Niestety jako były szef pionu w korporacji doświadczyłem zatrudniania praktykantów podesłanych przez Uczelnię Łazarskiego. Koszmar.
Praktyka zawodowa. Szansa dla studenta w liźnięciu zawodu i możliwość dla pracodawcy pozyskania pracowników do prostych czynności. Praktykant teoretycznie może liczyć, że jak sie sprawdzi to znajdzie etat albo chociaż stałe zlecenie na początek, pracodawca teoretycznie liczy, że praktykanci będą swoistą kuźnią kadr, narybkiem, z którego będzie można skorzystać przy najbliższej rekrutacji. To wszystko pic na wodę fotomontaż, gdy praktykantem jest student Uczelni Łazarskiego. Fabryki niesłychanych gamoni.
Oficjalnie wygląda wszystko świetnie. Uczelnia Łazarskiego się ślicznie przedstawia i ma prężnie działające biuro karier:
Nasza Uczelnia bierze udział w projekcie „Uczelnia Przyjazna Pracodawcom”. Misją Projektu jest zbadanie dopasowania oferty kształcenia uczelni wyższych do potrzeb rynku pracy poprzez ocenę posiadanych przez absolwentów uczelni kwalifikacji i kompetencji. Projekt realizowany jest w celu wypracowania wniosków, na podstawie których nasza Uczelnia zapewni naszym studentom i absolwentom jeszcze bardziej dogodne warunki wejścia na rynek pracy.
Szczegółowe informacje:www.uczelniaprzyjaznapracodawcom.pl/
Niestety moje doświadczenia są zgoła odmienne i powinny być ostrzeżeniem zarówno dla pracodawców jak i przyszłych studentów.
A było to tak:
Jakiś czas temu pełniłem funkcję dyrektora, prężnie rozwijajacego sie działu w bardzo znanej korporacji. Brakowało nam rąk do pracy a nie było jeszcze decyzji o dodatkowym naborze. Wiadomo, młyny korporacyjne mielą po woli. Nawiazałem więc współpracę z biurek karier z Łazarskiego w sprawie praktyk studenckich przez kolejne 18 miesięcy. Biuro karier miało dokonać preselekcji osób, ponieważ poważnie myślałem o zatrudnieniu w przyszłości dwóch-trzech najlepszych praktykantów. Praktycznie, praktyki miały sie odbywać w ten sposób, że co 3 tygodnie bedzie nam przysyłany nowy wianuszek studenciaków 4 roku. Ustawiłem zakres praktyk, rozdział praktykantów do róznych działów i pomocy róznym pracownikom, oraz opracowałem wewnetrzny system ocen.
Ruszyliśmy.
Po dwóch pierwszych dniach poczułem się jak w jakimś chronionym ośrodku dla głupków wioskowych. Firma stała sie bowiem ofiarą najazdu wyjatkowych bęcwałów. Studenci 4 roku nie umieli niczego, nie pracowali, obijali się, robili sobie jaja i walili wszystkim bez wyjatku (bez wzgledu na wiek i funkcję) na TY. O dresskodzie, punktualności, czy zwykłej odpowiedzialności za najprostrze zadanie można było kompletnie zapomnieć.
Skontaktowałem się z biurem karier i zażądałem przygotowania nowej, lepiej przygotowanej i wyselekcjonowanej grupy studentów a tych co byli zacząłem wyrzucać z praktyk. Mówię sobie: pierwsze konty za płoty, pechowy sort, następnym razem może będzie lepiej.
Nic z tego. Nastepni studenci byli dokładnie tak jak poprzedni. Nie umieli zredagować najprostszego pisma, nie potrafili obsługiwać ksero, wręcz psuli kserokopiarki, na udostępnionych komputerach grali i randkowali, olewali dyspozycje, nie stawiali się na spotkania i zadania, nie mieli elementarnego pojęcia na temat tematów, w których, z racji studiowania danego kierunku powinni być co najmniej zorentowani.
Dodatkowo zaczęły się hocki w stylu: – słuchaj, jest dil do zrobienia, ty mi podcyfrujesz praktyki a ja przestanę ci sie pętać po firmie i przeszkadzać.
