Wygląda na to, że wbrew zapowiedziom ministra Gowina tzw. Ustawa 2.0, o szkolnictwie wyższym i nauce, wcale nie wzbudza tak wielkiego zachwytu środowisk akademickich.
Zresztą już na kilka dni przed ogłoszeniem projektu pojawiły się poważne wątpliwości w szeregach Zjednoczonej Prawicy. I to nie z byle jakiej strony, bo krytyka wyszła z ust prof. Biernackiego, wiceszefa podkomisji ds. nauki i szkolnictwa wyższego, który stwierdził: „projekt, który zaprezentował wicepremier Jarosław Gowin, ma niezbyt wiele wspólnego z programem PiS w tych kwestiach”. W podobnym tonie wypowiada się szef klubu PiS, prof. Ryszard Terlecki: „Nowe propozycje są dziwne. Wątpię, żebyśmy się na nie zgodzili”. Zupełnie innego zdania jest sam Gowin, który uważa, że jego propozycje były konsultowane z prezesem Kaczyńskim i rzekomo mu się podobały. Inną kwestią jest, czy o tym upodobaniu decyduje możliwość utraty większości parlamentarnej po ewentualnym odejściu Gowina z grupą wiernych posłów? Jednak na razie bardziej pewne wydaję się, że mający wciąż wielkie ambicje polityk kojarzony z organizacją Opus Dei potrzebuje znaczącego sukcesu, co wzmocni jego pozycję w samym rządzie, a być może stworzy w przyszłości możliwości założenia nowej partii, która będzie w stanie nawiązać walkę z PiS, a przynajmniej ograniczyć zdolność samodzielnego rządzenia, przez to ugrupowanie.
Problem w tym, że Ustawa 2.0 promuje w zasadzie skrajnie neoliberalne podejście do szkolnictwa wyższego i nauki, co musi wywołać poważny zgrzyt w pisowskim środowisku. W stosunku do projektu pojawia się również szereg zarzutów, jak: wadliwa procedura konkursowa i niejasny system wyboru zespołów eksperckich; próba wprowadzenia możliwości ubiegania się o dotacje na finansowanie działalności badawczej i dydaktycznej przez uczelnie niepubliczne, co jest właściwie skokiem na kasę podatników przez środowisko akademickich prywatnych przedsiębiorców; pominięcie tematu pozanaukowych pracowników uniwersyteckich; deficyt autonomii i demokracji na uczelniach z powodu wprowadzenia tzw. rad powierniczych. Zresztą już same pominięcie partnerów koalicyjnych przy tworzeniu tego projektu, powoduje pytanie o racjonalność działań ministra Gowina i merytoryczność proponowanych przez niego rozwiązań. Nie może być przecież tak, że człowiek, który dysponuje kilkoma posłami w Sejmie i jednopromilowym poparciem społecznym będzie narzucał reszcie narodu swój punkt widzenia. Warto przy tym przypomnieć, jak zakończył się ostatni zapał reformatorski ministra Gowina. Zlikwidowane przez niego sądy rejonowe, w ustawie o reformie organizacyjnej w sądownictwie, okazały się jednak potrzebne. Obywatele nie życzyli sobie nadrabiać kilkanaście lub kilkadziesiąt kilometrów drogi, aby mogli załatwić często prostą sprawę w sądzie rejonowym. Tym razem może być podobnie. Nowatorski zapał Gowina i jego „ekspertów” stanowi próbę stworzenia z polskiej nauki modelu przygotowanej do naukowego wyścigu konkurencyjnej maszyny, która ma zwyciężać w wolnorynkowych warunkach światowej rywalizacji. Cały problem polega na tym, że projekt ten nie podaje, skąd wziąć dodatkowe pieniądze na finansowanie takiego przedsięwzięcia. Wprawdzie, autorzy wspominają o zwiększeniu środków przeznaczanych na naukę z budżetu, ale nie trzeba być wcale geniuszem, aby dojść do takiego wniosku. Za to próba wprowadzenia państwowo – budżetowego finansowania badań dla uczelni prywatnych ujawnia prawdziwe motywy, którymi kierują się zespoły badawcze użyte do projektu ustawy. Dla tych, którzy przekonani są o słuszności i zasadności tego typu neoliberalnych pomysłów, można wskazać opinię wybitnego polskiego socjologa, prof. Zybertowicza: „Sądzę, że ideologia liberalna, która miała być z ducha nieutopijna, wpadła w podobne pułapki utopijności, co wiele wcześniejszych ideologii, włącznie z marksizmem. Jednym z tych utopijnych wyobrażeń jest przekonanie, że poprzez masową edukację dobrej jakości prawie wszystkich możemy wychować na światłych obywateli. […] Innowacja, innowacyjność musi przestać być naszym bożkiem. Nierzadko musi być postrzegana jako przekleństwo, bo rozrywa łańcuchy wartości i więzi społeczne”. Jako katolik minister Gowin powinien to przesłanie, zrozumieć bardzo dobrze.