystających z możliwości manipulowania cenami i to z nimi trzeba w pierwszej kolejności się rozprawić.

Nie jest to zapewne łatwe gdyż producenci naftowi rozporządzają obrotami przynajmniej 6 bilionów dolarów / naszych bilionów, nie amerykańskich/ rocznie, a przy takim rzędzie obrotów można kupić każdy rząd.

Najboleśniej przekonał się o tym Trump, kiedy wymusił obniżkę cen ropy do poziomu 40 dolarów za baryłkę, a następnie musiał się zgodzić na podwyżkę powyżej 70 dolarów, napędzając wielkie pieniądze i nawet ratując przed bankructwem największych wrogów Ameryki.

Gdyby jednak takie porozumienie zostało dokonane to ceny paliw mogły zostać wreszcie ucywilizowane podobnie jak wiele innych artykułów międzynarodowego handlu.

0

Andrzej Owsinski

794 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758