Z czasem, przy kolejnych najazdach, dział zaczął miec problemy. Okazywało się, że korespondencja teoretycznie wysłana przez studenta na poczcie nigdy nie dotarła do odbiorców, korespondencja przychodząca, którą student rejestrował, nigdy zarejestrowana nie została, nie trafiła do adresata tylko wylądowała gdzieś w koszu albo np. w makulaturze. A nie daj Boże jak student odpowiadał za dołączenie załączników – zdarzyło się, że jedni dostawcy otrzymali faktury dotyczące innych dostawców. Osoby wizytujace firmę, klienci, dostawcy byli natomiast obrażani (czasem skutecznie, nie do odkręcenia), a dokonujacy drobne zakupy student nie rozliczył sie z pieniędzy.
Zapanowała psychoza polegajaca na zarzuceniu polityki otwartych drzwi w firmie, chowaniu telefonów komórkowych i laptopów. Nie, kradzieży nie było, ale studenci często sobie pożyczali różne rzeczy, które widać uznali za potrzebne do udawania pracy, z czystej ciekawości lub złośliwości.
Przypomniałem sobie moje doświadczenia wcześniejsze, na mniejszą skalę, dotyczące współpracy z SGH – niebo, a ziemia. Nie była więc to tzw kwestia "głupiego wieku" ale specyfiki kształcenia w tej prywatnej uczelni. Cwaniactwo, lenistwo, tupet i kompletna zapaść intelektualna.
Gdy mieliśmy rozmowy na ten temat w firmie, moi podwładni komentowali: – co sie dziwisz, tam trafiają spady, które nie dostają się na SGH i Uniwerek, jeśli płaci czesne w terminie to nikt go nie wywali, przez egzaminy przepchną i złego słowa nie powiedzą.
Nasi prawnicy potakiwali głowami, dla nich kontakt ze studentami prawa na Łazarskim był wyjątkowym i bolesnym szokiem.
Przetrzymalismy jakoś te 18 miesięcy, z bólem i przerwami w dostawie taniej siły chaotycznej. Potem jeszcze przez kilka miesiecy odkrecalismy to co studenci namieszali. Czy ich dyscyplinowałem i stawiałem do pionu? Oczywiście. Jednak świadomość bezkarności, chamstwo i brak umiejetności myślenia powodował efekt odwrotny. Pojawiały sie różne demonstracje olewactwa, czyste złośliwości i przykłady róznych "strajków włoskich" polegajacych m.in. na permanentnym absorbowaniu wszystkich pracowników swoją osobą, pytaniami na poziomie przedszkola i walce miedzy praktykantami o fuchy przy okazji których można sie gdzies bezpiecznie zadekować.
Te kilkadzisiąt osób, które się przewinęło dało jeden pozytywny plon. Całe dwie osoby, które zdecydowaliśmy sie potem zatrudnic na zlecenie. Nie dlatego, że były jakieś lotne, ale dlatego, że te dwie osoby to były te tylko dwie osoby co zachowały kulturę i pokazały, że naprawdę chcą pracować.
Wciąż serdecznie współczuję firmom, w których zdecydowano się na zatrudnienie absolwentów tej uczelni wyższej – bo przecież dziś, ci ludzie muszą gdzieś pracować. Dyplom Łazarskiego może i ładnie wygląda, ale w 9/10 przypadków właściciel tego dyplomu to pusta głowa. Pewnie jak dostanie w dupę przez zycie, to dopiero ma szansę się zmienić.
Tak czy inaczej, ja brania praktykantów z tej szkoły juz nigdy nie powtórzyłem i zawsze wszsystkim innym pracodawcom to serdecznie odradzam. Czy to jest problem tylko tej uczelni, tego nie wiem. Znam jeszcze jedną uczelnię prywatną od podszewki i tam jest może troszkę lepiej ale jednak podobnie.
A może zwyczajnie jestem za stary i niepotrzebnie mam oczekiwania?
W takim razie potraktujcie tę notkę jako moją subiektywną opinię.
Ps. Tak naprawdę nie pamiętam czy studenci byli 4 roku, na pewno roku przedostatniego
Ps. II. Złagodziłem wymowę notki, by nie obrażać tych nielicznych studentów, którzy się uczą.
"Doradzajac przyjacielowi, staraj sie mu pomóc, a nie sprawic przyjemnosc" Solon"